środa, 18 grudnia 2019

[II/GN'R #3] "I'm climbin' through the wreckage"

Camille:

Otworzyłam powieki, gdyż zaczęło docierać do nich światło z przeciwległego okna. Było jeszcze wcześnie, miałam ochotę oddać się Morfeuszowi jeszcze na krótką chwilkę, podjęłam więc najlepszą decyzję: spróbowałam przewrócić się na bok. Coś mi jednak skutecznie uniemożliwiało ten czyn. Gdy byłam już trochę bardziej kojarząca i świadoma tego, co dzieje się wokół, stwierdziłam, że na moich plecach śpi rudowłosa i uroczo pochrapuje. Westchnęłam i diametralnie zmieniłam swoje plany. Zsunęłam nogę z łóżka na podłogę, a potem udało mi się wyjść spod Lili resztą ciała. Usiadłam na podłodze i zaczęłam zbierać myśli, spojrzałam na zegarek, który wskazywał 7.54. Musimy dziś dojechać do Los Angeles, a jeszcze sporo drogi przed nami, zatem wezmę szybki prysznic, ubiorę się i obudzę wszystkich – myślałam. Tak też zrobiłam, ruszyłam prosto do łazienki, związałam włosy w niedbałego koka i zdjęłam z siebie t-shirt brata. Przejrzałam się w lustrze i znów moja twarz zrobiła się purpurowa już na samo wspomnienie wczorajszego incydentu z ręcznikiem. Szybko weszłam pod prysznic, aby jeszcze szybciej pozbyć się uczucia wzroku chłopaków na moim ciele. Potem ubrałam się, umyłam zęby, poczesałam i umalowałam. Zrobiłam wszystko w ekspresowym tempie, bo już nie mogłam doczekać się, aż w końcu spełni się nasz sen. Ruszyłam w kierunku Lilian.
-Lili, wstawaj, musimy już ruszać do Los Angeles – spróbowałam delikatnie, szepcząc jej do ucha.
-Spierdalaj – wymamrotała i przykryła twarz kołdrą.
-Lilian Amy Rose, wstawaj w tej chwili – krzyknęłam, ściągając z niej przy okazji kołdrę.
-Czego ty ode mnie chcesz? - zawyła z rozpaczą w głosie. Wspominałam już, że to straszny leń?
-Los Angeles czeka.
-Co ty pierdolisz, jakie Los... - nie dokończyła, gdyż w końcu dotarł do niej sens mojej wypowiedzi – No tak... Już wstaję.
Dziewczyna w końcu podniosła się z łóżka i ruszyła do łazienki. Ja z kolei skierowałam się do pokoju chłopaków. Zapukałam do drzwi i zdziwiłam się, kiedy ktoś je otworzył. Po drugiej stronie drzwi stał William. Chłopak otworzył drzwi szeroko i zmierzył mnie wzrokiem.
-No proszę, a myślałem, że to ja będę odpowiedzialny za pobudkę – powiedział z charakterystycznym dla niego uśmiechem na twarzy.
-Zawiedziony? - zażartowałam.
-Wręcz przeciwnie, to całkiem miła odmiana.
-Nie zachwycaj się tak. Skoro nie śpisz, to obudź chłopaków, a ja idę sprawdzić, czy Lil przypadkiem nie zasnęła pod prysznicem – posłałam mu krótki uśmiech i ruszyłam w stronę pokoju.
-Myślę, że Twoje obawy są słuszne – zaśmiał się głośno i zastąpił mi drogę – Wiesz, ja bardzo chętnie obudzę Thony'ego, ale wydaje mi się, że Jeffrey byłby bardziej zadowolony, gdyby to twoją twarz ujrzał tuż po przebudzeniu – zaśmiał się w ten głupawy sposób, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Och, jaki ty jesteś zabawny – przewróciłam oczami – Już wiem, dlaczego trafiasz na same puste laski. Jesteście na tym samym poziomie intelektualnym.
-Ktoś tu dziś nie jest w humorze – skomentował moje zachowanie, teatralnie zasłaniając sobie usta dłonią i spoglądając w sufit.
-Może – skwitowałam i chciałam go ominąć, ale też zatrzymał mnie i przerzucił sobie przez ramię.
