środa, 29 czerwca 2016

[GN'R #7] "Kocia łapka"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

noc z 3 na 4 VII 1982


'Las, drzewa, ciemność, i gwiazdy na niebie. Spoglądałam na wielką niedźwiedzicę, a potem zaczęłam szukać pasu Oriona. Cisza dookoła mnie, nagle trzask gałęzi. Mimowolnie obejrzałam się za siebie. Pośród ciemności ujrzałam tajemniczy blask, a chwilę potem przerażający wrzask dobiegł moich uszu. Poderwałam się z zimnej ziemi. Wiał zimny wiatr, przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz, rozejrzałam się po raz kolejny, stałam na białym śniegu, wcześniej tego nie zauważyłam. Kolejny krzyk. Zaczęłam biec przed siebie, ile tylko miałam sił w nogach. Przeskoczyłam kłodę, ominęłam kilka drzew, trafiłam na rozwidlenie dróżek. Przystanęłam, po raz kolejny spojrzałam za siebie. Dostrzegłam go, faceta w długim płaczu i z maską na twarzy. Ruszyłam w lewo, każde drzewo było przerażające, a świadomość, że ten gość mógł być gdzieś za mną siedziała cały czas w mojej głowie. Dobiegłam do skalnej ściany. 'Cholera'- przeklęłam. Chciałam wrócić, wybrać drugą dróżkę, ale on zbliżał się w moją stronę. Spojrzałam w lewo, w prawo. I po raz kolejny zaczęłam ucieczkę. 'Nie!'-krzyczałam, widząc, że facet biegnie za mną. Ptak wyleciał tuż przed moją twarzą. Wystraszyłam się, ale utrzymałam równowagę i ruszyłam dalej. Byłam przerażona, potknęłam się o belkę i upadłam. 'Nie!'-z moich ust wydobył się kolejny krzyk, gdy facet stanął tuż nade mną.'
-Nie!-obudziłam się z krzykiem, niepewnie rozejrzałam się po pokoju. Moje serce biło mocno i niebywale szybko. Włączyłam lampkę przy łóżku i przewróciłam się na drugi bok. Nienawidzę koszmarów... Od zawsze się ich bałam.. Chciałam znaleźć coś, co pozwoliłoby mi oderwać się od tych „strachów”. Myślałam więc o tym, jak spędzić tamte wakacje i coś przyszło mi do głowy. Wysunęłam się spod kołdry i wyszłam z pokoju. Najciszej jak tylko potrafiłam otworzyłam drzwi i wsunęłam się do pomieszczenia. Zapaliłam lampkę na biurku i spojrzałam na Williama. Leżał na brzuchu rozwalony i rozkryty. Typowy Will. Podniosłam zwaloną kołdrę i przykryłam nią brata. Następnie otworzyłam szufladę, uniosłam delikatnie wszelkie ubrania i wyjęłam ostatni numer magazynu, który Will kupował regularnie. Zgasiłam światło i wróciłam do siebie.



4 VII 1982
William:

Chwyciłem swoją deskę i już miałem wychodzić, aby spotkać się z Jeffreyem, jednak Zaglądnąłem jeszcze do mojej siostrzyczki. Ona wciąż spała, ale cóż się dziwić, przecież było wtedy coś około siódmej rano. Byłem pewny, że poszłaby ze mną, jednak nie zamierzałem jej budzić. Cicho zszedłem po schodach, uważając na to, czy przypadkiem nie spotkałbym ojca. Udało mi się wyjść niepostrzeżenie. Odepchnąwszy się od ziemi, ruszyłem w stronę ściśle powiązanych ze sobą garaży. Niebo było bezchmurne, a słońce już zaczynało parzyć ciała ludzi na ulicach. Moim uszom w ten niedzielny poranek prócz śpiewu ptaków dobiegał jedynie hałas kółek, dzięki którym ja mogłem poruszać się wciąż naprzód bez zbytniego wysiłku. Po krótkiej przejażdżce dotarłem do swojego celu. Wszedłem do jednego z garaży tylnymi drzwiami, bez uprzedniego zapukania i nie, wcale nie zdziwiłem się, że mimo iż wszyscy spali, wejście pozostało otwarte. Jak już mówiłem, wszyscy nadal przebywali w krainie Morfeusza. Oparłem się o ścianę i zagwizdałem na palcach. Właśnie w taki sposób udało mi się obudzić znajomych i dwie laski, które widziałem pierwszy raz w życiu.
-Stary, pojebało cię?-zaskowytał koleś, do którego przyszedłem.
-Byliśmy umówieni.
-Ale przecież nie w nocy-wciąż jęczał.
-Trzeba było wczoraj tyle nie chlać, to dziś byś nie miał problemu ze wstaniem-pouczyłem chłopaka w moim wieku.
-Dobra, spokojnie-przewrócił się na drugi bok.
-Zbieraj swój zapchlony tyłek, albo nici z twojego zamówienia-zagroziłem, podziałało. Dość szybko się podniósł i wyszliśmy na zewnątrz. Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść-zmęczony, zapijaczony wzrok, blada cera, zapadnięta klatka piersiowa, widoczne żebra, w zagięciach łokci widoczne były pojedyncze wkłucia, długie włosy, z których schodziła czarna farba i na dobitkę ogromne sińce pod oczami. Nie powiem,było mi go żal.
-Masz moje zamówienie?-zapytał tym zachrypniętym głosem.
-Będę miał wieczorem, pod warunkiem, że Ty będziesz miał pieniądze. Bo widzę, że niezła była wczoraj impreza-odpowiedziałem śmiertelnie poważnie.
-Nie martw się, akurat na TO pieniądze grzecznie czekają-zadrwił ze mnie wzrokiem.
-Dobra, dziś o 23 przyjdę tu z Twoim zamówieniem-rzuciłem i zacząłem się zbierać. Gdy już odjeżdżałem, za plecami usłyszałem krótkie „jasne”, a swój kurs obrałem w miejsce, w którym uzyskać miałem zamówienie, a w tym pomóc miał mi Jeff.


Lilian:

Obudziłam się i skierowałam do łazienki, wzięłam szybki prysznic. Miałam genialny pomysł i wtedy zastanawiałam się jedynie jak mogłabym go zrealizować. Ubrana pobiegłam do pokoju Willa, ale jego tam nie było. W tamtym okresie dość często tak po prostu znikał. Martwiłam się o niego. Wyraźnie coś przede mną urywał, a kiedy pytałam, on zręcznie się wykręcał. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Zbiegłam na dół, mama krzątała się po kuchni, ja wyjęłam z lodówki mleko, a z szafki płatki i tym oto sposobem zabrałam się za śniadanie. Nie szło mi to jednak zbyt dobrze. Mój umysł cały czas był w zupełnie innym miejscu. Wiedziałam, że wszystko można było tak wspaniale ułożyć, zaplanować. Moje rozmyślania przerwała mama.
-A gdzie jest twój brat?-zapytała.
-Nie wiem-odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
-Obiecał wczoraj ojcu, że zagra dziś w południe na mszy. Chyba o tym nie zapomniał, prawda?-zapytała mama z nutą obawy i strachu.
-Mam nadzieję...-powiedziałam dość cicho. Już sobie wyobrażałam, jaka mogłaby być awantura, gdyby William nie wrócił na czas. Właśnie w tamtym momencie do kuchni zszedł ojciec. Spojrzał groźnie na mnie, potem na mamę. W jego oczach widziałam rosnący gniew. Chwycił postawiony na blacie kubek kawy i wziął duży łyk. Usiadł obok mnie przy stole i jadł zrobione przez mamę kanapki, czyli wszystko wedle porannej procedury. Ja dokończyłam płatki, moja rodzicielka również zjadła śniadanie, a ojciec z pełnym brzuchem, spojrzał na zegarek.
-Już po jedenastej... TIK TAK... William!-krzyknął spoglądając na schody. Znaczy nie zdążył i będzie draka. Już opracowywałam plan szybkiej i sprytnej ucieczki, gdy w drzwiach stanął Will.
-Przepraszam za spóźnienie, już idę się przebrać i możemy iść-rzucił z wyraźną skruchą w stronę ojca i prędko, przeskakując co drugi schodek wbiegł na górę. Ojciec był usatysfakcjonowany. Już chwilkę później William ubrany był w białą koszulę i ciemne spodnie, a do tego te pantofle, których tak bardzo nie cierpiał. Nie chciał chyba jednak tego dnia zadzierać z ojcem. Oboje opuścili mieszkanie, a ja wypuściłam wstrzymywane powietrze. Mama spojrzała na mnie łagodnym wzrokiem i posłała mi ciepły uśmiech. Za to właśnie ją kochałam, za tę delikatność i miłość, jaką nas obdarzała, za wyrozumiałość i chyba umiejętność okazywania jakiegokolwiek człowieczeństwa, czego naprawdę brakowało nieraz ojcu. Pomogłam jej w zmywaniu i to było naprawdę piękne, że mogłam ją wyręczyć w zwykłych codziennych czynnościach, by ujrzeć uśmiech na jej twarzy.
-Mamo, mam do Ciebie sprawę.-zaczęłam w końcu.

Leżałam i przeglądałam kolejne strony magazynu brata. Byłam spokojna, w pewnym stopniu wiedziałam na czym stałam, pozostało mi jedynie powiedzieć o swojej decyzji bratu i jego koleżce. Właśnie czytałam bardzo ciekawy artykuł na temat samodzielnej wymiany łożysk w deskorolce, kiedy to do mojego pokoju wkroczył William i Jeffrey.
-Lili, widziałaś mój magazyn skejtowy?-zapytał oczywiście rzucając się na moje biurko. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że mogę trzymać go w moich łapkach. Jeffrey z kolei natychmiast położył się obok mnie, wyrwał mi z rąk gazetę i sam zainteresował się rozległym tematem, choć wiem, że sam wymieniał już łożyska Williamowi.
-O, tutaj-zwrócił się w końcu w moją stronę i wyrwał Jeffowi magazyn. Zaczął wertować kartki.
-Ey, wiecie co? Tak myślałam o tym, jak by tu spędzić wakacje i wpadłam na genialny pomysł-zaczęłam.
-Mhm-mruknął Will bez większego zainteresowania.
-Pojadę na poligon wojskowy-wypaliłam bez owijania w bawełnę.
-Jak to? Kiedy?- O proszę, braciszek jednak potrafi zareagować.
-No za trzy dni-powiedziałam ze stoickim spokojem.
-I dopiero teraz nam to mówisz? Przecież my musimy się jakoś do tego przygotować-wyrzucił mi Jeff.
-Jak to „wy”?-zapytałam udając zdziwiony ton głosu.
-No przecież samej Cię nie puścimy- Isbell puścił mi oczko i szeroko się uśmiechnął. Przytuliłam ich do siebie mocno, a chwilę później oni opuścili mój pokój w imię przygotowania się do męskiej wyprawy. Byłam cholernie szczęśliwa, naprawdę od samego początku miałam szczerą nadzieję, że nie zechcą puścić mnie samej. Nie bez powodu rozmawiałam z mamą o wyjeździe moim i Willa, a nie tylko moim.


4 VII 1982 (późny wieczór)
William:

Chwyciłem swoją torbę i najciszej, jak tylko potrafiłem zszedłem ze schodów. Już chwytałem za klamkę drzwi wyjściowych, kiedy to za moimi plecami usłyszałem głos.
-Dokąd się wybierasz braciszku?-tak, jej tupiąca noga i skrzyżowane na piersiach ręce, a najgorszy był ten surowy ton. Jej dziwne spojrzenie wprawiało mnie w stan, w którym po prostu nie mogłem skłamać. Nadawała się w tej odsłonie na matkę, czy też chociażby na nauczycielkę.
-Czy Ty zawsze musisz wszystko wiedzieć?-zadałem to pytanie, licząc, iż dziewczyna się zniechęci i pewnie zrezygnowałby każdy, z wyjątkiem Lilian...
-Tak-odpowiedziała pewnie.
-Lilian Amy Bailey, jesteś gorsza od inkwizycji... Czyżbyś naprawdę posądzała mnie o zawiązywanie paktów z diabłem? -przybrałem półżartobliwy ton, w tamtej chwili wszystko było dobre, aby tylko moja siostra zadawała mniej pytań. Ona jednak nie dała się tak łatwo zniechęcić.
-Wiem braciszku, kiedyś już o tym wspominałeś. Więc dokąd się wybierasz? Owszem posądzam Cię o pakt z diabłem-stała na schodach nadal wyczekując odpowiedzi.
-To posadź mnie na tym krześle z igłami, nic Ci nie powiem o mrocznym panu-tym razem przybrałem śmiertelnie poważny ton głosu.
-Nie, nie, krzesło przesłuchań odpada. Na Tobie wolałabym skorzystać z kociej łapki. Pamiętasz jeszcze co to, czy ci przypomnieć?-zakołysała głową.
-To to do zdzierania skóry?- zapytałem z czystej ciekawości.
-Tak. Najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej i tak aż do samych kości, oczywiście o ile wcześniej ręce nie wyrwą ci się ze stawów, gdy będziesz wisiał podwieszony za nadgarstki u sufitu. - dobra, ta wizja mnie przeraziła.
-Lili, ja naprawdę muszę iść. Nie mogę Ci powiedzieć... To nic strasznego, naprawdę-przekonywałem siostrę. Naprawdę tak wyglądało moje życie? Ja, wielmożny Mr. William musiałem własną siostrę błagać o pozwolenie na wyjście? No dobra, może raczej skomlałem o brak pytań.
-Dobra, ale jeśli się w coś wpakujesz, to naprawdę przysięgam, złoję ci skórę-zagroziła palcem.
-Jasne, nie ma sprawy-posłałem jej buziaka i opuściłem dom. Szedłem szybko ponownie w stronę garaży, trzymając się ciemnych uliczek i w duchu modląc się, aby tylko nie spotkać jakiegoś gliniarza. Nie mogłem tego spieprzyć, nie w tamtej chwili. W mojej torbie spoczywał przedmiot transakcji. Denerwowałem się to fakt, to był mój pierwszy tego typu wyskok, ale udało się, bezpiecznie dotarłem do odpowiedniego garażu i spotkałem chłopaka.
-Masz?-zapytał otwarcie, a ja jedynie kiwnąłem głową. Przenieśliśmy się nieco dalej, gdzie było spokojnie, krzaki nas osłaniały i raczej nikt nie słyszał. Wyjąłem z torby czarny przedmiot. Chłopak wyglądał już lepiej, jednak jeden dzień nie przywróci miesięcy niszczenia własnego organizmu. Już wyciągał dłonie po owy przedmiot, jednak ja zażyczyłem sobie najpierw pieniędzy. 1680$ gotówką. Szybko przeliczyłem, czy aby na pewno wszystko się zgadza i zabrawszy z wierzchu chustkę, podałem chłopakowi pistolet. Była to broń krótka o standardowym kalibrze 9x 19mm, udana imitacja GLOCK'a 19 GEN 3. Nie do odróżnienia przez niewprawne oko. Dokładne wymiary oryginału, przeniesione na wspaniałą wręcz podróbkę. 174mm długości, 127mm wysokości, 30mm szerokości,o długości lufy 102mm i długości linii celowniczej 153mm. Oryginał i podróbka nieznacznie różniły się od siebie wagą i oporem spustu. Masa prawdziwego GLOCK'a to 595g, a opór spustu wynosił 2,5 kg, podczas gdy nasza kochana podróbka ważyła 600g i charakteryzowała się oporem 2,9kg. Niby nieznaczne, a jednak robiło różnicę wybitnemu strzelcowi i znawcy takiego sprzętu. Ray do takowych oczywiście nie należał. Przejął broń, podziękował i zmył się bardzo szybko. Ja zabrawszy pieniądze, ruszyłem spokojnie do domu.


niedziela, 26 czerwca 2016

[GN'R #6] "Jestem już duża..."


