sobota, 18 lipca 2020

[II/GN'R #6] "You let me down, honey"

Camille:

Mam mętlik w głowie... Nie jestem w stanie uwierzyć, że to wszystko zaczyna się spełniać. Cami, słyszysz? Twoje marzenia zaczynają się spełniać. Rozejrzyj się, jesteś w LA! A jednak w mojej głowie zdążył już zagnieździć się strach i wahanie. Przecież teraz musimy zacząć na siebie zarabiać, dbać o własne przeżycie, nauczyć się funkcjonować w nowym miejscu. A to jest jedyna opcja, aby żyć. Dobra, Cami, stop! To pierwszy krok ku naszym marzeniom, teraz czas na kolejne. To miejsce to szansa. Nagle ktoś dotyka mojego ramienia, odwracam się - to Isbell. Jestem silna, uśmiecham się.
-Cami... Jest odpowiednio duży, cena jest odpowiednio duża - zaczyna przyjaciel, zupełnie jakby znał każdy fragment moich rozmyślań. A z drugiej strony to Isbell, więc pewnie tak faktycznie jest. W końcu on wie wszystko o ludziach.
-Wiem o tym. To jedyna opcja - wzdycham ciężko, ale z dozą opanowania, aby Isbell sobie czegoś nie pomyślał.
-Ten dom ma potencjał. Od nas zależy, jak będziemy się tu czuli.
-Trzeba będzie włożyć w to miejsce dużo pracy - przyznaję niechętnie.
-Damy radę, Cami. To tylko jedna z wielu przeszkód, jakie są przed nami - próbuje utwierdzić mnie w przekonaniu, że to jedyna słuszna opcja. Tego potrzebuję - Nie przejechaliśmy takiej drogi, aby poddać się na starcie.
-Masz rację - uśmiecham się szeroko, bo mój wewnętrzny głos otrzymał potwierdzenie.
-To miejsce żywcem z piekła - istny Hellhouse - mówi poważnie, a przez jego twarz nie przemyka nawet cień uśmiechu. Jestem pewna, że intryguje go myśl o domu prosto z piekła.
-Masz rację - śmieję się już całkiem radośnie.
-Poza tym - pochyla się nad moim uchem, a jego oddech delikatnie łaskocze moją skórę - salon jest duży, będziesz miała, gdzie robić swoje rozbierane pokazy.
Moje policzki oblewa soczysty rumieniec. Wiedziałam, że Isbell nie odpuści tak łatwo i będzie wyciągał ten temat. Nagle, oprócz ciepłego oddechu na policzku, czuję też dłoń przyjaciela, która powoli i dokładnie, nie pomijając ani milimetra, przebiega po moim kręgosłupie. Moje plecy przechodzi przyjemny dreszcz, a ja wstrzymuję na moment oddech. Chłopak odchodzi nim ja orientuję się w sytuacji - zostawia mnie z rumieńcem na twarzy.
W salonie jest już głośno. Wszyscy rozmawiają o warunkach mieszkaniowych. Erick zdążył już wrócić, podchodzi do mnie z teczką dokumentów i posyła mi ciepły uśmiech. Proponuje, abyśmy przeszli do kuchni, aby omówić warunki umowy. Przystaję na jego propozycję i podążam za mężczyzną. Erick odsuwa mi krzesło, a następnie sam zajmuje miejsce po drugiej stronie stołu. Z kieszeni koszuli wyjmuje srebrne pióro, następnie rozkłada na stole dokumenty. Część z nich podaje mi do rąk. Mężczyzna zbiera jeszcze myśli, a tymczasem ja przebiegam szybko wzrokiem po tekście. Cholera, nienawidzę formalności - tak, to jest ta rzecz, o której totalnie zapomniałam. Ogarnia mnie lekkie przerażenie i chyba sama wątpię, że jeszcze nad nim panuję.
-Zacznijmy od początku. Najpierw nasze dane, panno Robbinson... - z zamyślenia wyrywa mnie seksownie niski głos właściciela - Czy musimy być tak formalni? Może przeszlibyśmy na "ty"? Myślę, że to mogłoby nam ułatwić kontakty biznesowe.
