piątek, 8 grudnia 2017

[GN'R #23] "Plan"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

Co z wyjazdem?



Alex:

Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany przez nas dzień. Ostatni czas całkowicie poświęciliśmy przygotowaniom. Zbieranie najpotrzebniejszych rzeczy, zakończenie wszelkich spraw związanych z Cleveland. Nie spotkałam już mojej mamy, nie rozmawiałyśmy. Raz poszłam do domu na chwilę, bez wiedzy Saula. Właściwie nie wiem, czego oczekiwałam. Chyba niczego konkretnego. Może po prostu chciałam sprawdzić, czy poradzi sobie beze mnie, a może liczyłam na to, że mnie przeprosi, pójdzie na odwyk i wszystko wróci do normy. Sama nie jestem w stanie tego określić, zrozumieć. Poszłam tam, ale jej nie zastałam. Raz wydawało mi się, że widziałam ją snującą się po ulicy, przyglądała mi się krótką chwilę, a potem odwróciła wzrok, chwilę później już jej tam nie było. Czułam się wtedy cholernie dziwnie, tak nieokreślenie, tak smutno. Przez głowę przebiegło mi milion scenariuszy. Bałam się tego wyjazdu, ale jednocześnie pragnęłam i potrzebowałam niczym tlenu. Byłam świadoma, że tylko on pozwoli mi żyć normalnie. Spakowałam do torby niezbędne rzeczy. Oprócz tego mój bagaż stanowiła także gitara. Dokładnie tak samo wyglądał bagaż Saula. Trochę trudniej było z rzeczami Adlera. Jasne, sportowa torba nie sprawiała problemów, ale zestaw perkusyjny już tak. Naprawdę nie miałam pojęcia, jak się z tym zabierzemy. Ostatni dzień spędziliśmy na długim spacerze. Błąkaliśmy się naszymi ulubionymi trasami, zaglądaliśmy do naszych ulubionych miejsc, żegnając się z nimi. Zakończyliśmy naszą wędrówkę na cmentarzu, zapalając znicz na grobie Veroniki i żegnając się z nią. Około godziny 21 rozeszliśmy się. Steven popędził do domu, aby spędzić tam ostatnie chwile, ja natomiast udałam się z Saulem. Chłopak zrobił herbatę, a ja skierowałam się pod prysznic. Zimny strumień oblewał moje nagie ciało. W jednej chwili do mojej głowy naszły wszystkie te najgorsze myśli. Bałam się, tak cholernie się bałam. Przecież nie mieliśmy żadnego planu. A nie, przepraszam, naszym planem był brak planu. Nie mieliśmy miejsca, które miałoby być domem, nie znaliśmy tam nikogo. A nie, przepraszam, Saul miał tam babcię, ale przecież dążyliśmy do absolutnego usamodzielnienia, absolutnej wolności, wyrwania się z więzów rodzinnych, więc uniesiony honorem Saul pewnie i tak nie poprosiłby jej o pomoc. Jedyną perspektywą na spędzenie pierwszych kilku nocy, był dworzec. Obawiam się jednak, że mogło to być bardzo niebezpieczne, a z dwoma gitarami i zestawem perkusyjnym moglibyśmy zbyt szybko nie uciekać i stać się ofiarą kradzieży. W najlepszym wypadku tylko kradzieży, przecież mogliśmy się też stać ofiarami wypadku, pobicia, gwałtu, ataku terrorystycznego i innych równie strasznych rzeczy. Chyba miałam powody do obaw. Nie mogłam wygonić tych myśli z głowy. Pulsowały, odbijały się od ścian mojej czaszki, mieszały się ze sobą, tworząc scenariusz najgorszego na świecie dreszczowca i powodując okropny ból, powodując moje kompletne odcięcie się od świata. Nie myślałam już racjonalnie. Nawet nie wiem kiedy, po moich policzkach zaczęły płynąć słone łzy, a usta otworzyły się w niemym krzyku. Nie umiałam tego zatrzymać. W całym tym amoku zrobiłam coś, czego natychmiast zaczęłam żałować. Wszystkie negatywne myśli dotyczące wyjazdu zniknęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, została jedna 'Znów to zrobiłaś'... Ta była najgorsza. Kilka kropel wody, które wciąż opłukiwały moje ciało przybrało czerwony kolor. Niemal bezgłośnie wyszeptałam przeprosiny, a potem opadłam bezsilnie na kafelki. Musiałam się uspokoić, dojść do siebie. Kiedy wreszcie się udało, zakręciłam wodę, wyszłam spod prysznica, ubrałam się w ciemne jeansy i czarną koszulkę, nadgarstek zasłoniłam bordową bandaną, która w zasadzie nigdy mnie nie opuszczała. Zasłaniała moje blizny, tym razem pełniła swoją pierwotną rolę. Zrobiłam delikatny makijaż, włosy związałam w kucyk i wyszłam. Saul już na mnie czekał. Upiłam z kubka łyk herbaty. Była już chłodna, spędziłam w łazience zbyt wiele czasu. Chłopak siedział na łóżku oparty o ścianę. Miał niewyraźną minę. Dla niego to też nie było łatwe. Miał pewne wątpliwości, był przecież doskonale świadomy, że to, co robimy jest istnym szaleństwem. Wtuliłam się w jego tors. Chłopak objął mnie ramieniem. Trwaliśmy tak, czekając na Stevena i Cevina. Byłam zmęczona, zdecydowanie za dużo emocji. Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza. Obudziłam się o 1.32. Hudson nie spał, ale wciąż trwał w tej samej pozycji, aby mnie nie obudzić.
-Saul – zaczęłam niepewnie. Chłopak mruknął na znak, że mnie słucha. – Myślisz, że będzie dobrze? Przecież my nawet nie mamy tam, gdzie mieszkać.
-Musi być dobrze, myszko – pocałował mnie w czubek głowy. To było bardzo urocze. „Myszką” nazywał mnie niezwykle rzadko, a ja tak lubiłam to określenie. Czułam się z nim tak dobrze. „Szara myszka” to przecież ja. Przytuliłam go mocniej i zaciągnęłam się jego zapachem. Mięta i wanilia. Czułam lekko zwietrzałe już perfumy o zapachu mięty i wanilii, które otrzymał ode mnie na urodziny. Delektowałam się jego zapachem, jego dotykiem. Dzięki niemu czułam się bezpieczna. Chciałam pozostać w jego ramionach na zawsze. Nagle za oknem usłyszeliśmy klakson. Wyjrzeliśmy przez okno. Steven i Cevin podjechali czarną Hondą. Chwyciliśmy nasze torby i gitary, a następnie opuściliśmy pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi pokoju. Wyszliśmy na zewnątrz, zimny wiatr uderzył mnie w twarz. Z okna pasażera wychylił się Steven, posłał nam pocieszny uśmiech. Z samochodu w tym czasie wysiadł Cevin, przywitał się z nami i pomógł z bagażami. W bagażniku zauważyłam także gitarę basową należącą zapewne do naszego nowego przyjaciela. Bagażnik był pełen instrumentów, natomiast nasze torby spoczywały wewnątrz kabiny pod nogami pasażerów. Wszyscy w końcu zajęliśmy swoje miejsca w pojeździe, a Cevin przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Gotowi na podróż życia? - zapytał z cwaniackim uśmiechem na ustach. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Wszystkie wątpliwości opuściły mnie, przynajmniej na moment.
-Gotowi! - krzyknęliśmy z entuzjazmem.
Wyruszyliśmy.

sobota, 23 września 2017

[GN'R #22] "Schować ciało"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey


16 - 17 VIII 1982


Lilian:


-Lilian – usłyszałam za plecami głos, którego już nigdy więcej nie chciałam słyszeć.