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

2 VII 1982
Jeffrey:

Stałem wtedy pod jednym z budynków miasta w moim długim płaszczu i z papierosem w dłoni. W kieszeniach spoczywało spokojnie kilka woreczków napełnionych różnej maści narkotykami. Ciepłe słońce właśnie znikało z nieboskłonu. Przewinęło się przeze mnie kilku klientów. Bezczynnie wgapiałem się w jeden z przeciwległych sklepów do momentu, w którym ktoś złapał mnie za ramię. Szybko obróciłem głowę i spostrzegłem Williama.
-Dużo Ci jeszcze zostało?-zadał pytanie.
-Nie, czekam jeszcze na jednego gościa i możemy iść-odpowiedziałem zaciągając się papierosem, a Rudy oparł się również o ścianę. Między nami panowała cisza. Ja byłem skupiony patrzeniem, czy aby przypadkiem nie zbliżał się w naszą stronę żaden policjant, bo oni lubili wychodzić wieczorami ze swej nory, zwanej komisariatem i przeszukiwać ludzi. W końcu zauważyłem zbliżającego się w naszą stronę mężczyznę, mojego ostatniego klienta. Umówił się ze mną w tamtym miejscu jeszcze dzień wcześniej. Ubrany w garnitur i odpowiednie buty, wysoki biznesmen, przeciw któremu nie wysnułbyś najmniejszych podejrzeń. Człowiek z żoną, dwójką dzieci i dobrze płatną pracą, a taki paskudny nałóg. Jednak mężczyzna w żadnym stopniu nie przypominał zwyczajowego ćpuna. Zawsze czysta koszula, spodnie wyprasowane w kant i zapach drogich perfum. Ogólne pierwsze wrażenie mówiło, iż jest to koleś czysty pod każdym względem, który od czasu do czasu uraczy swe usta szklaneczką dwudziestoletniej whiskey. Był on rzeczywiście przykładnym ojcem, mężem i idealnym pracownikiem. W tych trzech sferach nie pozwalał sobie na żadne niedociągnięcie, jednak po działkę zgłaszał się do mnie regularnie.
Podałem mu jego zamówienie i otrzymałem pliczek z pieniędzmi. Wszystko schował do kieszeni i skierował się do zaparkowanego ulicę dalej chevroleta. Ja z Willem zaś obraliśmy kurs na ulicę pełną niewielkich garaży, w których to odbywały się próby typowych jednodniowych zespołów. Tylko jeden z nich utrzymywał się od kilku miesięcy i grali regularnie w niezmienionym dotychczas składzie. Można było tam posłuchać całkiem dobrej muzyki, ciekawych wykonań i co ważniejsze poznać ładne laski.
-Lili jest już na miejscu?-zapytałem po drodze.
-Nie, nie przyjdzie dziś-odpowiedział Will i złożył dłonie w pięści-Poszła spotkać się z tym Danielem.
Szliśmy dalej przed siebie, wolałem nie poruszać drażliwego tematu. Will nie lubił chłopaka Lili, twierdził, że nie jest jej wart, co zasadniczo było prawdą. W pewnym momencie w świetle jednej z latarni zauważyliśmy kłócącą się parę. Z daleka nie wywarło to na nas wrażenia, przecież w związkach bywają chwile lepsze i gorsze, jednak aby dojść do wybranego przez nas miejsca, musieliśmy przejść obok owej pary. Zbliżaliśmy się więc w tamtą stronę dużymi krokami, a chłopak uderzył dziewczynę, po czym ona wylądowała na ziemi. Zamierzaliśmy tam podejść i porozmawiać z owym kolesiem, bo kobiet się nie bije. Z każdym krokiem dziewczyna wydawała mi się coraz bardziej znajoma, kiedy to wspólnie z Willem stwierdziliśmy, że to przecież Lili. Ja podbiegłem do siedzącej na ziemi dziewczyny, a William zajął się kolesiem. Przycisnął go do pobliskiego murku i wykonał dokładnie ten sam cios, którym on obdarzył Lili.
-Ey, kurwa, zostawcie nas. To nasze sprawy-przekonywał Daniel.
-Chłopaki, poważnie, idźcie sobie, zostawcie go-wstawiła się za nim Lil.
-Pojebało Cię?!-wykrzyknął Will-On Cię uderzył... Nie daruję mu tego.
-Lili, Ty ich znasz?-pytał zdziwiony i oburzony. Dziewczyna nie odpowiedziała. Wstała podeszła do niego i spojrzała w jego oczy.
-Żegnaj-powiedziała i wraz ze mną odeszła, puszczając mimo uszu wyzwiska, które krzyczał. My doszliśmy w końcu do domu Lil, a William pomógł Danielowi się uspokoić.


3 VII 1982
Lilian:

-Lili, otwórz, proszę!-krzyczał i pukał do moich drzwi Will. Ja leżałam na łóżku i spoglądałam na sufit. Starałam się zapomnieć o wszystkim, co łączyło mnie i tego dupka. Łzy płynęły po moich policzkach na wspomnienie tych wszystkich miłych chwil, ale później bolały mnie na nowo wszystkie części ciała, w jakie kiedykolwiek mnie uderzył. Przed oczami stanął mi ten jego wkurwiony wyraz twarzy. Nie było idealnie, nigdy nie jest, a ja zaczynałam tęsknić. Zastanawiałam się nad innymi, możliwymi zakończeniami tej sytuacji.
-Lili, co się dzieje?-tym razem usłyszałam Jeffreya.
-Zostawcie mnie samą, proszę-wydukałam drżącym głosem.
Osunęłam się na podłogę i podciągnęłam kolana aż pod samą brodę. Po chwili krzyki Williama i Jeffreya stały się dla mnie niesłyszalne. Ku moim uszom nadbiegły szepty Daniela. Te jego romantyczne słówka, miłosne wyznania, przez zwyczajne rozmowy i śmiechy, aż po kłótnie i krzyki. W mojej głowie wybrzmiewały kolejne jego słowa i wyzwiska. Kochałam go... 'Plecak'-podpowiadało moje wewnętrzne Ja. W pewnym stopniu opanowałam oddech i ruszyłam do biurka. Spod niego wyjęłam plecak, a stamtąd strzykawkę od Isbella z odpowiednią ilością rozpuszczonego, brązowego proszku. Wróciłam na poprzednie miejsce, z szuflady wyjęłam pasek i zacisnęłam go sobie powyżej łokcia. Zaledwie chwilę potem narkotyk krążył po moim organizmie, a moje ciało przebiegł dreszcz rozkoszy. Wszystko uciekło, wokół mnie panowała cisza, zamknęłam oczy i osunęłam się całym ciałem na podłogę. Czułam spokój, nagle do pokoju wpadli Jeffery i William, zauważyłam ich mimo nieco rozmazanego obrazu, nie potrafiłam jednak usłyszeć ich w wyraźny sposób. Otoczyła mnie mgła, a chwilę potem była ciemność i błogi sen.
Siedziałam z podkurczonymi pod brodę kolanami, a wokół mnie była ciemność. Słyszałam jedynie swój z lekka przyspieszony oddech. Tępo wpatrywałam się w rozbite przede mną zdjęcie, a na nim ja i on. Jedna łza wolno spłynęła po moim policzku. Nie rozglądałam się dookoła, bo nie miałam na to wystarczająco siły. Echo odbiło mój głośny szloch...Powoli otworzyłam oczy, leżałam na łóżku. Mój brat i mój przyjaciel stali nade mną i rozmawiali, ale sens ich słów dotarł do mnie dopiero po chwili.
-...po prostu jest nieprzyzwyczajona-uspokajał Jeffrey.
-Ale nic jej nie będzie?-dopytywał wystraszony braciszek.
-Nic-utwierdził go w przekonaniu.
-Co się stało?-zapytałam lekko chrypliwym głosem, przenosząc swój przyćmiony jeszcze wzrok na Willa.
-Jeffrey twierdzi, że to nic nadzwyczajnego, że to normalne po zwiększeniu dawki tak nagle, ale wyglądało to nieciekawie-tłumaczył William.
-Wielkie mi co, jej organizm przywykł do jednej trzeciej normalnej działki, a kiedy tak nagle dostała trochę ponad klasyczny woreczek jej organizm wprowadził się w chwilowy stan hibernacji-wytłumaczył Jeffrey. Czułam się dziwnie. Do tej pory nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, jednak to, co mówił Isbell cały czas wydaje mi się być słusznym wytłumaczeniem tego, co się wtedy ze mną stało. Narkotyki przyjmowałam rzadko, a kiedy to się zdarzało były to niewielkie porcje, które mimo wszystko działały na mnie dość intensywnie.
-Dziękuję-wyszeptałam cicho, a odpowiedzi dostałam wielki uścisk.
Minęło trochę czasu, gdy do drzwi domu rozległo się pukanie. William skierował się na dół, aby sprawdzić, kto przyszedł. Na szczęście rodziców nie było tego popołudnia w domu. Ja zostałam z Jeffreyem i nagle ku naszym uszom dobiegły krzyki. Podniosłam się z łóżka, gdyż moja siła fizyczna wróciła już przynajmniej w pewnym stopniu i z Isbellem za plecami opuściłam pokój. Przystanęłam u szczytu schodów.
-...słownik ci jest potrzebny, abyś zrozumiał? Wypierdalaj-kłócił się Will.
-Daj mi z nią chociaż zamienić dwa zdania-nalegał Daniel.
-Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego-poczułam ogromną gulę w gardle-Wyjdź-nakazałam i zacisnęłam oczy.
-Ale Lilian...-kontynuował.
-Powiedziała, że masz wyjść-stanął w mojej obronie Jeff.
-Co, już sobie kochasia znalazłaś? Szmata!-wykrzykiwał, a ja ukryłam twarz w dłoniach. Jeffrey delikatnie dotknął mich ramion i zaprowadził z powrotem do pokoju. Usiedliśmy na łóżku.
-Jak się czujesz?-zapytał po chwili ciszy Jeff.
-To boli...-odpowiedziałam z wzrokiem wbitym we własne dłonie-Wyzwiska z jego ust tak bardzo bolą, Jeff.
Płakałam w ramię mojego najlepszego przyjaciela. Byłam mu wdzięczna za obecność. Tego potrzebowałam, odrobiny troski. Na swoich plecach poczułam też dłoń Williama. Siedzieliśmy w ciszy, bo słowa nie były nam potrzebne.


William:

Jeffrey wyszedł późnym popołudniem, a ja nie opuszczałem Lili. W dalszym ciągu była w dużym szoku spowodowanym tamtymi wydarzeniami. Dziewczyna rozsiadła się na parapecie i przyglądała się zachodowi słońca.
-Zrobię Ci herbatę-rzuciłem i wyszedłem z pokoju. Zszedłem po schodach do kuchni i wstawiłem wodę do gotowania. W głowie cały czas brzmiały mi słowa Lili sprzed pięciu miesięcy, gdy zaczynała się z nim spotykać, a przed oczami stawała owa sytuacja.

Wszedłem do łazienki, a przed lustrem pindrzyła się Lilian. Przyjrzałem jej się dokładnie. Miała na sobie krótką, czarną spódnicę i sweter z dekoltem.
-Wybierasz się dokądś siostrzyczko?-zapytałem surowym tonem, jednak owe brzmienie głosu zlekceważyła.
-Tak, jak najbardziej-odpowiedziała z twarzą w ogromnym uśmiechu.
-A z kim?
-Z Danielem-odpowiedziała i zacisnęła oczy przygryzając dolną wargę, wiedziała, co o nim myślałem.
-Adams? On nie jest dla Ciebie... Nie wolno Ci...-mówiłem zaciskając dłoń w pięść.
-Braciszku-podeszła do mnie i chwyciła mój policzek-Jestem już duża i poradzę sobie, a poza tym nie możesz o mnie decydować. Proszę, zaufaj mi-pocałowała mój policzek i wyszła.


Od tego wydarzenia minęło naprawdę dużo czasu i w tamtej chwili dotarło do mnie, że owy incydent nie mógł być czymś jednorazowym. Obwiniałem się, bo nic nie zauważyłem.
Z zamyślenia wyrwał mnie gwizd czajnika. Zalałem herbatę i odstawiłem czajnik na miejsce. Do domu weszli rodzice. Mama posłała mi ciepły uśmiech, a ojciec natychmiast skierował się do salonu. W pewnym momencie usłyszałem krzyk : ''Lilian!''. Odstawiwszy herbatę z powrotem na blat, pobiegłem do salonu.
-Przestań wrzeszczeć, ona śpi-rzuciłem w stronę ojca. Widziałem, że chciał zareagować, jednak dzięki mamie, po prostu poszedł razem z nią do ich sypialni. Ja z kolei zaniosłem herbatę mojej siostrze.