Oj tak, zdecydowanie musimy przejść na "ty".
-Jasne, w porządku. Camille - wyciągam ku mężczyźnie dłoń przez stół, ale on mi jej nie podaje.
-Erick.
Mężczyzna wstaje i rusza w moim kierunku, na jego twarzy widzę uśmiech - szczery i zalotny. Nie, to nie jest możliwe... A jednak... Erick chwyta moją dłoń, a następnie... O Boże... Kłania się i składa na dłoni krótki pocałunek. O nie... Tę miękkie wargi będą mi się śniły po nocach. Dwudniowy zarost delikatnie łaskocze wierzch mojej dłoni. Następnie mężczyzna zajmuje ponownie swoje miejsce i przechodzi do omawiania warunków umowy.
-Ja wiem, że to wszystko wygląda raczej średnio, ale oferuję wam dach nad głową i podstawowe wyposażenie - zaczyna mężczyzna.
-Co do mieszkania raczej nie mam wielkich wątpliwości - przyznaję - bardziej przerażają mnie formalności - wbijam wzrok w paznokcie, to nieco frustrujące.
-Omówmy umowę punkt po punkcie. Co ty na to? - posyła mi pytające spojrzenie, a ja przytakuję ruchem głowy - Dobrze, więc strona pierwsza... - wbijam pełne skupienia spojrzenie w kartkę. Camille, to ważne, nie zwracaj uwagi na wygląd mężczyzny przed tobą. Skup się na jego słowach.
-Czy jak dotąd wszystko jasne?
-Tak, absolutnie.
Nie mogłoby być inaczej. Erick wyjaśnia niemal każde słowo i każdy przecinek, za co jestem mu ogromnie wdzięczna, dzięki temu wraca moja pewność siebie.
-A jak jesteśmy już przy kwestiach finansowych... Czy myślałaś już o pracy? LA to duże miasto, ale nie łatwo tu o dobrą pracę. Może i w tej dziedzinie mógłbym jakoś pomóc?
-Jutro mam rozmowę o pracę. Chcę zaczepić się jako kelnerka w okolicznym barze. To będzie dobre na początek i mam nadzieję, że się uda - odpowiadam szczerze. To miłe, że zaproponował swoją pomoc.
-W którym barze? Sami się niedługo przekonacie, że jest ich trochę w okolicy - kładzie łokcie na stole, a twarz opiera na złożonych dłoniach.
-Whisky & GoGo - przyznaję nieco mniej pewnie.
-To chyba w tym układzie będę tam częstszym gościem - mówi i puszcza mi oczko, czym absolutnie rozluźnia atmosferę.
Rozmowę kończymy w atmosferze flirtu, co jest całkiem miłe. Seksowny głos mojego interlokutora pieści moje uszy, ciepły wzrok wywołuje delikatny rumieniec, a każdy punkt umowy staje się coraz jaśniejszy. Nieśmiały uśmiech właściwie nie znika z mojej twarzy.
-I to właściwie wszystko. Wystarczy, że złożysz na dole swój podpis - wskazuje palcem miejsce na podpis, a ja tracę pewność i znów się waham - Posłuchaj - kładzie rękę na mojej dłoni, jaki on ma kojący dotyk - Wiem, że to trudne. Omówiłem z tobą każdy punkt umowy, abyś nie miała żadnych wątpliwości. Chcę wam pomóc, wydajecie się bardzo sympatyczni. Może... Chcecie tu zostać do jutra i wszystko na spokojnie przegadać i podjąć decyzję? - pyta czule, a w jego oczach widzę troskę. Rozpływam się.
-To byłoby super - odpowiadam szczerze.
-To ja wrócę jutro z dokumentami, zgoda?  - zbiera dokumenty i podnosi się z krzesła.
-Dziękuję ci za wszystko - mówię z ulgą w głosie.
-Nie ma za co. Śpijcie dobrze i powodzenia jutro na rozmowie o pracę - puszcza mi oczko, zbiera ze stołu teczkę z dokumentami i podchodzi do mnie.
