piątek, 23 września 2022

[II/GN'R #9] "It's so easy"

 Camille:

Nie jestem nawet pewna, kiedy zasnęłam. Rozmowa z Rudym dobrze mi zrobiła, dała mi spokój ducha. Najpierw trochę na siebie pokrzyczeliśmy, ale w końcu nawet William zrozumiał, o co mi chodziło, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Podniosłam się z łóżka, Rudy leżał obok i nadal spał, natomiast ja uświadomiłam sobie, że muszę iść do pracy, aby zapoznać się z barem i panującymi tam zasadami. Podniosłam się z materaca i ruszyłam do łazienki. Umyłam włosy, rozpuściłam je, ale wzięłam ze sobą gumkę do włosów, zrobiłam delikatny makijaż. Stresowałam się, jak to bywa przed pierwszym dniem w nowej pracy. Byłam już jednak kelnerką, więc mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni. Tam przy stole siedziała już Lillian, która przywitała mnie promiennym uśmiechem.
- Już nie śpisz? - zapytałam rozbawiona, przecież dziewczyna od zawsze była wielkim śpiochem.
- Bardzo zabawne - odpowiedziała z przekąsem Ruda – Wstałam, żeby dopilnować, że zjesz śniadanie. Wczoraj zrobiliśmy małe zakupy. 
- Jesteś kochana.
Dałam dziewczynie buziaka w policzek i zaczęłam szperać w szafkach, natomiast Ruda zrobiła mi kawę. Usiadłyśmy przy stole i zaczęłyśmy rozmawiać. Dziewczyna podpytywała mnie o rozmowę z Rudym, o to, czy udało nam się dogadać, ale ja wcale nie miałam zamiaru zapoznawać jej ze szczegółami. To była nasza kłótnia, z którą na szczęście sobie poradziliśmy. Zbyłam więc Rudą krótkimi odpowiedziałam i zjadłam śniadanie Dopiłam kawę i wyszłam, wyciągnęłam z torebki papierosy, odpaliłam jednego i ruszyłam przed siebie. Nie spodziewałam się jednak, że przy ulicy będzie na mnie czekał Erick. 
-Witaj piękna - przywitał mnie promiennym uśmiechem.
On był naprawdę ostatnią osobą którą chciałam wiedzieć tego dnia.
-Cześć. Co ty tu robisz? - zapytałam zdezorientowana.
-Wiesz, mój wspólnik wziął dziś wolne i poprosił mnie, żebym wprowadził nową kelnerkę - puścił mi oczko, a ja zaśmiałam się kpiąco - To pomyślałem, że przy okazji podrzucę moją ulubioną kelnerkę.
Cholera, a przecież miał być w pracy tylko raz na jakiś czas.
-Jeszcze nie wiesz, czy ulubioną – poprawiłam go - Dziś będzie mój pierwszy dzień. Co jeśli ci wszystkie naczynia wytłukę?
-Takie złote rączki miałyby coś potłuc? A nawet jeśli, to tylko na szczęście – roześmiał się – No już, wsiadaj – powiedział i otworzył mi drzwi.
Westchnęłam ciężko, lecz nie na tyle, by mój szef mógł to wyczuć i się na mnie pogniewać. Ostatecznie zaśmiałam się, zgasiłam kiepa i wsiadłam do samochodu. Droga nie była długa, ale znalazło się trochę czasu, by po raz kolejny zacząć mnie namawiać na kawę.
-Mam nadzieję, że pamiętasz o jutrzejszej kawie – zaczął niezwykle subtelnie. 
-Mam nadzieję, że pamiętasz, że niczego ci nie obiecałam. Powiedziałam, że może znajdę czas - odgryzłam się. 
-Zatem mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie chwilę – spojrzał na mnie zalotnie, a ja w radiu usłyszałam w tym momencie pierwsze słowa Anarchy in the UK. Postanowiłam więc podgłośnić radio i śpiewać. Erick zaśmiał się wdzięcznie, pokręcił głową z niedowierzaniem, ale ostatecznie sam się dołączył i podśpiewywał. Piosenka skończyła się idealnie w momencie, kiedy podjechaliśmy pod bar. Rozpięłam pasy, Erick wyłączył jeszcze radio i zaczął mi się intensywnie przyglądać. 
-No co? - zapytałam roześmiana.
-Nic, po prostu podoba mi się twoja energia – szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy – Nie daj się prosić. Pójdź ze mną na tę kawę. 
-Niech pomyślę – udałam zamyśloną minę – Wiesz, to zależy, czy mój szef będzie dziś i jutro bardzo upierdliwy i jak bardzo będę tym po prostu zmęczona.
- Myślę, że w tej dziedzinie mogę coś zaradzić.
