wtorek, 22 września 2020

[II/GN'R #7] "But I can't stop thinkin' 'bout seein' ya one more time"


Camille:

Udało się! Dostałam pracę! Weszłam do naszego nowego domu razem z Erickiem. Przywitaliśmy domowników, którzy byli zaskoczeni, widząc nas razem w drzwiach. Will zmierzył gościa wzrokiem od góry do dołu i uśmiechnął się kpiąco, w czym zawtórował mu chyba nie do końca świadomy wczorajszych wydarzeń Isbell. Posłałam wszystkim ciepły uśmiech. Rozsiedliśmy się wszyscy w salonie. Erick jeszcze raz przedstawił wszystkim krótko warunki umowy, a ja złożyłam na umowie swój podpis. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Od tego momentu mieliśmy już w LA kawałek domu. Erick wyciągnął jeszcze kawałek kartki i nabazgrał na niej szybko dwa numery telefonu.
-Ten pierwszy jest mój, a ten drugi wasz - poinstruował.
-Jak to nasz? - zapytała Lilian - Mamy tu telefon?
-Tak, w korytarzu, za wieszakiem. Nie znaleźliście go jeszcze? - zapytał rozbawiony, a my pokręciliśmy głowami - To macie telefon.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, oprócz Willa, który stał w kącie cicho zupełnie jak nie on.
-W razie jakichkolwiek pytań, dzwońcie. Z przyjemnością udzielę wam wszelkich informacji - Erick zebrał dokumenty i zaczął kierować się do wyjścia. Ja zerwałam się z podłogi i podążyłam za właścicielem.
-Erick, poczekaj, odprowadzę cię, zostawiłam u ciebie w aucie torbę - i wyszliśmy razem na zewnątrz.
Staliśmy przy samochodzie. Odzyskałam torbę i już miałam wracać do środka, gdy Erick złapał mój nadgarstek.
-Poczekaj, może umówilibyśmy się na kawę? Co ty na to? - zapytał z zalotnym uśmiechem na ustach.
-Chyba mi nie wypada - odparłam niby niepewne, a jednak cały czas wbijałam w niego spojrzenie pełne zainteresowana.
-Niby dlaczego? - zapytał jakby kompletnie nie wiedział, o czym mówię.
-Bo tak - pokazałam mu język - Daj mi trochę popracować, potem będziemy rozmawiać na ten temat - zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam już do domu.
-W takim razie wpadnę po ciebie pojutrze, akurat przypadkiem wiem, że masz wolny wieczór! - krzyknął, gdy byłam już w połowie drogi do hellhouse.
-Jesteś niezwykle pewny siebie - również zaczęłam krzyczeć i się z nim drażnić - Zadzwoń, może uda mi się cię gdzieś wcisnąć w mój grafik.
Erick wsiadł do auta i odjechał, a ja w końcu naprawdę ruszyłam do domu z uśmiechem na twarzy. Na werandzie dostrzegłam Will'a. Chłopak palił papierosa i przyglądał mi się wnikliwie, a gdy byłam już blisko domu, wyszedł mi naprzeciw. Był zły, jego mina wróżyła kłótnię. Zaczynałam się powoli bać. Chłopak miał dłonie ściśnięte w pięści. Stanęliśmy naprzeciwko siebie i wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Nie odzywałam się, bo nie chciałam zaczynać tej dyskusji. Miałam tylko nadzieję, że chłopak rzuci jakąś kąśliwą uwagę i zejdzie mi z drogi. Nic bardziej mylnego.
-Co to miało być? - zapytał zdenerwowany.
-Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparłam równie zirytowana.
-Flirtowałaś z nim - warknął - Czy ty zwariowałaś? To właściciel naszego mieszkania i do tego gość jest dwa razy starszy od ciebie.
-Od kiedy ty jesteś taki troskliwy, co? - mówiłam równie zła - Dla twojej szanownej informacji: to nie ja z nim flirtowałam, tylko on ze mną. A po drugie, to nie masz jebanego prawa wpieprzać się w moje życie osobiste! Dotarło, panie Rose? - skończyłam krzyczeć, wtykając mu palec w klatkę piersiową.
Potem ominęłam lekko zszokowanego Rudego i weszłam do środka, trzaskając drzwiami. Pobiegłam na piętro i zamknęłam się w jednym z pokojów. Położyłam się na materacu i starałam się wyłączyć myślenie, co jednak nie było takie proste. Twarz Rudego cały czas siedziała w mojej głowie, a głos Ericka i głos Will'a przeplatały się w moich uszach. Odganiałam od siebie natrętne myśli, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
-Cami... - to był Rudy, zaczął delikatnie, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać, więc odpowiedziałam milczeniem, co chyba go odrobinę zdenerwowało - Do kurwy nędzy musimy o tym pogadać! - zaczął krzyczeć.
-Porozmawiamy dopiero, gdy się uspokoisz, a póki co... Spierdalaj, Rose!
Chłopak uderzył pięścią w drzwi, ale w końcu odpuścił i poszedł sobie. Odetchnęłam z ulgą, chciałam spokoju. Wyjęłam z torby paczkę czerwonych Marlboro i zapaliłam, aby się choć trochę zrelaksować. Przyjemne uczucie zaczęło wypełniać moje płuca. Właśnie tego potrzebowałam. Gdy byłam w połowie papierosa, znowu usłyszałam pukanie do drzwi. W jednej chwili cała agresja wróciła. Posłałam drzwiom mordercze spojrzenie.
-Czego nie zrozumiałeś w moim serdecznym "Spierdalaj"?! - krzyknęłam i ruszyłam w stronę drzwi, aby skonfrontować się z Rudym. Z impetem otworzyłam drzwi, ale po drugiej stronie nie ujrzałam Will'a. Stała przede mną Lilian i błagalnym wzrokiem prosiła o wyjaśnienie. Zaprosiłam ją do środka i zamknęłam za nią drzwi. Usiadłam na materacu, kończyłam papierosa i czekałam aż Ruda zada mi jakieś pytanie. Ona wpatrywała się we mnie dość niepewnie, ale w końcu przemówiła.
-Cami, co jest? - takie kurwa konkretne pytanie. I co ja miałam na to odpowiedzieć?
-Nie wiem, o co chodzi twojemu bratu - odburknęłam i zgasiłam kiepa.
-Martwi się o ciebie -powiedziała z troską.
-Ale przecież nie ma o co.
-Cami, dopiero tu przyjechaliśmy, nikogo nie znamy, a ty dziś wróciłaś z tym gościem autem. Jak to się w ogóle stało? Mówiłaś, że się z nim nie umówisz.
-Ugh...Lili... To był przypadek. Wcale nie miałam zamiaru się z nim spotykać - wyjęczałam.
-To co się w ogóle stało? - dopytywała Ruda.
-Mam zacząć od początku? - zapytałam, a dziewczyna przytaknęła - Poszłam z Mag do pracy, ona wprowadziła mnie od razu na zaplecze. I wiesz kogo tam zobaczyłam? - dziewczyna pokręciła przecząco głową -Z gabinetu szefa wyszedł Erick - Ruda otworzyła szeroko oczy - Okazało się, że jest udziałowcem, współwłaścicielem. Rozumiesz?
-Żartujesz...
-A czy brzmię, jakbym żartowała? Pogadałam z tym szefem, dostałam pracę, a Erick czekał na mnie na zewnątrz, a potem zaproponował, że odwiezie mnie tutaj i przy okazji podpiszemy umowę - wzruszyłam ramionami.
-To wszystko? - zapytała Ruda.
-No, w zasadzie tak. Przywiózł mnie tutaj, po drodze był bardzo kulturalny. Niczego mu nie mogę zarzucić - wyjęczałam.
-To o co chodzi mojemu bratu? - zapytała jakby nie rozumiała sytuacji - Co się, kurwa, stało na zewnątrz?
Westchnęłam ciężko nim zebrałam myśli.
-Flirtował ze mną. Chciał się umówić na kawę.
-Pomijając fakt, że dopiero tu przyjechaliśmy. Jeżeli gość jest mega kulturalny i, umówmy się, mega przystojny, to źle, że chciał iść z tobą na kawę? - Ruda dopytywała naiwnie.
-No tak. Bo ja teraz nie mam ruchu. Kumasz?
-Chyba nie do końca - dziewczyna spoglądała na mnie niewinnie.
-Ugh... Bo ja teraz nie wiem, czy dostałam tę pracę, bo zrobiłam dobre wrażenie czy ze względu na Ericka - powiedziałam najjaśniej, jak się tylko dało.
-Rozumiem - Ruda zamyśliła się na chwilę - Ale co ma do tego mój brat?
-Też chciałabym wiedzieć, Lilian. Uwierz mi  - z bezsilności opadłam na materac, a Ruda za chwilę zajęła miejsce obok mnie.
-Mag wiedziała o Ericku? - zapytała.
-Twierdzi, że nie. Mówi, że współwłaściciel rzadko tam zaglądał, a ona pracuje tam od nie tak dawna i tylko słyszała o współwłaścicielu - odpowiedziałam z niezwykłym mętlikiem w głowie.
-To  skąd właściwie wiedziała o tym miejscu?
-Mają w pracy taką tablicę na zapleczu i ponoć tam był numer i adres - powtórzyłam wyjaśnienia Mag.
-To w zasadzie ma sens - Ruda wzruszyła ramionami - Powinnaś pogadać o tym z moim bratem - dodała po chwili namysłu.
-Nie pogadam z nim, dopóki się nie uspokoi. Odkąd tu jesteśmy, patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie co najmniej zabić - podniosłam się z materaca i usiadłam.
-On się o ciebie martwi, Cami - Ruda wstała i podeszła do drzwi - Zachowuje się tak, kiedy mu na kimś zależy. Przemyśl to - rzuciła i wyszła z pokoju, zostawiając mnie z moimi myślami.
Wiedziałam, że ta sytuacja nie była dobra dla mnie samej i powinnam to była jakoś załatwić, ale to w żaden sposób nie usprawiedliwiało Rudego. On nie miał prawa wpieprzać się w moje życie. Moje myśli skakały pomiędzy przyznaniem Rudemu racji, a kompletnym zaprzeczeniem i totalnie nie wiedziałam, co powinnam była zrobić. Leżałam na materacu i starałam się wszystko zracjonalizować. Myślami odpłynęłam do Lafayette, aby się uspokoić. Myślałam o moim bracie, o Rayu, o wszystkich śmiesznych i trudnych sytuacjach, jakie przytrafiały się naszej paczce. Nawet nie wiem, kiedy zdążyłam zasnąć. Obudziłam się jakiś czas później, słońce zbliżało się już do linii horyzontu. Ja byłam bardziej spokojna. Wyszłam z pokoju. Pewna część mnie miała nadzieję, że nie spotkam Rudego, a inna część chciała wyjaśnić tę sytuację. Ostatnia część myślała tylko o znalezieniu butelki wody. Zeszłam do kuchni i byłam mile zaskoczona, że moi przyjaciele zdążyli już tam zrobić generalne porządki. Złapałam butelkę, która stała na parapecie, wypiłam jej zawartość i skierowałam się do łazienki, aby się ogarnąć. Umyłam twarz, związałam włosy w kok i przyglądałam się swojej twarzy w lustrze, gdy ktoś wparował do pomieszczenia. A nie... To nie był ktoś... To był szanowny pan Rose.
-Wybacz, ja nie chciałem - powiedział lekko speszony, gdy dostrzegł mnie nad umywalką.
-Zamek nie działa - powiedziałam chłodno.
-Tak, wiem. Naprawię go jutro - powiedział nieco  zdezorientowany.
-Dzięki - odparłam.
-Cami, możemy pogadać? - zapytał, patrząc mi w oczy.
-Tak, chyba powinniśmy coś sobie wyjaśnić.
-Pójdziemy na górę? - zapytał, a ja przytaknęłam.
No i poszliśmy do pokoju,w którym zdążyłam już płakać, narzekać Lilian i spać.