-Czego ode mnie chcesz, Daniel?- powoli odwracałam się w jego stronę, przenosząc na niego znudzone spojrzenie. 

-Gdzie twój kochaś? - zadał przepełnione uszczypliwością i jadem pytanie.

-To nie twoja sprawa – odpowiedziałam pewnie. 

-Wydaje mi się, że jednak moja – podszedł do mnie wolnym krokiem – Miałaś to zrobić ze mną, pamiętasz? - wysyczał. Staliśmy twarzą w twarz, w jego oczach widziałam obłęd. Chciałam rzucić się do ucieczki, jednak to on zareagował pierwszy. Złapał moją rękę i przycisnął mnie do ściany szkoły. Naparł na mnie ciężarem swojego ciała, a następnie uniósł moje ręce nad głowę, ograniczając tym samym moje ruchy do absolutnego minimum. 
-Robiłaś już to z nim? Z tym farbowanym blondynem, tak? - początkowo jego głos był cichy lecz pełen wściekłości, ale z każdym kolejnym słowem jego ton przeradzał się w krzyk – Dobrze ci było? - milczałam – Pytam, czy dobrze ci było, ty mała dziwko! - spoliczkował mnie.
Wyrzucił w moim kierunku kolejną wiązankę przekleństw. Nie szczędził sobie. Wyzywał mnie od najgorszych szmat, kurw i dziwek. Emanowała z niego wściekłość, spuściłam wzrok, nie mogłam na niego patrzeć i właśnie to spowodowało jeszcze większą falę szału. Uderzył mnie w brzuch, puścił moje ręce i odsunął się, a ja zgięłam się w pół, wykorzystał sytuację i kopnął mnie w piszczel. Straciłam wówczas równowagę, a Daniel, aby mieć pewność, że zaliczę bliskie spotkanie z murawą, popchnął mnie mocno. Nastąpiła fala kopniaków, czułam uderzenia między żebrami, na brzuchu, plecach. Próbowałam się podnieść, jednak on nie dawał mi takiej możliwości. Osłaniając rękami twarz, czekałam aż wszystko się zwyczajnie skończy. Nagle usłyszałam nad sobą głos Camilli, a chwilę potem Raya. 

Musiałam opowiedzieć tę historię bratu i Jeffreyowi, mimo że bardzo tego nie chciałam. W moich uszach wciąż brzmiały wyzwiska, jakimi Daniel mnie obrzucał. Cami opatrzyła mi wszelkie zadrapania. Jeffrey i William byli niesamowicie wkurzeni. Mój brat tracił nad sobą panowanie. Wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Nagle William i Jeff przestali krążyć po pokoju, spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Wiedziałam, co planują i musiałam temu zapobiec.
-Chłopaki, dajcie spokój – nalegałam.
-A pójdziesz na policję? - zapytał Jeffrey.
-Nie pójdę na żadną policję, odczepcie się.
-Wobec tego sami załatwimy tę sprawę – oświecił mnie mój brat.
-Dajcie sobie spokój, proszę – nalegałam.
-Siostra, on cię pobił, a ty go bronisz? Czy ty naprawdę sądzisz, że tak po prostu zostawimy tę sprawę? Śmieszna jesteś. 
Opuścili pokój oraz dom głośno trzaskając drzwiami. Wolałam nie myśleć o tym, co może się wydarzyć, wsunęłam się pod koc i poklepałam miejsce obok siebie. Cami położyła się obok i objęła mnie mocno. Zasnęłam w jej uścisku. 
Obudził mnie krzyk dochodzący z korytarza. Niechętnie otworzyłam i przetarłam oczy. Spojrzałam na zegarek, minęły dwie godziny. Wstałam z łóżka i cała obolała skierowałam się do wyjścia, aby znaleźć źródło krzyku. Wcale nie musiałam daleko szukać. Stali tuż za drzwiami. Cami i Jeff znów kłócili się o jakąś głupotę. Przerwali, gdy mnie zauważyli i Jeffrey zamknął mnie w przyjacielskim uścisku. Chwilę później dołączył do nas William z kubkiem mojej ulubionej herbaty. Wróciliśmy do pokoju Jeffa, Will odstawił naczynie z gorącym napojem i przytulił mnie bardzo mocno. Mówił mi w ten sposób, jak bardzo mnie kocha, jak bardzo się o mnie troszczy. Dał mi także do zrozumienia, że przeprasza mnie, że nie było go przy mnie oraz że nie zauważył tego wcześniej. Pocałował mnie w czubek głowy, jak to miał w zwyczaju. Dotknęłam jego dłoni, na kostkach miał zadrapania. Westchnęłam ciężko. Przez moment wszyscy milczeli, dopiero po chwili odezwał się Jeffrey. 
-Może obejrzymy jakiś film, co wy na to? 
Wszyscy przystali na tę propozycję. Najpierw jednak udaliśmy się do kuchni w celu zjedzenia kolacji, którą Cami zdążyła przygotować. Potem razem z popcornem udaliśmy się do salonu, aby obejrzeć film. Wybraliśmy jakiś horror. Chłopaki wydawali się być znudzeni fbułą, natomiast ja i Cami sporo krzyczałyśmy. Gdy film się skończył, Jeffrey zaczął ubolewać nad swoimi bębenkami usznymi. 
-Przez was popękały mi bębenki. Znowu. Znowu muszę je wymieniać. Żadne przy was nie są wystarczająco wytrzymałe. To jakie by tu teraz wypróbować? Były już nasze narodowe, były chińskie i niemieckie, może by tak spróbować rosyjskich? - głośno myślał Jeff. 
Ja poczułam nadchodzące zmęczenie. Wzięłam szybki prysznic i skierowałam się do łóżka, a w ślad za mną poszła Cami. Obie szybko znalazłyśmy się w krainie Morfeusza. 
Obudził nas przerażający krzyk dochodzący z niższego piętra. Willa i Jeffa nie było, toteż ja i Cami stwierdziłyśmy, że chłopcy chcą nas po prostu nastraszyć. Próbowałyśmy włączyć światło, jednak nie było prądu, wyszłyśmy na korytarz i usłyszałyśmy hałas dochodzący z kuchni. Poszłyśmy więć w tamtym kierunku. Na podłodze w pustym pomieszczeniu leżała siekiera w plamie krwi, choć równie dobrze mógł to być ketchup. Ponownie usłyszałyśmy hałas. Tym razem dobiegał on z pokoju Jeffreya.
-W co oni z nami grają? - zaczęła się zastanawiać Camille.
Wróciłyśmy na górę. Na łóżku leżała kartka z napisem „Uciekajcie”. Nagle z szafy zaczęły dobiegać naprawdę przerażające dźwięki. Szybko zbiegłyśmy na dół. Drzwi wyjściowe były otwarte, skierowałyśmy się do nich, ale, gdy byłyśmy już bardzo blisko, po prostu się zatrzasnęły. Nie mogłyśmy ich otworzyć, a za nami usłyszałyśmy kroki. Powoli się odwróciłyśmy. Za nami stało dwóch facetów w kominiarkach, zaczęłyśmy krzyczeć. Wówczas William i Jeffrey zdjęli kominiarki i zaczęli się z nas śmiać. Byłam na nich zła. Jak mogli zrobić nam coś takiego. Ich to naprawdę śmieszyło? Nagle Camille zemdlała. Chłopaki zaczęli panikować. William nachylił się nad poszkodowaną. Ta wyczekała odpowiedni moment i wykrzyknęła spontaniczne „BU!”. Moi przyjaciele się wystraszyli, a ja i Cami zaniosłyśmy się niepohamowanym śmiechem. 
-To wcale nie jest śmieszne – zaczął William – Nie rozumiem, co was tak śmieszy. Byłem przekonany, że Cami już nie żyje, nawet wymyśliłem już gdzie moglibyśmy schować ciało i jak spierdolilibyśmy przed policją, a ty się budzisz? Nieładnie - Will bronił urażonej dumy.
-Ale ja wcale nie zemdlałam, panie „Genialny”- wytłumaczyła Cami. 
Potem już udaliśmy się spać. To był męczący dzień. 
Obudziłam się jako pierwsza. Była 8.15, ale czułam, że już nie zasnę ponownie. Moi przyjaciel nadal byli pogrążeni w marzeniach sennych, ja wstałam, skierowałam się do łazienki, przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że wyglądam okropnie. Zapragnęłam usłyszeć głos Michaela. Poszłam na korytarz, podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer do Seattle. Po kilku sygnałach odezwał się znajomy głos, ale nie był to głos Mike'a. To był jego brat.
-Halo.
-Zastałam Michaela? 
-Cześć Lilian. Nie, nie ma go. Sam zaczynam się martwić.
-Ok, dzięki. Przepraszam, że przeszkodziłam.
-Nie ma za co. Na razie.
-Na razie
-Ey, nie martw się – powiedział głos w słuchawce nim się rozłączyłam.
Wróciłam do łazienki, popatrzyłam w lustro. Obraz siedmiu nieszczęść. Znów usłyszałam wszystkie wyzwiska ze strony Daniela. Przecież byłam szmatą, dziwką, suką, kurwą i wszystkim, co najgorsze na tym świecie. Mój chłopak się do mnie nie odzywał. Czułam się okropnie. Chciałam jak najszybciej wyjechać i odciąć się od wszystkiego, co związane z Lafayette. Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Do łazienki wkroczył Will. Nie zamknął za sobą drzwi, nie zdążył, zauważył, że płaczę i natychmiast do mnie podbiegł. Przytulił mnie mocno.
-Cśśś... Lil, co jest? - dopytywał z troską w głosie
-Od kilku dni nie mogę zastać w domu Mike'a. A co jeśli on już mnie nie kocha? - w głowie miałam najczarniejsze scenariusze.
-Nie bądź głuptasem. Oczywiście, że cię kocha, może pojechał już do LA. - starał się mnie uspokoić. 
-Kocham cię braciszku.
-Ja ciebie też kocham siostrzyczko.
-Oh, jak słodko - usłyszeliśmy w drzwiach głos Cami - Normalnie zaraz zwymiotuję od nadmiaru słodyczy - taktowna, jak zawsze.
-Hej, nie musisz być zazdrosna. Ciebie też mogę wyściskać. Oczywiście pod warunkiem, że się rozbierzesz - poczucie humoru level William. 
-Dzięki. Obejdzie się, miśki - rzuciła i opuściła łazienkę. 