Erick wpatrywał się w moje usta, czułam ,że jeśli czegoś nie zrobię to spróbuje mnie pocałować. 
-Sprawdźmy to! - wykrzyknęłam entuzjastycznie i pełna energii, ale i pełna strachu wysiadłam z samochodu. Pobiegłam do baru, zastanawiałam się chwilę, czy powinnam poczekać na mojego towarzysza. W drodze postanowiłam jednak, że może to wyglądać dziwnie, jeśli wejdę z szefem. Jakoś nie chciałam plotek już pierwszego dnia w pracy. Zatem dobiegłam do baru i kiedy już chwytałam za klamkę, usłyszałam krzyk Ericka.
-Poczekaj, przyjechaliśmy razem, to razem wejdziemy. Pokażę ci każdy kąt lokalu – dogonił mnie i otworzył mi drzwi do środka.
-Spokojnie, Maggie już mi większość pokazała – starałam się odwieść Ericka od szalonego pomysłu towarzyszenia mi przez cały dzień.
Weszłam do środka, a on był tuż za mną. Przy barze stała już jedna dziewczyna z fartuchem, z kolei za barem stał chłopak, którego miałam już okazję spotkać. Przy rurach dostrzegłam Mag z jeszcze inną dziewczyną. Obie wspólnie opracowały show. Erick przywitał wszystkich skinieniem głowy, a następnie razem podeszliśmy do baru. Chłopak polerował szklanki, natomiast dziewczyna studiowała menu. 
-Wszystko w porządku, John? - zapytał Erick, przybierając surowy wzrok. 
-Tak, szefie – odparł pewnie po czym przeniósł wzrok na mnie. Chwilę mi się przyglądał, zatem posłałam mu promienny uśmiech, ale on go nie odwzajemnił, a jedynie wrócił do polerowania szkła. Nie potrafiłam go rozgryźć.
-To jest Cami – kontynuował Erick – Od dziś jest naszą nową kelnerką.
Dziewczyna, która stała obok mnie, posłała mi oceniające spojrzenie – zmierzyła mnie nim od góry do dołu. No nie zapowiadało się na to dozgonną i bezinteresowną przyjaźń.
-Ann, pokaż nowej kelnerce co i jak – poinstruował Erick, a dziewczyna przewróciła oczami – A ty Cami, nie daj się rozstawiać po kątach. Tymczasem ja, moje drogie panie, mam trochę papierkowej roboty w gabinecie – pożegnał się i zniknął z na zapleczu. 
-Dobra młoda, ruszamy na wycieczkę – dziewczyna miała bardzo specyficzny, ale bardzo przyjemny, jakby taki śpiewny akcent – Jesteśmy tu kelnerkami. Pracowałaś jako kelnerka? - zapytała, a ja przytaknęłam – To generalnie wiesz, na czym polega robota. Powinnaś wkuć menu. Odpytam cię z niego w przyszłym tygodniu.
Była chłodna i władcza, mówiła szybko, co w połączeniu ze śpiewnym akcentem było dosyć zabawne. Jednak z drugiej strony wcale nie było mi do śmiechu. Wiedziałam, że z dziewczyną nie będzie lekko. Za wszelką cenę chciała mi dać do zrozumienia, że jest górą. Cały czas mówiła i nie miała zamiaru pozwolić mi się wciąć. Zapoznała mnie z całym barem, dzięki niej dowiedziałam się gdzie i co leżało, ponadto poznałam numer każdego stolika. Zajęło nam to trochę czasu, ale w końcu dotarłyśmy do końca. 
-No i na koniec, każdej nocy przychodzą tu tłumy. Nieważne, czy to jest weekend czy środek tygodnia tłumy są większe lub mniejsze, ale to zawsze tłumy. A my kelnerki w tym wszystkim jesteśmy od brudnej roboty. Barmani są bogami, bo nalewają alkohol. Tancerki są boginiami, bo umilają klientom czas, na marginesie niektóre robią to także po pracy. No a my to przynieś, podaj, pozamiataj i niektórzy klienci dają to mocno odczuć - zrobiło się poważnie -a mówię ci to, bo mi nikt tego nie powiedział gdy zaczynałam tu pracę i nie obeszło się bez drobnych nieprzyjemności na początku.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy, którą postanowiłam przerwać, by rozluźnić atmosferę. 
-Myślisz że zdążę się jeszcze nauczyć tańca na rurze do następnej zmiany? - zapytałam niby poważnie. 
Ann spojrzała na mnie a potem obie się roześmiałyśmy. 