sobota, 18 lipca 2020

[II/GN'R #6] "You let me down, honey"

Camille:

Mam mętlik w głowie... Nie jestem w stanie uwierzyć, że to wszystko zaczyna się spełniać. Cami, słyszysz? Twoje marzenia zaczynają się spełniać. Rozejrzyj się, jesteś w LA! A jednak w mojej głowie zdążył już zagnieździć się strach i wahanie. Przecież teraz musimy zacząć na siebie zarabiać, dbać o własne przeżycie, nauczyć się funkcjonować w nowym miejscu. A to jest jedyna opcja, aby żyć. Dobra, Cami, stop! To pierwszy krok ku naszym marzeniom, teraz czas na kolejne. To miejsce to szansa. Nagle ktoś dotyka mojego ramienia, odwracam się - to Isbell. Jestem silna, uśmiecham się.
-Cami... Jest odpowiednio duży, cena jest odpowiednio duża - zaczyna przyjaciel, zupełnie jakby znał każdy fragment moich rozmyślań. A z drugiej strony to Isbell, więc pewnie tak faktycznie jest. W końcu on wie wszystko o ludziach.
-Wiem o tym. To jedyna opcja - wzdycham ciężko, ale z dozą opanowania, aby Isbell sobie czegoś nie pomyślał.
-Ten dom ma potencjał. Od nas zależy, jak będziemy się tu czuli.
-Trzeba będzie włożyć w to miejsce dużo pracy - przyznaję niechętnie.
-Damy radę, Cami. To tylko jedna z wielu przeszkód, jakie są przed nami - próbuje utwierdzić mnie w przekonaniu, że to jedyna słuszna opcja. Tego potrzebuję - Nie przejechaliśmy takiej drogi, aby poddać się na starcie.
-Masz rację - uśmiecham się szeroko, bo mój wewnętrzny głos otrzymał potwierdzenie.
-To miejsce żywcem z piekła - istny Hellhouse - mówi poważnie, a przez jego twarz nie przemyka nawet cień uśmiechu. Jestem pewna, że intryguje go myśl o domu prosto z piekła.
-Masz rację - śmieję się już całkiem radośnie.
-Poza tym - pochyla się nad moim uchem, a jego oddech delikatnie łaskocze moją skórę - salon jest duży, będziesz miała, gdzie robić swoje rozbierane pokazy.
Moje policzki oblewa soczysty rumieniec. Wiedziałam, że Isbell nie odpuści tak łatwo i będzie wyciągał ten temat. Nagle, oprócz ciepłego oddechu na policzku, czuję też dłoń przyjaciela, która powoli i dokładnie, nie pomijając ani milimetra, przebiega po moim kręgosłupie. Moje plecy przechodzi przyjemny dreszcz, a ja wstrzymuję na moment oddech. Chłopak odchodzi nim ja orientuję się w sytuacji - zostawia mnie z rumieńcem na twarzy.
W salonie jest już głośno. Wszyscy rozmawiają o warunkach mieszkaniowych. Erick zdążył już wrócić, podchodzi do mnie z teczką dokumentów i posyła mi ciepły uśmiech. Proponuje, abyśmy przeszli do kuchni, aby omówić warunki umowy. Przystaję na jego propozycję i podążam za mężczyzną. Erick odsuwa mi krzesło, a następnie sam zajmuje miejsce po drugiej stronie stołu. Z kieszeni koszuli wyjmuje srebrne pióro, następnie rozkłada na stole dokumenty. Część z nich podaje mi do rąk. Mężczyzna zbiera jeszcze myśli, a tymczasem ja przebiegam szybko wzrokiem po tekście. Cholera, nienawidzę formalności - tak, to jest ta rzecz, o której totalnie zapomniałam. Ogarnia mnie lekkie przerażenie i chyba sama wątpię, że jeszcze nad nim panuję.
-Zacznijmy od początku. Najpierw nasze dane, panno Robbinson... - z zamyślenia wyrywa mnie seksownie niski głos właściciela - Czy musimy być tak formalni? Może przeszlibyśmy na "ty"? Myślę, że to mogłoby nam ułatwić kontakty biznesowe.
Oj tak, zdecydowanie musimy przejść na "ty".
-Jasne, w porządku. Camille - wyciągam ku mężczyźnie dłoń przez stół, ale on mi jej nie podaje.
-Erick.
Mężczyzna wstaje i rusza w moim kierunku, na jego twarzy widzę uśmiech - szczery i zalotny. Nie, to nie jest możliwe... A jednak... Erick chwyta moją dłoń, a następnie... O Boże... Kłania się i składa na dłoni krótki pocałunek. O nie... Tę miękkie wargi będą mi się śniły po nocach. Dwudniowy zarost delikatnie łaskocze wierzch mojej dłoni. Następnie mężczyzna zajmuje ponownie swoje miejsce i przechodzi do omawiania warunków umowy.
-Ja wiem, że to wszystko wygląda raczej średnio, ale oferuję wam dach nad głową i podstawowe wyposażenie - zaczyna mężczyzna.
-Co do mieszkania raczej nie mam wielkich wątpliwości - przyznaję - bardziej przerażają mnie formalności - wbijam wzrok w paznokcie, to nieco frustrujące.
-Omówmy umowę punkt po punkcie. Co ty na to? - posyła mi pytające spojrzenie, a ja przytakuję ruchem głowy - Dobrze, więc strona pierwsza... - wbijam pełne skupienia spojrzenie w kartkę. Camille, to ważne, nie zwracaj uwagi na wygląd mężczyzny przed tobą. Skup się na jego słowach.
-Czy jak dotąd wszystko jasne?
-Tak, absolutnie.
Nie mogłoby być inaczej. Erick wyjaśnia niemal każde słowo i każdy przecinek, za co jestem mu ogromnie wdzięczna, dzięki temu wraca moja pewność siebie.
-A jak jesteśmy już przy kwestiach finansowych... Czy myślałaś już o pracy? LA to duże miasto, ale nie łatwo tu o dobrą pracę. Może i w tej dziedzinie mógłbym jakoś pomóc?
-Jutro mam rozmowę o pracę. Chcę zaczepić się jako kelnerka w okolicznym barze. To będzie dobre na początek i mam nadzieję, że się uda - odpowiadam szczerze. To miłe, że zaproponował swoją pomoc.
-W którym barze? Sami się niedługo przekonacie, że jest ich trochę w okolicy - kładzie łokcie na stole, a twarz opiera na złożonych dłoniach.
-Whisky & GoGo - przyznaję nieco mniej pewnie.
-To chyba w tym układzie będę tam częstszym gościem - mówi i puszcza mi oczko, czym absolutnie rozluźnia atmosferę.
Rozmowę kończymy w atmosferze flirtu, co jest całkiem miłe. Seksowny głos mojego interlokutora pieści moje uszy, ciepły wzrok wywołuje delikatny rumieniec, a każdy punkt umowy staje się coraz jaśniejszy. Nieśmiały uśmiech właściwie nie znika z mojej twarzy.
-I to właściwie wszystko. Wystarczy, że złożysz na dole swój podpis - wskazuje palcem miejsce na podpis, a ja tracę pewność i znów się waham - Posłuchaj - kładzie rękę na mojej dłoni, jaki on ma kojący dotyk - Wiem, że to trudne. Omówiłem z tobą każdy punkt umowy, abyś nie miała żadnych wątpliwości. Chcę wam pomóc, wydajecie się bardzo sympatyczni. Może... Chcecie tu zostać do jutra i wszystko na spokojnie przegadać i podjąć decyzję? - pyta czule, a w jego oczach widzę troskę. Rozpływam się.
-To byłoby super - odpowiadam szczerze.
-To ja wrócę jutro z dokumentami, zgoda?  - zbiera dokumenty i podnosi się z krzesła.
-Dziękuję ci za wszystko - mówię z ulgą w głosie.
-Nie ma za co. Śpijcie dobrze i powodzenia jutro na rozmowie o pracę - puszcza mi oczko, zbiera ze stołu teczkę z dokumentami i podchodzi do mnie.
Podnoszę się z krzesła, aby pożegnać mężczyznę, a on składa pocałunek na moim policzku. Te miękkie usta i dwudniowy zarost... Boże, zwariuję. W dodatku przejeżdża dłonią po moim boku. Jak mam z nim rozmawiać tylko o umowie? Erick wychodzi, a ja opadam na krzesło. Czuję, że moje policzki płoną. Z zamyślenia wyrywa mnie głośne chrząknięcie. Odwracam się i dostrzegam opartego o framugę Willa. Wzrok ma zimny, a twarz pozbawiona jest emocji. Posyłam mu pytające spojrzenie, na co on jedynie prycha i kręci głową.
-Co to miało być? - pyta zimnym głosem.
-Rozmowa o naszej umowie - odpowiadam pewnie - O co ci do cholery chodzi? - pytam i posyłam mu równie lodowate spojrzenie.
-O nic, zupełnie o nic... No może poza tym, że ten facet podczas tej rozmowy myślał o wszystkim poza umową - chłopak wbija we mnie lodowate spojrzenie, a ja zaczynam czuć się atakowana.
Gwałtownie wstaję z krzesła i przez moment przeszywam chłopaka wzrokiem.
-Wiesz co, Rudy? Pierdol się - mówię, po czym wychodzę z kuchni, uderzając go barkiem.
Zaczynam kierować się do salonu, ale William nie odpuszcza i łapie mnie  za ramię.
-Uważaj, Robbinson - poucza, a następnie puszcza moje ramię.
Uścisk był na tyle silny, że jestem przekonana o siniakach, które niedługo zagoszczą na mojej skórze. Wchodzę do salonu, a tuż za mną podąża William.
Posyłam przyjaciołom miły uśmiech i wyjaśniam sytuację z Erickiem.
