środa, 1 czerwca 2016

Bohaterowie


Tak, ta dziwna, rudowłosa dziewczyna ze szczeniackim uśmiechem na ustach to właśnie ja. Lilian Amy Bailey. Urodziłam się 22 listopada 1965 w Lafayette w stanie Indiana. Od dziecka byłam oryginalną osobą. Ray twierdzi, że gdzie się nie pojawiałam, tam działo się dużo dziwnych i niepowtarzalnych rzeczy, a na twarzach ludzi pojawiał się uśmiech. Taka trochę szalona, zwariowana. Kiedyś Jeffrey powiedział mi, że ludzie piegowaci są złodziejami dusz. Wówczas się tym przejęłam, dziś obalam to stwierdzenie, bowiem jestem osobą, która stara dzielić się ze wszystkimi tym, co najlepsze w jej życiu. Dorastając, zauważyłam, że życie ma swoje ciemne strony, które niejednokrotnie zaczęły doprowadzać mnie do ataków paniki. Z pewnością nie jest to przyjemne, ale da się z tym żyć i dzielić się z innymi radością i uśmiechem. Jestem zamknięta w kręgu wspaniałych ludzi. William, Jeffrey, Camille i Ray. W związku z tym, że każde z nich jest ode mnie starsze, to oni pomogli obrać mi własną ścieżkę mojego życia. To również oni nauczyli mnie muzyki. Gusta się przecież nabywa. 
Z jednej strony szalona i zwariowana, z innej czasami nieśmiała i wycofana. Z całą pewnością nazwać mnie można marzycielką. Żyję marzeniami, tworzę je w moim umyśle, układam z nich plany, wówczas rodzą się cele i w końcu ja rozpoczynam dążenie do ich realizacji. To marzycielstwo chyba wzięło się z kłopotów, które pojawiały się na mojej drodze ku wspaniałemu życiu. Muszę jednak przyznać, że uwielbiam w sobie tę cechę, jest niezwykła, stwarza ogromne możliwości, porusza moją kreatywność i budzi we mnie wolę walki o lepsze jutro, ale nie tylko dla mnie, dla nas wszystkich. Ponadto kłopoty, które pojawiły się na mojej drodze obudziły we mnie dwie sprzeczne, jednak nierozwinięte jeszcze osobowości. Czuję się z nimi nad wyraz dziwnie. 
Muzyka... Muzyka zawsze odgrywała w moim życiu ogromną rolę. To chyba dzięki niej nasza przyjaźń przetrwała tak wiele lat. Każdy z nas chciałby, aby jego przyszłość w sposób bezpośredni łączyła się z muzyką. Oczywiście nie mam na myśli pierwszego lepszego gatunku muzycznego. Myślę o najszlachetniejszym z nich... o muzyce rockowej. Moje marzenia kręcą się wokół perkusji. Tak, gram na perkusji. Perkusistki są seksowne... 






To jest William Bruce Bailey. Urodził się 6 lutego 1962 roku. Znajomi wołają na niego Bill, jednak my, najbliżsi jego przyjaciele uparliśmy się, że wymyślimy coś oryginalnego i stąd wywodzi się zdrobnienie Will. Ten oto chłopak jest najlepszym starszym bratem na świecie. Rudzielec jest czuły, pełen empatii. Zawsze wyciąga mnie z kłopotów i wówczas powtarza, że jest ze mną po to, by mnie chronić. Bóg wiedział, że z moim talentem będę często wpadała w kłopoty, dlatego zesłał mi Willa jako drugiego Anioła Stróża. William ma zielone oczy, w których, przyznam, można utonąć, piękny uśmiech i język ostry jak żyletka. Nad tym ostatnim jednak stara się panować. Ma dość wybuchowy charakter, jest ambitny i dąży do realizacji swoich celów. W swojej przyszłości znajduje wyjątkowe miejsce dla przyjaciół. Może na pierwszy rzut oka nie wygląda, jednak jest to żartowniś. Ogromnym szacunkiem obdarza swoją deskorolkę, jest dla niego ważnym środkiem transportu, z którego bardzo często korzysta. 
William gra na klawiszach. Jest w tym niebywały. Sposób w jaki gra ukazuje i pozwala pojąć jego wrażliwość. Wkłada w grę całe swoje serce. Wiem, że pisze też teksty, nie chwali się nimi specjalnie, chyba nie nabrał jeszcze pewności w tym, że są one tak dobre. Will ma także cudowny głos, jednak w naszych małych muzycznych sesjach nie rwie się do mikrofonu, zwykle powierza to zadanie Camilli. Sam zwykle gra na klawiszach lub bawi się basem. Czasem trudno się z nim porozumieć. Ma swój styl i dość specyficzny charakter, jak już wspomniałam, dość wybuchowy. Stara się nad tym pracować, jednak są sytuacje, kiedy zwyczajnie nie wytrzymuje, przyznam jednak, że wówczas są to sytuacje, które wymagają takiej a nie innej reakcji. 