-To było dobre – przyznała – Może się nawet polubimy. A tak między nami taniec na rurze wcale nie jest taki prosty - znowu się roześmiałyśmy – Dobra, ja lecę, bo powinnam ogarnąć łazienki, a ty w tym czasie rozejrzyj się jeszcze i poczęstuj jednym egzemplarzem menu - powiedziała i pobiegła Ja podeszłam w tym czasie do baru, zgarnęłam jedną kartę i usiadłam przy stoliku. Przeglądałam listę drinków, kiedy dosiadła się do mnie Maggie. Brunetka była bez sił. Nie szła dziewczynom ta próba. Mag była wykończona. Leżała na stoliku i jęczała że ma dosyć. 
-Co jest Meg? – zapytałam, gładząc dziewczynę za rękę. 
-Przecież to kłoda. Widziałaś co się działo?
-Nie patrzyłam. Ann narzuciła mi niezłe tempo zwiedzania – przyznałam. 
-Ann to niezłe ziółko, ale jak trzeba to pomoże i wesprze – wyjaśniła.
-Ma fajny akcent – podekscytowałam się - Nigdy takiego nie słyszałam. Skąd jest? 
-Niezbyt chętnie o tym mówi ale jest z… Rosji? Nie! Z Ukrainy. Tak, z Ukrainy. Władze prześladowały jej rodzinę, więc ona uciekła. I tak naprawdę ma na imię Anjelina – wyjaśniła, a ja zrobiłam szerokie oczy. 
-Ładne imię, ale powód przejazdu straszny. 
-An jest cholernie twarda, ale ma dobre serce. – kontynuowała Mag, a w tym czasie z zaplecza wyszedł Erick i podszedł do naszego stolika. Surowym wzrokiem spojrzał na Maggie. Dziewczyna podniosła się z sofy i ruszyła w kierunku sceny. 
-Zajrzę do was po pracy – dodała na odchodne. Z kolei ja wróciłam do przeglądania karty. Erick nie był zachwycony. Wyrwał mi ją z rąk i siadł naprzeciwko mnie. 
-Jak pierwszy dzień w pracy?
-Całkiem nieźle – odpowiedziałam krótko i na temat.
-To skoro już wiesz wszystko, to chodź, odwiozę cię do domu – zaproponował. 
-W porządku, z wielką chęcią wrócę już do domu – odpowiedziałam, choć w planach miałam spacer. Zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia. 
-John, za godzinę wpadnie mój wspólnik. Poradzisz sobie, prawda? – upewnił się że może wyjść.
-Jasne – potwierdził chłopak, a my opuściliśmy bar. 
Czułam się trochę niezręcznie, na szczęście w lokalu nie było dużo pracowników, ale bałam się, że jednak pójdzie plotka, jakoby nowa kelnerka była utrzymanką szefa. Starałam się jednak o tym nie myśleć. Postanowiłam skupić się na pracy i na tym, żeby dobrze wykonywać swoją robotę. Wiedziałam, że mam w sobie siłę, by działać. Miałam zamiar pożegnać Ericka i urządzić sobie spacer do domu, aby zapoznać się z okolicą, a i pogoda była tego dnia wręcz wspaniała. Odprowadziłam Ericka do auta. 
-To ja będę lecieć – powiedziałam i już miałam się odwrócić, by odejść, jednak Erick mnie zatrzymał.
-Dokąd? Przecież cię odwiozę.
-Nie trzeba. Przespaceruję się. Jest piękna pogoda – powiedziałam ze szczerym uśmiechem – Chcę lepiej poznać okolicę – dodałam szybko.
-No dobrze, ale jutro wieczorem kawa, tak? – wciąż naciskał.
-No nie wiem, nie wiem. Miałeś mi pokazać każdy zakamarek baru, a ty tymczasem zniknąłeś na zapleczu – postanowiłam się z nim podroczyć – Zawiodłeś mnie.
-Przepraszam cię, ale miałem trochę dokumentów do wypełnienia. Nie gniewaj się – podniósł moją dłoń i złożył na niej pocałunek – Poza tym zostawiłem cię w najlepszych rękach.
-No jasne – przewróciłam oczami. 
-To jak z tą kawą? 
-Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś strasznie natrętny? – zapytałam uszczypliwie, a on jedynie wzruszył ramionami – Ale niech ci będzie.
-To przyjadę jutro po ciebie o 18:00. Na razie – pocałował mnie w policzek i wsiadł do samochodu, po czym odjechał. 