-Warunki są w porządku, ale możemy tu dzisiaj zostać i się zastanowić, Erick wróci jutro i wtedy podpiszemy umowę - oznajmiam przyjaciołom, a oni okazują się być zachwyceni tym obrotem spraw, a po fali radości znów oddają się rozmowom. W salonie robi się gwarno, Jeffrey rozmawia z Thony'm, a Lilian zagaduje Maggie. Ja natomiast stoję na środku salonu i się rozglądam. Jestem dumna i szczęśliwa. Jedyny problem tkwi w ostrym, niewygodnym spojrzeniu Rudego. Czasami go nie rozumiem. Zamiast cieszyć się tym, że mamy, gdzie spać, on stroi fochy. To właśnie super umiejętność Rudego: najpierw się cieszy, a potem pierdolnie focha bez powodu, a ty nie wiesz, kiedy mu przejdzie. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że William obdarza wtedy ludzi tym pełnym wyrzutu spojrzeniem. Chciałabym uciec, ale nie mam dokąd. Człowieku, skończ tak na mnie patrzeć. Widzę, że Mag podeszła do Jeffa, a Rudowłosa macha mi, abym usiadła z nią na kanapie. Bardzo chętnie, szkoda tylko, że Pan 'Niewygodne spojrzenie' nie rezygnuje z uporczywego wpatrywania się we mnie. Obdarzam go więc groźnym wzrokiem, ale on ma to gdzieś. Staram się jednak oddać rozmowie z Lilian, która ekscytuje się nowym miejscem.
-Ten dom jest świetny! Czy Jeff mówił ci o wizji Hellhouse'u?
-Oczywiście, podoba mi się tan obraz - mówię dość sztucznie, ale jak mam to zrobić inaczej, skoro każdy mój ruch i każde moje słowo są analizowane przez Rudzielca opartego o framugę.
-A jak ten właściciel? - pyta podekscytowana Lilian.
-Jest bardzo w porządku. Pytał, czy mam jakąś pracę na oku, bo i w tej dziedzinie chciał mi pomóc. W ogóle jest bardzo miły - odpowiadam dość optymistycznie.
Czy ten kretyn w progu właśnie kpiąco prychnął? Policzymy się później panie Rose. Teraz mam ważniejsze sprawy.
-Musimy tu trochę ogarnąć, pogadać i podjąć decyzję - kontynuuję temat.
-Akurat w tej dziedzinie decyzja jest oczywista, ale laska, wróćmy do głównego tematu. Co z tym gościem?- dopytuje Ruda
Ugh... Lilian, nie chcę o tym rozmawiać. Czy ty nie widzisz wzroku swojego brata? Przecież ja mam wrażenie, że on chce mnie zamordować.
-No nie powiesz mi, że nic. Stara, ten gość jest nieziemsko przystojny - ciągnie Lilian.
Widzę, że Rudy zaciska pięści i szczękę. Dobra, William. Tak chcesz się bawić? No to zaczynamy.
-Kurwa, Lilian, no nie mogę zaprzeczyć - mówię i wbijam wzrok w Willa.
Słuchaj, Rudy, słuchaj, nie rozmawiam z tobą, nie możesz zareagować. Możesz co najwyżej zacisnąć pięści i posłać mi swoje piorunujące spojrzenie. Ale wiesz co? Ja mam na to wyjebane.
-Erick jest miły i kulturalny - ciągnę z lekko rozmarzonym spojrzeniem.
-Umówiłaś się z nim? - pyta Lilian, a Rudy zaczyna nerwowo tupać nogą.
-Nie - widzę  ulgę na twarzy Rudego - Nie zrobiłabym tego tak od razu, ale niczego nie wykluczam.
Will ponownie się spina, a ja triumfuję. Szach mat, Rudy! Możesz sobie teraz swoje obciążające spojrzenie w dupę wsadzić. Dziś wygrywam.
Nagle naszą rozmowę i mój proces myślowy przerywa Maggie. Dziewczyna odchodzi od chłopaków, staje na środku pokoju, rozgląda się po naszych twarzach, uśmiecha się i dopiero wtedy jest w stanie coś powiedzieć.
-Mam nadzieję, że nie przeraża was jeszcze to miejsce i zostaniecie tu ze mną na dłużej - wszyscy uśmiechamy się szeroko - Jest już późno, powinnam już się zbierać.
Dziewczyna zaczyna nas ściskać na pożegnanie i w końcu dociera do mnie.
-Dziękuję ci za wszystko - mówię, ściskając moją przyjaciółkę.
-Nie ma za co, kochana. Jutro w okolicy dziesiątej powinien być szef. Powinnaś wpaść i porozmawiać o pracy - przypomina przyjaciółka.
-W porządku - przytakuję lekko niepewnie.
-Trafisz? Możemy umówić się wcześniej na tym zakręcie na końcu ulicy, to pójdziemy razem. Co ty na to? - proponuje, a ze mnie ulatuje część niepewności.
-Jasne, zróbmy tak.
-Ubierz się ładnie i wszystko będzie dobrze - dziewczyna puszcza mi oczko i kieruje się w stronę wyjścia z uśmiechem na twarzy.
Co do cholery znaczy ładnie w barze ze striptizem? Czy to miało znaczyć "krótko"?
Wracam do Lilian na kanapę i czekam na trzaśniecie drzwi wyjściowych, ale zanim to, odzywa się 'Pan niezręczne spojrzenie'.
-Mag, poczekaj! Odprowadzę cię - i oboje wychodzą.
Co tu się właśnie wydarzyło? Dokąd on poszedł? Lilian posyła mi pytające spojrzenie, a ja wzruszam jedynie ramionami. Kolejny foch? Duże dziecko. Totalnie bez sensu. W takiej sytuacji jestem wręcz pewna, że nie wróci szybko. Wszyscy są nieco zdezorientowani tym, co się właśnie wydarzyło. Postanawiam więc zarządzić sprzątanie, aby rozluźnić nieco atmosferę i mam absolutną rację. Wszyscy zaczynają się śmiać i wraca dobry humor. Lilian wietrzy mieszkanie, ja łapię za szczotkę i zamiatam podłogę. Jeff bierze gitarę i zaczyna brzdąkać. Jestem szczęśliwa, bo mogę pokręcić się po pokoju ze szczotką. Thony rozkłada śpiwory i ściera kurze dookoła.
Chwila, moment i jest już czysto. Siadamy na podłodze. Jeff dalej gra, wszystkich nas to rozluźnia. Najpierw próbujemy trochę śpiewać, ale w końcu zaczyna się rozmowa. Rozmowa z gitarą w tle. Absolutnie tak. Wszyscy jesteśmy wręcz wniebowzięci.
-Thony, o czym myślisz? Masz jakiś plan? - pyta Lili.
-Wiecie co? - odpowiada z uśmiechem na twarzy i nieco nieobecnym wzrokiem - Czuję się z wami fajnie. zaakceptowaliście mnie, a przecież właściwie mnie nie znacie.
-Zdajesz się być tak jak my - dodaje Lilian
- Dziękuję wam. Nie wiem jaki mam plan ani co powinienem zrobić, ale dzięki wam mam nadzieję.
Thony mówił piękne rzeczy. Udało nam się go przekonać do siebie. Uśmiecham się szeroko. Nawet Jeffrey, mimo ogromnego skupienia na grze, ma na twarzy uśmiech, co prawda nikły, ale ma. Poza tym czego można by się było spodziewać po Isbellu? Lili przesuwa się do Thony'ego i przytula go serdecznie.
-Czuję, że jesteś częścią nas, Thony - mówi Lili - Wiesz, jak okazujemy sobie miłość? - dopytuje Ruda, a Thony zaprzecza ruchem głowy - Właśnie tak! - krzyczy i rzuca się na chłopaka i zaczyna go łaskotać.
Co tu się dzieje? Lili? Czy to na pewno ty? Jeszce jakiś czas temu zachowywałaś się zupełnie inaczej. Śmiejemy się w głos. Lili zaczyna zaczepiać Thony'ego i zadaje mu różne pytania, po czym cieszy się z każdej rzeczy, która ich łączy. Nagle słyszymy, że wrota do Hellu się otwierają. Rudy wraca w samym środku naszej rozmowy. Nie wygląda jakby miał dobry humor. Jeff przestaje grać, ustają śmiechy.
-Maggie dała nam kilka koców - kładzie wszystko na sofie, a potem niknie za drzwiami łazienki.
Ja ponownie wzruszam ramionami. Zapada wtedy między nami cisza, a atmosfera ponownie robi się gęsta. Każdy z nas zalicza łazienkę, a ja zostaję na końcu. Oglądam swoje odbicie w pękniętym lustrze i zastanawiam się jak to będzie. Łazienka ma coś w sobie, że dobrze się w niej filozofuje. Może to ze względu na to, że jesteśmy tu nago ze swoimi myślami. Siedzi mi w głowie Erick, Rudy i krajobraz Los Angeles. Odszukuję w sobie w coś na wzór poczucia winy. Cami dlaczego? Skąd to w tobie? Czy zrobiłaś coś nie tak? Nie. To czemu masz poczucie winy? Cami, stop. Masz prawo flirtować z przystojnym mężczyzną a Rudemu nic do tego. Czy tak jest? Tak! No i pięknie. Prysznic i spać.
 Wracam do salonu, jest już cicho, wszyscy już leżą. Kładę się w śpiworze na podłodze, gasimy światło. Wszyscy zasnęli dosyć szybko, a mnie wciąż męczą jakieś skaczące w mojej głowie myśli. Leżę więc sztywno, analizuje dzisiejszy dzień i czekam na sen.
-Dlaczego nie śpisz? - pyta zimnym tonem Rudy.
-Bo nie mogę - odpowiadam równie chłodno.
-Ale powinnaś, jutro masz rozmowę o pracę. Swoją drogą, o tym też musimy porozmawiać.
Mówi jakby był moim ojcem. Nie jesteś moim ojcem. Od kiedy jesteś taki troskliwy? Dlaczego się wpierdalasz? Budzi we mnie agresja.
-O co ci w ogóle chodzi, co?
-O nic, zupełnie o nic. Jutro o tym porozmawiamy. A teraz śpij.
Chłopak milknie i przewraca się na drugi bok. Ignoruje mnie, więc próbuję się uspokoić i zasnąć.