Ten słodziak to Jeffrey Dean Isbell. Urodził się 8 kwietnia 1962 roku w Lafayette. Jest dosyć tajemniczy. Życie ukształtowało go, tworząc z niego chodzącą zagadkę. Nie lubi nieuzasadnionego potoku słów, stąd jego drobne sprzeczki z Cam, a może raczej sprzeczki Camille z Jeffem. Pełni rolę mojego drugiego starszego brata. Jest bardzo opiekuńczy i podobnie jak Will pełen empatii. Ma świdrujący wzrok, którym potrafi dostrzec kłopoty i panujący w drugim człowieku niepokój. Jego dar do niezwracania na siebie zbytniej uwagi pozwala mu zajmować się tym, czym się zajmuje. Ze względu na jego sytuację w domu ma ściśle wyznaczone priorytety, które mają dotyczyć jego dorosłego życia, jego życia w związku, w rodzinie, a także życia wśród przyjaciół i życia zawodowego. Z pewnością mogę określić Jeffreya jako osobę, która bagatelizuje swoje problemy, nie chce zawracać nimi głowy innym i robi wszystko, aby inni nie musieli odczuwać bólu istnienia, Weltschmerzu. Człowiek, który nie wychyla się zbytnio, którego trudno jest poznać, złapać z nim kontakt, który nie lubi przebywać w tłumie.
Muszę przyznać, że chłopak jest niesamowici uzdolniony muzycznie. Gra na perkusji i gitarze. Pisze cudowne teksty, świadczy to o jego wrażliwości i pewnego rodzaju dojrzałości emocjonalnej. Chłopak dąży do pełnego poznania świata, do zrozumienia zasad, jakie nim rządzą. Jego marzenia oparte są na muzyce, którą mógłby tworzyć i grać. Jego muzyka stanowi tę jego cząstkę, którą chciałby dzielić się ze światem zewnętrznym. Jeff miewa też swoje humorki, dokładnie tak, jak każdy normalny człowiek, nawet wtedy jest jednak opanowany, cichy, spokojny, stara się być racjonalny, choć nieraz zdarzyło mu się przeczyć samemu sobie. Z pewnością ciekawy jest proces gry na gitarze. Jeffrey wydaje się być wtedy w transie, liczy się tylko jego gitara, muzyka, która wydobywa się spod jego palców i perfekcjonizm obecny w tym, co robi. Swojej kochance, jaką jest gitara poświęca godziny, chcąc się rozwijać, dążyć do usamodoskonalenia.






Ta urocza szatynka to Camille Robinson. Urodziła się 15 czerwca 1963 roku w Lafayette. Niby taka delikatna i krucha... Nic bardziej mylnego.  Jest to dziewczyna, która w swoim młodym życiu doświadczyła bólu i cierpienia, jednak z pomocą przyjaciół potrafiła się z tego wygrzebać. Jest ambitna i temperamentna. Lubi prowokować małe kłótnie szczególne z Isbellem i przede wszystkim to ona musi mieć w nich ostatnie zdanie. Zdecydowanie lubi mieć rację, to ją podnieca, motywuje do dalszego działania. Z pewnością jest to osoba porywcza, stanowcza, o silnym charakterze. Jeżeli coś się jej nie podoba, nie kryje tego i nie lubi się podporządkowywać komukolwiek. Jednocześnie jest ona pełna empatii, dobroci, z ogromnym poczuciem humoru, ma zaraźliwy uśmiech, stanowi wulkan energii. Ma ściśle wyznaczone cele i priorytety, dąży do ich realizacji, dąży do samospełnienia, samorealizacji.
Deklaruje się jako osoba biseksualna, choć z dziewczyną widziałam ją tylko raz i to krótko, nie stroni jednak od uwag na temat skąpo ubranych dziewcząt, równocześnie wzdychając do napotkanych przystojniaków.
Także w jej życiu muzyka odgrywa bardzo ważną rolę i stanowi jeden z priorytetów. Camille gra na gitarze. Ponadto William powierza jej zwykle mikrofon. Jej głos jest niesamowity. Jej największym marzeniem jest zarabianie na pasji, robienie tego, co kocha ponad życie.






Ray Colton Connor. Urodzony 19 marca 1962 roku w Indianapolis. Do Lafayette przyjechał jako pięcioletni chłopiec. Posiada niewiele wspomnień z Indianapolis, ale nie przeszkadza mu to i nie ciągnie go specjalnie do tego miasta. Jak sam twierdzi, jego życie jest złączone nierozerwalnym węzłem z Lafayette. W tym miejscu dorastał, rozwijał swój talent. Nie wiąże jednak przyszłości z tym miejscem, ponieważ nie daje mu ono odpowiednich możliwości. Ray poznał Williama, kiedy byli jeszcze dziećmi, tuż po przyjeździe chłopaka z Indianapolis. Jest to człowiek bardzo energiczny, wulkan energii. Charakteryzuje go charyzma i specyficzne poczucie humoru.
Chłopak gra na gitarze, która jest jego najwspanialszą kochanką, nadał jej nawet imię i otacza ją szczególnym szacunkiem. Ponadto ma świetny głos. Jest wokalistą garażowego zespołu Cormorant. Można by rzec, że dokonał niemożliwego. Z typowego jednodniowego zespołu garażowego uczynił coś więcej, uczynił świetnie prosperujący zespół, który gra już od kilku miesięcy.
Jest wrażliwy, choć stara się to ukryć pod maską rockowego frontmana, który musi być gotowy na wszystko. Dopada go czasem uczucie pustki, które zapełnia alkoholem i imprezowaniem.