środa, 22 czerwca 2016

[GN'R #5] "Pobił Cię, tak?"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

22 VI 1982


Kolejny, gorący dzień, który wraz z Willem i Jeffem spędziliśmy łażąc po naszym mieście. Największą frajdę sprawiała nam zabawa na okolicznych placach zabaw. Starsi ludzie patrzyli na nas dziwnie i zastanawiali się, czy z nami aby na pewno wszystko w porządku. Obciążenie tego typu wzrokiem nie było czymś przyjemnym, ale wspólnymi siłami potrafiliśmy temu podołać i świetnie się bawić, tym samym pielęgnując nasze wewnętrzne dzieci. Może to dziwne, bo niby każde z nas dąży do dorosłości, do skończenia szkoły, zdania egzaminów, a w efekcie do ucieczki, życia po swojemu. Sęk w tym, że to wcale nie wymaga pozbycia się dziecka ze swojego wnętrza. Zasadniczo przecież dziećmi trzeba być jak najdłużej. Pełne powagi życie jest nic nie wartym życiem. Dlaczego? Bo jest nudne, brak jakiejkolwiek rozrywki prowadzi do całkowitego zkasztanienia. Właśnie to jest niestety smutną prawdą. Nasz cały, wolny dzień, bo już przecież po wystawieniu ocen i po co chodzić do szkoły, spędziliśmy na aktywnym odpoczynku. Niby wszyscy bawili się świetnie, a jednak nie do końca. Każde z nas zastanawiało się nad tym, co jest teraz, a co będzie kiedyś. Jeffowi zaprzątało głowę też coś innego. Jego rodzice wyjeżdżali coraz częściej i na coraz dłużej. To stawało się męczące. Tego wieczora zaopatrzyliśmy się w pewną ilość alkoholu i po długiej dyskusji z mamą, jakoby następnego dnia mieliśmy iść do kościoła, skierowaliśmy się do Isbella. Już na samym wstępie pojawiła się propozycja wspólnego zagrania czegoś na rozwianie wszystkich kłopotów i zmartwień. Każdy jednak miał inny pomysł na piosenkę cover. Jedno z nas chciało grać coś z repertuaru AC/DC, kolejne Black Sabbath, a trzecie Led Zeppelin. Długo się zastanawialiśmy, aż w końcu stanęło na Heaven and Hell. To było dla nas wspaniałe odprężenie. Nie skończyło się na jednej piosence. Bawiliśmy się świetnie popijając jedno z tańszych win. Po pewnym czasie zasiedliśmy do oglądania filmu, ale nie był zbyt dobry. W środku filmu, w środku nocy, zdecydowaliśmy się na spacer po okolicy. Uwielbiałam te wałęsanie się po naszym mieście w tak zacnym towarzystwie, gdy na niebie lśniły złociste gwiazdy. Ulice Lafayette z małymi wyjątkami, nigdy nie tętniły nocnym życiem. Kilka godzin po zachodzie słońca ruch na nich zamierał. Przemierzanie opustoszałymi drogami miasta było czymś, według mojego uznania, przepełnionym bajecznymi emocjami. Nie trzeba było udawać nikogo, mogłeś być po prostu sobą, nikt nie tobą nie rządził, sam byłeś swoim szefem, a ludzie, których spotkałeś jakimś niewiarygodnym cudem, nie byli nastawieni wrogo. Diler do dilera nie miał nic, zupełnie inaczej niż, jak później tego doświadczymy, w Los Angeles. Kilku ludzi zajmujących się tymże fachem, których można by zliczyć u palców jednej ręki i klientów jak na lekarstwo. Jeżeli już ktoś chciał zdobyć towar trzeba było być dobrze poinformowanym i znać odpowiednich ludzi. Nie wyglądało to niczym Miasto Aniołów, gdzie za każdym zakrętem czeka wspomniany wyżej fachowiec, oferujący jakość i cenę lepszą niż u konkurencji. Jeffrey miał te wtyki i sam co nieco zajmował się dilerką. Właśnie dzięki niemu tamtej nocy zdobyliśmy może i niewielką, ale dla nas odpowiednią ilość prochów. Z takim zapleczem mogliśmy wolnym krokiem wracać do domu. Na stole szybko powstały trzy kreski kruchej blondynki i każdy zajął się swoją działką. Posiedzieliśmy jeszcze dłuższą chwilę, którą spędziliśmy na śmiechu z różnych rzeczy, poczynając od głupot w telewizji, a kończąc na zachowaniu ludzi z naszego najbliższego otoczenia. Spać zachciało nam się dopiero nad ranem i jakoś z owym zmęczeniem nie walczył nikt. Każdy z nas znalazł sobie jakieś wygodne miejsce i miękką poduszkę, aby po krótkiej chwili oddalić się do krainy Morfeusza. W efekcie Will spał na kanapie, Jeff na dwóch złączonych fotelach, a ja w łóżku mojego gospodarza. Zasłonięte ciemną roletą okno i granatowy kolor spoczywający na ścianach sprawiały, że to miejsce było idealne do spania. Nie przeszkadzał mi wschód słońca, czy jasnobłękitne, bezchmurne niebo.
Wstałam około południa, przetarłam oczy i leniwym krokiem poszłam do salonu. Jeff nadal smacznie drzemał, a Will krzątał się po kuchni. Poprawiłam koc Isbella i skierowałam się do mojego brata. Chłopak robił kawę, a ja wyjęłam z lodówki jogurty, które towarzyszyły nam zawsze po naszych nocnych zabawach. W pewnej chwili mocny aromat kawy rozniósł się po domu. Właśnie wtedy pojawił się gospodarz. W ciszy popijaliśmy gorącą ciecz. Dopiero popołudniu postanowiliśmy wraz z Willem wrócić do domu. Jeffrey odprowadził nas pod sam dom, a potem poszedł zaopatrzyć się w towar do sprzedania, właśnie tego wieczora postanowił co nieco zarobić. Ja i Will weszliśmy do domu, a na stole zauważyliśmy karteczkę.
'Poszliśmy do znajomych, wrócimy późno, kolację macie w lodówce. Mama.'
-Co robimy?-zapytałam, z zaciekawieniem spoglądając na Willa.
-Idziemy-wyrzekł tym tajemniczym tonem i odwracając się na pięcie, machnął na mnie ręką. Zamknęłam drzwi i podążałam za Williamem. Po dość długim marszu zeszliśmy na jedną z bocznych uliczek. Mimo wciąż widniejącego na nieboskłonie słońca, panował tam półmrok, który przyprawił mnie o mało przyjemny dreszcz. Dopiero po chwili zauważyłam tam dwoje mężczyzn w długich płaszczach, mimo dość wysokiej tego dnia temperatury powietrza. Podeszliśmy do nich. Pierwszym był Jeff, a drugiego kolesia widziałam po raz pierwszy w życiu. Will chyba jednak nie miał takiego problemu, gdyż podszedł do nieznajomego mi mężczyzny i przywitał się z nim. Isbell podał jeszcze plik banknotów tamtemu kolesiowi i zasadniczo mogliśmy już iść odbierać towar, jednak niezupełnie. Will kiwnął do Jeffa, aby zabrał mnie gdzieś, a sam zaczął prowadzić konwersację z owym typkiem. Przyjaciel zabrał mnie do jednego z otaczających nas budynków. Przekręcił klucz w drzwiach i weszliśmy do środka, tym samym straciłam z oczu Willa i tego kolesia. Nigdy wcześniej nie byłam w tym pomieszczeniu.
-Pomożesz mi?-zapytał.
-Jasne-przytaknęłam. Wszędzie dookoła mnie były woreczki z różnymi substancjami, wszystkie poukładane według działania i nazwy, oprócz tego było osobne miejsce na strzykawki i igły. Właśnie wtedy zaczęła się realizacja zamówienia. Zbieraliśmy woreczki i odpowiednią ilość strzykawek, a Jeff załadował wszystko do swojego długiego płaszcza.
-To Ty masz dostęp do takiego miejsca?-zapytałam nieźle oszołomiona ilością tego wszystkiego.
-Mam, jak zapłacę-przekąsił-Tylko nic nie bierz, bo możesz mieć przyjaciela bez rąk.
-Jeffrey?
-Hmm?
-Co to za koleś?-zadałam to pytanie, choć dokładnie wiedziałam, co odpowie.
-Sprzedaje mi zaopatrzenie-to było do przewidzenia.
-Ale chodzi mi o Willa. Czego mój brat od niego chce?
-Nie wiem-odpowiedział spuszczając wzrok, a ja westchnęłam-Powinnaś o tym gadać z Willem, a nie ze mną.
Wyszliśmy z owego budynku, gdzie Will nadal prowadził zażartą konwersację z tamtym typkiem.
-Idziemy-rzucił Jeff i oddał klucz nieznajomemu mi osobnikowi, a potem trzepnął Williama w ramię. Szliśmy wolnym krokiem, a między nami panowała niezręczna cisza. Człowiek, z którym rozmawiał Will wcale nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego. Martwiłam się o niego. W końcu dotarliśmy do domu. William rozłożył się na kanapie i włączył telewizję, ja zajęłam się podgrzaniem kolacji, a Jeff poszedł pohandlować, obiecał jednak, że przyjdzie później. Wstawiłam lasagne do piekarnika i usiadłam obok mojego brata. Byłam spięta i wiem, że było to wtedy widać. Początkowo oboje bezmyślnie wpatrywaliśmy się w ekran. Dopiero po chwili William odezwał się do mnie.
-Lili, wszystko gra?-zapytał, obejmując mnie ramieniem.
-Nie. Ten koleś, u którego zaopatruje się Jeff, co od niego chciałeś?-zadałam to nurtujące mnie pytanie.
-Rozmawialiśmy tylko-próbował mnie zbyć.
-Nieprawda. William, jestem Twoją siostrą-przekonywałam.
-Właśnie siostrą, a nie świętą inkwizycją, więc proszę odpuść-lekko uniósł głos, ale szybko się opanował-Jakby coś było nie tak, to przecież bym Ci powiedział. Zaufaj mi-spojrzał na mnie tymi szaro-zielonymi oczyma.
-Jasne-rzuciłam i wstałam, aby wyjąć z piekarnika naszą kolację. Postawiłam na stole brytfankę i dwa talerze, w tejże chwili do domu wpadł także Jeff. Położyłam dodatkowe nakrycie i wspólnie zjedliśmy kolację. Chłopaki się śmiali, rozmawiali, a ja zastanawiałam się nadal nad powodem owej rozmowy, która ciągle nade mną wisiała. 'Zaufaj mi'-to wcale nie było takie proste. Niby zawsze mówił, że nie ma przede mną tajemnic, a wtedy wyjechał z tekstem 'Zaufaj mi'. Starałam się przemóc i o wszystkim zapomnieć. Kiedy zmywałam przyszedł do mnie Will.
-Lili, wyluzuj. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zaufaj mi i przestań się zadręczać-pocałował mnie w czoło, jak to miał w zwyczaju i wrócił do pokoju. Rozwiał tym moje wątpliwości. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, a potem poszliśmy spać.


23 VI 1982
Jefferey:

-Stary, tylko cicho, przestań tak głupio rżeć-uciszałem kumpla. Najciszej jak tylko można otworzyliśmy drzwi i weszliśmy do pokoju.
-Na 3-wyszeptał Will-Raz, dwa, TRZY!
Właśnie w ten sposób zawartość dość dużego wiadra została wylana na Lili.
-Idioci! RESZTKI ROZUMU JUŻ WAM WYJADŁO?!-krzyczała mokra, a my mieliśmy niezły ubaw- UGH!-tupnęła nogą i skierowała się do łazienki. My z kolei zeszliśmy na dół, gdzie pani Bailey robiła śniadanie.
-A gdzie Lili? Przecież mieliście ją obudzić-przypomniała mama moich przyjaciół.
-Zaraz zejdzie-zapewnił Will i faktycznie jak na zawołanie Lili zjawiła się przy stole. Usiadła i zajęła się swoją porcją.
-Wszystko w porządku, kochanie-zapytała córkę.
-Jasne-przytaknęła i uniosła kubek z herbatą ku ustom, zanim upiła jednak z niego choć malutki łyk, pokazała nam język w ten swój uroczy sposób. Zjedliśmy śniadanie. Ja miałem wrócić do domu, a Will i Lili planowali spędzić leniwy dzień wspólnie.
Szedłem ulicami miasta i myślałem o podróżach moich rodziców. Miałem tego wszystkiego dość. W ostatnim czasie jeżeli byli w domu to na góra dwa dni. Robiło się to drażniące. Tak, upragniona wolność, ale to nie to samo. W tamtej chwili czułem się jak ktoś niepotrzebny, co podsycało we mnie chęć ucieczki. Wróciłem i rozejrzałem się po pustym domu. Stałem w jednym miejscu, a wszelkie siły mentalne odpływały. W momencie bezradności chwyciłem najbliżej stojący wazon i cisnąłem nim o ścianę. Pech chciał, że wisiało tam też zdjęcie, które przy uderzeniu naczynia spadło na ziemię, tym samym tłukąc się. Stałem na nim jako niewielki dziesięciolatek, a po moich obu stronach stali rodzice. Podniosłem ową ramkę i spojrzałem na nią jeszcze raz. Zacisnąłem szczękę i przekląłem pod nosem samego siebie i rodziców, a ogólnie mówiąc tę instytucję, zwaną rodziną. Podniosłem się, a fotografia ponownie wylądowała na ziemi. Miałem dość, zabrałem ze sobą towar i wyszedłem na ulice miasta. Mój monotonny krok szybko zaprowadził mnie na niewielkie pole poza Lafayette. Właśnie wtedy potrzebna mi była chwila relaksu i taniec sam na sam z Mr. Brownstonem.