niedziela, 1 marca 2020

[II/GN'R #5] "I ain't goin' down no more"

Camille:

Dotarliśmy do wyśnionego Miasta Aniołów. Długa droga wymęczyła każdego z nas, ale gdy w końcu byliśmy na miejscu, na naszych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Wyjęłam ze schowka karteczkę z adresem. Odnalezienie się w tak dużym mieście nie było proste. Kilkukrotnie byłam zmuszona do tego, by zatrzymać samochód i zapytać kogoś o drogę. W końcu jednak udało nam się dotrzeć pod klub, w którym pracowała była dziewczyna mojego brata. To właśnie ona pomogła nam załatwić jakiś kąt do spania, a dla mnie pracę. Sama była w LA już od dwóch lat, a na życie zarabiała, tańcząc na rurze w Whiskey & GoGo. To była pierwsza dziewczyna mojego brata tak na poważnie. Złapałyśmy dobry kontakt i nawet po ich rozstaniu my wciąż spędzałyśmy razem czas. Weszłam do klubu. Wewnątrz przeważała czerwień z akcentami czerni. Wszystko się ze sobą komponowało. Wszędzie dużo skóry, przy jednej ze ścian stała duża scena, a na niej były dwie metalowe rury. Nieśmiało podeszłam do baru. Klub, w którym pracowałam w Lafayette nijak miał się do tego miejsca. Barman polerował akurat szklanki. Chłopak przeniósł na mnie swój wzrok.
-Cześć, szukam Maggie - powiedziałam, jednocześnie zakładając włosy za ucho.
-Jest na zapleczu, skończyła już pracę, więc za chwilę powinna wyjść, usiądź sobie i poczekaj.
-Dzięki - uśmiechnęłam się, a chłopak wrócił do swojego zajęcia. Barman miał przeciętny typ urody, starał się być miły, ale wydawał się być dość zdystansowany. Nie do końca wiedziałam, jak go ocenić. Nie miał ochoty ze mną rozmawiać, był przejęty polerowaniem szkła. Czułam się dość niekomfortowo, szczególnie, że miałam świadomość, że z zaciekawieniem zerkał na mnie znad szklanki. W końcu zza kotary prowadzącej na zaplecze wyłoniła się brunetka. Miała na sobie obcisłe jeansy, krótki top i mocny makijaż, który zdziwił mnie najbardziej, gdyż dziewczyna nigdy nie przepadała za malowaniem się.
-Cami! - krzyknęła i podbiegła do mnie.
-Maggie! - ja również krzyknęłam, gdy dziewczyna zaczęła mnie obejmować - Nic się nie zmieniłaś - dodałam, kiedy już odsunęła się ode mnie - No, może poza tym makijażem.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie.
-To do pracy. Na co dzień raczej wciąż nie przepadam za makijażem.
Przyjaciółka zmierzyła mnie wzorkiem od góry do dołu.
-Ale ty się zmieniłaś - zrobiła krótką przerwę - Urosłaś tam, gdzie trzeba - puściła mi oczko i uderzyła łokciem w żebra.
-To tylko dwa lata. Chyba niewiele się zmieniło - powiedziałam lekko speszona obecnością barmana, który przysłuchiwał się naszej rozmowie i uśmiechał się pod nosem.
-I tu się mylisz, kochana - kolejny promienny uśmiech ze strony brunetki.
-Widzę, że życie w LA ci służy.
-No wiesz, są lepsze i gorsze dni, czasem trudno związać koniec z końcem, moja praca pozostawia wiele do życzenia, ale ogólny bilans jest raczej dodatni. Życie tutaj jest pełne wrażeń i sama się o tym przekonasz. Poza tym, mała, ilu tu jest przystojniaków.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie, a ja jej zawtórowałam. Maggie w Los Angeles była niesamowita, jeszcze bardziej pozytywna. Tak sobie myślałam, a po chwili nieco spochmurniałam. Nie uszło to oczywiście uwadze Maggie.
-Słuchaj, ja przepraszam... -nie dałam jej dokończyć, musiałam jej przerwać.
-Mag, myślisz czasem o nim?
-Słuchaj, rozstaliśmy się, ale bardzo go kochałam, nie mogę o nim nie myśleć. Był dla mnie najważniejszy. Po prostu wiesz jak to jest, życie idzie dalej.
-No jasne - przygryzłam wargę - Pieprzyć to! Chodź, pokażesz nam nasz kąt do spania - uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam ją na zewnątrz.
-Do zobaczenia - rzuciła jeszcze na odchodne barmanowi.
Wszyscy już dawno zdążyli wysiąść z auta i na nas czekali.
-A miałem nadzieję, że już nie wrócisz - zakpił Isbell.
-Tak, Jeff, wiem, że się stęskniłeś. Widzisz, nudzisz się beze mnie - pokazałam chłopakowi język.
-To jest Maggie - powiedziałam tym razem do wszystkich.
William, Jeffery i Lilian wiedzieli o Maggie, znali ją z widzenia, ale jakoś nigdy nie miałam okazji, aby ich sobie oficjalnie przedstawić.
-Cześć wszystkim - przywitała się brunetka i posłała towarzystwu ciepły uśmiech.
-A to Lilian, William, Jeffrey i Thony - przedstawiłam towarzyszy przyjaciółce.
Chłopaki zmierzyli brunetkę wzrokiem od góry do dołu. Dziewczyna wyglądała wspaniale, spodobała się męskiej części towarzystwa. Lilian przewróciła oczami, a główna zainteresowana zaniosła się głośnym śmiechem.
-No to gdzie to nasze mieszkanie? - zapytałam nieco podekscytowana, a pozostali mi zawtórowali.
-To niedaleko. Tylko wiecie... - zrobiła krótką przerwę i podrapała się po głowie - ...nie spodziewajcie się niewiadomo jakich luksusów - dokończyła - To coś na wzór pokaźnego garażu albo mniejszego magazynu przerobionego na mieszkanie. To dość wysoki budynek, wiec udało się zrobić drugie piętro. Okolica pozostawia sporo do życzenia, ale myślę, że nie szukacie spokoju jak emeryci na wakacjach, a raczej prawdziwych przygód i to tam na pewno znajdziecie - brunetka posłała nam cwaniacki uśmieszek.
- I to nam odpowiada, pakujcie się do auta! - krzyknęłam i otworzyłam tylne drzwi.
William, Lili, Jeff i Thony w czwórkę cisnęli się na tylnym siedzeniu, Maggie zajęła miejsce za kierownicą, a ja usiadłam tuż obok mnie i pilnie obserwowałam trasę. Droga nie zajęła nam dużo czasu, nie zdążyliśmy się nawet porządnie rozgadać. Towarzystwo z tylnej kanapy byli najbardziej zajęci znalezieniem najbardziej komfortowego ustawienia, a ja wyglądałam przez okno. Byłam pod wrażeniem ogromu miasta. Ludzie, samochody, budynki, krajobraz to wszystko wywarło na mnie ogromne wrażenie. Nie zdążyłam dobrze poukładać myśli, a brunetka już zaparkowała samochód pod szarym budynkiem. Lekko odrapane ściany, niezbyt zadbany trawnik i szara okolica. Wyszliśmy z samochodu.