Podnoszę się z krzesła, aby pożegnać mężczyznę, a on składa pocałunek na moim policzku. Te miękkie usta i dwudniowy zarost... Boże, zwariuję. W dodatku przejeżdża dłonią po moim boku. Jak mam z nim rozmawiać tylko o umowie? Erick wychodzi, a ja opadam na krzesło. Czuję, że moje policzki płoną. Z zamyślenia wyrywa mnie głośne chrząknięcie. Odwracam się i dostrzegam opartego o framugę Willa. Wzrok ma zimny, a twarz pozbawiona jest emocji. Posyłam mu pytające spojrzenie, na co on jedynie prycha i kręci głową.
-Co to miało być? - pyta zimnym głosem.
-Rozmowa o naszej umowie - odpowiadam pewnie - O co ci do cholery chodzi? - pytam i posyłam mu równie lodowate spojrzenie.
-O nic, zupełnie o nic... No może poza tym, że ten facet podczas tej rozmowy myślał o wszystkim poza umową - chłopak wbija we mnie lodowate spojrzenie, a ja zaczynam czuć się atakowana.
Gwałtownie wstaję z krzesła i przez moment przeszywam chłopaka wzrokiem.
-Wiesz co, Rudy? Pierdol się - mówię, po czym wychodzę z kuchni, uderzając go barkiem.
Zaczynam kierować się do salonu, ale William nie odpuszcza i łapie mnie  za ramię.
-Uważaj, Robbinson - poucza, a następnie puszcza moje ramię.
Uścisk był na tyle silny, że jestem przekonana o siniakach, które niedługo zagoszczą na mojej skórze. Wchodzę do salonu, a tuż za mną podąża William.
Posyłam przyjaciołom miły uśmiech i wyjaśniam sytuację z Erickiem.
-Warunki są w porządku, ale możemy tu dzisiaj zostać i się zastanowić, Erick wróci jutro i wtedy podpiszemy umowę - oznajmiam przyjaciołom, a oni okazują się być zachwyceni tym obrotem spraw, a po fali radości znów oddają się rozmowom. W salonie robi się gwarno, Jeffrey rozmawia z Thony'm, a Lilian zagaduje Maggie. Ja natomiast stoję na środku salonu i się rozglądam. Jestem dumna i szczęśliwa. Jedyny problem tkwi w ostrym, niewygodnym spojrzeniu Rudego. Czasami go nie rozumiem. Zamiast cieszyć się tym, że mamy, gdzie spać, on stroi fochy. To właśnie super umiejętność Rudego: najpierw się cieszy, a potem pierdolnie focha bez powodu, a ty nie wiesz, kiedy mu przejdzie. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że William obdarza wtedy ludzi tym pełnym wyrzutu spojrzeniem. Chciałabym uciec, ale nie mam dokąd. Człowieku, skończ tak na mnie patrzeć. Widzę, że Mag podeszła do Jeffa, a Rudowłosa macha mi, abym usiadła z nią na kanapie. Bardzo chętnie, szkoda tylko, że Pan 'Niewygodne spojrzenie' nie rezygnuje z uporczywego wpatrywania się we mnie. Obdarzam go więc groźnym wzrokiem, ale on ma to gdzieś. Staram się jednak oddać rozmowie z Lilian, która ekscytuje się nowym miejscem.
-Ten dom jest świetny! Czy Jeff mówił ci o wizji Hellhouse'u?
-Oczywiście, podoba mi się tan obraz - mówię dość sztucznie, ale jak mam to zrobić inaczej, skoro każdy mój ruch i każde moje słowo są analizowane przez Rudzielca opartego o framugę.
-A jak ten właściciel? - pyta podekscytowana Lilian.
-Jest bardzo w porządku. Pytał, czy mam jakąś pracę na oku, bo i w tej dziedzinie chciał mi pomóc. W ogóle jest bardzo miły - odpowiadam dość optymistycznie.
Czy ten kretyn w progu właśnie kpiąco prychnął? Policzymy się później panie Rose. Teraz mam ważniejsze sprawy.
-Musimy tu trochę ogarnąć, pogadać i podjąć decyzję - kontynuuję temat.