W końcu pozbyłam się tego faceta, zostałam sama na parkingu. Wyjęłam z mojej torby okulary przeciwsłoneczne i mogłam ruszać na mój wymarzony spacer do domu. Szłam wielkimi ulicami, mijałam tłumy ludzi i czułam ogromną satysfakcję, bo w końcu tak bardzo marzyłam o tym mieście. W tym momencie przyszedł mi do głowy szalony pomysł, na który napaliłam się tak bardzo, że resztę drogi do domu przebiegłam. Kiedy się zatrzymałam, przypomniałam sobie, dlaczego nie lubię biegać. Wzięłam kilka głębokich wdechów i w dobrym humorze weszłam do środka. Zastałam Lilia i Thony’ego rozwalonych na sofie. Postanowiłam do nich dołączyć, rzucając się na nich. Nastąpiła fala krzyków, śmiechów i łaskotek. 
-Cami, jak pierwszy dzień w pracy? - zapytał Thony.
-Dobrze – odpowiedziałam -  Zaskakująco w porządku.
-Kochana, czy ja dobrze widziałam, że Erick rano po ciebie przyjechał? - dopytywała Lili.
-Ciszej! – zganiłam ją. 
-Spokojnie. Williama i Jeffa nie ma w domu. Więc? - była wścibska. 
-Przyjechał, bo to on miał mnie wprowadzić w pracy – pokazałam Rudej język – A gdzie są  Jeff  i William? – zapytałam szybko, by zmienić temat.

-William poszedł się rozejrzeć, a Jeff… No jak to Jeff, nic nikomu nie powiedział, po prostu wyszedł tajemniczy jak zawsze – wyjaśniła Lilian.
Nagle jak na zawołanie do domu wszedł William, ciągnąc ze sobą komodę. Nawet nie brzydką - ciemne drewno. Wszyscy przyglądaliśmy się Rudemu ze zdziwieniem. Zastanawialiśmy się, skąd Will wytrzasnął ten mebel.
-Co mi się tak przyglądacie? – zapytał ironicznie – W jednym z pokoi nie ma nic, a trzeba zacząć się jakoś urządzać, prawda? 
Wszyscy zgodnie przytaknęli, a Rudy zajął się dalszym transportem mebla.
-Młody, nie siedź tak tylko mi pomóż. Jest cholernie ciężkie, a już trochę to ciągnę.
Thony roześmiał się i podniósł z kanapy. Chłopaki wspólnie dotransportowali mebel na miejsce, a ja i Ruda kibicowałyśmy im z całych sił. Sporo było w tym wszystkim śmiechu i zabawy. Dykta na tyle komody okazała się nie być w całości, ale szuflady w zasadzie działały bez zarzutu. 
-Dobra kobieto, zrób mi kawę, proszę – poprosił na koniec Rudy, a ja jako dobra przyjaciółka, która nie chciała wszczynać kłótni, ruszyłam do kuchni. Zrobiłam wszystkim kawę i tak rozsiedliśmy się w salonie. Thony siedział w fotelu, a nasza trójka zajęła sofę. 
-Dobra braciszku – zaczęła Lilian – Skąd wytrzasnąłeś tę komodę? 
-Czy to ważne? – zbagatelizował pytanie. 
-William… – naciskała Ruda.
-Wielkie mi co. Ktoś ją wyrzucił, stała na ulicy, to pomyślałem że się nią zaopiekuję – wszyscy się roześmiali – A właśnie, Cami, słoneczko, jak pierwszy dzień w pracy? – zwrócił się do mnie Rudy, obejmując mnie ramieniem.
-Ty chyba naprawdę zmęczyłeś się dźwiganiem tej komody - zaśmiałam się, ale postanowiłam pograć w tę grę i potrzebowałam odrobiny czułości od przyjaciół, więc wtuliłam się w Rudego. 
-Dzień minął mi zadziwiająco dobrze. 
-Cieszę się – przyznał, chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale do domu jak burza wpadła Maggie.
-Cześć, moje świeżo upieczone aniołki – wykrzyknęła, po czym wpadła do salonu – Padam z nóg. Młody, ustąp miejsca starszej koleżance.
Thony wstał ochoczo i popędził do kuchni po krzesło. Maggie rozłożyła się na fotelu i przymknęła oczy. 
-Ciężki dzień? – dopytał Thony z nadzieją na dłuższą opowieść i nie zawiódł się. 
-Ćwiczyłam dziś układ z nową dziewczyną. Moja poprzednia partnerka skręciła kostkę i wypadła na jakiś czas. Ugh…  Ale ta laska, z którą mam tańczyć, to jakiś dramat. Sztywna jak kłoda.
-Może trzeba ją po prostu rozruszać? -zaproponował William.
-No to przecież cały dzień próbowałam! – krzyknęła zrezygnowana Mag.
-Może chodzi o inne rozruszanie – Will poruszył wymownie brwiami – Mogę w tym pomóc – zaoferował się ochoczo Rudzielec, a ja i Lilian przewróciłyśmy oczami.
-Cokolwiek, byle by pomogło. Potrzebuję czegoś, żeby zapomnieć, wyłączyć się.