-To tutaj - powiedziała Maggie - Ja mieszkam zaledwie kilka ulic dalej - wszyscy przytaknęliśmy, a brunetka kontynuowała - No mówiłam, że to nie jest nic specjalnego.
-Jeśli tylko da się tutaj mieszkać, to jest to dobre miejsce - powiedział Isbell nim ja zdążyłam otworzyć usta.
Musieliśmy poczekać chwilę na właściciela. Dało nam to moment na rozejrzenie się po okolicy. Godzina była dosyć młoda, a ulica pusta, przetoczyło się przez nią zaledwie paru młodych chłopaków w glanach. Budynek na przeciwko pokryty był grafiti o dość mrocznej tematyce. nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach, co oczywiście nie uszło uwadze Jeffreya. Objął mnie ramieniem, aby dodać mi otuchy.
-Nie zniechęcaj się - wyszeptał mi do ucha, aby dodać mi nieco odwagi - Będzie dobrze.
Zebrałam się w garść i akurat przyjechał właściciel budynku. Ze srebrnego samochodu wysiadł mężczyzna po czterdziestce. Miał na sobie spodnie od garnituru i koszulę. Był niezwykle przystojny i elegancki. Najpierw przywitał się z Maggie, a następnie podszedł do nas, aby się przedstawić.
-Nazywam się Erick Bruckmann. Z którą z pań miałem przyjemność rozmawiać?
-Ze mną. Nazywam się Camille Robinson, a to moi przyjaciele: William, Lilian, Jeffrey i Thony.
-Witajcie. Zapraszam was do środka. Mam nadzieję, że wnętrze zrobi na was choć odrobinę lepsze wrażenie - puścił oczko w naszym kierunku i ruszył do budynku. Wyjął pęk kluczy, otworzył drzwi i wpuścił nas do środka.
Mieszkanie było przykryte warstwą kurzu. Wnętrze wyglądało porównywalnie do zewnętrza. Nie było lepiej, ale nie było też gorzej. Tego się w sumie spodziewałam. Przywitały nas niegdyś białe, a wówczas już szare ściany korytarza i drewniane, naznaczone czasem i doświadczeniem schody na piętro. Stamtąd właściciel od razu wprowadził nas do salonu. Był dość spory, szczególnie przy skąpym umeblowaniu. Pod ścianą stała jedynie stara skórzana sofa w barwie niegdyś wdzięcznej czerni i jeden fotel. Na jednej ze ścian było duże okno i drzwi prowadzące na taras. Każdy z nas pogrążony był w swoich myślach. Zapowiadało się, że mieszkanie obejrzymy w ciszy. Następnie przeszliśmy do kuchni. Tam zastaliśmy stare płytki we wstrętnym odcieniu żółci, starą kuchenkę gazową, kilka szafek, stół, dwa krzesła i mała lodówka. Nie zachwycało, ale wyposażenie tego pomieszczenia było satysfakcjonujące. Na dole był jeszcze jeden pokój. Przeszliśmy obok schodów potraktowanych doświadczoną już tapetą i weszliśmy do pokoju. Materac na podłodze, brudne ściany, okno i komoda. Na górę udaliśmy się po trzeszczących schodach. Właściciel pokazał nam wszystkie cztery pokoje. W jednym z nich nie było nic poza pustymi ścianami. Pozostałe były wyposażone w materace. W jednym była szafa, w innym komoda, a w ostatnim szafka nocna. Na koniec została nam jeszcze łazienka. Prysznic, szafka z lustrem, umywalka, sedes i stara pralka. Reasumując? Wszystko, co właściwie potrzebne do życia. Wróciliśmy na dół, do salonu. Rozległy się szepty.
-No nie jest to apartament, ale oferuję wam niską cenę - Erick podrapał się po głowie, a my przytaknęliśmy.
Rozległy się pierwsze głośne rozmowy z rozważaniami wszelkich za i przeciw. Właściciel wyszedł do samochodu po dokumenty, a ja stanęłam przy brudnym oknie. W pomieszczeniu zaczynało robić się głośno, gdy podszedł do mnie Jeffrey. Dotknął delikatnie mojego ramienia, a ja posłałam mu dość wymuszony uśmiech. To nie było łatwe, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie będzie łatwo i wiedziałam, że to jedyna opcja.
-Cami... Jest odpowiednio duży, cena jest odpowiednio duża - zaczął przyjaciel.
-Wiem o tym. To jedyna opcja - westchnęłam.
-Ten dom ma potencjał. Od nas zależy, jak będziemy się tu czuli.
-Trzeba będzie włożyć w to miejsce dużo pracy - przyznałam z zawahaniem w głosie.
-Damy radę, Cami. To tylko jedna z wielu przeszkód, jakie są przed nami - starał się mnie podnieść na duchu - Nie przejechaliśmy takiej drogi, aby poddać się na starcie.
-Masz rację - posłałam uśmiech przyjacielowi.
-To miejsce żywcem z piekła - istny Hellhouse - mówił poważnie, przez jego twarz nie przebiegł nawet cień uśmiechu, ale wiedziałam, że intryguje go myśl domu prosto z piekła.
-Masz rację - roześmiałam się.
-Poza tym - dodał mi szeptem na ucho - salon jest duży, będziesz miała, gdzie robić swoje rozbierane pokazy - na zakończenie przejechał mi dłonią po kręgosłupie, odwrócił się i odszedł. Zostawił mnie z rumieńcem na twarzy.
Akurat wrócił Erick. W salonie było już dość głośno. Podszedł do mnie i zaproponował, abyśmy przeszli do kuchni omówić warunki umowy. Przytaknęłam i ruszyłam za przystojnym mężczyzną. Odsunął mi krzesło przy stole, a następnie zajął miejsce po drugiej stronie stołu. Podał mi plik dokumentów, a następnie rozłożył przed sobą swoją kopię. Szybko zajęłam się lekturą nie do końca jasnych dla mnie papierów. Kolejna przeszkoda - formalności. Czytałam każde kolejne słowo i powoli zaczynało ogarniać mnie przerażenie. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie seksowny niski głos mojego interlokutora.
-Zacznijmy od początku. Najpierw nasze dane, panno Robbinson... - przerwał w zasadzie tak samo nagle jak zaczął - Czy musimy być tak formalni? Może przeszlibyśmy na "ty"? Myślę, że to mogłoby nam ułatwić kontakty biznesowe.
-Jasne, w porządku. Camille.
-Erick.