-Will, puść mnie – powiedziałam stanowczo, ale on zdawał się nie usłyszeć mojego nakazu.
-A teraz wytrząśniemy z ciebie wszystkie negatywne myśli.
Chłopak zaczął podskakiwać i trząść mną.
-Postaw mnie, do ciężkiej cholery, Will! - krzyczałam, ale ten udawał, że mnie po prostu nie słyszy – Dupek – skwitowałam.
Chłopak podbiegł do ściany, postawił mnie na podłogę, a następnie ciężarem swojego ciała przycisnął mnie do ściany.
-Jak mnie nazwałaś?
-Dupkiem, jesteś dupkiem – powtórzyłam z odwagą, a chłopak złapał i unieruchomił moje nadgarstki.
-A teraz mnie ładnie przeprosisz.
-No chyba w twoich snach – zakpiłam.
Nagle usłyszałam dochodzący zza pleców Rudego kpiący śmiech, a chwilę później do moich uszu dotarł głos Jeffreya.
-Mam państwu nie przeszkadzać? Nie żebym się czepiał, ale takie sprawy proponowałbym załatwiać w sypialni, a nie na korytarzu – mówił oparty o framugę.
-Zazdrosny? - prychnął William w kierunku przyjaciela – Widzisz? - tym razem mówił do mnie – Mówiłem, byłby weselszy, gdybyś poszła go obudzić miłym słówkiem.
-Oczywiście – usłyszałam zza pleców Rudzielca – To może ja wrócę do łóżka, a Cami się zrehabilituje – pstryknął palcami i poszedł do pokoju.
Wróciłam do siebie, Lilian akurat skończyła prysznic i gotowa do drogi wyszła z pokoju. Dosyć szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wszyscy byli w doskonałych nastrojach, nawet na twarzy tajemniczego Jeffrey'a można było dostrzec uśmiech. Zapakowaliśmy się do samochodu. William chciał prowadzić, a ja nie miałam nic przeciwko, udostępniłam mu miejsce, a tuż obok niego rozsiadł się Thony. Lilian skończyła na tylnej kanapie razem ze mną i Jeffem. Ja siedziałam w środku. Wszyscy byli dość milczący. Lilian spała, Thony podziwiał widoki, Will skupiał się na drodze, a ja i Jeff prowadziliśmy spokojną rozmowę na temat gitar. Zaczęliśmy analizować różne style gry, omawiać techniki gitarzystów. Towarzyszyła nam płynąca z radia muzyka. Droga mijała nam bardzo spokojnie aż do momentu, w którym ja i Jeffrey przeszliśmy do rozmowy na temat naszych umiejętności gry na gitarze. Oboje byliśmy przewrażliwieni na tym punkcie i wielokrotnie ze sobą na tej płaszczyźnie rywalizowaliśmy. No chłopak solidnie mnie zdenerwował, mówiąc, że jedyne do czego się nadaję, to gra do kotleta. Starałam się jednak zachować zimną krew, więc jedynie prychnęłam. Chłopak odebrał to jednak, jako słabość z mojej strony, jako brak argumentu i na jego twarz wstąpił triumfalny uśmieszek. Nie wytrzymałam.
-No i co cię śmieszy? Zdajesz sobie sprawę z faktu, że gdyby dać małpie gitarę, zagrałaby lepiej od ciebie, prawda? - wybuchłam.
-Nie jestem przekonany co do tego stwierdzenia, ale jeśli tak uważasz... - zrobił krótką przerwę – W takiej sytuacji naprawdę ci współczuję, bo według twojej metafory ty znajdujesz się na poziomie pierwotniaka.
-Ugh... Czy ty musisz mnie tak denerwować? - posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Czy ktoś z przodu mógłby przestać się śmiać i łaskawie mnie uratować? Oni naprawdę mnie wkurzają – błagała Lilian.
Faktycznie, Williama i Thony'ego śmieszyła nasza dyskusja. Nagle nasz nowy towarzysz odwrócił się w naszą stronę.
-Mam genialny pomysł. Po co strzępić język? Przecież to niczemu nie dowodzi. Jak już będziemy...-tu chłopak spojrzał pytająco na Rose'a – Gdzie będziemy, William?
-W Los Angeles.
-...w Los Angeles...-powtórzył chłopak, ale gdy sam usłyszał swoje słowa, znów przeniósł pytające spojrzenie na Willa – Serio?