25-26 VI 1982
Jefferey:

W końcu nastąpił dzień, który zapowiadał całe dwa miesiące wolności. Odstawiłem się w garnitur, przylizałem odstające włosy i udałem się do Baileyów. Zapukałem do drzwi, które otworzył mi równie odpicowany William. Czekaliśmy jedynie na Lil. Nie trwało to długo, bo już po kilku minutach stanęła w fioletowej sukience na schodach. Stała prosto na swoich wysokich szpilkach.
-I jak?-zapytała poprawiając włosy.
-Niesamowicie-odpowiedziałem, a Lilian zaśmiała się dźwięcznie. Już po krótkiej chwili nie było nas w domu. Szybko dotarliśmy do szkoły. Rozdanie świadectw trwało trochę czasu, na nasze nieszczęście. Kiedy już zaczynaliśmy wątpić, że w ogóle tamtego dnia wyjdziemy z budynku szkoły, kochana dyrektorka szkoły pożegnała wszystkich i wreszcie mogliśmy wrócić do domów. Wspólnie stwierdziliśmy, że należy najpierw się uwolnić z tych ubrań, a dopiero potem możemy przejść do świętowania. O dziwo akurat na zakończenie roku wrócili także moi rodzice. Przebrałem się, chwilę porozmawiałem z rodzicielami, którzy nie chcieli specjalnie wiedzieć, co słychać u mnie, woleli opowiadać o tym, co przydarzyło się im. Nie miałem wystarczająco siły, by słuchać tego wszystkiego, wyszedłem, kupiłem paczkę czerwonych i pół litra ruskiej. Skierowałem się do jednej z pobliskich melin, w których mieliśmy zwyczaj popijać. Wszyscy spotkaliśmy się na miejscu. Ruda Lili rozsiadła się na zakurzonej, skrzypiącej sofie, a ja i Will usiedliśmy na schodach. William też przyniósł coś do picia, więc mogliśmy spędzić tak cały wieczór. Rozmowy, śmiech, miejscami zdołowanie czymś i brak tej jednej osoby z nami.
-Jeff, masz coś?-przerwała moje rozmyślania Lili.
-Jasne, a co chcecie?-szybko, bo zbieram zamówienia.
-A co masz?-dopytywał Will, a to wcale nie była odpowiedź na moje pytanie.
-LSD, extazy, kokaina, amfetamina, do wyboru, do koloru.
Stanęło jednak na kokainie. Wtedy zaczęła się zabawa. Stwierdziliśmy, że spacer po okolicy dobrze nam zrobi, ale na nasze nieszczęście spotkaliśmy 'pilnych stróżów prawa'. Zaczęło się od alkoholu, bo przecież byliśmy niepełnoletni, potem pytania o narkotyki i dość skuteczne próby wyparcia się brązowego proszku.
-Macie wyraźnie zwężone źrenice-mówił policjant.
-Proszę pana-zacząłem dyskusję-jest już ciemno, a Pan świeci nam po oczach latarką...
Zabrali nas na komisariat i pytali o naszych rodziców. Lili była przerażona, wiedziała, co czeka i ją, i Willa, jeśli ojciec musiałby odbierać ich z policji. Na szczęście owi 'czujni stróże prawa' uwierzyli, że państwo Bailey wyjechali, a oni są pod opieką moich rodziców. Jeden z policjantów, ten, który akurat nie siedział na dupie i nie wpieprzał pączków, czytając gazetę, zadzwonił po moich opiekunów. Byliśmy przekonani, że wyjdziemy jeszcze tego wieczora, nic bardziej mylnego. Owy gliniarz stwierdził, że dobrze zrobi nam noc na dołku. Zostaliśmy więc na zimnych pryczach pod czujnym okiem klawisza. Reszta nocy ciągnęła się niemiłosiernie długo, dodatkowo była ona spędzona w kompletnej ciszy. Dopiero rano przyszli po nas moi rodzice. Grobowa cisza między nami nadal trwała, w samochodzie słuchaliśmy kazania rodziców. Dojechaliśmy do domu i skierowaliśmy się do mojego pokoju. Każde rozsiadło się winnym miejscu i pogrążyło się we własnych rozmyślaniach. Między nami panowała ta niezręczna cisza. Gdyby usiadła z nami jakaś osoba postronna, to powiedziałaby, że w jednym pokoju posadzono trzy zupełnie obce sobie osoby, które nie mają żadnych wspólnych tematów do rozmów, a nie paczkę przyjaciół. Mijał czas, a tykanie zegara stawało się coraz bardziej irytujące.
-Będziemy tak siedzieć?-przerwała Lili.
-Sorry za kłopot stary i my już pójdziemy-przybiłem piątkę z Willem, przytuliłem Lilian i oboje wyszli. Wyglądałem przez okno, gdy usłyszałem pukanie do drzwi, wiedziałem, że bez kolejnego kazania się nie obejdzie...


26 VI 1982
Lilian:

Wróciłam do domu i rozłożyłam się na łóżku, bo oczywiście musiałam czekać aż mój brat łaskawie zwolni łazienkę.
-To na razie-pocałował mnie w czoło w ten swój nietypowy sposób i skierował się do wyjścia.
-Dokąd idziesz?-zapytałam z wyrzutem.
-Na spacer.
-Z kim?-dopytywałam.
-Nieważne-i wyszedł. Domyśliłam się, że chodzi o jakąś dziewczynę, tylko nie miałam pojęcia, która była tą szczęściarą. Wzięłam prysznic i ubrałam się, a potem zeszłam na dół, aby poszperać w lodówce. Na moje własne nieszczęście do domu wpadł ojciec. Podjęłam próby czmychnięcia na górę, niestety bezskuteczną. Zastawił mi drogę własnym ciałem i spojrzał na mnie w ten nieprzyjemny sposób. Wiedziałam, że za chwilę zacznie pytać, a jeżeli nie dostanie odpowiedniej odpowiedzi będzie wrzask. Bałam się, bo nie było obok mnie Willa, który mógłby mi pomóc. Starałam się jednak, w jak największym stopniu, nie okazywać rosnącego przerażenia. Zmierzył mnie dokładnie wzrokiem i wreszcie zapytał.
-Gdzie byliście całą noc?-jego surowy ton był przerażający.
-U Jeffrey'a, mama o wszystkim wiedziała-odpowiedziałam dość pewnie.
-Ale ja nie wiedziałem. To ja jestem głową tego domu i to ja mam wiedzieć takie rzeczy-stopniowo podnosił głos-Jasne?!
-Mhm-mruknęłam cicho, spuszczając głowę.
-Gdzie jest William?-zadał kolejne pytanie.
-Nie wiem-odpowiedziałam.
-Wiesz, jesteście nierozłączni!-podniósł głos-Gdzie jest?
-Nie wiem. Mogę już iść?-starałam się go wyminąć, ale nie pozwolił mi na to.
-Przebierz się-wskazał wzrokiem na moją bluzkę z dekoltem.
-Nie. Ubieram się tak, jak tylko chcę-odepchnęłam go i zaczęłam wchodzić po schodach. Nie zareagował. Myślałam, że da mi spokój, ale się przeliczyłam, złapał mocno moje przedramię i pociągnął do siebie, tym samym pozostawiając na mojej ręce siny ślad.
-Przebieraj się i idziemy do kościoła-wysyczał przez zęby.
-Nigdzie z Tobą nie idę-starałam się wyrwać z uścisku.
-Ktoś musi zagrać na mszy, a organista jest chory-ciągnął mnie za sobą.
-Nie!-wykrzyknęłam i wyrwałam się z uścisku-To William gra na organach! Nie możesz mnie do niczego zmuszać!-krzyczałam.
-Zamknij się małą suko-wycharczał i złapawszy moją szyję przycisnął mnie do ściany-Jestem Twoim ojcem i masz robić to, czego oczekuję.
Miałam trudności z oddychaniem, patrzyłam na niego morderczym wzrokiem i robiłam wszystko, by mnie tylko puścił. Zwolnił uścisk dopiero po dłuższej chwili, a ja łapczywie łapałam powietrze.
-Zbieraj się i idziemy-ponowił rozkaz.
-Nie możesz mi rozkazywać! Mamo!-wołałam o pomoc, ale szybko tego pożałowałam, bo otrzymałam siarczysty policzek.
-Nie wysilaj się-syczał tym jadowitym głosem-Nie przyjdzie tu-uśmiechnął się szyderczo i zostałam ponownie złapana, tym razem jednak za ramiona, a chwilę później leżałam na ziemi tuż po uderzeniu w szafę.
-Do pokoju-pognał mnie, a ja nie miałam już zamiaru protestować i wróciłam do siebie. Położyłam się na łóżko i czekałam na brata. Przyszedł dość późno, ale natychmiast zaszedł do mnie. Ja stanęłam przy oknie, plecami do reszty pokoju, a wkurwiony Will usiadł na łóżku.
-Jak randka?-zapytałam.
-Nie denerwuj mnie-chciał mnie zwyczajnie zbyć.
-Co jest?-dopytywałam.
-Ciuchy, ciuchy, ciuchy, buty, ciuchy-Will złapał się za głowę, chyba faktycznie miał tego dość.
-Rozumiem-westchnęłam cicho.
-Ale mniejsza o to. A co Ty robiłaś?-zapytał, a ja zacisnęłam oczy.
-Nic-robiłam wszystko, aby nie okazać słabości, jednak mój wzrok wciąż utkwiony był w drzewie za oknem.
-Lili, co się dzieje?-podszedł do mnie i próbował mnie objąć, ale odsunęłam się w stronę biurka.
-Co Ci się stało w rękę? -kolejne pytanie i znów brak odpowiedzi-Pobił Cię, tak? Zabiję skurwiela!- William zacisnął pięści i już chciał wychodzić, kiedy go zatrzymałam.
-Pytał, gdzie byłeś, bo organista nawalił i ktoś musiał mu zagrać, a ja nie wiedziałam dokąd poszedłeś, a potem doszła bluzka. To naprawdę nieważne, nie pierwszy i nie ostatni raz-mówiłam tym razem twarzą do niego. Nienawidziłam tych momentów, kiedy było widać moje słabości, że czegoś się boję. Zawsze chciałam zachowywać się jak zimna suka, nieznająca bólu i cierpienia, ale to chyba niemożliwe. Usiadłam w kącie pokoju, na podłodze, podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam oczy. Myślenie o tym, co się stało, o tym, co zrobił mi własny ojciec i co robił już nie raz nam, mnie i Williamowi, sprawiło, że mój oddech stał się bardzo nierównomierny, a drgawki przebiegały przez moje ciało. Starałam się z całych sił, ale nie potrafiłam się uspokoić. Will podszedł do mnie i robił wszystko, co w jego mocy. Chwycił moje dłonie oraz przytulał do siebie. Wtedy zostawiona przez Williama szpara w drzwiach nagle się powiększyła, a do pokoju zaczął zaglądać on. Mój brat szybko się go jednak pozbył i zamknął pomieszczenie na klucz.
-Okno-powiedziałam drżącym głosem i wskazałam je palcem.
-Otworzyć?-upewnił się, a ja jedynie przytaknęłam.


niedziela, 19 czerwca 2016

[GN'R #4] "Witaj Księżniczko"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