sobota, 15 lipca 2017

[GN'R #21] "...leżała na murawie i płakała..."


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:


16 VIII 1982


Lilian:


Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem. Niechętnie podniosłam powieki, leniwie rozejrzałam się po pokoju i stwierdziłam, że wstali już wszyscy z wyjątkiem mnie. Spojrzałam na zegarek, który stał na komodzie Jeffa, aby dowiedzieć się, że już ładnych kilka minut po 11. Wstałam więc z łóżka, wzięłam głęboki oddech i włożyłam na siebie swoje ubrania. Po względnym ogarnięciu mojego wyglądu mogłam zejść na dół. W domu panowała cisza przerywana szeptami, które dochodziły z kuchni, ponadto we wszystkich pomieszczeniach unosił się zapach kawy. Udałam się w stronę miejsca, w którym czekała na mnie lodówka, jednak nie weszłam do środka. Will i Cami o czymś rozmawiali. Stojąc przy otwartych drzwiach, zaczęłam przysłuchiwać się ich rozmowie.
-Kiedy dokładnie?- zapytała Cami.
-Kiedy tylko Jeff skończy swoje zamówienia – odpowiedział Will.
-A ty?
-A ja? A ja muszę już tylko dostarczyć to ludziom, odebrać od nich kasę i rozliczyć się z dostawcą.
-Ja chcę to zrobić jak najszybciej, mam dość tego miejsca.
Chyba wrócili do tematu z poprzedniego dnia, tego, którego nie drążyłam. To chyba rzeczywiście było coś ważnego. Tym razem nie mogłam dać za wygraną i musiałam dowiedzieć się o co właściwie chodzi. To stało się moim priorytetem na tamtą chwilę. Wsunęłam głowę do pomieszczenia i obdarzyłam Cami i Willa pytającym spojrzeniem. Gdy moi przyjaciele mnie ujrzeli, natychmiast umilkli. Stanęłam przed nimi i skrzyżowałam ręce.
-Może mi ktoś wytłumaczyć, o co właściwie chodzi? - zapytałam z wyrzutem.
-Właściwie to chciałem jeszcze poczekać z tą informacją, więc...
-Nie William – przerwałam bratu – Naprawdę mam dość tego, że wy wszyscy o czymś wiecie, rozmawiacie o czymś, jest to dla was tak cholernie ważne, a przy mnie milczycie. Ja jedna nie wiem, co się wokół mnie dzieje, co tak bardzo absorbuje moich przyjaciół.
-Dobra. Lili, mamy zamiar spełnić nasze największe marzenie – zaczął William.
-Jaśniej proszę.
-Wyjeżdżamy. Jedziemy podbijać świat. Ty, ja, Cami i Jeffrey.
Zatkało mnie. Rzeczywiście to było moje największe marzenie, szczególnie odkąd dzieliłam je już nie tylko z przyjaciółmi, ale także z Michaelem. Wyjazd miał być dla nas szansą na spędzenie wspólnie reszty naszego życia. Jednak coś, co w jednej chwili stało się tak realne, było też dla mnie tak niezrozumiałe. Nagle nasze mrzonki miały stać się rzeczywistością? Los Angeles? Miasto Aniołów? Spójrzmy na to realnie. Przecież byliśmy w Lafayette, to ponad 2 tysiące mil od naszego wyśnionego miejsca, to ponad 30 godzin podróży. Czy to nie było niczym porywanie się z motyką na słońce? Przez moją głowę nagle przebiegło tysiące myśli, tysiące wątpliwości, a im wszystkim towarzyszył wielki czerwony neon - „JAK?”
William i Cami widzieli moją zdziwioną minę. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Odkąd pamiętam, głęboko wierzyłam, że to się kiedyś uda, a kiedy moi przyjaciele powiedzieli, że zaczynamy realizację, to wszystko prysło jak bańka mydlana. Jakby całe moje marzycielstwo opuściło mój organizm, a jego miejsce zastąpił ten pieprzony realizm.
-Jak? - to jedyne, co byłam w stanie z siebie wydusić.
-Normalnie. Ja i Jeff zarobiliśmy ostatnio sporą ilość pieniędzy, które przeznaczymy na ten cel. Pojedziemy samochodem Cami. - odpowiedział pewnie brat.
-Wy wiecie, że to ponad 30 godzin podróży? -dopytywałam.
-Oczywiście, że wiemy. Za kogo nas masz?
'Za nieodpowiedzialnych gnojków?' - pomyślałam.
-No dobra. A co dalej? - dopytywałam.
-Zrobimy to, o czym od zawsze marzyliśmy. Założymy zespół.
-A gdzie będziemy mieszkać, za co żyć?
-Kurwa, wybrałaś sobie moment na stwarzanie problemów tam, gdzie ich nie ma. Powinnaś się cieszyć, a nie zawracać sobie główkę takimi banałami – odparł.
-Banałami? Will, to bardzo istotne rzeczy – starałam się sprowadzić brata na ziemię.
-Moja znajoma pomogła mi tam wynająć mieszkanie – zaczęła Camille – To nic wielkiego. Dawny garaż przerobiony na mieszkanie, ale zawsze coś. Poza tym mam już tam załatwioną pracę.
Czyli ten wyjazd to zupełnie na poważnie? Nasze marzenia o wielkim mieście aniołów, o karierze się spełnią? Nie potrafiłam uwierzyć własnym uszom. Te 'nieodpowiedzialne gnojki' naprawdę pomyśleli o wszystkim. To nie jest pomysł, który po prostu strzelił im do głów i od razu zdecydowali się na jego realizację, a głębiej przemyślane i zaplanowane przedsięwzięcie.
-Ej, Lili, żyjesz? Stary, zastrzeliłeś własną siostrę wiadomością o wyjeździe.
-Dajcie mi się oswoić z tą myślą... - powiedziałam i opuściłam pomieszczenie. Oszołomiona przycupnęłam na korytarzu obok komody. Podniosłam słuchawkę telefonu i wykręciłam numer do Seattle. Musiałam podzielić się radosną nowiną z moim ukochanym. Poza tym bardzo się za nim stęskniłam. Chciałam usłyszeć jego głos, za którym tak bardzo tęskniłam. Nie rozmawialiśmy już kilka dni z rzędu, powoli zaczynałam się martwić.
Czekałam jeden sygnał, dwa, cztery, w końcu usłyszałam po drugiej stronie męski głos, barwą zbliżony do głosu Michaela, jednak nie był to ten tak długo wyczekiwany dźwięk.
-Halo? - usłyszałam zaspany głos.
-Zastałam Michaela? - zapytałam z nadzieją.
-Lilian?
-Tak.
-Ja jestem bratem Mike'a. Opowiadał mi co nieco o tobie. Ya know.
-Cieszę się. To zastałam go czy nie?
-Nie. Zniknął jego motocykl i gitara. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz go widziałem. Ale wiesz, ja późno wracam, on wcześnie wychodzi, może to dlatego. Nie martw się. Z pewnością niedługo się do ciebie odezwie.
-Ta. Dzięki.
Odłożyłam słuchawkę. Zrobiło mi się przykro. Tęskniłam, a nawet nie mogłam porozmawiać z moim chłopakiem przez telefon. Podniosłam się z podłogi, ubrałam się i wyszłam na spacer. Potrzebowałam odetchnąć świeżym powietrzem. Wewnątrz byłam pełna sprzecznych emocji. Z jednej trony rozpierała mnie radość, bo niedługo mieliśmy spełnić nasze największe marzenie, wyjechać z Indiany do Los Angeles, a z drugiej strony było mi przykro, bo nie mogłam dodzwonić się do mojego ukochanego i podzielić z nim radosną nowiną. Potrzebowałam się uspokoić. Ta cała sytuacja z Michaelem zaczynała wyglądać dziwnie. Podejrzewałam, że być może Mike już obrał za swój cel Los Angeles. Tylko czy on naprawdę nie mógł do mnie zadzwonić? Spacerowałam tak ulicami miasta. Nawet nie zauważyłam, kiedy po moich policzkach zaczęły płynąć słone łzy. Musiałam dać w ten sposób upust emocjom, które się we mnie skumulowały.