...

Erick opuścił mieszkanie, rzucając wszystkim krótkie 'do zobaczenia', a ja i Will dołączyliśmy do pozostałych w salonie. Rudy stał zły oparty o framugę, ja natomiast z wielką przyjemnością oświadczyłam przyjaciołom, że Erick pozwolił nam zostać dziś na noc w mieszkaniu, abyśmy mogli się na spokojnie zastanowić. Miał przyjechać kolejnego dnia, aby ostatecznie o wszystkim zdecydować. Przyjaciele byli zachwyceni. Ja czułam na sobie ostre spojrzenie Rudego. Starałam się je ignorować,ale to nie było takie proste. Chciałam uwolnić się od tego uczucia, więc w pełni oddałam się rozmowie z Lilian. Rudowłosej podobało się to miejsce. Widziała w nim dużo pracy, ale towarzyszyło temu nadzieja i iskra podekscytowania. Naszą rozmowę przerwała Maggie, która poinformowała wszystkich, że jest już późno i powinna się zbierać.
-Dziękuję ci za wszystko - powiedziałam, żegnając przyjaciółkę.
-Nie masz za co, kochana. Jutro w okolicach dziesiątej powinien być szef, więc powinnaś przyjść, aby porozmawiać o pracy - przypomniała.
-W porządku - przytaknęłam.
-Trafisz? Możemy umówić się wcześniej na tym zakręcie na końcu ulicy, to pójdziemy razem. Co ty na to? - zaproponowała.
-Jasne, zróbmy tak - powiedziałam z lekkim przestrachem, którego nikt poza mną miał nie słyszeć.
-Ubierz się ładnie i wszystko będzie dobrze -puściła mi oczko i skierowała się do wyjścia.
Dziewczyna już chwytała za klamkę, kiedy nagle odezwał się 'pan niezręczne spojrzenie'.
-Mag, poczekaj, odprowadzę cię - i oboje wyszli. Byłam nieco zaskoczona tym obrotem spać.
Rudy się ulotnił i moja intuicja mówiła mi, że szybko nie wróci. My wszyscy zabraliśmy się za względne porządkowanie salonu, abyśmy mogli się tam ułożyć. Zamiotłam podłogę. Lilian i Thony przynieśli nasze torby, a Jeffrey zajął się rozłożeniem śpiworów.
Nie pomyliłam się, Will dość długo nie wracał. Kiedy udało nam się doprowadzić salon do zadowalającego nas stanu, usiedliśmy i rozmawialiśmy o planach i marzeniach. Rudy wszedł w samym środku naszej rozmowy.
-Maggie dała nam kilka koców - położył wszystko na sofie, a potem zniknął w łazience.
Wszyscy byliśmy zmęczeni i postanowiliśmy iść spać. Lili ułożyła się na sofie, Thony na fotelu, a ja Jeff i Will ułożyliśmy się na podłodze. Wszyscy dość szybko odpłynęli do krainy Morfeusza. Ja natomiast mimo okropnego zmęczenia nie byłam w stanie zasnąć. Leżałam sztywno w miejscu, analizując miniony dzień i czekając aż sen nadejdzie.
-Dlaczego nie śpisz? - odezwał się Rudy.
-Bo nie mogę - odpowiedziałam chłodno.
-Ale powinnaś. Jutro masz rozmowę o pracę. Swoją drogą o tym też musimy porozmawiać - powiedział jeszcze chłodniej.
-O co ci w ogóle chodzi, co? - zrobiłam się agresywna.
-O nic, zupełnie o nic. Jutro o tym porozmawiamy, a teraz śpij.
Chłopak przewrócił się na drugi bok i zaczął mnie ignorować. Ja również postanowiłam odszukać wygodną pozycję i w końcu udało mi się zasnąć, mimo że moje myśli skakały między wydarzeniami minionego dnia.



czwartek, 30 stycznia 2020

[II/GN'R #4] "So stake your claim"

Jeffrey:

Czuję przeciąg na lewej kostce... Przewracam się na drugi bok i chowam obie stopy pod koc. Kanapa nie jest wygodna, ale dalej chcę spać, zatem nie otwieram oczu i staram się odpłynąć. Niestety na marne, mój słuch zaczyna się wyostrzać, do moich uszu dobiegają pierwsze dźwięki. Nie... Nie... Nie... Czuję przeciąg na policzku. Na moją twarz wstępuje grymas niezadowolenia. Nagle słyszę śmiech Cami i jej wołanie.
-Will! (...) Dupek.
Powoli dociera do mnie fakt, że już nie zasnę. Niechętnie podnoszę powieki i przecieram oczy dłońmi. Z kanapy wstaję dopiero po chwili, kiedy całkiem oprzytomnieję, dźwięki stają się czyste i pełne, natomiast obraz wyraźny. Zauważam, że drzwi na korytarz są otwarte. Zbliżam się do nich i dyskretnie wyglądam. William akurat biega z przewieszoną przez ramię Robinson. Uśmiecham się pod nosem, gdyż przyjaciele wyglądają naprawdę zabawnie. Postanawiam obserwować sytuację z ukrycia. Przekonuję się, że nie powinienem im przeszkadzać. William dostaje jednak białej gorączki, kiedy Camille po raz kolejny nazywa go dupkiem. Stawia ją pod ścianą i napiera na nią ciałem. Staję w progu drzwi pokoju. Uśmiecham się pod nosem cwaniacko, bowiem już teraz nie mam żadnych wątpliwości, że jednak przerwę im tę uroczą chwilę. No nie mogę przepuścić takiej sytuacji, kiedy rumieniec na twarzy Robinson jest o krok. Ktoś musi ją w końcu nauczyć, że wcale nie ona zawsze wygrywa.
-A teraz mnie przeprosisz - nakazuje pewnym głosem William.
-No chyba w twoich snach - odpowiada Camille.
Czy tylko ja słyszę to wahanie w głosie? Pojawia się zawsze, kiedy musi być sukowata. Nie umie tego opanować. Niby jest pewna tej postawy, a jednak zawsze słyszę to ledwie wyczuwalne wahanie. Will go nie wyczuwa, a Cami jest pewna, że nad tym panuje. Analizuję sytuację i niezależnie od samego siebie wybucham kpiącym śmiechem. Zainteresowani przenoszą na mnie swoje spojrzenia, postanawiam się więc w końcu odezwać. To jak, Cami, zawsze wygrywasz? Nie ze mną. Na to nie licz.
-Mam państwu nie przeszkadzać? Nie żebym się czepiał, ale takie sprawy proponowałbym załatwiać w sypialni, a nie na korytarzu - wskazuję na wnętrze pokoju i w moim głosie nie ma wahania. Cała moja uszczypliwa uwaga wygłoszona jest na jednym pewnym oddechu, doskonale operuję głosem. Reakcję na twarzy Cami widzę niemal natychmiast. Róż na policzkach. Jeffrey, wygrałeś. Znowu... Przez chwilę moje myśli zaczynają krążyć wokół pomysłu dania szatynce forów w niedalekiej przyszłości. To się czasem zdarza. Wówczas Cami robi się niezwykle dumna, ale nie mogę dać jej popaść w samozachwyt, więc natychmiast przy kolejnej wymianie zdań gaszę jej entuzjazm. Cami spuszcza wzrok, pałeczkę przejmuje Will.
-Zazdrosny? - on rzuca, a ja prycham - Widzisz? - tym razem zwraca się do dziewczyny – Mówiłem, byłby weselszy, gdybyś poszła go obudzić miłym słówkiem.
Było przyczajenie, był atak, więc czas na wycofanie.
-Oczywiście! - odpowiadam optymistycznie. Za bardzo optymistycznie... Zjebałem... Cami to wyczuje, jednak postanawiam grać dalej - To może ja wrócę do łóżka, a Cami się zrehabilituje - pstrykam palcami, jakby to był najgenialniejszy pomysł ostatniej dekady i znikam za progiem pokoju. Przerysowałem to wszystko. Finalnie? Remis. W sumie... Dawno nie było remisu. Wzruszam ramionami i ponownie staję się zwyczajnym sobą. Kieruję się do łazienki, biorę szybki prysznic i wracam do salonu. Na kanapie zastaję Willa. Zajmuję miejsce obok przyjaciela, a do łazienki biegnie Thony. Chwytam za jakieś czasopismo, które akurat leży na stoliku. Jest sprzed dwóch miesięcy, to magazyn wędkarski. Kurwa. Co ja robię ze swoim życiem? Odpadam po dwóch stronach, rzucam czasopismo na stół i odpalam papierosa, częstuję przyjaciela. Chłopak zaciąga się, a następnie podnosi czasopismo.
-Ile tego przeczytałeś? - pyta z obrzydzeniem na twarzy.
-Dwie strony - odpowiadam
-To i tak nieźle. Ja mam dość po obejrzeniu strony tytułowej - wzrusza ramionami i oboje zanosimy się śmiechem - Wiesz co? Tego nikt nie powinien czytać. Uchrońmy kolejnych gości przed tym paskudztwem.
Chłopak podnosi się z kanapy, uprzednio zgarniając ze stolika zapalniczkę, podchodzi do okna. Przyglądam się przyjacielowi z zainteresowaniem. William podpala kilka stron i wyrzuca magazyn przez okno. Gazeta ląduje na chodniku, kilkoro przechodniów jest przerażonych, a grupa nastolatków wpada w dziki napad śmiechu. Najlepsza jest jednak starsza pani, która laską przewraca płonące strony gazety. Ja i Rudy śmiejemy się głośno, nagle zza naszych pleców zaczyna dobiegać głos.
-Bardzo dorosłe zabawy - kpi z nas Lilian.
-Przestań, siostrzyczko... Po prostu zazdrościsz, że to nie Ty wpadłaś na tak zajebisty pomysł.
-Jasne Willie, o niczym nie marzyłam bardziej niż o podpaleniu magazynu wędkarskiego i wyjebaniu go przez okno - rudowłosa przewraca oczami.
-Dobra, dobra... Czego tu tak właściwie szukasz, różyczko? - pytam, a Lilian spogląda na mnie dziwnie. No przecież wiem od niedawna, że jesteś Rose...
-Niczego - odpowiada lekko zamyślona, ale po chwili się rehabilituje - To znaczy Camille mówi, że musimy się już zbierać. Za pół godziny przy samochodzie - mówi.
-Ej, lalunia, słyszałeś? Spadamy! - krzyczy William w stronę drzwi łazienkowych - To co, Isbell? Spierdalamy?
-Spierdalamy - odpowiadam, zarzucam torbę na ramię i wychodzę z pomieszczenia, zostawiając za sobą nieco zdezorientowanych przyjaciół. Jestem Isbell. Jeszcze się nie przyzwyczailiście, że chodzę własnymi ścieżkami? Wasz problem.
Staję przy czerwonej Hondzie. Torba ląduje na chodniku. Ja wyjmuję z kieszeni papierosy i po raz kolejny zatruwam swój organizm nikotyną. Czy palę za dużo? Pewnie tak. Ostatnio coraz częściej sięgam po papierosy, pozwalają mi się skupić. A akurat potrzebuję przemyśleć pewną kwestię. Los Angeles jest wielkie i nie będzie nam łatwo się tam odnaleźć. Na jak długo starczą nasze oszczędności, kiedy już zapłacimy za wynajęcie tego mieszkania? Czasem dociera do mnie, że to wszystko jest jednym wielkim szaleństwem. Rozsądek podpowiada mi, że muszę coś wymyślić. Analizuję dokładnie sytuację. Staram się sobie przypomnieć, jak to wszystko wyglądało w Lafayette. I uświadamiam sobie, że owszem, na początku nie było tak łatwo... Dociera też do mnie, że w Los Angeles to wszystko nie będzie "nie łatwe", ale cholernie trudne. Czy mam jednak inne wyjście? Chyba nie do końca. Ruszam w kierunku budki telefonicznej, wrzucam trochę drobnych i wykręcam dobrze znany mi numer.
-Tak? - słyszę w słuchawce szorstki, niski głos, waham się przez chwilę, ale postanawiam się odezwać, potrzebujemy pieniędzy.
-To ja - odpowiadam bez zbędnych tłumaczeń.
-Izzy, nie myślałem, że zadzwonisz tak szybko - użył mojego pseudonimu. Zacząłem się zastanawiać, czy ktoś go przypadkiem nie obserwuje w ostatnim czasie - Przecież dopiero co się pożegnaliśmy.
-Znasz kogoś w LA?
-LA? Naprawdę? - mój rozmówca śmieje się kpiąco - A więc to tam uciekasz, aktoreczko - miał kogoś na plecach. Policja czy ktoś z 'branży'?
-Nie pierdol... Znasz czy nie?
-To piękne miasto. Pamiętasz mojego brata? - tu robi krótką pauzę, ale ja wciąż milczę i czekam na odpowiedź - Tak, tak właśnie jego... Dam mu znać, że przyjeżdżasz, to będziecie mogli się spotkać. Zadzwoń za niedługo.
-Jasne, zadzwonię, gdy będę na miejscu. To ważne - dodaję na koniec i odkładam słuchawkę. Odwracam się na pięcie, aby opuścić budkę. Widzę Cami przy czerwonej Hondzie, przygląda mi się i jednocześnie szuka w plecaku kluczyków do auta. Spoglądam dziewczynie prosto w oczy, a ona nie odwraca wzroku. Ruszam w jej kierunku. Będzie pytać. Wiem to, widzę to w jej twarzy, w jej mimice, w jej spojrzeniu. Co jeszcze wiem? Że będzie trudno. Muszę przyznać, że gdy jest zdeterminowana, ma talent do zadawania naprawdę niewygodnych pytań. Ruszam w jej stronę, dziewczyna świdruje mnie wzrokiem, ale mój pewny uśmiech wcale nie blednie. Nie ze mną te numery, Robinson, ze mną nie wygrasz. Uśmiech numer 7,czyli ten, który działa jej najbardziej na nerwy. Podchodzę pewnie, staje na przeciwko niej.
-Co robisz, Isbell? - zadaje pytanie, prostując plecy, wyciągając długą szyję i wpatrując się w moje tęczówki.
-Zarządziłaś zbiórkę, więc jestem - odpowiadam pewnie.
-No tak - prycha - Jedyny punktualny z towarzystwa.
Uśmiecham się skromnie. Tak jest, nie mogę zaprzeczyć.
-Ale nie myśl sobie, że uda ci się zbyć mnie tą odpowiedzią. Nie o to pytam, Isbell. Interesuje mnie, co właściwie knujesz - nie daje za wygraną. I słusznie.
-Zastanówmy się. Tworzę plan podbicia świata za pomocą gitary i kilku słów - odpowiadam z nutą tajemniczości w głosie.
-Niezła próba, tego jeszcze nie słyszałam - uśmiecha się, lecz nie traci podejrzeń.
-Właśnie zdradziłem ci mój najmroczniejszy sekret. Teraz muszę cię zabić - przyznaję, patrząc głęboko w oczy dziewczyny.
-Spróbuj, jeśli jesteś na tyle odważny, ale przysięgam, że zrobię ci wtedy takie paranormal activity, że się nie pozbierasz, Isbell.
-Uuu... - przeciągam samogłoskę - Zabrzmiało groźnie. Szanuję.
Stoimy na przeciwko siebie, dzieli nas zaledwie kilka centymetrów. Dwie stanowcze sylwetki, groźne spojrzenia i kpiące uśmieszki na twarzach. Cami otwiera usta, by wytoczyć kolejny słowny atak, jednak ubiega ją głos Lilian. Nasi przyjaciele zbliżyli się do samochodu. William dzwoni kluczykami i nakazuje zajęcie miejsc, Cami zarządza odjazd. Will pcha się za kierownicę, a Cami nie protestuje, stoi obok mnie i czeka na chwilę spokoju, by dodać coś jeszcze do naszej dyskusji. Thony siada obok Willa, a Lili rozkłada się na tylnej kanapie.
-To jeszcze nie koniec, Isbell - rzuca groźnie i wsiada do auta.
Uśmiecham się pod nosem i zajmuję miejsce obok szatynki. Już wiem, że to będzie ciekawa podróż.