-Imprezy? – wtrąciłam się w jej proces myślowy. 
-Oj tak… 
-To się świetnie składa – zapaliła się we mnie energia – Pomyślałam, że może warto jakoś przywitać nasz nowy dom. 
Wszyscy się zapali, moim współlokatorom spodobał się mój pomysł. 
-To genialne! – wykrzyknęła uradowana Lilian. 
-Wiecie, że to ryzykowne? Jak muzyka rozniesie się po okolicy, to będziecie mieli tłum ludzi w domu – ostrzegła nas Mag, ale w jej oku dostrzegłam charakterystyczny błysk podekscytowania 
-Chyba o co tam chodzi, prawda? – zapytałam ironicznie – W domu i tak nie ma co zniszczyć. 
-Ale wpuszczamy tylko z butelką wkupnego – dodał William. 
-Czyli mam dzwonić po znajomych? – zapytała Mag.
-No jasne! – wykrzyknęliśmy uradowani.




czwartek, 8 lipca 2021

[II/GN'R #8] "It's always messin' my mind"



William:

Otwarcie drzwi! Tak jest! Właśnie na to czekam cały dzień. Cały dzień mam też pierdolone wahania nastroju w tej dziedzinie. Z jednej strony trzymałem za Cami kciuki i wspierałem duchowo, bo dziewczynie bardzo zależało na tej pracy i powoli zaczynałem rozumieć, że od czegoś trzeba zacząć, ale jednak wewnętrznie liczyłem, że w tej sytuacji i z wsparciem koleżanki połasi się na coś nieco ambitniejszego niż bar ze striptizem. Wkurwiałem się, bo przecież wyjazd do LA miał być dla nas lepszym startem. Jednak w końcu udało mi się podjąć w tej dziedzinie decyzję - obiecałem sobie, że gdy tylko Cami wróci nie dam niczego po sobie poznać i będę stał za nią murem. I z takim nastawieniem czekam aż dziewczyna podzieli się z nami nowinami. Nie wychodzę jej na spotkanie, a czekam z całą resztą w salonie i dopalam papierosa, opierając się o drzwi tarasowe. Zalewa mnie fala złości, gdy widzę, że Cami nie wchodzi do pokoju sama - jest z nią Erick. Mężczyzna przepuszcza ją w drzwiach i wodzi za nią wzrokiem. Wbijam w niego pełne jady spojrzenie. Facet siada w fotelu, a mnie dopada biała gorączka, kiedy widzę, że Cami zajmuje miejsce na podłokietniku tego fotela i splata przed nim nogi. Zaciskam w złości lewą pięść. Cami spogląda na mnie i daje mi dyskretny znak, bym na czas rozmowy zajął miejsce na kanapie. Nic z tego, Robbinson. Moja twarz nie ma wyrazu, a przynajmniej taką mam nadzieję, więc Camille wraca wzrokiem do Ericka. On opowiada o warunkach umowy niby zwyczajnie, a jednak za każdym razem kiedy opuszcza ręce po gestykulacji, niby niechcący zahacza dłonią o nogi Cami. Ignoruję to, co mówi Erick, mam na to wyjebane, obserwuję jego dłonie i słusznie, bo teraz spoczywają one na kolanie mojej przyjaciółki. Posuń się o krok dalej, a przysięgam, że dostaniesz w pysk, gościu, gdy tylko opuścisz to mieszkanie. Mężczyzna uśmiecha się szeroko i nie spuszcza wzroku z Cami, gdy ta składa swój podpis na umowie. Pocieszam się wewnętrznie, że sekundy dzielą nas od momentu, w którym ten chuj opuści nasze mieszkanie. W końcu zadowolona dziewczyna podnosi się znad dokumentu, ale nie odzyskuję jeszcze spokoju i nie odzyskam go dopóki nie zostaniemy sami i nie będę mógł w spokoju porozmawiać ze swoją przyjaciółką.
Niemniej jednak wolnym krokiem podchodzę do stolika, gdzie podpisany został traktat anielski z nadzieją, że Erick pogratuluje nam rozpoczęcia nowego rozdziału, uściśnie nam dłonie i zniknie na jakiś czas z naszego życia. Tak też się dzieje - przynajmniej w jakiejś części. Wymieniamy uścisk dłoni na samym końcu, nie oszczędzam mężczyźnie mojego wkurwionego spojrzenia. Jak on reaguje? Jest nieco zaskoczony, ale szybko orientuje się w sytuacji i podejmuje defensywę. Silny uścisk, pełne jadu spojrzenia i niema walka trwająca zaledwie krótką chwilę. Nie ma tu wygranego, bo mamy za mało czasu, by rozstrzygnąć ten pojedynek. W końcu zwalniamy uściski.