Alex, co się wtedy właściwie stało?
Alex:
Wylądowałam na ziemi, a nade mną stał Dawid. W jego oczach widziałam dzikość i wściekłość, a wyrazem twarzy przypominał psychopatę, który zbiegł z ośrodka dla obłąkanych. Nie miałam pojęcia, co robić, nie potrafiłam się podnieść. Nie minęła chwila, a na swojej głowie poczułam coś ciężkiego, przez co mogłam jedynie zamknąć oczy. Ostatnie, co pamiętam, to jego przepełniony nienawiścią głos i słowa 'Mnie się nie odmawia'. Czułam, że się przemieszczaliśmy, czułam, że ktoś mnie niósł, ale nie byłam w stanie odzyskać pełni świadomości. Wszelkie hałasy, rozmowy były kompletnie stłumione, przypominały ciche szmery, z których nic nie dało się wywnioskować. Moje powieki z kolei były zbyt ciężkie, by je podnieść. Z całych sił walczyłam z uczuciem kompletnego otępienia i starałam się powrócić do ludzi o pełnej świadomości. Niestety nie udało mi się to. Po dłuższym czasie poddałam się uczuciu błogości. Obudziłam się w paskudnym pomieszczeniu, ściany pokrywała grzybnia, a deski w podłodze niekompletne. Pamiętam, że łóżko, na którym leżałam, śmierdziało, jednak nie to było wtedy istotne. Chciałam się podnieść, jednak wciąż towarzyszące mi uczucie lekkiego otępienia, sprawiło, że moje ruchy były bardzo nieskoordynowane. Nie dałam rady podtrzymać ciężaru swojego ciała na własnej ręce. Dawid spojrzał w moim kierunku i zaśmiał się szyderczo.
-Witaj Księżniczko-wyszeptał. Tyle mi wystarczyło. Jego ton głosu, wzrok, pozycja w jakiej siedział. Wiedział jak zniszczyć cudzą psychikę, przełamując kolejne warstwy ludzkiego wytrzymania. Jedną frazą i samą swoją osobą po kolei i stopniowo łamał każdą moją barierę. Zamknęłam oczy i przygryzłam dolną wargę, by pokonać nieodpartą chęć łkania. Dopiero po chwili, gdy zobaczył w jakim już stanie jestem podniósł się z krzesła i wyjmując z kieszeni kurtki naładowaną czymś strzykawkę. Jego wolny krok, ten uśmieszek i przedmiot, którym mi groził doprowadziły do pękania kolejnych barier, o których nawet nie miałam pojęcia. Nigdy nie czułam się tak bezradna pod względem psychicznym. Strach rósł z każdym jego krokiem. Zaczęłam się wiercić, chciałam zrobić cokolwiek, ale nie miałam jeszcze odpowiednio dużo siły fizycznej, a przerażenie, jakie we mnie zamieszkało, również nie służyło pomocą. Jedynym wyjściem było poddanie się jego woli. Wstrzyknął mi to gówno, a potem zaczął zabawę. Wykorzystał moją słabość w tak perfidny sposób. Krzyczałam, błagałam o litość, ale to nic nie dawało. Zdjął moje spodnie i koszulkę i dotykał mnie wszędzie, a potem było już tylko gorzej. To tak cholernie bolało. Łzy płynęły po moich policzkach, ale on miał to głęboko gdzieś. Chciał, abym cierpiała i udało mu się. Ból był nie do zniesienia. W końcu mnie zostawił. Zostałam sama i naga w śmierdzącym pomieszczeniu na skrzypiącej kanapie. Wszystko mnie bolało, płakałam, chciałam, aby to wszystko się skończyło, abym mogła być w domu. Początkowo próbowałam zasnąć, ale to jest nie możliwe po takich przeżyciach. Czułam się jak najgorszy śmieć. Nie potrafiłam się nawet podnieść. Leżąc dokładnie w ten sam sposób spędziłam noc. Siły wróciły dopiero nad ranem. Chwiejnym krokiem wstałam z kanapy i ubrałam się. Drzwi były otwarte. Wyszłam na zewnątrz, poraziły mnie promienie wschodzącego ciepłego słońca. Lekko się zataczając biegłam przed siebie. Początkowo nie znałam celu, nogi prowadziły mnie same. Nie mogłam wrócić do domu, nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć mamie. Nagle stanęłam przed domem Saula. Stanęłam pod oknem, chwyciłam niewielki kamyk i rzuciłam go w okno chłopaka. Brak reakcji sprawił, że ponowiłam czynność jeszcze dwa razy. W końcu ujrzałam w oknie czarne loki. Kiedy mnie zobaczył automatycznie się rozbudził. Szybko wybiegł przed dom, a ja patrzyłam na niego bezradnie szklanymi oczyma i czarnymi plamami poniżej. Podszedł do mnie z wolna i przytulił do siebie mocno. Jedyne, co mogłam wtedy zrobić, to płacz, wywołany bezradnością. Chłopak zabrał mnie do swojego pokoju i wspólnie usiedliśmy na łóżku. Nie puszczałam Saula, a on mnie. Przy nim czułam się bezpiecznie.
-Alex, co się stało, gdzie byłaś?-zapytał, kiedy już się nieco uspokoiłam.
-Dawid-nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie potrafiłam tej najgorszej prawdy ubrać w słowa-On mnie-nie umiałam dokończyć tego zdania.
-Skrzywdził Cię-dopytał, a ja przytaknęłam-Ale co dokładnie Ci zrobił?
Chwyciłam poduszkę Saula i przycisnęłam ją do siebie. Znów przed oczami stanęła mi ta twarz psychola.
Kiedy usłyszałam po raz kolejny swoje imię w ramach ponaglenia, wybuchnęłam.
-Saul, do cholery, on mnie zgwałcił.-po raz kolejny słone łzy zalały moje policzki. To było dla mnie okropne. Hudson przytulił mnie do siebie najmocniej jak tylko potrafił i głaskał moje plecy.
-Musimy iść na policję-stwierdził po dłuższej chwili.
-Nie-automatycznie zaprzeczyłam-Żadnych psów. Nie mam zamiaru bujać się z tym wszystkim.
-Alex, ale tak nie może być, on musi ponieść konsekwencje swoich czynów-namawiał.
-Mogę skorzystać z prysznica?-zapytałam, zmieniając tym samym temat-Muszę zmyć to obrzydliwe uczucie jego dłoni na moim ciele.
-Jasne-przytaknął i podał mi jeden ze swoich T-shirtów. Weszłam do łazienki, zrzuciłam ubranie i odkręciłam gorącą wodę. Czułam się odprężona do momentu, w którym spojrzałam w stojące naprzeciw prysznica lustro. Zostałam potraktowana jak zwykła szmata, ale musiałam być silna. Przełknęłam łzy, wytarłam się ręcznikiem, założyłam spodnie i koszulkę Saula, i stanęłam obok chłopaka. Objął mnie ramieniem, w ramach dodania mi otuchy.
-Alex, ale czy on zrobił Ci coś jeszcze? Znam go i wiem, jak zdobywa potencjalne dziewczyny na imprezach. Dojścia do narkotyków, rozumiesz.
Przeraziłam się. Zamilkłam na chwilę i dotknęłam własnego zgięcia na łokciu.
-Nie-odpowiedziałam z nutą wahania, którą Hudson zdołał wyczuć.
-Kurwa, Alex, to nie są żarty, z tym trzeba iść na policję-uniósł głos.
-Już Ci powiedziałam, nigdzie nie pójdę. Dzięki za przysługę, wracam do domu-opuściłam pokój chłopaka i z zaszklonymi oczyma skierowałam przekroczyłam drzwi wyjściowe.
-Alex, zaczekaj-usłyszałam zanim zamknęłam drzwi, ale nie chciałam dłużej ciągnąć tej dyskusji. Wróciłam do mieszkania, w kuchni na krześle siedziała zmartwiona mama. Machnęłam do niej ręką i skierowałam się do swojego pokoju. Odetchnęła z ulgą, że wróciłam, a już chwilę potem siedziała obok mnie na łóżku i wypytywała o powody mojej nieobecności. Zbyłam ją krótkimi odpowiedziami i zapewnieniem, że byłam u koleżanki. Przecież nie mogłam jej powiedzieć, że zostałam zgwałcona. Nie spałam całą noc, siedziałam na parapecie i przyglądałam się gwiazdom. Słyszałam, jak mama wychodziła rano do pracy. Nie szłam tego dnia do szkoły, nie potrafiłam stawić czoła temu chłopakowi i zmierzyć się ze wzrokami pogardy. Rano zeszłam na dół i wypiłam szklankę mleka i nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, zwłaszcza, że lekcje właśnie się zaczynały. W drzwiach ujrzałam poobijanego Saula. Pokręciłam z politowaniem głową.
-Do łazienki-szepnęłam.
Chłopak usiadł na brzegu wanny, a ja opatrywałam mu rany i zadrapania.
-Powiesz mi co się stało?-zadałam to wiszące nad nami pytanie, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
-Sss... Ała, kurwa, uważaj-syknął z bólu, kiedy porządnie docisnęłam mu ranę na przedramieniu, którą sądzę, że uzyskał przy spotkaniu z betonem.
-To Ty, do cholery, powiedz mi, co Ci się stało-podniosłam głos, zero reakcji. Skończyłam obmywać rany i te największe przykryłam opatrunkami i wyszłam do kuchni, tak po prostu, bez słowa. Usiadłam na blat kuchenny i piłam swoje mleko, kiedy w końcu Saul uraczył mnie swoją osobą.
-Przyjdziesz jutro do szkoły?-zapytał cicho.
-Nie wiem-odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od widoku za oknem.
-Jego nie będzie i możesz być pewna, że Cię więcej nie tknie.
-Pobiłeś go?-bardziej stwierdziłam, niż spytałam i spojrzałam na Hudsona z wyrzutem.
-A co, do cholery, miałem zrobić? Chodzić z nim do tej samej szkoły, mijać go na korytarzu i codziennie widzieć jego triumfalny uśmieszek po tym, jak Cię skrzywdził?-tłumaczył bardzo zawzięcie, a moje oczy zaszkliły się. Byłam wdzięczna Saulowi za to, że był przy mnie, gdy go potrzebowałam i bardzo o mnie dbał.
-Dziękuję-wyszeptałam.
-Alex-zaczął nieśmiało, gdy już siedzieliśmy i piliśmy kawę-Czy Ty nie powinnaś iść do jakiegoś lekarza?
-Przestań na mnie naciskać! Nigdzie nie pójdę. Nic mi nie jest. Jeżeli zauważę, że coś jest nie tak, to zgłoszę się do lekarza, ale nie będę teraz robić z siebie pajaca-starałam się opanować targające mną emocje.



Saul, jak wspominasz początek wakacji?

Zakończenie roku, lato, wakacje i totalny opierdoling. To właśnie na to każdy uczeń czkał przez te jebane dziesięć miesięcy. Ten ostatni czas minął nam w przyjaznej atmosferze, co ułatwił brak tego dupka w ostatnich dniach w szkole. Alex czuła się coraz lepiej, wracała do normalnego życia, bez strachu. Właśnie tego dnia miała odbyć się ceremonia rozdania świadectw. Zostałem wciśnięty w garnitur i nawet przez chwilę miałem wrażenie, że byłem przystojny. Rano, tak odstawiony, wstąpiłem po Alex. Do mieszkania wpuściła mnie jej mama. Czekałem na moją przyjaciółkę i w końcu ją ujrzałem, gdy schodziła po schodach. Wyglądała ślicznie. Błękitna sukienka, buty na obcasach, fryzura i makijaż idealnie się dopełniały. Byłem pod ogromnym rażeniem. Mój wzrok przykuł nadgarstek Alex, przyozdobiony jedynie cieniutką, srebrną bransoletką. Widziałem blizny, całkiem sporo blizn, ale starałem się nie zwracać na nie uwagi. Dziewczyna złapała mnie pod prawe ramię i wyszliśmy. Naszemu wolnemu krokowi towarzyszył śmiech. Na miejscu wszyscy dziwnie się na nas patrzyli, ale tłumaczyłem to sobie tym, że przecież ja w garniaku to rzadki widok, a Alex w sukience nikt jeszcze nie widział. Odebraliśmy nasze świadectwa i wreszcie zaczęła się upragniona wolność. Początkowo zamierzaliśmy od razu iść do domów, jednak po drodze zmieniliśmy nasze plany i wylądowaliśmy na okolicznej łące. Ja zdjąłem marynarkę, a Blood buty i położyliśmy się na trawę. Na niebie widzieliśmy przeróżne kształty z chmur. Było bardzo miło. Całe popołudnie spędziliśmy wspólnie, po dłuższym czasie, wczesnym wieczorem, skierowaliśmy się do domów. Po zaledwie kilku krokach Alex rozbolały nogi, więc weszła mi na plecy i właśnie takim sposobem odprowadziłem ją pod same drzwi, a następnie sam znalazłem się z moimi rodzicami.
Kolejnego dnia, z samego rana, obudziło mnie stukanie w okno. Byłem zdezorientowany, bo przecież mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze*. Niechętnie wstałem z łóżka, tym większe było moje zdziwienie, gdy tuż za szybą, na rynnie wisiała panna Blood. Otworzyłem okno, a dziewczyna zwinnie wśliznęła się do pomieszczenia.
-No, zakładaj spodnie, idziemy-ponaglała Alex.
-Czekaj-tu musiałem przetworzyć wszystkie dane-Alex, jest siódma rano, co Ty pierdolisz?
-Ale Ty wolno kojarzysz-pokręciła z politowaniem głową-Idziemy na spacer.
-No tak, ale dlaczego w środku nocy?-dopytywałem.
-Jakiej nocy? Człowieku, Ty słyszysz sam siebie? Jest lato, wakacje, ptaki śpiewają, a słońce świeci wysoko na nieboskłonie-przekonywała, a ja w tym czasie zastanawiałem się, co w tej sytuacji można było zrobić.
-Nie. Ja idę spać-po tych słowach walnąłem się z powrotem do łóżka, a głowę przykryłem poduszką. Usłyszałem jeszcze wiązankę przekleństw skierowaną do mojej osoby, a chwilę potem bezlitosna, krucha blondynka złapała mnie za nogę i zwaliła na ziemię.
-Boże, dlaczego?-zaskowytałem.
-Bo jesteś moim przyjacielem-odpowiedziała na moje pytanie i pchnęła w stronę łazienki, gdy tylko podniosłem się z podłogi. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i wróciłem do sypialni, gdzie Alex kończyła ścielić moje łóżko.
-Gotowy?-zapytała, gdy tylko zauważyła mnie w progu drzwi.
-Tak. Ale wiesz, że nie musiałaś mi ścielić łóżka?
-Wiem. Idziemy teraz do mnie po koszyk z jedzeniem, o którym mądra ja zapomniałam.
Tym sposobem wyszliśmy, a raczej ześliznęliśmy się po rynnie i skierowaliśmy do domu panny Blood. Weszliśmy do środka. Dom był pusty, a Alex dość tajemnicza. Przecież jej mama zwykle nie pracowała w soboty.
-Alex, wszystko gra?-zapytałem, na co dziewczyna nieco się zmieszała.
-Tak, jasne-udawała, że wszystko jest w porządku, a ja nie naciskałem. Alex pokrzątała się trochę po kuchni i w końcu ze spakowanym koszem mogliśmy iść. Dotarliśmy nad jezioro na obrzeżach miasta. Otaczający las dał nam wspaniały nastrój. Odprężaliśmy się, słuchaliśmy śpiewu ptaków, to było bardzo relaksujące. Po pewnym czasie dołączył do nas Steven.
-Przeszkodziłem w czymś, gołąbeczki?-zapytał na samym wstępie.
-Tak, w jedzeniu kanapek-odpowiedziałem z przekąsem-A co Ty tu właściwie robisz?
-Korzystam z wakacji-wyszczerzył się najszerzej, jak tylko mógł i walnął się pod przeciwległe drzewo-Zaraz przyjdzie też Veronica, więc będziecie mogli ją poznać.
Czekaliśmy więc na koleżankę Stevena, z którą spędzał sporo czasu, leżąc pod drzewami i śmiejąc się z przypadkowych rzeczy. W końcu usłyszeliśmy jak ktoś wyklina nadmierną ilość krzaków. Steven uśmiechnął się, kiedy tylko doszła do jego uszu ta znajoma barwa głosu. Zza jednego z drzew wyłoniła się czarna czupryna.
-Siema wszystkim-elegancko się przywitała i przytuliła Adlera, który natychmiast wstał.
-To jest Alex i Saul-przedstawił nas owej piękności-A to jest Veronica-dodał po chwili.
Nie potrzeba było dużo czasu, aby atmosfera się rozluźniła, zwłaszcza, że Loutner na wkupne przyniosła buteleczkę z przezroczystym płynem. Wszyscy bawili się cudownie. Owa metalówa z czarnymi, farbowanymi włosami i mocnym makijażem doskonale wpasowała się w nasze towarzystwo. Wódeczka jednak w końcu się skończyła, a skoro butelka została, to nie mogliśmy jej zmarnować. Oczywiście rozpoczęła się gra. Z tamtego dnia w pamięć najbardziej zapadły mi dwa zadania. Pierwsze było dla Stevena. Miał zdjąć spodnie i przebiec się wzdłuż ulicy, obok lasu. On to zrobił, a my śmialiśmy się niczym nienormalni. Ludzie w samochodach zwracali uwagę swoim dzieciom na nieznanego pana za oknem i coś im tłumaczyli, jednak ich miny mówiły: 'To jest człowiek, który ma problemy psychiczne, musisz być grzeczny, albo skończysz tak jak on'. O dziwo kiedy Adler wrócił, też się śmiał z własnej głupoty, a raczej głupoty tego, kto zadanie wymyślał. Whatever. Kolejnym, zapamiętanym przeze mnie zadaniem było to, które wykonywała Alex. Zadał je Adler, w odwecie przeciw wszystkim.
-Przeliż się z Saulem-wskazał na mnie palcem. Zadanie moim kosztem? Mi to pasowało. Dziewczyna po krótkiej dyskusji z blondynem, zabrała się do działania. Zaczęła delikatnie, ale potem wszystko się rozkręciło. Oboje straciliśmy poczucie czasu. Po prostu poznawaliśmy nowe horyzonty.
-Dobra, możecie już przestać-przerwał na Adler, a my zanieśliśmy się głośnym śmiechem. Potem było jeszcze kilka tak samo idiotycznych zadań, których treści nie pamiętam. Cały dzień upłynął nam na śmiechu i zabawie, a wieczorem każde z nas wróciło do własnego domu.



* pierwszym piętrze- myślę o polskiej numeracji, gdzie liczymy także parter.

środa, 15 czerwca 2016

[GN'R #3] "Mogę Ci ufać?"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

Alex, opowiesz mi, jak dalej wyglądała wasza znajomość?