...

Mijają kolejne kilometry. Lilian śpi. Zerkam, co robi nasz młodszy kolega. Podziwia widoki. Zawsze myślałem, że to ja jestem małomówny. Choć może on wcale nie jest małomówny, a po prostu za krótko nas zna. W końcu jesteśmy jeszcze dla niego obcy, jakby nie było. Spoglądam na Robinson. Buja się w rytm muzyki. Również się rozgląda, jej spojrzenie zatrzymuje się na mnie. Uśmiecha się, a potem zaczyna rozmowę. Muzyka. Mówi o piosence, o tej balladzie, która akurat leci w radiu. Uśmiecham się. Ale co ja słyszę? Solówkę na gitarze. Solówkę dobrej jakości. Już domyślam się, jaki temat podejmie szatynka. Nie mylę się. Gitary, umiejętności gry na gitarze. Śmieję się w myślach, to zawsze się tak zaczyna. Cami nie... Ja wiem, jak to się skończy. Zawsze kończy się tak samo. Kochana, nie uczysz się na błędach. Ale skoro chcesz się tak bawić, to ja również będę w to grał, mam pozbawić się tej przyjemności? Nie ma mowy. W rozmowę zaczynają wkradać się emocje. Dostrzegam wypieki na policzkach Cami. Zadaję sobie pytanie, kto pierwszy podniesie głos. I po chwili już znam odpowiedź. Ja jestem spokojny, panuję nad głosem, nad gestami. Dziewczyna przez emocje zrobiła się instynktowna. Jej gesty są już chaotyczne. Uśmiecham się pod nosem triumfalnie, a dziewczyna w końcu podnosi głos.
-No i co cię tak śmieszy?
Że wygrałem, choć wcale tego nie planowałem - odpowiadam sobie w myślach, a Cami kontynuuje.
-Zdajesz sobie sprawę, że gdyby dać małpie gitarę, zagrałaby lepiej od ciebie, prawda?
Tonacy brzytwy się chwyta. Cóż skoro wciąż chcesz się bawić, to mam nadzieję, że jednak umiesz pływać albo jesteś w stanie szybko się nauczyć. To moja brzytwa.
-Nie jestem przekonany, ale jeśli tak uważasz... - odpowiadam ze stoickim spokojem - W takiej sytuacji naprawdę ci współczuję, bo według twojej metafory ty znajdujesz się na poziomie pierwotniaka - nie planowałem tej drobnej uszczypliwości, ale jak się niby miałem powstrzymać, skoro Cami sama daje mi tak piękne pole do popisu?
Robinson jest naprawdę oburzona. Nie dziwi mnie to. Moja uwaga była rzeczywiście bardzo złośliwa, ale przysięgam, podłożyła się sama.
-Ugh, czy Ty musisz mnie tak denerwować? - wzdycha ciężko i przewraca oczami. Doprawdy? Nie rusza cię to, Cami? Oczywiście, że rusza. Odpuszczam wzrok. Moja twarz przybiera zwyczajowy wyraz. Pogrążam się powoli w swoich myślach, jednak powstrzymuje mnie rozpaczliwie wołanie o pomoc ze strony Lilian. Faktycznie, miała pecha, siedziała z nami na tylnej kanapie i niby jak miała spać, kiedy Robinson krzyczy. Eh... Thony próbuje znaleźć rozwiązanie naszej sprzeczki. Bitwa gitarzystów? Brzmi fajnie, ale mój drogi, niedoświadczony kolego, tu wcale nie chodzi o umiejętności, tu chodzi o zamiłowanie do tych wymian zdań. Musisz się jeszcze wiele w życiu nauczyć, aby to zrozumieć. Robinson jest zachwycona pomysłem chłopaka. Oj, kochana, czy myślisz, że to coś zmieni? Dobrze wiesz, że nie. Wiesz, że nie. Po prostu ekscytują cię takie pierdoły. W końcu zapada cisza, dźwięki dobiegają jedynie z radia. Uśmiecham się cwaniacko, bo do mojej głowy przychodzi jeszcze jeden pomysł. Dziewczyna spogląda na mnie krzywo, a potem skupia się na widoku za przednią szybą. To podziałało na mnie zachęcająco. I tak już tego dnia przekroczyłem granicę. Zatem, Cami, przesuńmy ją. To będzie z mojej strony akt przesunięcia granicy. Będziesz grać na moich zasadach? Dotykam dłonią jej kolana. Delikatnie. Muszę być pewny, ale nie nazbyt nachalny.
-Jesteś urocza, kiedy się tak złościsz - nachylam się nad jej uchem i upewniam, że tylko ona mnie słyszy. Nie muszę na nią spoglądać. Jest zaskoczona. Zerkam kątem oka na jej policzek i kontynuuję.
-No proszę, w nocy się przed nami rozebrałaś, a teraz rumienisz się z powodu niewinnego komplementu. Interesujące - kończę, zabierając znad jej szyi ciepły oddech, a ona zaskoczona całą sytuacją uderza mnie w nogę.
Rzuciłem rękawicę. Cami, podnieś ją i graj na moich zasadach.