William nie odpowiedział, ale twierdząco i zdecydowanie przytaknął ruchem głowy.
-Czadowo – skomentował chłopak i znów odwrócił się w naszą stronę – Więc jak już będziemy w Los Angeles, zorganizujemy wam gitarową bitwę.
Spodobał nam się ten pomysł, więc nie mogliśmy na niego nie przystać. Pozostało jeszcze dojechać do LA. Na usta Isbella wstąpił cwaniacki uśmieszek, ale ja nie chciałam oglądać jego twarzy, toteż skrzyżowałam ręce na piersi i całą uwagę skupiłam na drodze za przednią szybą. Nagle poczułam czyjąś dłoń na moim kolanie.
-Jesteś urocza, kiedy się tak złościsz – przyjaciel wyszeptał mi do ucha, a na moje policzki wstąpił niekontrolowany rumieniec.
-No proszę, w nocy się przed nami rozebrałaś, a teraz rumienisz się z powodu niewinnego komplementu. Interesujące – kontynuował wciąż szepcząc.
Wiedziałam, że prędzej lub później to wyciągnie, jednak mimo wszystko nieco mnie to zaskoczyło. Moje oczy zrobiły się duże, a twarz jeszcze bardziej czerwona. Nie odpowiedziałam, a jedynie uderzyłam chłopaka w nogę. Do kolejnego postoju starałam się zając rozmową z Lilian, ale wciąż czułam na sobie spojrzenie Isbella. Na szczęście potem 'pan niewygodne spojrzenie' zajął miejsce za kierownicą i musiał skoncentrować się na drodze. Ja miałam chwilę na rozmowę z naszym nowym towarzyszem, który siedział po mojej prawej stronie. Chłopak generalnie nie był szczególnie rozmowny, ale wszyscy chcieliśmy go poznać nieco bliżej, w końcu traktowaliśmy go już jak jednego z nas. Pamiętam, że akurat wtedy Thony zajęty był analizowaniem każdego elementu krajobrazu, który mijaliśmy za oknem.
-Thony, może opowiedziałbyś nam coś o sobie? - zagaiłam chłopaka, a William skarcił mnie wzrokiem. Delikatnie wzruszyłam ramionami, aby dać mu znać, że naprawdę nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
-A co chciałabyś wiedzieć, kochana?
-No na przykład, co lubisz robić, co cię interesuje?
-Hmm... Co lubię robić? To ciekawe pytanie – tu zrobił chwilę przerwy, aby się zastanowić – Lubię rysować, to mnie odpręża.
-Rysować? - dopytała Lilian – I co takiego rysujesz?
-No wszystko. Od karykatur, przez rysunki dla dzieci, aż po pejzaże i portrety.
-To ciekawe – dodała Lilian – Chciałabym zobaczyć twoje prace.
Chłopak wyjął z plecaka szkicownik, otworzył na konkretnej stronie i podał rudowłosej.
-Przecież to ja z papierosem i przy samochodzie Cami – dziewczyna otworzyła usta ze zdziwieniem – Kiedy to narysowałeś? - dopytała.
-Ostatniej nocy – odparł chłopak z nieśmiałym uśmiechem na twarzy – Możesz przejrzeć dalej, jest tam sporo rysunków.
Dziewczyna przewracała kolejne kartki i jej oczy robiły się coraz większe. Faktycznie, obserwowałam wszystkie ilustracje razem z przyjaciółką i również byłam pod ogromnym wrażeniem, chłopak był niesamowity.
-Są wspaniałe – powiedziała Lili – Gdzie nauczyłeś się tak rysować?
-Wiesz, to nawet nie jest tak, że musiałem się jakoś długo uczyć – odparł nieco speszony chłopak – Przez długi czas nawet chciałem zapomnieć o tym talencie, bo wydawało mi się, że on nie jest mój. Nie wiem, czy mnie rozumiesz. Mój ojciec był znanym francuskim rysownikiem. Nazywał się Adam Benoit i tworzył pod pseudonimem „Volière”. Ojciec zauważył u mnie talent, kiedy byłem jeszcze dzieckiem i często ze mną ćwiczył, ale ja jakoś tego nie czułem. Jego prace były naprawdę cudowne, a ja miałem wrażenie, że nigdy mu nie dorównam, więc nie chciałem brnąć w coś takiego.