Alex:

Mijały kolejne dni. W domu nie pojawiły się żadne zmiany, wręcz przeciwnie, było jeszcze gorzej. Syf stawał się w coraz mniejszym stopniu do jakiegokolwiek opanowania. Kłótnie były już codziennością. Wieczorami nie potrafiłam dać sobie z tym rady. Płakałam ciemną nocą, siedząc na parapecie okna i wypalając kolejną paczkę czerwonych Marlboro. Coraz lepiej dogadywałam się jednak z Saulem. Podobne zainteresowania, gust do muzyki sprawiły, że staliśmy się sobie dość bliscy. Lubiłam spędzać z nim czas i dobrze się bawić. Potrafił oderwać moje myśli od wszystkiego co złe, od problemów w domu. Byłam mu za to niezwykle wdzięczna. Niedawno poznałam także Stevena, przyjaciela Saula. Niesamowicie pozytywny człowiek. Nie wiedziałam, że można być takim optymistą. Chłopak zawsze ma na twarzy ten charakterystyczny zaciesz. Tamtego dnia wybieraliśmy się w trójkę na spacer, nad jezioro. Jednak wcześniej, z rana poszłam do Saula. Do jego domu wpuściła mnie mama. Przywitałam się grzecznie i schodami powędrowałam na górę. Chłopak siedział zajęty zakładaniem nowych strun do gitary. Zajęłam miejsce obok niego. Dopiero kiedy poczuł uginający się pod moim ciężarem materac podniósł wzrok. Przytulił mnie tym samym serdecznie witając. Potem wrócił do poprzedniego zajęcia. Zakładał struny, a potem je stroił. Ja z kolei zaczęłam rozmyślać. Cieszyłam się, że mam tu kogoś, z kim mogę porozmawiać, posłuchać muzyki, że jest Steven, który zawsze mnie rozśmiesza. W dzień byłam szczęśliwa z faktu, że się tam znajdowałam, wieczorami jednak całe to przekonanie pryskało. Ostatnimi czasy poważnie zastanawiałam się nad tym, czy lepiej mieszkać z ojczymem i w brudzie, znając Saula i Stevena, czy raczej przebywać w starej, porządnej dzielnicy, nadal z ojczymem, ale bez moich przyjaciół. Zastanawiałam się nad tym, w końcu jednak usłyszałam szarpanie strun. Natychmiast powróciłam myślami do rzeczywistości. Przyjrzałam się chłopakowi, to był jego żywioł. Ja też bardzo lubiłam grać. Chociaż wolałam jednak być słuchaczką. Steven grał na perkusji. Sprawiało mu to ogromną radość. Składał zestaw perkusyjny i rozkładał się w parku grając ludziom. Wiedziałam o chłopakach coraz więcej, ale oni o mnie prawi nic. Dziwiłam się im, że w najmniejszym stopniu nie dopytywali. Może dawali mi czas na zaaklimatyzowanie... Nie wiem... Bałam się jednak powiedzieć im o czymkolwiek. Tamtego dnia musiało to się jednak zmienić. Starałam się zawiązać bandanę, na moim nadgarstku, która w żadnym stopniu nie chciała ze mną współpracować. Problem ten zauważył Saul, podałam mu rękę, w tym czasie chustka osunęła się na ziemię. Mój blady nadgarstek pełen blizn spotkał się ze wzrokiem Mulata. Bałam się. Chłopak powoli przeniósł oczy na mnie. Jego niewygodny wzrok utkwiony był w moją twarz. Milczał, czekał, aż powiem cokolwiek. Speszyłam się, wyrwałam dłoń z uścisku i sama niezwłocznie zawiązałam bandanę. Chciałam stamtąd wyjść, już chwytałam z klamkę, kiedy poczułam jego dotyk na ramieniu.
-Alex, co się dzieje?-zapytał czule.
-Nic, ja...-urwałam -nigdy nikomu o tym nie mówiłam.
-Nie musisz mi nic mówić... Ale pamiętaj, że jestem i jak będziesz chciała możemy pogadać.
-Dziękuję-posłałam mu szczery uśmiech i po raz kolejny zajęłam miejsce na łóżku. Chłopak przysiadł obok mnie i ponownie chwycił gitarę. Delikatnie szarpał każdą ze strun, sprawiając, że cały pokój tonął w dźwiękach. Rozkoszowałam się tą chwilą. Po pewnym czasie zjawił się Mr. Popcorn i mogliśmy już wyruszyć nad jezioro. Szliśmy powoli obrzeżami miasta. Steven podśpiewywał coś, co nie było mi znane. Każde z nas pochłonięte było rozkoszowaniem się widokami i tonięciem we własnych myślach. Saul cały czas zachodził w głowę, co też mogło mnie skusić do zranienia własnego ciała. Starał się to zamaskować, ale nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Ja z kolei udawałam, że nie widzę zastanowienia ze strony Mulata. Dzień był spędzony naprawdę miło. Siedzieliśmy na brzegu jeziora podziwiając uroki pobliskiego lasu. Do domu wróciłam późnym wieczorem. Kiedy tylko przekroczyłam próg, mój dobry humor zniknął. Usłyszałam kolejne krzyki, które puściłam mimo uszu i skierowałam się do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz. Położyłam się na łóżku i myślałam. Cały czas miałam przed oczami wzrok Saula. Jego zastanowienie moimi bliznami...
Rano podniosłam się ociężale z łóżka, ubrałam się w krótkie spodenki i obcisłą bokserkę. W końcu zeszłam na dół. Szeroko otworzyłam lodówkę i załamałam się jej wnętrzem, a właściwie jego brakiem. Na jednej z półek stał jedynie jogurt, którym to musiałam się zadowolić. Rozsiadłam się na blacie szafki. Matka poszła do pracy... Wyrzuciłam pusty kubełek do śmieci, a w tym czasie do kuchni wszedł on, cały śmierdzący. Podchodził do mnie, był już niebezpiecznie blisko, wyciągnął rękę, a ja krzyknęłam. Był zdezorientowany na tyle, że mogłam go wyminąć i spróbować uciec, skierowałam się do pokoju, dopadł mnie jednak na schodach. Trzymał moją rękę, starałam się biec dalej, wyrwać się z uścisku. Nie mogłam, był za silny. Pokonał, ciągnąc mnie kilka ostatnich stopni i przycisnął do ściany, stawiałam opór. Uderzałam go silnie w ramię, gdyż miałam zablokowane nogi. Nie było drogi ucieczki. Bałam się. Jego wolna dłoń znalazła się pod moją koszulką, dotykał mnie, w końcu zaczął rozpinać moje spodnie. Byłam bezsilna, z powodu bezradności i wyczerpania osunęłam się po ścianie na ziemię. Starałam się wyrwać, ale za to oberwałam siarczysty policzek. Najgorsze w tym wszystkim było to, że na podłodze leżały kawałki szkła, moja koszulka została brutalnie zdarta, a plecy podrapane fragmentami butelek. Łzy spływały po moich policzkach, nie miałam już najmniejszej siły, aby walczyć. Poddałam się. Siłował się z własnym rozporkiem, ale dzięki Bogu do domu wróciła mama. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała. On podniósł się i wolnym krokiem podchodził do niej. Ja zabrałam swoją koszulę, którą kilka dni wcześniej rzuciłam na wieszak i wybiegłam z domu dopinając spodenki. Przemieszczałam się szybko, w prawdzie niewiele widziałam przez łzy, ale znałam drogę. Stanęłam przed tym domem, zapukałam, a chwilę później, w drzwiach ujrzałam Saula. Przyglądał mi się dość długo. Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Zaprowadził mnie do łazienki i zabrał się za opatrzenie moich pleców.
-Teraz może zaboleć-usłyszałam za sobą. Chwilę później w pomieszczeniu rozległ się mój krzyk. Dokleił ostatni plaster i pomógł w drodze do jego pokoju. Wspólnie usiedliśmy na łóżku.
-Alex, co się stało?-zapytał po dość długim milczeniu.
-Saul, jesteś moim przyjacielem? Mogę Ci ufać-zapytałam śmiertelnie poważnie. Chłopak był zdezorientowany, początkowo nie wiedział, co powiedzieć.
-Oczywiście, że możesz mi ufać?-zapewnił, chwytając moją dłoń.
-Bałam się o tym mówić, bo w poprzedniej szkole byłam przez to szykanowana.-westchnęłam głęboko i kontynuowałam-Jakieś cztery lata temu mój ojciec od nas odszedł. Wiesz, jak to jest. Młodszą sobie znalazł. Nienawidzę go za to, ale bardzo za nim tęsknię. Mama dawała sobie radę, była silną kobietą. Jednak pojawił się on, mój ojczym. Mama nie zauważyła, że większość pieniędzy idzie na jego zachcianki i że sama zaczęła się staczać. W końcu nie było już kasy na rachunki. Wyeksmitowali nas, a mama nadal pracuje, jednak na pół etatu. Nie starcza na nic, ojciec nie płaci alimentów. Rozumiesz?-zapytałam ze łzami w oczach i rozchwianym głosem. Nie usłyszałam odpowiedzi, w ramach niej otrzymałam uścisk, ciepły, przyjacielski uścisk. Byłam mu wdzięczna, tego potrzebowałam.
-On mnie dotykał...-zaczęłam chlipieć- Boję się tam wrócić.-spuentowałam
-Wszystko będzie dobrze.-uspokajał mnie- Jeśli chcesz, pójdę z Tobą.
-Chcę.-wyszeptałam.
Przemierzaliśmy tę krótką drogę w kompletnej ciszy. Saul obejmował mnie ramieniem w celu dodania otuchy. Ja byłam kompletnie zestresowana, nie miałam pojęcia, czego mogłabym się spodziewać na górze. W końcu dotarliśmy. Zatrzymałam chłopakiem ruchem ręki.
-Dziękuję, ale dalej muszę iść sama-westchnęłam.
-Jesteś pewna?-zapytał.
-Tak-odpowiedziałam pewnie.
-Będzie dobrze.-poczułam brązowe, miękkie usta na policzku. Chłopak patrzył jak się oddalam, jak wchodzę do mieszkania. Powoli przemierzałam schody, a mój oddech stawał się coraz szybszy. Otworzyłam drzwi, ale tym razem okropny smród ustąpił zapachowi różnych chemikaliów. Nieco ośmielona przestąpiłam próg. Moja mama zmywała podłogę. Byłam zaskoczona, gdyż nie robiła tego już od dawna. Dopiero po chwili zauważyła moją osobę. Szybko wstała i podeszła do mnie. Przytuliła mnie tak mocno, jak tylko potrafiła. Tęskniłam za tym. Za jej dotykiem, dawnym, kojącym zapachem.
-Przepraszam córeczko. Byłam zaślepiona, przepraszam.-mówiła z głową w moim ramieniu. Nie odpowiedziałam, a jedynie przytuliłam się do niej jeszcze mocniej. Od dawna pragnęłam tej chwili.
-Ja naprawdę bardzo Cię kocham.-dodała. Te słowa sprawiły, że w moich oczach pojawiły się łzy.
Pomogłam jej posprzątać kuchnię i salon, jednak potem powiedziała, abym odpoczęła, poszła na spacer.
-To ja pójdę do kolegi.-spuentowałam.
-Do tego Mulata, który tak często Cię odprowadzał.-dopytywała.
-Widziałaś?-zapytałam lekko zdziwiona.
-Oczywiście. No leć-ponagliła, ucałowała mnie w czubek głowy i zamknęła drzwi. Byłam szczęśliwa, po raz pierwszy od dłuższego czasu byłam naprawdę szczęśliwa.
Szybkim krokiem podążałam w stronę domu Saula. Delikatnie zapukałam do drzwi i po chwili moim oczom ukazała się burza loków. Chłopak poczęstował mnie szklanką wody, po czym usiadłam na jednym z krzeseł w jego pokoju. Przez moment milczałam z uśmiechem na twarzy, dopiero po chwili przemówiłam.
-Nie skrzywdzi mnie więcej.-wyszeptałam tajemniczo.
-Wyrzuciła go?-zapytał z lekkim niedowierzaniem, a ja jedynie przytaknęłam głową -Zajebiście.-spuentował. Czułam się wspaniale. Ogromnie cieszył mnie fakt, że jego nie będzie już w domu, a moja mama postara się wrócić do normalności. Słuchaliśmy razem muzyki i śmialiśmy z przeróżnych rzeczy. Do domu wróciłam wieczorem. Przekroczeniu drzwi wejściowych towarzyszyło poczucie zapachu spaghetti robionego przez moją mamę. Byłam zadowolona. To było jedno z moich ulubionych dań w jej wykonaniu, a nie robiła go od bardzo dawna. Mama przywitała mnie serdecznym uściskiem i nakazała usiąść. Zajęłam wyznaczone miejsce i przyjrzałam się kobiecie, która jeszcze wczoraj wyglądała zupełnie inaczej. Teraz miała na sobie kolorową sukienkę, włosy umyte i poczesane delikatnie spływały po jej ramionach, a na twarzy zauważyłam niezbyt rzucający się w oczy makijaż. Mama postawiła przede mną talerz z makaronem i sama usiadła obok mnie. Przyglądała mi się z uśmiechem na twarzy.
-Skarbie, czy mogę cię o coś zapytać?-zaczęła nieśmiało.
-Oczywiście, o co tylko chcesz.-odpowiedziałam z zadowoleniem na twarzy.
-Czy ten chłopiec, który czasami cię odprowadza i spędzasz z nim tak dużo czasu to...-nie zdążyła dokończyć, gdyż wszystko, szybko sprostowałam.
-Nie mamo, Saul to mój przyjaciel. Bardzo się lubimy i jest dla mnie bardzo miły.-mama uśmiechnęła się.