-Akurat w tej dziedzinie decyzja jest oczywista, ale laska, wróćmy do głównego tematu. Co z tym gościem?- dopytuje Ruda
Ugh... Lilian, nie chcę o tym rozmawiać. Czy ty nie widzisz wzroku swojego brata? Przecież ja mam wrażenie, że on chce mnie zamordować.
-No nie powiesz mi, że nic. Stara, ten gość jest nieziemsko przystojny - ciągnie Lilian.
Widzę, że Rudy zaciska pięści i szczękę. Dobra, William. Tak chcesz się bawić? No to zaczynamy.
-Kurwa, Lilian, no nie mogę zaprzeczyć - mówię i wbijam wzrok w Willa.
Słuchaj, Rudy, słuchaj, nie rozmawiam z tobą, nie możesz zareagować. Możesz co najwyżej zacisnąć pięści i posłać mi swoje piorunujące spojrzenie. Ale wiesz co? Ja mam na to wyjebane.
-Erick jest miły i kulturalny - ciągnę z lekko rozmarzonym spojrzeniem.
-Umówiłaś się z nim? - pyta Lilian, a Rudy zaczyna nerwowo tupać nogą.
-Nie - widzę  ulgę na twarzy Rudego - Nie zrobiłabym tego tak od razu, ale niczego nie wykluczam.
Will ponownie się spina, a ja triumfuję. Szach mat, Rudy! Możesz sobie teraz swoje obciążające spojrzenie w dupę wsadzić. Dziś wygrywam.
Nagle naszą rozmowę i mój proces myślowy przerywa Maggie. Dziewczyna odchodzi od chłopaków, staje na środku pokoju, rozgląda się po naszych twarzach, uśmiecha się i dopiero wtedy jest w stanie coś powiedzieć.
-Mam nadzieję, że nie przeraża was jeszcze to miejsce i zostaniecie tu ze mną na dłużej - wszyscy uśmiechamy się szeroko - Jest już późno, powinnam już się zbierać.
Dziewczyna zaczyna nas ściskać na pożegnanie i w końcu dociera do mnie.
-Dziękuję ci za wszystko - mówię, ściskając moją przyjaciółkę.
-Nie ma za co, kochana. Jutro w okolicy dziesiątej powinien być szef. Powinnaś wpaść i porozmawiać o pracy - przypomina przyjaciółka.
-W porządku - przytakuję lekko niepewnie.
-Trafisz? Możemy umówić się wcześniej na tym zakręcie na końcu ulicy, to pójdziemy razem. Co ty na to? - proponuje, a ze mnie ulatuje część niepewności.
-Jasne, zróbmy tak.
-Ubierz się ładnie i wszystko będzie dobrze - dziewczyna puszcza mi oczko i kieruje się w stronę wyjścia z uśmiechem na twarzy.
Co do cholery znaczy ładnie w barze ze striptizem? Czy to miało znaczyć "krótko"?
Wracam do Lilian na kanapę i czekam na trzaśniecie drzwi wyjściowych, ale zanim to, odzywa się 'Pan niezręczne spojrzenie'.
-Mag, poczekaj! Odprowadzę cię - i oboje wychodzą.
Co tu się właśnie wydarzyło? Dokąd on poszedł? Lilian posyła mi pytające spojrzenie, a ja wzruszam jedynie ramionami. Kolejny foch? Duże dziecko. Totalnie bez sensu. W takiej sytuacji jestem wręcz pewna, że nie wróci szybko. Wszyscy są nieco zdezorientowani tym, co się właśnie wydarzyło. Postanawiam więc zarządzić sprzątanie, aby rozluźnić nieco atmosferę i mam absolutną rację. Wszyscy zaczynają się śmiać i wraca dobry humor. Lilian wietrzy mieszkanie, ja łapię za szczotkę i zamiatam podłogę. Jeff bierze gitarę i zaczyna brzdąkać. Jestem szczęśliwa, bo mogę pokręcić się po pokoju ze szczotką. Thony rozkłada śpiwory i ściera kurze dookoła.