Michael Andrew McKagan. Urodzony 5 lutego 1964 roku w Seattle. Wysoki, tleniony blondyn pochodzący z bardzo licznej rodziny. Jako ósmy z rodzeństwa do perfekcji opanował sztukę kompromisu. Ta umiejętność z pewnością przyda mu się w przyszłości. Jest osobą bardzo opiekuńczą, a zarazem stanowczą. Mierzy niezwykle ambitnie. Zdaje sobie sprawę do czego dąży, posiadł także umiejętność wyznaczania w swoim życiu priorytetów.  Stale czytuje magazyn PUNK.
Swoją przyszłość ściśle wiąże z muzyką. Początkowo grał na perkusji i gitarze. Chęć rozwoju poprowadziła go do gitary basowej. W nauce pomógł mu starszy brat. W Seattle związany był ze sceną punkową i brał udział w różnych projektach muzycznych.
Ten chłopak o ślicznym uśmiechu i pięknym kolorze oczu może poszczycić się cierpliwością i opanowaniem. Okoliczności, w których się poznaliśmy były dość specyficzne, stosunek, jaki początkowo miał do niego mój brat także był dość dziwny. Między nami pojawiła się jednak nić przyjaźni.
W Seattle, być może przez zwykłą głupotę czy też chęć zarobku, brał udział kradzieżach samochodów i włamaniach. Pewnego razu dla swojego zespołu włamał się do kościoła i chciał stamtąd ukraść mikrofony, nie znalazł ich jednak i wobec tego zabrał ze sobą kielichy.






Ta blondynka to Alexandra Blood. Urodziła się 13 października 1962 roku w Cleveland. To, jaka była zanim się spotkałyśmy we wrześniu 1982 roku, wiem jedynie z opisów wydarzeń jej i Saula. Każdy z nas później się nieco zmienił, nawet ta blondynka.
Z opowieści można wywnioskować, że jest to osoba bardzo wrażliwa, która doświadczyła bólu i cierpienia w wielu aspektach. Stara się myśleć pozytywnie, uśmiechać się i przetrwać.
Gust muzyczny bardzo podobny do mojego, jednak różnimy się pod względem charakterów, Alex jest bardziej ugodna, mniej konfliktowa. Dziewczyna gra na gitarze. Ma do tego talent, a pociąg do gitary obudził w niej jej tata.









Saul Hudson. Urodzony 23 lipca 1965 roku w Londynie. Początkowo mieszkał z ojcem w Londynie, następnie przez jakiś czas z mamą i babcią w Los Angeles. Ostatecznie znalazł się z rodzicami w Cleveland. Poznałam go dopiero we wrześniu 1982 roku. W Cleveland opiekował się Alexandrą, jest troskliwy, wrażliwy i czuły, dość nieśmiały, często chowa swoje prawdziwe emocje pod burzą loków. Niejednokrotnie widać spod nich jedynie usta Mulata i wetkniętego w nie papierosa.
Saul jest świetnym gitarzystą. Grać uczył się na hiszpańskiej jednostrunówce. Następnie zadłużył się na 100$, aby zakupić sobie gitarę. Pierwszym utworem, który zagrał było "Smoke on the Water" Deep Purple.








Ten pan z zacieszem na mordce to Steven Adler, urodził się 22 stycznia 1965 roku w Celveland. Najlepszy przyjaciel Saula i Alex. Poznałam go we wrześniu 1982 roku. Wieczny optymista, wszystkich dookoła zaraża swoim uśmiechem i pozytywnym myśleniem. Ma w sobie dużo energii i wszędzie jest go pełno. Przeszedł coś traumatycznego, ale stara się żyć normalnie, jest to dla niego niezwykle trudne, zwłaszcza, że nie zawsze jest rozumiany przez otoczenie. Czasem jego pozytywne podejście do świata robi z niego duże dziecko. Steven jest wrażliwy i pełen empatii. Lubi przywracać ludziom uśmiech na twarze.
Doskonały gust muzyczny. Chłopak gra na perkusji i jest w tym świetny, a przede wszystkim sprawia to dla niego ogromną frajdę.



Bohaterowie poboczni



2 komentarze:

Będzie mi miło, jeśli teraz zostawisz komentarz :)