Rozmowa trwała nadal. Gadałyśmy o wszystkim, a tematów przybywało. Mama z radością dowiadywała się o mnie coraz to nowych rzeczy. W końcu, dość późno obie poszłyśmy spać. Zasnęłam z roześmianą twarzą. Obudził mnie... nic nie wtedy nie obudziło, sama wstałam rano do szkoły. Poszłam do łazienki, umyłam się, poczesałam, pomalowałam, ubrałam i skierowałam się na dół. Tam czekała już na mnie mama z talerzem kanapek i herbatą. Zajęłam miejsce na wprost niej i obie, wspólnie jadłyśmy śniadanie. W końcu przyszedł po mnie Saul. Mama otworzyła, a ja w tym czasie pobiegłam na górę złożyć książki. Hudson przedstawił się grzecznie i usiadł do stołu w celu wypicia z nami herbaty. Było naprawdę miło, jednak po jakichś dziesięciu minutach musieliśmy wychodzić do szkoły. Szliśmy wolnym krokiem rozmawiając i śmiejąc się. Potem, no cóż, jak to w szkole, nudno. Jednak po przeżyciu, a może raczej stracie 6 godzin mogliśmy wracać do domu. Umówiłam się z Saulem, że potem przyjdę do niego, aby odrobić lekcje. Weszłam do mieszkania. Mama wróciła już z pracy i przygotowywała obiad. Pytała mnie o szkołę, lekcje. Potem wspólnie zjadłyśmy obiad i wypiłyśmy herbatę. Mama była w bardzo dobrym nastroju, już dawno jej takiej nie widziałam. Po dłuższej rozmowie skierowałam się do Hudsonów. Rozsiadłam się przy biurku i wyjęłam zeszyty. Zrobiliśmy kilka zadań, a potem przyszedł kochany pan Adler. Było niesamowicie śmiesznie. Steven opowiadał o jego przyjaciółce ze szkoły, którą mieliśmy poznać w niedalekiej, dla tamtego wydarzenia, przyszłości. Adler jak zwykle szczerzył się do wszystkich i nie mógł powstrzymać się od świńskich kawałów, które w jego wykonaniu śmieszyły nawet mnie. Do domu wróciłam późnym wieczorem, gdy moja mama już spała. Po cichu weszłam do mieszkania i zjadłam kanapkę, gdyż nasza lodówka nie świeciła pustkami, a potem poszłam spać.
Następnych kilka dni minęło podobnie. Jednak ta data przyniosła mi wiele złych doświadczeń. Saul był chory i sama musiałam iść do szkoły. Oczywiście nie było w tym nic strasznego, w szkole również nie wydarzyło się nic złego, czy też nic, co miało zwiastować coś złego. Jak co popołudnie opuściłam szkolne mury i kierowałam się do domu, jednak na ulicy złapał mnie on...


niedziela, 12 czerwca 2016

[GN'R #2] "5 minut... Jasne..."


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey: 

Wydało się... (5 VI 1982)


          Wolnym krokiem wraz z Willem szliśmy ulicą. Uwielbiałam nocować u Jeffa. Humor nieziemsko nam obojgu dopisywał. Ja sobie podskakiwałam, a Will... Jak to Will. Przemieszczał się do przodu, stukając obcasami w kowbojkach z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem na ustach. Wieczór u Jeffa spędzony w rytm muzyki, w czwórkę zawsze bawiliśmy się lepiej niż na niejednej imprezie... Tak czwórkę... Camila musiała wyjechać. Jej babcia leży w szpitalu i w sumie nie wiadomo, czy z tego wyjdzie... Przystałam na moment. Chłodny wiatr wiał w moją twarz, a ja przymknęłam oczy. Ręce spoczywały w moich kieszeniach. Moje rude włosy falowały na wietrze... Rozkoszowałam się tym uczuciem... Każdy zna ten moment całkowitego odprężenia, kiedy dookoła słychać dźwięk szumiącego wiatru i śpiew ptaków. Przez krótką chwilę nie liczyło się dla mnie nic więcej.
-Lilian! Chodź!-usłyszałam skrzek tego Rudzielca. No jak można popsuć tak piękną chwilę? No jak? Westchnęłam ciężko i dogoniłam Willa. Znów w ciszy i z uśmiechami na twarzy, wolno przemierzaliśmy ulice... Przyszło mi jednak coś do głowy. Skoro popsuł mi tę chwilę relaksu, to niech mi teraz za to odpłaci. Przystanęłam na środku chodnika, a chwilę później spotkałam się z pełnym wyrzutów wzrokiem mojego brata.
-No chodź...-wyjęczał, ale ja zaprzeczyłam ruchem głowy i wyciągnęłam przed siebie ręce.
-Nóżki mnie bolą.-wyszeptałam, a Will teatralnie westchnął i podszedł do mnie. Stanął do mnie tyłem, dając jednocześnie znak, że mam wskakiwać. Jak wygestykulował tak też zrobiłam.
-O Matko! Dziewczyno, ile ty ważysz...?-zawył nieszczęśliwie i zaczął powoli człapać. Na mnie wrażenia to raczej nie zrobiło, bo jedyni głośno się roześmiałam. Tak więc mój brat przestał się wygłupiać i normalnym już krokiem podążał przed siebie. Położyłam głowę na ramieniu Willa i korzystając z tego, że nie muszę sama drałować nogami, przymknęłam oczy.
-Już.-kolejny skrzek, chwila i wylądowałam na ziemi. Leżałam jak ta długa pod domem. Niech żyje zgrabność! William odwrócił się do mnie przodem i nie potrafił zrozumieć jakim cudem, się wywróciłam.
-Potknęłam się, nie? O ten cholerny krawężnik.-tu wskazałam na winnego moich nowych siniaków. Otworzyliśmy szeroko drzwi. W domu panowała głucha cisza. Nasze uśmiechy zbledły, skierowaliśmy się do kuchni. Przy stole siedzieli rodzice, ich twarze były pełne powagi, a w oczach błyszczało zmartwienie i gniew, nad którym ojciec nie panował. „O kurwa” -pomyślałam.
-Podejdźcie tu.-nakazał.
-Tylko spokojnie.-szeptała mu do ucha mama, jednak on ją odepchnął, a potem położył na stole paczkę moich czerwonych. Zamknęłam oczy. Bałam się... Spojrzałam na Willa, miał kamienną twarz, która nie wyrażała żadnych uczuć.
-Lilinno Amy Bailey. Nie podoba mi się, że w wieku 16 lat popalasz papierosy. -użył mojego pełnego imienia... No nie... Wszystko, tylko nie to... -Sharon zmieniała u ciebie pościel. -jego spojrzenie było pełne grozy. Bałam się. Zacisnęłam mocno oczy, aby powstrzymać łzy strachu, a chwilę później spuściłam wzrok. Oglądałam czubki moich trampek, które w tamtej chwili stały się niesamowicie interesujące.
-DO CHOLERY, CO MASZ MI NA TEN TEMAT DO POWIEDZENIA?!- usłyszałam okropny wrzask. Oderwałam się od butów i wzrokiem błagającym o pomoc spojrzałam na brata. Will nadal stał z podniesioną głową i patrzył prosto w oczy ojca, jego szczęka była zaciśnięta.
-Czego ty od niej, kurwa, chcesz? Sam palisz tylko wtedy, kiedy my nie widzimy, a przynajmniej wydaje ci się, że nie widzimy. - w oczach ojca widać było zdezorientowanie tą sytuacją, a William kontynuował. -Poza tym kiedy mielibyśmy tego spróbować? Po 40? Kiedy ma się 16, czy 17 lat robi się różne głupoty, a stres w szkole trzeba jakoś odreagować.
-Jak ty się odzywasz do ojca?-oczywiście matka musiała się wtrącić. -My też mieliśmy z ojcem dużo stresów, ale nie paliliśmy mając po 17 lat.-głucha cisza.
-Sharon, wyjdź.-odezwał się ojciec.
-Nie. Wiesz, że nad sobą nie panujesz... Muszę tu zostać.-mówiła.
-Wyjdź!-podniósł na nią głos i wtedy mama wyszła. -Co gówniarzu, zachciało ci się pyskówek? -wstał i wolnym krokiem podążał w stronę Willa. Z każdym krokiem ojca, mój brat posuwał się o krok do tyłu, w końcu dotarli do ściany. Wiedziałam, co za chwilę nastąpi i że będzie to przerażające. Jedyne, co mogłam wtedy zrobić to krzyk, jednak byłam pewna, iż to nic nie da. Siedziałam więc cicho, przyglądając się całej sytuacji z boku. Ojciec zamachnął się, byłam przygotowana na głośny odgłos uderzenia, ale w domu panowała cisza przerywana pojękiwaniami Willa i taty. Zorientowałam się, że William zatrzymał rękę ojca. W tej sytuacji nie była pewna, co teraz nastąpi. Po raz pierwszy atak ojca nie wyszedł. Szybko jednak zmienił taktykę, uderzył Willa w brzuch, mój brat zgiął się w pół. Potem podszedł do mnie i szarpnął za włosy. Krzyknęłam, aczkolwiek na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. W oczach Williama widziałam ogniki wściekłości. Gdyby tylko mógł, podniósłby się i zabił tego sukinkota.
-A ty?-tu zwrócił się do mnie.-Ubierz się jakoś jak na córkę pastora przystało!-krzyczał i dyszał ze złości -Dzieci pastora nie mogą palić papierosów, to ogromna zniewaga!-krzyczał.
-Sam w naszym wieku paliłeś, więc nie zgrywaj świętego!-wykrzyczał Will, podnosząc się z ziemi. Kolejna fala szału wstąpiła na ojca. Złapał Williama za gardło i przycisnął do ściany. -Matka raczej nie byłaby zachwycona, gdyby się dowiedziała, jaki to przykład daje dzieciom jej ukochany.-wycharczał ledwo łapiąc powietrze.
-A spróbuj jej coś powiedzieć gnojku.-wysyczał przez zaciśniętą szczękę i skierował się na zewnątrz. Trzasnął drzwiami i wyszedł. Szybko podniosłam się z ziemi i podbiegłam do mojego brata, na którego twarzy widniał blady, triumfalny uśmieszek.
-Chodź.-pomogłam mu się podnieść i oboje skierowaliśmy się do mojego pokoju. William walnął się na łóżko, a ja usiadłam w oknie i próbowałam opanować emocje. Moim policzkiem spłynęła jedna łza, a zaraz potem następna. Szybko jednak je otarłam i spojrzałam na Willa.
-Dziękuję.-wyszeptałam i zacisnęłam oczy. Nie wiedziałam, co zrobiłabym bez brata.
-Nie ma za co Mała. Jestem tu, aby cię chronić. -William usiadł jednocześnie łapiąc się brzuch. Podbiegłam do niego, a on mnie przytulił i pocałował w czubek głowy. Uwielbiałam kiedy tak robił. Czułam się jak najszczęśliwsza dziewczyna na całym świecie.
-Kocham cię, Braciszku.-powiedziałam, jeszcze bardziej wtulając się w jego tors.
-Ja cię też. -tu westchnął głęboko. Myślał o czymś. Siedzieliśmy tak do wieczora, ojciec nie wrócił na noc do domu. Nie chciałam, aby Will mnie zostawiał, dlatego spał ze mną w moim pokoju.
Następnego dnia obudził mnie dźwięk otwieranych i zamykanych szafek. Podniosłam powieki i zauważyłam pałętającego się po pokoju brata.
-Czego szukasz?-zadałam pytanie, jednocześnie starając się stłumić ziewanie.
-O, Lili. Już nie śpisz?
-Jak widać. -odpowiedziałam pospiesznie. -Czego szukasz?
-Bandany. Tej czerwonej. Pożyczyłem ci ją dwa dni temu. -tłumaczył, nie przerywając szperania w szufladzie z moimi stanikami.
-W torbie pod biurkiem.-wskazałam palcem w odpowiednie miejsce.-A dokąd się wybierasz?
-Do Mr. Isbell'a.
-Daj mi 5 minut. Idę z tobą. -wyskoczyłam z łóżka jak poparzona, złapałam kilka rzeczy i pognałam do łazienki.

William, opowiesz mi, co pamiętasz z 6 i 7 VI?