Camille:

Po śniadaniu z moim przyjacielem, chciałam udać się na krótki spacer. Miałam jasno określony cel swojej wędrówki, którą początkowo dzieliłam z Willem. Rozstaliśmy się w połowie mojej drogi do celu. William miał zająć się dopięciem na ostatni guzik wszystkich swoich zamówień, miał spotkać się z czterema osobami. To, co chłopak robił mogło skończyć się tragicznie dla miasta. Może inaczej. Mogłoby, gdyby Will i Jeff nie dokonali starannej selekcji ewentualnych kupców ich towaru. Morderstwa, napady z bronią w ręku, groźby. Widmo tych przestępstw roztaczało się nad Lafayette. Każdy miał coś, co musiał załatwić, a broń z pewnością ułatwiłaby mu zadanie. Dlatego, kiedy ludzie dowiedzieli się, że można coś takiego nabyć poprzez kontakt się z Willem i Jeffem, zaczęli dosłownie walić drzwiami i oknami. Na całe szczęście moi przyjaciele wyczuli zbliżające się niebezpieczeństwo i dokonali niezbędnej selekcji. Dzięki temu spośród tłumu ludzi wyłonili osoby, które na pewno nie wykorzystają broni w tak nikczemnych celach. Mogli być więc spokojni o czystość ich sumienia w losach tego miasta, a przy okazji zarobić pokaźną sumę pieniędzy. Jeffrey także od rana biegał po mieście, aby zakończyć swój biznes. Pełnił tego dnia wszystkie możliwe role. Był biznesmenem, sprzedawcą własnego towaru, egzekutorem długów i płatnikiem własnych, drobnych zaległości, a podejrzewam, że to tylko niektóre z pełnionych przez niego tego dnia funkcji. Ja spacerowałam w kierunku mieszkania Raya. Po drodze złożyłam wypowiedzenie w pracy i wreszcie mogłam odetchnąć pełną piersią. Zapewniłam babci opiekę w postaci mojej kuzynki, zakończyłam pracę i wreszcie żegnałam się z tym miastem i okropnymi wspomnieniami, które u mnie wywołuje do dnia dzisiejszego. W końcu udało mi się dotrzeć do mieszkania Raya. Zapukałam do drzwi i czekałam aż brunet mi je otworzy. Chłopak załatwił tę sprawę niebywale szybko. Otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił do środka. Uśmiechnęłam się na jego widok. Przytuliłam przyjaciela i zajęłam miejsce na kanapie. Brakowało mi tego wariata, tego pseudo psychologa. Opowiedziałam mu o wszystkim, co mnie spotkało, a Ray mnie po prostu słuchał, nie wtrącał się, nie pouczał. Za to go ceniłam, cenię do dnia dzisiejszego, jest świetnym rozmówcą. W tym jest bardzo podobny do Jeffreya. Najpierw wysłuchiwał, a potem znajdował jakąś puentę płynącą z opowieści, coś, czym mógłby całość podsumować, wskazać pozytywne aspekty całego zdarzenia. Od Jeffa odróżniało go jednak wariactwo, szaleństwo. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie, że ma wyjebane na wszystko, ale to melancholijny człowiek. Gdy już mnie wysłuchał i podsumował wszystko, on opowiadał. Mówił o swoim zespole, o ich nowych piosenkach, o codziennych próbach i imprezowaniu. Rozmowa zaabsorbowała mnie do tego stopnia, że kompletnie straciłam poczucie czasu. Ray stanowił taką poduszkę do wygadania. Najpierw zachęcał do tego przez swoją otwartość, a po pierwszej takiej rozmowie człowiek zdawał sobie sprawę z powagi, z jaką do tego podchodzi, z obecności tej jego drugiej strony, tej uczuciowości. Jeden człowiek, milion oblicz. Gdy spojrzałam na zegarek, przekonałam się, jak wiele czasu zajęłam przyjacielowi i przypomniałam sobie o tym, dlaczego go właściwie nawiedzam.
-Chcę spełniać marzenia Ray – zaczęłam.
-To dobrze. Co zamierzasz z tym zrobić?
-Ja, Lilian, William, Jeffrey i LA.
-LA? Wyjeżdżacie? - chłopak szeroko otworzył oczy.
-Tak – spuściłam wzrok.
-”Tylko niemożliwe jest warte wysiłku.”
-A co z Tobą?
-Ja? Zostanę tutaj – westchnął ciężko – Pojechałbym z wami. LA daje niezwykłe możliwości, ale przecież nie przekonam do tego tych pojebów w tak krótkim czasie. Im jest dobrze tak, jak jest, ale ja chętnie wyszedłbym już z tego pieprzonego garażu.
-Uda wam się. William mówił coś o jakimś koncercie.
-Tak. Znaczy tak jakby. Powiedzmy, że jesteśmy w trakcie ostatecznych rozmów.
Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, potem postanowiłam wracać. Miałam najpierw zajść do domu. Przytuliłam przyjaciela i opuściłam jego mieszkanie. Droga do mojego domu prowadziła niedaleko szkoły. Wobec tego musiałam przejść obok boiska. To, co tam zobaczyłam, przeszło jednak wszelkie pojęcie. Daniel Adams bił moją przyjaciółkę i okropnie na nią przy tym wrzeszczał. Lili leżała na murawie i płakała. Musiałam coś zrobić. Podwinęłam rękawy i skierowałam się w ich stronę.
-Adams!- krzyknęłam.
Chłopak posłał mi gniewne spojrzenie, ale nie przerwał swojej czynności. Podbiegłam do chłopaka i odepchnęłam go od przyjaciółki.
-Spieprzaj! - wykrzyknęłam i uklękłam przy przyjaciółce, aby jej pomóc. Zostałam jednak brutalnie odciągnięta za włosy.
-Nie wtrącaj się, mała – wysyczał w moim kierunku.
Miałam szczęście, że na horyzoncie pojawił się Ray. Dostrzegł całą sytuację i podbiegł w naszą stronę. Wyminął Adamsa i ukucnął przy Lilian. Pomógł jej usiąść i złapać oddech. Adams trwał w krótkim osłupieniu, ale potem próbował odciągnąć Raya od Lil. Chłopak utrzymał jednak równowagę, podniósł się i stał twarzą w twarz z Adamsem, zasłaniając Lilian.
-Nie wtrącaj się! - wykrzyknął Adams i chciał uderzyć mojego przyjaciela. Ten jednak zablokował cios i z politowaniem pokręcił głową.
-Stary, serio myślisz, że będę się z tobą bił? - zakpił Ray – Sam sobie stąd pójdziesz i przeprosisz moje przyjaciółki za utratę nad sobą kontroli – mówił niebywale spokojnie.
-Dlaczego miałbym to zrobić? Chyba mnie nie znasz.
Adams ponownie wymierzył cios, który Ray zatrzymał, a następnie zwinnym ruchem wykręcił Danielowi rękę. Chłopak zaczął się rzucać, starał się za wszelką cenę wyrwać z uścisku.
-Uspokój się trochę, bo inaczej może się to źle skończyć – w tym miejscu Ray poprawił swój uścisk, powodując większy ból u napastnika – A teraz powtórzę jeszcze raz tylko wolniej. Za chwilę przeprosisz moje przyjaciółki za swój napad szału i pójdziesz sobie stąd. Raz na zawsze odpieprzysz się od Lilian. Zrozumiałeś? - chłopak ponownie zaczął się szarpać, więc Ray poprawił uścisk i cedząc przez zaciśnięte zęby powtórzył – Zrozumiałeś?
-Tak – stęknął.
Ray puścił chłopaka, który z wielką łaską przeprosił Lili i mnie, a potem odszedł wkurzony. Ja natychmiast doskoczyłam do Lili, zaś nasz przyjaciel uczynił to dopiero, gdy upewnił się, że Adams zniknął z pola widzenia.