-W razie jakichkolwiek pytań, dzwońcie. Z przyjemnością udzielę wam wszelkich informacji - podsumowuje Erick.
Mężczyzna zmierza ku wyjściu, wymieniamy ostatnie groźne spojrzenia. Cami uśmiecha się szeroko, natomiast mój stan powoli się nieco normuje, gdy Erick znika w korytarzu.
Już chcę się odezwać i zapytać Cami o pracę, jednak ktoś odzywa się przede mną. Nie, to nie ktoś, to rzeczona szatynka.
-Erick, poczekaj, odprowadzę cię, zostawiłam u ciebie w aucie torbę - krzyczy i wybiega za właścicielem nim ja zdążę cokolwiek powiedzieć. 

Wszyscy cieszą się z umowy, na mnie tymczasem spływa nowa fala wkurwienia. Zaciskam szczękę i nie jestem w stanie nic powiedzieć. Łapię paczkę papierosów z parapetu i ignorując wszelkie pytające spojrzenia, wychodzę na taras, werandę czy chuj wie jak się to nazywa. Stoję przed domem - jebie mnie, jak jak fachowo powinienem nazwać to miejsce (kurwa ganek?) Erick i Cami są już przy ulicy obok jego auta i rozmawiają niby niezbyt głośno, a jednak doskonale ich słyszę. Odnoszę nieodparte wrażenie, że Erick chce, abym ich słyszał. Cami  natomiast stoi do mnie tyłem i nie wie, że poszedłem za nimi. Dziewczyna wspina się na palce, by przytulić go na pożegnanie i już ma wracać, gdy Erick łapie ją za nadgarstek. Zaciskami pięść, najchętniej bym zareagował i wyrwał przyjaciółkę z rąk tego gościa, jednak jakiś wewnętrzny głos mnie powstrzymuje. Szlag mnie trafia, gdy słyszę z jaką pewnością zaprasza Cami na kawę. Samym głosem daje do zrozumienia, że nie przyjmuje odmowy. Jednak moja przyjaciółka nie daje mu jednoznacznej odpowiedzi i w końcu zmierza w moim kierunku. Nawet nie wiem kiedy, zdążyłem zgasić kiepa i teraz zwyczajnie zirytowany całą sytuacją czekam aż się do mnie zbliży. Troszkę mi ulżyło, gdy jego auto zniknęło za zakrętem, ale nadal pozostaje rozmowa z szatynką. Ten kawałek drogi od ulicy na ten pieprzony ganek zdaje się trwać wieki. Kurwa, wszechświecie, szybciej. Staram się zebrać w głowie całą sytuację i wszystkie argumenty w spójną, logiczną wypowiedź i wtedy naprzeciwko mnie staje Cami. Nie chce zaczynać tej rozmowy, bo chcę wiedzieć, co ona o tym wszystkim myśli. Więc tak stoimy i wpatrujemy się w siebie nawzajem. W oczach dziewczyny dostrzegam ledwie zauważalny strach i wtedy orientuję się, że cały czas mam zaciśnięte pięści. Poluzowuję więc dłonie, jednak widzę, że szatynka coraz bardziej się niecierpliwi, a jednak sama nie zamierza zacząć rozmowy. Muszę przejąć te rolę. Tylko kurwa dlaczego? Gdyby to ona zaczęła, byłoby przecież dziesięć razy łatwiej. Nie umiem pozbyć się tego obciążającego spojrzenia - sorry, Cami, to ty każesz mi zacząć.
-Co to miało być? - pytam, próbując ukryć zdenerwowanie. 
-Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odpiera zirytowana. 
Kurwa, Cami, nie mów mi, że nic skoro widzę, co się dzieje. Jestem pierdolonym świadkiem tej sytuacji, chociaż wcale nie chcę. Ale William powoli. Nie atakuj jej. 
-Flirtowałaś z nim! Czy ty oszalałaś? Gość jest dwa razy starszy i to właściciel naszego mieszkania.
No to tyle wyszło ze spokoju i nieatakowania dziewczyny. Brawo, kurwa, panie Rose. 
-Od kiedy ty jesteś taki troskliwy, co? - dziewczyna zaczyna krzyczeć. 
Nie powiem, Cami, zabolało. Na szczęście nie dajesz mi czasu, bym wrócił myślami do Lafayette, bo kontynuujesz swoją wypowiedź. 