Chwila, moment i jest już czysto. Siadamy na podłodze. Jeff dalej gra, wszystkich nas to rozluźnia. Najpierw próbujemy trochę śpiewać, ale w końcu zaczyna się rozmowa. Rozmowa z gitarą w tle. Absolutnie tak. Wszyscy jesteśmy wręcz wniebowzięci.
-Thony, o czym myślisz? Masz jakiś plan? - pyta Lili.
-Wiecie co? - odpowiada z uśmiechem na twarzy i nieco nieobecnym wzrokiem - Czuję się z wami fajnie. zaakceptowaliście mnie, a przecież właściwie mnie nie znacie.
-Zdajesz się być tak jak my - dodaje Lilian
- Dziękuję wam. Nie wiem jaki mam plan ani co powinienem zrobić, ale dzięki wam mam nadzieję.
Thony mówił piękne rzeczy. Udało nam się go przekonać do siebie. Uśmiecham się szeroko. Nawet Jeffrey, mimo ogromnego skupienia na grze, ma na twarzy uśmiech, co prawda nikły, ale ma. Poza tym czego można by się było spodziewać po Isbellu? Lili przesuwa się do Thony'ego i przytula go serdecznie.
-Czuję, że jesteś częścią nas, Thony - mówi Lili - Wiesz, jak okazujemy sobie miłość? - dopytuje Ruda, a Thony zaprzecza ruchem głowy - Właśnie tak! - krzyczy i rzuca się na chłopaka i zaczyna go łaskotać.
Co tu się dzieje? Lili? Czy to na pewno ty? Jeszce jakiś czas temu zachowywałaś się zupełnie inaczej. Śmiejemy się w głos. Lili zaczyna zaczepiać Thony'ego i zadaje mu różne pytania, po czym cieszy się z każdej rzeczy, która ich łączy. Nagle słyszymy, że wrota do Hellu się otwierają. Rudy wraca w samym środku naszej rozmowy. Nie wygląda jakby miał dobry humor. Jeff przestaje grać, ustają śmiechy.
-Maggie dała nam kilka koców - kładzie wszystko na sofie, a potem niknie za drzwiami łazienki.
Ja ponownie wzruszam ramionami. Zapada wtedy między nami cisza, a atmosfera ponownie robi się gęsta. Każdy z nas zalicza łazienkę, a ja zostaję na końcu. Oglądam swoje odbicie w pękniętym lustrze i zastanawiam się jak to będzie. Łazienka ma coś w sobie, że dobrze się w niej filozofuje. Może to ze względu na to, że jesteśmy tu nago ze swoimi myślami. Siedzi mi w głowie Erick, Rudy i krajobraz Los Angeles. Odszukuję w sobie w coś na wzór poczucia winy. Cami dlaczego? Skąd to w tobie? Czy zrobiłaś coś nie tak? Nie. To czemu masz poczucie winy? Cami, stop. Masz prawo flirtować z przystojnym mężczyzną a Rudemu nic do tego. Czy tak jest? Tak! No i pięknie. Prysznic i spać.
 Wracam do salonu, jest już cicho, wszyscy już leżą. Kładę się w śpiworze na podłodze, gasimy światło. Wszyscy zasnęli dosyć szybko, a mnie wciąż męczą jakieś skaczące w mojej głowie myśli. Leżę więc sztywno, analizuje dzisiejszy dzień i czekam na sen.
-Dlaczego nie śpisz? - pyta zimnym tonem Rudy.
-Bo nie mogę - odpowiadam równie chłodno.
-Ale powinnaś, jutro masz rozmowę o pracę. Swoją drogą, o tym też musimy porozmawiać.
Mówi jakby był moim ojcem. Nie jesteś moim ojcem. Od kiedy jesteś taki troskliwy? Dlaczego się wpierdalasz? Budzi we mnie agresja.
-O co ci w ogóle chodzi, co?
-O nic, zupełnie o nic. Jutro o tym porozmawiamy. A teraz śpij.
Chłopak milknie i przewraca się na drugi bok. Ignoruje mnie, więc próbuję się uspokoić i zasnąć.