sobota, 10 czerwca 2017

[GN'R #20] "Stałem się pieprzonym białasem"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

Jak mijał Wam czas przed wyjazdem?


Saul:

Atmosfera była dosyć napięta, w powietrzu unosiło się widmo kłótni. Alex zaczynała mieć wątpliwości. Nie chciała zostawiać mamy, bała się, że w ten sposób ją dobije, że cała ta sytuacja podziała na nią destrukcyjnie. Prawda jest jednak taka, że pani Blood przejmowała się jedynie sprawą pieniędzy, a raczej sprawą ich braku. Gdy tylko przypadkiem spotkała Alexandrę, robiła jej pranie mózgu, mówiąc, że jej potrzebuje, że chce walczyć z chorobą, że zmieni się. Alex się wówczas rozklejała, stwierdzała, że nie może nigdzie jechać, że nieludzkim będzie pozostawienie jej matki samej. Podjąłem więc jeden z najdrastyczniejszych kroków. Musiałem sam spotkać się z mamą mojej dziewczyny i po prostu dowiedzieć się wszystkiego. Poprosiłem moją mamę, aby zajęła czymś Alex, nawet ona zauważyła, że z moją ukochaną dzieje się coś dziwnego. Ja w tym czasie udałem się do mieszkania dziewczyny. Pewnie zapukałem do drzwi. Dotarcie do nich zajęło pani Blood dłuższą chwilę. Otworzyła je szeroko. Zawahałem się nim wszedłem do środka. Pani Blood była okropnie blada, miała podkrążone oczy i przetłuszczone, potargane włosy. W mieszkaniu unosił się odurzający zapach alkoholu wymieszanego z dymem papierosowym. Nie czkając na właścicielkę mieszkania, skierowałem się do kuchni i zająłem miejsce przy stole. W zlewie piętrzyły się naczynia, serweta na stole była przypalona papierosem. Kobieta dotarła do mnie po krótkiej chwili i usiadła naprzeciwko mnie. Milczałem, wpatrywałem się w oblicze kobiety. W jednej chwili zacząłem doskonale rozumieć obawy blondynki. Na jednej z szafek dostrzegłem ledwie napoczętą butelkę wódki. Chyba przeszkodziłem w spokojnym spożywaniu alkoholu. Nie, w upijaniu się, w staczaniu się coraz niżej, w osiąganiu kolejnego fałszywego dna. 
-Gdzie jest Alexandra? - wybełkotała, a ja obserwowałem ruch jej sinych ust.
-Jest bezpieczna. Naprawdę chciałaby pani, aby pani jedyna córka widziała panią w takim stanie? - kobieta nie odpowiedziała, dlatego kontynuowałem – Z pewnością Alex nie chciałaby widzieć pani w takim stanie. 
-Co ty wiesz o mojej córce? - zakpiła – Poza tym kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? - zareagowała bardzo agresywnie.
-Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chcę być kimś w rodzaju moralizatora. Chcę pani po prostu uświadomić pewne fakty. Alex chciałaby być szczęśliwa. Wie pani, taka głupia ludzka zachcianka - chcemy być szczęśliwi. Czy pani jest szczęśliwa? - kobieta nie odpowiedziała – Nie mnie oceniać, to już pani osobista sprawa, ale sposób, w jaki pani się zachowuje, uniemożliwia osiągnięcie szczęścia pani córce. Jeżeli dobrze jest pani w tej sytuacji, w jakiej się pani znajduje, niech pani przynajmniej umożliwi Alex odcięcie się od tego wszystkiego, od kłopotów z tym związanych. Ostatnio Alexandra była na dobrej drodze do tego, by zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które spotkały ją w tym domu, które spotkały ją przez pani chorobę, ale pani zaczęła się pojawiać i mieszać jej w głowie.
-Rozmowę z własną córką nazywasz mieszaniem w głowie? - ponownie ze mnie zakpiła.
-Zwykła rozmowa nie byłaby niczym złym, ale to w jaki sposób ona się zawsze toczy jest złe. Pani zawsze obiecuje poprawę, że skończy z tym pani, że pójdzie się leczyć, budzi pani w Alex nadzieję na normalne życie z jej mamą, tylko że oboje wiemy, że pani nie pójdzie na odwyk, że ta nadzieja jest fałszywa, że to 'normalne życie' już przepadło. My to wiemy, ale Alex tego nie wie. Robi sobie nadzieje, łudzi się, że pani naprawdę z tym skończy, a potem znów widzi panią pijaną. Alexandra jest naprawdę wrażliwa, potrzebuje swego rodzaju ustabilizowania, więc jeżeli pani chce jej dobra, to mamy dwa rozwiązania. Albo dotrzyma pani obietnicy i będzie się leczyć, albo pozwoli jej pani być szczęśliwą, co osiągnie poprzez zapomnienie o tym wszystkim, co ją tu spotkało – zasiałem niepewność w umyśle pani Blood. Tkwiła ona chwilę w bezruchu, analizując wszystkie moje słowa, co pewnie nie było takie łatwe, alkohol w jej organizmie pewnie niemal natychmiast wyparował. Właśnie dlatego kobieta się w końcu podniosła i chwyciła napoczętą butelkę wódki z blatu, a mi kazała wyjść. Nie protestowałem. Miałem po prostu nadzieję, że coś do niej dotarło. Jeśli chce sobie niszczyć życie i zdrowie – droga wolna, ale niech pozwoli Alex być szczęśliwą. Szedłem ulicami miasta z nadzieją, że mamie udało się zająć moją dziewczynę czymś miłym, co pozwoliło jej się odstresować. Ja miałem jeszcze jeden problem. Był nim Steven. Całymi dniami szlajał się po ulicach miasta, nie obchodziło go, czy świeci akurat słońce czy może pada deszcz. A ja miałem go na sumieniu. Najpierw kazałem mu się