-No to jak to się stało, że jednak rysujesz? - dopytałam.
-Ojciec był bardzo wymagający i nie pozwalał mi opuszczać ćwiczeń technicznych z rysunku. Poza tym jako dziecko bardzo często razem z rodzicami lataliśmy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, skąd nota bene pochodzi moja mama, a Francją, gdzie ojciec był bardzo znany i organizowano mu wystawy. Podróże wykorzystywał do tego, by uczyć mnie szukania inspiracji dosłownie wszędzie. Ja się buntowałem, niejednokrotnie robiłem sobie żarty z jego ćwiczeń, ale byłem pod ogromnym wrażeniem jego prac i w głębi duszy marzyłem, że któregoś dnia sam narysuję coś tak niesamowitego – chłopak zrobił chwilę przerwy i wyjrzał przez okno – Ojciec zginął w katastrofie lotniczej. Wtedy jeszcze bardziej nie chciałem rysować, nie mogłem patrzeć na szkicowniki, ołówki do czasu aż znalazłem niedokończone prace ojca. Postanowiłem je dokończyć i wysłać jego managerowi z Paryża. Rysunki bardzo mu się spodobały, zorganizował wystawę, która cieszyła się genialnymi wręcz opiniami, liczył nawet na dalszą współpracę, ale ja sam nie potrafię stworzyć czegoś równie pięknego. I tak mijają lata, ja staram się stworzyć arcydzieło, a Francuzi pewnie pamiętają o „Volièrze”, ale już dawno zapomnieli o Thonym Édouardzie Benoit. Chciałbym zorganizować taką wystawę, by ojciec był ze mnie dumny – o tym wszystkim mówił z delikatnym uśmiechem. Prawdziwe zacięcie i iskra w jego oku pojawiły się, gdy mówił o swoim życiowym celu.
Tak chłopak opowiedział nam historię swojego życia.
-Ale jak to jest z wami? Czego szukacie, za czym gonicie? - dopytał podekscytowany.
-Wszyscy pochodzimy z Lafayette i każdy z nas ma swoją historię – zaczęła Lilian – Wiesz już, co pchnęło mnie i mojego brata do wyjazdu. Właściwie każdy z nas opuścił miasto ze względu na rodzinę. Dla nas najważniejsze jest, by trzymać się razem. Wspieramy się od najmłodszych lat. Naszym największym marzeniem jest założenie zespołu. Gramy razem już od dawna i bardzo chcielibyśmy zagrać dla większej publiczności. Ja jestem perkusistką, Jeffrey i Cami, jak już zdążyłeś zauważyć, grają na gitarach, William jest naszym basistą i klawiszowcem.
-Takie delikatne dziewczyny i zespół rockowy... Interesujące.
-Delikatne - prychnął William - A jak Lilian przyłożyła jednemu namolnemu chłopakowi, to zrobiła mu między zębami niezły luz - chłopcy na przodzie zanieśli się głośnym śmiechem, a Thony spojrzał na Lilian zaskoczony.
-Oj, no różnie bywa. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś wpycha się w nieswoje sprawy. Slyszałeś, braciszku? Nieswoje sprawy. Ty też kiedyś za to oberwiesz.
-Oj, daj spokój Lilinko, twoje sprawy to moje sprawy.
Chłopak był pod wrażeniem tego wszystkiego, więzi, która nas łączyła, choć na pewno nie bardziej niż my, kiedy usłyszeliśmy jego opowieść. Thony wydawał się bardzo zamknięty i byłam zaskoczona, że tyle nam o sobie opowiedział. Jednak najpiękniejsze było to, że Lilian i Thony złapali wspólny kontakt i usta nie zamykały im się aż do samego Los Angeles.























poniedziałek, 8 lipca 2019

[II/GN'R #2] "I knew someone like you"


Lilian: 

-Posłuchaj – Will bierze głęboki oddech – Przez dwadzieścia lat myślałem, że moim ojcem jest człowiek, z którym mieszkałem, który niejednokrotnie bił mnie i moją siostrę...