-Dla twojej szanownej informacji: to nie ja z nim flirtowałam, tylko on ze mną. A po drugie, to nie masz jebanego prawa wpieprzać się w moje życie osobiste! Dotarło, panie Rose? - krzyczy, nie pozostawiając na mnie suchej nitki, wbija mi palec w klatkę piersiową i nim ja zdążę zareagować, ona mija mnie i znika w naszym nowym domu, zatrzaskując mi drzwi przed nosem. Mam ochotę wygarnąć jej wszystko. To, że mam prawo wpieprzać się w jej jebane życie, bo jest moją przyjaciółką i się o nią, kurwa, martwię, ale ona nie dała mi powiedzieć nic więcej, bo zniknęła w odmętach nowego domu. Wiem, że powinienem dać jej spokój, bo zaczyna wzbierać we mnie złość, ale wiem też, że nie potrafię i chcę wyjaśnić tę godną pożałowania sytuację. Dlatego najpierw uderzam pięścią w ścianę domu, a potem ruszam na jej poszukiwanie. Wszyscy posyłają mi z salonu pytające spojrzenia, a ja wzruszam ramionami i pędzę na górę, by znaleźć Robinson. Nietrudno się domyślić, dokąd zawędrowała. Zniknęła za drzwiami jedynego zamkniętego na klucz pokoju. Mam ogromną ochotę, by rozpierdolić i te drzwi ale postanowiłem być spokojny. Pukam więc delikatnie i zaczynam łagodnym głosem.
-Cami...
Ta jednak nie odpowiada, a na mnie spływa kolejna już tego dnia fala złości. Uderzam więc pięścią w drzwi i tym razem mówię dużo ostrzej. 
-Do kurwy nędzy! Musimy o tym porozmawiać - krzyczę, a zza drzwi słyszę westchnienie szatynki. 
-Porozmawiamy dopiero, gdy się uspokoisz, a póki co... Spierdalaj, Rose!
Ona każe mi się uspokoić...? A ona to kurwa niby co? Uderzam dłonią w drzwi, ale postanawiam ją zostawić, szczególnie, że na schodach dostrzegam Lilian. Mam ochotę coś rozwalić, zaciskam mocno pięści. Siostra podchodzi do mnie powoli, najpierw łapie mnie za dłonie, by je rozluźnić, a potem mocno mnie do siebie przytula. Jestem jej wdzięczny. To siostra, zawsze wie, co powinna zrobić, a ja wiem, że mogę jej zaufać. Kocham cię, siostrzyczko. Dziękuję. W końcu Ruda wypuszcza mnie ze swoich objęć. Łapie mnie za ręce i spogląda mi w oczy. 
-William, o co poszło? - siostra pyta głosem przepełnionym troską.
-Lili, nieważne
Nie umiem jej tego wyjaśnić, zabieram ręce i kieruje się w stronę schodów. Posyłam siostrze ostatnie spojrzenie i schodzę na dół, by zamknąć się w pokoju. Siadam na materacu i postanawiam zrobić wszystko, by się uspokoić. Postanawiam więc przypomnieć sobie wszelkie techniki oddechowe, z którymi kiedykolwiek dane było mi się zetknąć. Niełatwo mi osiągnąć spokój. Moje myśli cały czas gdzieś błądzą, skaczą, plączą się. Zajmuje mi to sporo czasu. Niejednokrotnie się wkurwiam, kiedy spostrzegam, że mój umysł wraca do szatynki zamiast skupić się na oddechu. W końcu mi się to jednak udaje i jestem pierdoloną oazą spokoju. Gdzieś pomiędzy oddechami udało mi się usłyszeć, że Lillian ogarnęła towarzystwo i poszli rozejrzeć się po okolicy. Nie wiem ile czasu minęło, odkąd wyszli. Jednak gdy kończę medytację, postanawiam ruszyć do łazienki. Jestem spokojny i zrelaksowany. Mam nadzieję, że ten stan jeszcze chwilę potrwa. Pewnie łapię za klamkę drzwi prowadzących do łazienki i wchodzę do środka, a tam zostaje Camille nad umywalką. Dziewczyna usilnie wpatruje się w swoje odbicie. Mój wewnętrzny spokój zostanie zmącony. Muszę z nią w końcu porozmawiać. 
-Wybacz, ja nie chciałem - tylko na to było mnie stać, choć przysięgam, że dałem z siebie wszystko. 
-Zamek nie działa - odpowiada chłodno.
Kurwa, dziewczyno, ja cię przepraszam, że byłem tak wredny, a ty mi tu będziesz mówić o wadach fabrycznych tego miejsca... Ale nie chcę od początku rozmowy zgrywać chuja, więc ciągnę nieco zdezorientowany. 
-Tak, wiem. Naprawię go jutro - odpowiadam.
-Dzięki - słyszę w ramach odpowiedzi.
Zapada między nami chwila niezręcznej ciszy. 
-Cami, możemy pogadać? - pytam, patrząc na nią oczami zbitego psa, a ona się zgadza. 