ogarnąć, podnieść z tego, wiedziałem, że to dla niego było wyjątkowo trudne, ale chłopak musiał wrócić do normalnego życia. Potem jednak wyładowałem na nim cały swój gniew, jaki narósł przez sytuację z wahaniami nastroju Alex i opierniczyłem jego próbę powrotu do normalności. Świetny ze mnie przyjaciel. Czułem się cholernie winny. Chłopak już nawet nie wynosił z pokoju swojego zestawu perkusyjnego, mało tego nawet nie rozłożył go w pokoju, stał spakowany i czekał aż Steven sobie o nim przypomni, a ja musiałem mu uświadomić po co właściwie wyjeżdżamy. Szukałem chłopaka w miejscach, gdzie dawniej spędzał najwięcej czasu, ale go tam nie zastałem, wtedy domyśliłem się, gdzie mogę go znaleźć. Kupiłem znicz i poszedłem na cmentarz. Nie pomyliłem się. Postawiłem zapalony znicz i usiadłem obok blondyna. Milczałem, czekałem aż Adler zacznie, jednak na to się nie zanosiło.
-Szukałem cię- zacząłem.
-Po co? - zapytał, nie przenosząc na mnie wzroku.
-Nie wiem. Chciałem pogadać ze swoim przyjacielem.
-Chyba nie mam nastroju, wybacz – spuścił głowę.
-A kiedy ostatnio miałeś? - nie uzyskałem odpowiedzi, wobec tego kontynuowałem – Stary, musimy wyjechać. Żadne z nas nie ma już wystarczająco siły mierzyć się tutaj z każdym kolejnym dniem. 
-Masz rację. Próbuję sobie z tym poradzić, ale to trudniejsze niż mogłoby się wydawać. 
-Zdaję sobie sprawę.
-Z niczego sobie, kurwa, nie zdajesz sprawy -zaczął krzyczeć, dał upust złości - Chodzę jak automat, muszę wyjść na spacer, bo nie wytrzymuję w jednym miejscu, więc wychodzę i każdego dnia mówię sobie, że tu nie przyjdę, że muszę się ogarnąć, a zawsze w końcu tu ląduję. Nogi niosą mnie same. Mam wrażenie, że mnie woła, że mnie potrzebuję, a gdy tu przychodzę, w głowie słyszę to niemal bezgłośne „Przepraszam” i głośny strzał. Odjebało mi. Zwariowałem... - dawno nie słyszałem tylu słów z jego ust.
-Nie zwariowałeś – położyłem chłopakowi rękę na ramieniu – Teraz pomyślmy, czy ci odjebało... Tak. Mniej więcej wtedy, kiedy zaczęło ci się wydawać, że twoje chamskie anegdotki są śmieszne. 
-Ey, one są śmieszne. Sam się z nich, kurwa, śmiejesz. Hipokryta się znalazł- uśmiechnął się, przysięgam. Udało mi się go choć trochę zaangażować w coś emocjonalnie. Byłbym genialnym psychologiem, gdybym oczywiście nie był tak zajebistym gitarzystą. Cóż, jeszcze chwilę spędziliśmy na cmentarzu w milczeniu, a potem razem stamtąd wyszliśmy z nadzieją, że uda nam się zostawić wszystkie niewygodne wspomnienia w Cleveland, a w Los Angeles zaczniemy z czystą kartką, zupełnie białą. Nie pomyśleliśmy, że długopis, którym pisaliśmy na poprzedniej stronie, może odcisnąć swój ślad na kolejnej i z pozoru nie będąc widocznym może wpływać na dalsze losy każdego z nas. Razem z Adlerem skierowaliśmy się do mnie do domu. Zastaliśmy mamę i Alex w kuchni. Właśnie skończyły robić obiad i wzięły się za deser. Mama podała mnie i Stevenowi fartuchy. Stwierdziła, że dobrze zrobi nam taka chwila relaksu. Zostawiła nas w kuchni samych. Każde z nas miało na twarzy uśmiech, ale i skupienie. Przy idealnym przepływie informacji między nami staraliśmy się zrobić ciasto idealne. Wreszcie poznałem wszystkie tajniki tego, jak mama zawsze robiła moje ulubione ciasto owocowe. Jej sekretny przepis nie był aż tak skomplikowany, jak można się było tego spodziewać. Dobra organizacja również zrobiła swoje. Ja przygotowywałem biszkopt, Steve mył i kroił owoce, a Alex zajęła się masą, którą należało przełożyć ciasto. Wypełniliśmy swoje początkowe zadania. Masa i pokrojone owoce czekały na swój moment, zaś ciasto wlane do blachy wylądowało w piekarniku. Popijając zieloną herbatę czekaliśmy, aż ciasto urośnie i przybierze odpowiednią barwę. Ten dzień był pewnym przełomem. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Alex bawiła się mąką, którą miała tuż obok siebie i nagle, bez żadnego ostrzeżenia sypnęła mi prosto w twarz. Obdarzyłem blondynkę pytającym spojrzeniem. Ona i Adler nie potrafili powstrzymać już śmiechu.
-Serio? Śmieszy was to, że w przeciągu chwili stałem się pieprzonym białasem?
-No – przyznał Adler.
-Wobec tego, wy będziecie czarnuchami! - sypnąłem moim przyjaciołom kakao w twarze. W ten właśnie sposób rozpoczęła się wielka wojna, która zaowocowała pogrążoną w pyle kuchnią, włosami pełnymi mąki, kakao i innych tym podobnych rzeczy. W ostatniej chwili spostrzegliśmy się, że trzeba wyjąć już ciasto z piekarnika. W tym też momencie do kuchni weszła moja mama. Nie mogła uwierzyć, co zrobiliśmy z jej kuchnią. Sama dokończyła robienie ciasta, a my musieliśmy wziąć prysznice i posprzątać kuchnię na błysk. Trochę nam to zajęło, ale z pewnością nie był to czas stracony. To był czas dla nas, dla naszej trójki. Niezwykle istotny, wręcz przełomowy.


sobota, 13 maja 2017

[GN'R #19] "Chodź, nie pierdol"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey



15 VIII 1982

Lilian:

Ten dzień spędzałam, leżąc w pokoju z ciekawą książką w dłoniach. William natomiast po raz kolejny przebywał poza domem. Powoli zaczynało mnie to irytować. Jeffrey i Will zajmowali się własnymi sprawami, nie było ich całymi dniami w domu, Camille wciąż przebywała u babci, a Raya dopadła depresja. Brakowało mi wokół tych ludzi. Nie było ich, kiedy ich naprawdę potrzebowałam. Czułam się osamotniona. Każde z nas tkwiło we własnym świecie, miało własne dylematy i problemy, a równocześnie każde z nas potrzebowało wsparcia i obecności pozostałych. Nagle do mojego pokoju wszedł Will.
-Zbieraj się, mała.
Spojrzałam na mojego brata, jak na kompletnego idiotę. Ja sobie leżałam cały dzień w mojej słodkiej piżamce, a on mi tu wyskakuje z takim tekstem?
-Kurwa, zbieraj się, nie mamy czasu -zirytował się – Mam dość patrzenia w twoje zapłakane oczy, musimy cię trochę rozerwać – dodał już łagodnym tonem.
-Nie chcę się rozrywać... Nie jest mi do śmiechu, daj mi po prostu odpocząć.
-Chodź, nie pierdol.
Mając przed sobą wkurzoną minę mojego brata, odłożyłam książkę, podniosłam się z łóżka i skierowałam do łazienki. Ubrałam się, włosy związałam w luźny kok i znów nie robiąc makijażu, wyszłam z łazienki. Jeffrey czekał na nas na dole. Ucieszyłam się na jego widok, w końcu już przez kilka dni się nie widzieliśmy. Przytuliłam się do bruneta, a na moją twarz wstąpił uśmiech. Spacerowaliśmy więc ulicami naszego miasta. Droga, którą chłopaki mnie wiedli, nie mówiła mi nic. Miałam wrażenie, że specjalnie prowadzą mnie bardzo skomplikowaną trasą tylko po to, abym nie poznała, gdzie się właściwie znajduję i dokąd zmierzamy.
-William, rozmawiałeś z Rayem? - zapytałam.
-Tak. Chyba nawet trochę przemówiłem mu do rozsądku.
-Dziękuję.
-To on powinien mi dziękować. - Will posłał mi słodki uśmiech, dawno się tak nie uśmiechał.
Szliśmy tak i szliśmy, po długim spacerze wyszliśmy z tych zakamarków do głównej ulicy. Tam ujrzałam bar, do którego zwykle zaglądaliśmy, tam właśnie pracowała Camille. Naprawdę nie miałam ochoty na przebywanie w tym miejscu, także na widok tego budynku skrzywiłam się. Chłopaki natychmiast dostrzegli moją minę i obu ich ona rozbawiła. Moi przyjaciele chyba poczuli, że mam ochotę prysnąć, bowiem złapali mnie pod ręce i skierowali się do wejścia. Przekroczyliśmy próg baru i zajęliśmy miejsce przy stoliku w kącie. Zawsze tam siadaliśmy, stamtąd był idealny widok na resztę klubu. Jeffrey i William znów gdzieś poszli, twierdząc, że chcą zamówić coś do picia, ale jakoś nagle straciłam ich z oczu. Nagle na zapleczu usłyszałam spontaniczny krzyk, a po chwili wrócili moi przyjaciele. Czekaliśmy na nasze zamówienie. Chwilę to trwało, ale w końcu pojawiła się kelnerka, zbierała z lady nasze zamówienie i jako swój cel obrała nasz stolik, ja w tym czasie oparłam głowę o ramię brata i zmęczona przymknęłam oczy.
-Dla panów piwo, a dla pani sok pomarańczowy.
-Jak to sok? - natychmiast otworzyłam oczy i już chciałam kłócić się z kelnerką i z moim bratem, bo to na pewno on był odpowiedzialny za ten sok, ale wreszcie przyjrzałam się kelnerce i zamurowało mnie.
-Camille!
-Lili!
Nie mogłam w to uwierzyć, stałam w barze i ściskałam moją przyjaciółkę. Bardzo się za nią stęskniłam i nareszcie mogłam ją do siebie mocno przytulić, porozmawiać, opowiedzieć, co działo się przez ten czas jej nieobecności. Potrzebowałam jej obok siebie.
-Jak babcia? - zapytałam.
-Lepiej. Dzięki, że pytasz - posłała mi swój słodki uśmiech – William, za kilka dni możemy ruszać.
Will pokiwał twierdząco głową i pogrążył się w swoich myślach.
-Jak to ruszać? Dokąd? - dopytywałam.
-Chłopaki nic ci nie powiedzieli? - zapytała zdziwiona Camille.
-Nie – odparłam.
-William, w co ty grasz, dlaczego nie uświadomiłeś siostry? - obarczyła go przeszywającym spojrzeniem.
-W nic nie gram, to po prostu miała być niespodzianka – odparł – Którą zjebałaś – dodał.
Camille pokazała Rudemu język i szybko zmieniła temat. Ja nie przejęłam się specjalnie całym tym wyjazdem, byłam przekonana, że znów chodzi o coś związanego z tym dużym zamówieniem. Bardziej interesowała mnie obecność mojej przyjaciółki, poklepałam miejsce na kanapie, prosząc, aby usiadła obok mnie. Dziewczyny nie trzeba było prosić dwa razy, natychmiast zajęła wolne miejsce.
-Powiedzcie co słychać u was. Lili? - posłała mi pytające spojrzenie.
-Nic takiego – odpowiedziałam niby obojętnym tonem głosu.
W tej wypowiedzi miałam jednak konkretny cel. Starałam się dać znać mojej przyjaciółce, że wolę pogadać z nią w cztery oczy. Zdawanie relacji z moich schadzek z Michaelem raczej mogło ominąć Willa i Jeffa. Przecież chyba nie interesowałoby ich słuchanie tych słodkich głupot. To siedziało w mojej głowie tyle czasu i już mnie zaczynało powoli od tego mdlić, oni by tego nie wytrzymali, a jednak musiałam się tym z kimś podzielić. William musiał się jednak wtrącić.
-Nic takiego?! Przespanie się z gościem z Seattle i postawienie mnie w tak dwuznacznej sytuacji nazywasz „niczym takim”? Zadzwonię do Mike'a. Zobaczymy, jak się z tego wytłumaczysz.
-Czekaj... - Cami przetwarza dane - ...przespałaś się z kimś i to jeszcze z kimś z Seattle?
Zrobiłam się czerwona jak burak. Dlaczego mówili o tym tak głośno? Ludzie z innego stolika spojrzeli w moim kierunku. Nie mogłam się już pozbyć tego ciążącego na mnie uczucia, że ktoś cały czas mi się przygląda.
-Moment. William, przespała się? To była jednorazowa przygoda? Może raczej się z nim kochała? Myślę, że to pojęcie będzie jej łatwiej zaakceptować. - kontynuowała Camille.
-Chyba masz rację. - mój brat przybrał głupawy uśmiech.
-Lili, z kim się kochałaś? Dlaczego trzymasz mnie w tej nieświadomości? Ja przecież zaraz eksploduję!
„Ja też eksploduję, jeśli się nie przymkniecie”- pomyślałam. Cały czas krzyczeli. Moja twarz nie była już czerwona, była fioletowa, przysięgam. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię albo przynajmniej wczłapać pod klubowy stolik. W tamtej chwili zrobiłabym wszystko, aby tylko uniknąć tych wścibskich spojrzeń z innych stolików. To prawda, że ludzi nie było dużo, ale wszyscy obecni już mi się przyglądali. Powoli zaczęłam osuwać się na klubowej kanapie, próbując stać się choć odrobinę mniej widoczną.