Nie,nie, nie... Kurwa, William, dlaczego opowiadasz przypadkowo poznanemu chłopakowi historię naszego życia? Cholera, jak mam dać mu znać, że nie zgadzam się, aby mówił tyle o naszym życiu?Kopię chłopaka pod stołem, a on posyła mi jedynie piorunujące spojrzenie i kontynuuje. Czy on wyłączył myślenie? Przecież nie znamy tego gościa. Dobra, nie wydaje się groźny, ale przecież nie opowiada się historii swojego życia kolesiowi poznanemu w środku nocy na jakiejś drodze. To skrajnie nieodpowiedzialne. I to ten facet opiekuje się mną od tylu lat i prawi morały... Przewracam oczami i wtedy orientuję się, że William przerwał opowieść. Nie wiem, w którym momencie skończyłeś, ale błagam, nie mów nic więcej...
-Gdy poznałem prawdę, jedyne, co byłem w stanie zrobić, to pójść i się napić, ale nawet to mi się nie udało.
Kurwa, nie! Podwija rękaw i ukazuje zabandażowane ramię. Skończony idiota.
– Bo w barze trafiłem na strzelaninę i dostałem kulkę.
No jasne, każdy moment jest dobry, aby pochwalić się raną postrzałową. Bo to takie fascynujące... Faceci. Odruchowo prycham pod nosem i mam nadzieję, że nikt tego nie widział. William nie spuszcza spojrzenia z Thony'ego, który kompletnie nie wie, jak powinien się zachować. Na jego twarzy malują się skrajne emocje, ale ja nie próbuję ich rozszyfrować, choć nie byłoby to trudne. Jedyne, na czym się skupiam to fakt, że Thony wciąż waha się, czy w ogóle powinien nam zaufać. Brawo, chłopaku! Myślisz logicznie. No bo jak można zaufać chłopakowi, który przed chwilą cię o mało nie zabił. Spuścił wzrok i otwiera usta.
-Jakiś czas temu zmarła moja mama, a ojczym po jej śmierci narobił sobie długów, wciągnął go hazard, wyrzucił mnie z domu, bo mu się zwyczajnie nie opłacałem – mówi na jednym wydechu. Rozumiem, potrzebuje pomocy, jest sympatyczny, nawet dobrze patrzy mu z oczu. Ale skąd mamy wiedzieć, czy to nie jest poza? Przecież jesteśmy oddaleni od najbliższego miasta o kilkanaście kilometrów... To wszystko jest dziwne. Czuję się rozdarta. Chcę pomóc temu chłopakowi, ale boję się, bo go nie znam, nie wiem, skąd pochodzi, jaki ma charakter.
-Co teraz zrobisz? - pyta William.
-Nie wiem. A zresztą, czy mam teraz jakieś inne wyjście? Będę się tułał po okolicy, może uda mi się podłapać jakieś zajęcie – odpowiada.
On chce się tułać? Sam? Przecież coś mu się może stać. Lilian, przestań się rozczulać, już tyle razy się przejechałaś na ludziach, a szczególnie na takim jednym, któremu też dobrze patrzyło z oczu... Więc, dziewczyno, nawet o tym nie myśl. To zły pomysł... Nie, nie i jeszcze raz nie. Mamy własne problemy i nie możemy przejmować się problemami innych. Amen. Jedziemy do Los Angeles, zaczniemy nowe życie i zapomnimy o jakimś przypadkowo poznanym Thonym.
-Nie będziesz się tułał – mówi stanowczo mój brat, a ja spoglądam na niego z wahaniem.
Proszę, nie rób tego...
-Pojedziesz z nami – mówi William.
W jednej chwili oddycham z ulgą i robię się zła w środku. Dwa zupełnie skrajne i sprzeczne ze sobą uczucia. Thony z niedowierzaniem spogląda na mojego brata, wszyscy się cieszą, tylko ja siedzę ze wzrokiem wbitym w stół, a moja twarz jest pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Nie potrafię spojrzeć temu chłopakowi w oczy, bo ogarnia mnie lęk, złe myśli i wspomnienia zaczynają napływać tak szybko. Nie, nie, nie... Tylko nie to, nie teraz, nie tu, nie przy wszystkich, proszę... Mój oddech staje się coraz płytszy i coraz szybszy. Mam skrzyżowane na piersi ręce, wbijam paznokcie w ramiona, aby zneutralizować drżenie rąk. Zaciskam oczy, chcę się wyłączyć, pozbyć się tego.