          "5 minut... Jasne. Przecież to jest dziewczyna, dla niej pół godziny to będzie mało."-pomyślałem, kiedy poszłaś się szykować. Walnąłem się na łóżko i zamknąłem oczy. Odprężyłem się. Nastawiłem się również, że szykowanie się mojej siostry trochę potrwa i zasadniczo mam sporo czasu. Coś jednak zakłóciło mój wewnętrzny spokój. Niechętnie otworzyłem oczy i spojrzałem na stojącego nade mną osobnika. Była to Lilian. Ubrana, włosy uczesane w wysoki kucyk, tusz na rzęsach... Spojrzałem na zegarek. Minęły 4 minuty 48 sekund.
-Ale jak?-wyjęczałem.
-Lata praktyki, Braciszku.-posłała mi ten przeuroczy uśmiech i oboje skierowaliśmy się na dół.                       Pożegnaliśmy mamę i udaliśmy się spacerkiem do Jeffa. Ja i mój kolega mieliśmy zamiar uczyć się do testu z matmy. To miał być nasz ostatni egzamin i nauczycielka zagroziła, że jeśli na 3 nie napiszemy, to nie ma co myśleć o przelocie do następnej klasy. W sumie można by to olać i jeszcze jeden rok posiedzieć, ale drugiego razu rodzice by nam nie wybaczyli. Zasadniczo nie widzi mi się siedzenie w szkole o kolejny rok dłużej. Pytanie, czy w ogóle zdołam dotrwać do końca, ale lepiej nie ryzykować. Nieświadoma niczego Lili szła uśmiechnięta, aczkolwiek zamyślona. Oboje uwielbialiśmy przebywać w domu Jeffa. Tam było spokojnie, panowała przyjazna atmosfera. To był dla nas azyl. Po krótkim marszu dotarliśmy w wyznaczone miejsce i jak na kulturalnych ludzi przystało, zapukaliśmy do drzwi. Jeffrey otworzył i zaprosił nas oboje do salonu. Rozsiedliśmy się wygonie, a nasz przyjaciel skierował się do kuchni po herbatę. Na stole czekały już na nas książki i zeszyty. Lili usiadła i przyglądała się tym przedziwnym przedmiotom. Pytająco spojrzała najpierw na mnie, a potem na Jeffa.
-Co wy w ogóle macie zamiar robić?-zapytała w końcu.
-Będziemy się uczyć.-odparł dumnie Jeff, a Lili wybuchła niepohamowanym śmiechem.
-Co, nie wierzysz w nasze zdolności intelektualne?-zadał kolejne pytanie Isbell.
-Skądże...-Lili złapała herbatę, odwróciła się na pięcie i skierowała się do pokoju Jeffa, a już chwilę później można było usłyszeć walenie w perkusję. My zaś zabraliśmy się za książki i zaczęliśmy studiować odpowiedni dział, a potem robiliśmy zadania.
          W dwie godziny przerobiliśmy wszystkie potrzebne tematy i mogliśmy wyluzować. Przyszła Lili, zamówiliśmy pizzę, obejrzeliśmy jakiś film i około 22 skierowaliśmy się do naszego domu. Moja siostra zachowywała się dość dziwnie... Była zamyślona, jakby smutna. Nawet chciałem zapytać ją, co się dzieje, ale byłem pewien, co usłyszę w odpowiedzi „Wszystko w porządku, wydaje ci się”. Weszliśmy do domu, ojciec krzywo się na mnie spojrzał, a matka uśmiechnęła się miło, my jednak od razu poszliśmy na górę. Lilian do siebie, a ja do siebie. Złapałem jeszcze książkę od matmy przed snem i poszedłem z nią do łazienki. Czytając otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Rzuciłem podręcznik na pralkę i szybko pozbyłem się koszulki i spodni. Nagle za moimi plecami usłyszałem klaskanie. Zdezorientowany odwróciłem się i spojrzałem na moją siostrę zawiniętą w ręcznik.
-Puka się Braciszku.-pouczyła.
-A w drzwiach jest takie coś, co się nazywa klucz i służy do zamykania.-odgryzłem się. Lili odwróciła się do mnie plecami. Nałożyła dużą koszulkę z jakimś miśkiem na przodzie, a potem spod niej wyjęła ręcznik i uzupełniła garderobę majtkami. Przyglądałem się jej oparty o ścianę i po raz pierwszy pomyślałem o niej jak o kobiecie, a nie malutkim stworzeniu, które muszę za wszelką cenę chronić przed złem tego świata.
-Co się lampisz? Kontynuuj... Ja ci nie będę przeszkadzać... Umyję zęby, poczeszę włosy i znikam.- rzuciła i odwróciła się z powrotem w stronę lustra. Ja zaś pozbyłem się pozostałych na mym ciele części ubrań i wszedłem pod prysznic. Strużki gorącej wody spływały po mym ciele. Tak... Chwila relaksu... Wreszcie. Niestety, ale wszystko co dobre i cudowne szybko się kończy. Złapałem ręcznik i wyszedłem. Stanąłem na zimnej podłodze, Lili już nie było. Złapałem za bokserki i szybko je na siebie wciągnąłem. Jeszcze się przeciągnąłem, wziąłem książkę i zahaczając o pokój Lilian poszedłem do łóżka. Pocałowałem śpiącą już siostrzyczkę w czoło, zgasiłem światło i wyszedłem. Sam spakowałem plecak i położyłem się spać.
           Mama obudziła nas dość wcześnie. Zerwałem się z łóżka, ubrałem i zszedłem na dół. Usiadłem przy stole, a chwilę później zobaczyłem na schodach moją siostrę, która wtedy bardziej przypominała zombie. Ze zwieszoną głową jadła płatki, ledwie trafiając do buzi łyżką, a całą twarz zasłaniały rude kłaki. Przyszedł również Jeff, kiedy zauważył Lili ledwie powstrzymywał się od śmiechu.
-Nie radzę Isbell, bo inaczej wydrapię ci oczy.-zagroziła i kontynuowała przerwane śniadanie.                        Wszyscy zjedliśmy i wyszliśmy do szkoły. Lili śpiewała jakieś piosenki, a ja i Jeffrey powtarzaliśmy definicje z matmy. Kurwa, przecież na matmie trzeba liczyć, a nie uczyć się definicji... W końcu dotarliśmy pod budynek szkoły. Oczywiście jaką miałem pierwszą lekcję? No matmę, bo jakże inaczej. Zasiadłem do testu, ołówek drżał w moich dłoniach. Chwiejącą ręką podpisałem kartkę i wziąłem się za zadania. Przeczytałem polecenie pierwsze i zrobiłem je bez problemu, to samo drugie i trzecie... Z czwartym i piątym miałem drobne problemy, aczkolwiek coś napisałem. Jeszcze kilka innych zadań w związku, z którymi mam mieszane uczucia... Ale jedno jest pewne, że zarówno ja i Jeff dostaniemy 3. Potem jeszcze kilka lekcji, a w czasie przerwy na lunch wezwała nas matematyca. W sali oznajmiła nam, iż oboje dostaliśmy 4+. Byłem w ciężkim szoku. Najlepiej napisany test w tym roku. Musieliśmy to uczcić.


niedziela, 5 czerwca 2016

[GN'R #1] "Lubisz Aerosmith?"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:


Alex, opowiesz mi, jak poznałaś Saula?

Alex:

          Końcówka roku szkolnego... Walka o lepsze oceny... Cholerne ulotki... Ten pieprzony egoista wraz z moją matką... Przeprowadzka... Litry alkoholu... Zmiana szkoły... Nie miałam już na to wszystko siły... Mentalnie starałam się przekonać, że może to zmiana na lepsze... Jednak to nie wychodziło. Tęskniłam za okresem dzieciństwa, kiedy to nie byłam świadoma bólu i niesprawiedliwości bijącej od ludzi...
           „Nienawidzę mojego życia i tego palanta, który je zatruwa...”-myślałam. W końcu to ona wciągnął moją mamę i mnie zarazem w to ogromne bagno... Moja rodzicielka kilka tygodni temu straciła pracę, a wszelkie środki do życia szybko się rozpłynęły, eksmisja i tak oto jesteśmy tu. Cały czas liczyłam na to, że moja matka się opamięta, wykopie tego darmozjada, który jedynie chleje, z domu i sama znajdzie sobie porządną pracę. To były jednak tylko marzenia... W rzeczywistości wiedziałam, że znalazła pracę na pół etatu jako sprzątaczka, w końcu na piwko dla kochasia ktoś zarobić musi, ale to że jej córka niekiedy nie ma co jeść, to już jej nie obchodziło. Ręce mi opadają, kiedy tylko o tym pomyślę... Byłam już przecież na tyle dorosła, że sama mogłam zarobić pieniądze. Kurwa... Jasne, 17 lat, jedyna praca, do której mnie przyjęli to rozdawanie tych pieprzonych ulotek... Miałam z tego kilka centów, ale kokosy to to nie były. Na wiele nie starczało, a jednak chciałam sobie trochę odłożyć.
          Nie potrafiłam znieść atmosfery panującej w domu. Początkowo naszym, dużym i obszernym domu, a potem w niewielkim dwupoziomowym mieszkaniu. Nic się nie zmieniło... Puste butelki po alkoholu leżały na podłodze, tak samo jak niedopałki... Kilka talerzy i szklanek rozbitych podczas kłótni spoczywało w kawałkach pod ścianą. Co z tego, że mieszkaliśmy tam zaledwie kilka dni? Oni już zdążyli przemienić to miejsce w pobojowisko. Jedynie mój pokój był normalny, taki azyl... Białe ściany, niewielka szafa, łóżko i stolik nocny, obok którego stało małe biurko. Okno ukazywało mi tę niezbyt piękną okolicę. Na ulicach można było zauważyć pijanych ludzi, czy też ćpunów na głodzie.
          Szybko wzięłam poranny prysznic i szykowałam się do wyjścia. Nowa szkoła to wprawdzie nie przelewki... Ubrałam swoją bokserkę z logiem Aerosmith, czarne, krótkie spodenki, glany i czerwoną koszulę w czarną kratę. Moje dość długie blond kudły związałam w koński ogon, chwyciłam jeszcze torbę z książkami i skierowałam się do wyjścia. Pokój zamknęłam na klucz, jak to miałam w zwyczaju i powoli schodami schodziłam na dół. Widok był okropny. Stos butelek, nieprzyjemny zapach, ogromny syf, a w samym centrum leżeli oni. Nawaleni w każdym calu, śpiący na podłodze. Obrzydził mnie ten widok... Chciałam jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Wyszłam na podwórko i odetchnęłam świeżym powietrzem. Usłyszałam świergot ptaków, w którym się zatraciłam. „I jak tu nie kochać lata”-zadałam sama sobie pytanie. Skierowałam się do nowej szkoły. Nie miałam pojęcia, co zrobić, aby jednak ludzie mnie polubili. W poprzedniej szkole, delikatnie mówiąc, byłam mało ważną osobą. Hmm... Bardziej obiektem wyśmiewań, ale mało ważna osoba brzmi... ładniej? Kulturalniej? Możemy tak uznać. Ujrzałam przed sobą duży budynek, wokół którego kręciło się niesamowicie wiele ludzi. Ciarki przebiegły moje plecy. Przez chwilę zawahałam się i zatrzymałam. Wpatrywałam się w budynek, w którym od tego dnia miałam spędzać większość czasu. Wzięłam głęboki oddech i niepewnie ruszyłam naprzód. Spojrzałam szybko na rozpiskę, aby zorientować się, która szafka należy do mnie. Odłożyłam kilka książek i poszłam pod odpowiednią salę. Wolnym krokiem przemierzałam korytarze, a wszyscy patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem. Westchnęłam głośno i usiadłam pod ścianą. Wpatrywałam się w lekko pozdzierane czuby moich glanów, ale ktoś mi w tym przeszkodził. Nagle ujrzałam przed sobą wielką, czarną burzę loków, a chwilę później wyłaniający się spod nich szereg białych zębów.
-Cześć.-posłał mi miły uśmiech, a ja odpowiedziałam mu jedynie nieśmiałym grymasem, który miał przypominać pozytywny wyraz twarzy.
-Jesteś nowa? Jak masz na imię? -zapytał, chyba zauważył, że jestem dość smutna.
-Alex. A ty?
-Saul. Lubisz Aerosmith?-zadał kolejne pytanie, wskazując palcem na moją bluzkę.
-Uwielbiam.-powiedziałam i szczerze, szeroko się uśmiechnęłam.
-To mamy ze sobą coś wspólnego.-chłopak również ukazał szereg białych zębów.
          Wtedy właśnie przyszła nauczycielka i kazała wejść do klasy. Wszyscy rozsiedli się w dwuosobowych ławkach, a ja stanęłam pod tablicą. Kobieta przedstawiła mnie uczniom. Wszyscy zmierzyli mnie wzorkiem... Chyba nie przypadłam im do gustu... Eh... Cóż, takie życie... Usiadłam w ostatniej ławce z Saulem, bo tylko tam było miejsce. Lekcja minęła mi naprawdę bardzo przyjemnie. Siedziałam z chłopakiem, który był zagadką dla wszystkich, ale o dziwo potrafiłam odnaleźć z nim wspólny język. Rozmawialiśmy o muzyce. Potem kolejne lekcje, wszystkie według tego samego schematu. Staję pod tablicą, wypatruję miejsca, siadam, zapisuję temat i wymieniam się liścikami z Saulem. Poniekąd jest to bardzo ciekawa osoba. Jemu również brakowało kogoś przyjaznego w szkole. W końcu skierowaliśmy się wspólnie na lunch, na stołówkę. Nie miałam specjalnie ochoty, aby cokolwiek jeść, czy też przebywać w tak tłocznym miejscu, jednak Saul ma siłę przebicia i namówił mnie do tego. Siedzieliśmy przy jednym stoliku i po pewnym czasie podszedł do nas pewien chłopak. Jego pewny krok i mina mówiła: „Jestem najważniejszy, żadna mi się nie oprze”. Po samym jego stylu bycia wnosiłam, iż jest to typ, który zalicza wszystkie panny w szkole po kolei. Koleś zajął miejsce obok mnie.
-Hej Maleńka. Jestem David, a ty? -zaczął dość uwodzicielskim głosem, który jednak nie robił na mnie wrażenia.
-Alex. -rzuciłam oschle, przełykając kęs kanapki.
-Jesteś nowa, więc może oprowadzę Cię, pokażę kilka fajnych miejsc. Hmmm.? Co ty na to? - pytał, starając się zwrócić na siebie moją uwagę. Ja jedynie głośno westchnęłam i niechętnie przeniosłam na niego swój znudzony wzrok.
-Nie, dzięki. Saul już mi wszystko pokazał. -odpowiedziałam, z Hudson uśmiechnął się pod nosem.
-Po co tracisz czas na tego palanta? -zapytał, łapiąc równocześnie mój policzek swoją ręką. -Umów się ze mną. Nie pożałujesz. -próbował mnie przekonać.
-Nie. -burknęłam tonem zimnej suki.
-No przecież mi nie domówisz. -zbliżył swoją twarz do mojej.
-Powiedziałam nie- uniosłam delikatnie głos, równocześnie odsuwając głowę do tyłu.
-Nie żartuj sobie Mała.-powiedział surowym tonem.
          Miałam serdecznie dość tego gnoja, mimo jedynie krótkiej wymiany zdań między nami. Wstałam i chciałam odejść, ale chłopak złapał mój nadgarstek i co gorsza wcale nie zamierzał puścić. W akcie bezradności krzyknęłam na całą stołówkę soczyste „Spierdalaj”, zanim to Saul zdążył zareagować. Wszyscy uczniowie spojrzeli w naszą stronę, a wszelkie rozmowy ucichły. „To jeszcze nie koniec. Mnie się nie odmawia.”-wyszeptał do mojego ucha i odszedł, a na sali znów można było usłyszeć szepty. Przez chwilę stałam w szoku, do momentu, kiedy podszedł do mnie Saul.
-Chodźmy do sali.-zaproponował, a ja przytaknęłam. Wolnym krokiem zmierzaliśmy do sali.
-Na pewno wszystko gra?-zapytał dla bezpieczeństwa, a ja uśmiechnęłam się do niego.
-Tak.
          Do domu wracałam z Saulem. Okazało się, że mieszkamy całkiem niedaleko siebie. Rozmawialiśmy o muzyce, życiu. Cudownie się z nim dogaduję. Chłopak ma coś takiego w sobie, takiego tajemniczego. Ja rozumiałam jego, a on mnie. W jego towarzystwie czułam się dobrze i bezpiecznie.
Niechętnie pożegnałam się z Saulem i wbiegłam do mieszkania. Chwyciłam z lodówki jogurt i szybkim krokiem poszłam do swojego pokoju. Drzwi zamknęłam od środka, a sama rozłożyłam się na łóżku. Myślałam o szkole, o Saulu i o Dawidzie. O tym, czy rzeczywiście może mi coś zrobić. Chwilę później zabrałam się za odrabianie lekcji. Szło mi to dość opornie zwłaszcza, że z dołu zaczęły dochodzić odgłosy kłótni. „Znów to samo... Mam dość patologii...”-pomyślałam. Z szuflady wyjęłam paczkę papierosów i rozsiadając się na oknie rozkoszowałam się wypełniającą mnie nikotyną. Oglądałam ulicę, zwierzęta, które przez nią przebiegały, a kiedy wrzaski ucichły, poszłam spać.