Kurwa, w końcu. Proponuję jej, abyśmy poszli na górę i już chwilę później znajdujemy się w pokoju, do którego dobijałem się jakiś czas temu. Dziewczyna staje przy parapecie i wygląda przez okno. Stara się uniknąć mojego spojrzenia. Może wydaje się jej, że to słuszna taktyka, ale mnie to niesamowicie wkurwia.
-Ochłonąłeś trochę? - pyta szatynka.
-Jak widać - odpowiadam.
-No to dawaj, dojeb mi - dziewczyna wzrusza ramionami.
-Co? - pytam zdezorientowany.
-No wytłumaczysz mi, o co ci właściwie chodzi, o co się tak wkurwiasz...
Wzdycham. Kurwa, Cami, mam ci to narysować?
-Nie wiem, może o to, że moja przyjaciółka przyjechała do nowego miasta i przystawia się do pierwszego faceta, którego tu poznała - podnoszę głos.
Aha, czyli mój spokój poszedł się jebać.
-Ile razy mam to jeszcze powtórzyć, żebyś to zrozumiał? NIE PRZYSTAWIAM SIĘ DO NIEGO. On przystawia się do mnie, a to istotna różnica.
-No faktycznie - prycham drwiąco, a szatynka posyła mi piorunujące spojrzenie - Nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało - dodaję nieco ciszej, ale Cami nie reaguje - Posłuchaj, nie chcę, abyś się z nim spotykała.
-A to niby dlaczego? Bo jest miły, szarmancki i przystojny? Ty, a może ty jesteś po prostu zazdrosny co? - odgryza się.
-Ja? Zazdrosny? Teraz to wymyśliłaś - prycham.
-No to niby dlaczego?
-Bo jest obcy - podkreślam ostatnie słowo.
-Mam dla ciebie niespodziankę, William. Jesteśmy w nowym miejscu - wszyscy są obcy. W pracy codziennie będę spotykała obcych i co z tym zrobisz? Zabronisz mi z nimi rozmawiać?
-Najchętniej zabroniłbym ci tam pracować. To miał być dla nas lepszy start - mówię poważnym tonem.
-Szkoda tylko, że potrzebujemy kasy i ktoś musi zacząć zarabiać.
-Ale spoko, rozumiem, że od czegoś trzeba zacząć. Dlatego nie zmieniaj tematu. Erick i twoja praca to dwie odrębne sprawy.
-I tu się mylisz - widzę, że oczy dziewczyny stają się szklane.
-Jak to? - dopytuję zdezorientowany.
-Nieważne - Cami próbuje mnie zbyć i opada bezsilnie na materac.
-Cami, do cholery, wyjaśnij mi to - warczę.
-Proszę bardzo - dziewczynie wracają siły, podnosi się i znów podnosi głos - Erick jest współwłaścicielem baru! Już? Mam rzucać tę pracę? Nie odpowiadaj - nawet nie daje mi otworzyć ust, bo kontynuuje z goryczą - Nie rzucę jej, bo ktoś musi nas na samym początku utrzymać. Szach mat, Rose.
Wygrała. Ona ponownie siada na materacu i chowa twarz w dłonie. A ja? Ja przestaję się wkurzać, cała złość ulatuje, bo zaczynam się naprawdę martwić. Siadam obok Cami, zdejmuję jej dłonie z twarzy i zmuszam, aby spojrzała na mnie.
-Cami, co się tak naprawdę stało? - pytam z troską, którą, mam nadzieję, słychać w głosie.
-Kiedy poszłam dziś do pracy, on właśńie wychodził z biura tego gościa, który mnie zatrudnił, a mijając mnie na zapleczu, puścił mi oczko. Ja dostałam tę pracę, byłam bardzo szczęśliwa, ale on na mnie czekał. Wyjaśnił mi tylko, że jest współwłaścicielem, ale póki co rzadko tam bywał. William, on jest bardzo miły, sprawia wrażenie dżentelmena, ale strasznie naciska mnie, żeby się z nim umówić. A ja...
-Nie masz ruchu - przerywam jej.
-No właśnie. Gdyby nie ta sytuacja z barem, pewnie poszłabym z nim na tę kawę bez wahania. Chociażby po to, żeby sprawdzić, jaki jest, pogadać z nim trochę. William, co jeśli powinnam zawdzięczać mu pracę? W takiej sytuacji nawet gdybym po tej kawie chciała pokazać mu środkowy palec, to nie mogę, bo on może mnie zwolnić - mówiła podłamana całą sytuacją, a ja w końcu zrozumiałem, co się dzieje.
Wzdycham ciężko, przytulam do siebie Robinson na znak pokoju i troski, a nasza kłótnia odchodzi w zapomnienie.