-Odpieprzcie się! - krzyczy mój wewnętrzny głos w stronę wszystkich negatywnych myśli. Jestem cała spięta, w duchu modlę się, aby nikt z towarzystwa tego nie widział, aby nie zadawał pytań. Nie mam zamiaru nikomu tłumaczyć, jak się czuję. Chcę być sama. Weź głęboki wdech, czas się uspokoić, Lili. Wyobrażam sobie, że jestem na łące, ptaszki śpiewają, słyszę strumyk nieopodal. Ktoś biegnie do mnie zza wzgórza. To Michael, to musi być Michael... Nie. Dlaczego w moim kierunku biegnie Daniel? Dlaczego ma taki szyderczy uśmiech? Wszystkie moje starania poszły na nic. Na  łące rozpętała się burza. Metoda, którą polecał mi kiedyś lekarz, zawiodła. Czuję się jeszcze gorzej. Zabierzcie mnie stąd! Pomocy!
Nagle na swoim ramieniu czuję czyjś dotyk. Ten dotyk koi. William. Tak, to musi być on. Gładzi moje plecy, wie, jak mi pomóc. Powoli rozluźniam dłonie i otwieram oczy. William siedzi obok mnie w taki sposób, że pozostali mnie nie widzą. Oni śmieją się w najlepsze, żartują sobie z naszym nowym towarzyszem. Spoglądam na brata. Na jego twarzy maluje się troska. Kiwa głową na znak, że powinniśmy wyjść na zewnątrz. Podniosłam się, ale nie wszystko jeszcze wróciło do normy i zachwiałam się. Braciszek mnie podtrzymał, objął ramieniem i razem opuściliśmy lokal. Opieram się o pierwszy słup, który dostrzegam. Staram się unormować oddech. Zamykam oczy i podnoszę głowę ku niebu. William łapie mnie za ręce i pomaga mi się rozluźnić. Potem wtulam się w jego tors.
-Dziękuję – szepczę.
-Siostrzyczko, co się dzieje? - pyta, a ja gwałtownie się od niego odsuwam.
-Nic – odpowiadam chłodno i kieruję się znowu do środka, ale mój brat łapie mnie za nadgarstek, spogląda w moje oczy.
-Lili, miałaś atak paniki, więc nie mydl mi oczu, tylko powiedz, co się dzieje.
-A ty jesteś głupi czy ślepy? - emocje biorą nade mną górę.
-Lilian, do jasnej cholery, możesz się wyrażać jasno, a nie stroić fochy?
-Egh... Pomyśl trochę, panie wszystkowiedzący. Przypadkowo poznanemu chłopakowi opowiadasz historię naszego życia i zapraszasz do podróży z nami. Przecież my nić o nim nie wiemy, nie znamy go. Rozumiesz to? NIE ZNAMY GO. Czy ty się z sową na mózgi zamieniłeś?
Na twarzy mojego brata maluje się rozbawienie. Go to naprawdę bawi?
-Jesteś moim bratem, dlaczego, do jasnej cholery, nie próbujesz mnie zrozumieć? Pewnie, lepiej się ze mnie śmiać. Wiesz co? Fajnie, że interesuje cię moje zdanie – spoglądam na niego z żalem i ponownie staram się oddalić, ale on znów mnie zatrzymuje.
-Myszko, uspokój się – on robi krok naprzód, a ja w tył.
Zauważam, że ku nam kieruje się Cami. Jeszcze tego mi brakowało? Tej dwójki to już na pewno nie przegadam.
-Co się dzieje? - pyta przyjaciółka.
-Nic – odpowiadam.
-Lilian, wiem, co robię, on ma na sobie bluzę Metalliki, wiesz, co mam na myśli – mówi Will, czochrając mnie po włosach, zamierza odejść, ale ja muszę go powstrzymać.
-Will... - biorę głęboki oddech – To nie tak, że go nie lubię. Polubiłam gościa. Ja... Ja się po prostu boję – w końcu zebrałam się na odwagę, by to przyznać.
-Wiem, siostrzyczko – całuje mnie w czoło i wszyscy wracamy do środka.
Mam nadzieję, że się nie pomyliłeś, braciszku... Ufam ci...