-Lilian, odezwij się. - potrząsnęła mną Camille.
-Czy musicie się tak drzeć? Naprawdę nie mogliśmy o tym porozmawiać w domu? - zapytałam z wyrzutem.
-Wiesz siostrzyczko, sama się o to prosiłaś. Ty odczuwałaś wówczas podniecenie, a nam daj się chociaż trochę pośmiać, chyba należy mi się po tym, co zobaczyłem.
-Co zobaczyłeś? - dopytywała Cami – No powiedzcie coś, bo zwariuję.
William i Jeff zaczęli się śmiać, a Cami przyglądał mi się z wyczekiwaniem. Fajnie, że mieli ubaw z doprowadzania mnie do szału, mi jednak nie było do śmiechu. To była dla mnie bardzo intymna sytuacja. Pewnie śmiałabym się z tego wszystkiego, gdybyśmy byli w domowym zaciszu, gdzieś, gdzie nie przyglądaliby mi się obcy ludzie. Cała fioletowa wstałam i skierowałam się na zaplecze. Nikogo tam nie zdziwił mój widok, przecież już wcześniej dzięki Cami byłam stałym bywalcem zaplecza. Stanęłam przy telefonie i wykręciłam numer do Mike'a. Jednak głos, który usłyszałam w słuchawce z całą pewnością nie należał do mojego ukochanego.
-Halo?
-Mogę rozmawiać z Michaelem?
-Nie.
-A kiedy będę mogła zadzwonić?
-Nie wiem, od rana go nie ma. Tym lepiej dla mnie, mniejsza kolejka do łazienki. Łapiesz, nie? - zaśmiał się głupkowato.
-Ta, jasne, rozumiem. Jak go zobaczysz, powiedz, że dzwoniła Lilian.
-Ta, przemyślę to. - odłożył słuchawkę.
Domyśliłam się, że był to jeden z jego braci. Przyznam, że zaczynałam się martwić. Dzwoniłam do niego dzień wcześniej i także go nie zastałam. Usiadłam pod ścianą i podciągnęłam kolana pod brodę. Starałam się uspokoić, zaczęłam analizować całą sytuację, może miał coś ważnego do zrobienia, wychodził rano, wracał późno i nie chciał rozmawiać po nocach lub mnie budzić. Utożsamiłam jego zachowanie z obecną rutyną Willa. Nagle zobaczyłam nad sobą Cami.
-Ej, wszystko gra? - zapytała, kucając przy mnie.
-Jasne – westchnęłam.
-Nie chcieliśmy, abyś się na nas złościła.
-Nie złoszczę się. Po prostu jest mi głupio. Widzieliście te wszystkie spojrzenia skierowane na nasz stolik, skierowane na mnie?
-Przepraszam, to sprawa intymna, nie powinniśmy. Ale ej, pierdol tych ludzi. Wróć tam, pokaż im środkowy palec i po prostu wypij swój sok.
-Wiesz co? - obdarzyłam ją rozbawionym spojrzeniem – Wsadź sobie w dupę ten sok.
-Ale to nie jest zwykły sok. To sok z alkoholową niespodzianką!
-To zmienia postać rzeczy. Idziemy pić sok. - wstałam, złapałam Cami pod rękę i wróciłyśmy do stolika. Tam zastałyśmy Willa i Jeffa ze skruszonymi minami. Posłałam im uśmiech i wszystko wróciło do normy. Siedzieliśmy przy stoliku, żartowaliśmy i zaczęliśmy planować nasz wieczór, trzeba było uczcić powrót Cami. Dziewczyna od czasu do czasu musiała obsługiwać jakiś stolik, jednak nie oszukujmy się, w takim klubie w niedzielę nie przesiaduje zbyt wielu ludzi. Opuściliśmy klub, gdy zmiana Cami dobiegła końca. Naszym celem stał się dom Jeffa. Szliśmy wolno, rozkoszowaliśmy się każdym wspólnie postawionym krokiem. Po mieście nie przechadzało się już zbyt wielu ludzi. Zza rogu wyłoniła się jednak znajoma twarz. Był to Ray. Na widok Cami chłopak uśmiechnął się szeroko, a w jego oku ponownie dojrzałam charakterystyczny błysk. Ucieszył się, gdy ją zobaczył, to pewne. Tęsknił za nią. Cami nie czekała długo, ujrzawszy chłopaka, rzuciła mu się na szyję. Byli słodcy jak przyjaciel z przyjaciółką. Nie widzieli się przecież bardzo długo. Trwali tak chwilę w objęciu do momentu, w którym Will głośno chrząknął, ponieważ powoli cała sytuacja stawała się dość kłopotliwa.
-Cami, kiedy wróciłaś? - zapytał.
-Dzisiaj. -odparła z szerokim uśmiechem na ustach.
Ray posłał mojemu bratu mordercze spojrzenie.
-No przecież mówiłem ci, że wraca. - Will podniósł ręce w geście obronnym.
-Ale nie mówiłeś, że dzisiaj... - westchnął – Dokąd zmierzacie? - zapytał.
-Do Jeffa – odpowiedziała Cami – Pójdziesz z nami?
-Chciałbym, ale chłopaki czekają w garażu. Może wy zmienicie plany i wpadniecie?
-Przepraszam Ray, ale jestem naprawdę zmęczona. To był długi dzień. Podróż i jeszcze od razu zmiana w pracy. Wolałabym odpocząć w domowym zaciszu niż imprezować z twoimi koleżkami. - opowiedziała ze smutkiem w głosie Cami.
-Nic nie szkodzi. Odpocznij. Wszyscy odpocznijcie. Na razie!
Chłopak przytulił mnie i Cami na pożegnanie, a potem zniknął za kolejnym rogiem. Droga do Jeffa nie była aż tak długa wobec tego po chwili dotarliśmy na miejsce. Było tam pusto. Znowu. Will i Jeff gdzieś zniknęli. Po raz kolejny ich zamówienie zajęło ich głowy. Ja i Cami zajęłyśmy się przygotowaniem herbaty. Byłyśmy same, w końcu mogłyśmy porozmawiać. Potrzebowałam tego jak tlenu i w końcu Camille sprowokowała rozmowę na ten temat.
-To opowiesz mi w końcu o tym księciu z bajki? - zapytała.
Przedstawiłam przyjaciółce sylwetkę Mike'a. Dziewczyna była pod wrażeniem. Seattle, muzyk, gitara, bas, perkusja, wysoki, blondyn, orzechowe oczy. No powiedzcie mi, czy to nie jest marzenie każdej dziewczyny? Potem przeszłam do szczegółów dotyczących naszego spotkania. Szatynkę cała ta otoczka (poligon, siniaki po pierwszej tam bójce) niesamowicie bawiła. Stwierdziła, że to musi być przeznaczenie, bo niby co innego. Opowiadałam jej wszystko, co wydarzyło się dalej. Nasz wyścig i to, że Mike zaniósł mnie do lekarza, nasz duży konkurs i wspólną wartę. Nie pominęłam oczywiście w swojej opowieści roli Willa, który starał się odstraszyć blondyna, bo tak bardzo mój braciszek starał się mnie chronić. Potem opowiedziałam o zakończeniu poligonu i przeszłam do momentu, w którym McKagan przyjechał do Lafayette, bo tak bardzo za mną tęsknił. Wtedy przeszłam do tego, co najbardziej ją interesowało. Wiedziała, że był to mój pierwszy raz i dlatego tak bardzo interesowało ją, w jaki sposób całość przebiegła. Nie wdawałam się jednak w szczegóły, choć dziewczyna nie dawała się tak łatwo zbyć. Dopytywała o każdą najdrobniejszą rzecz. „A gdzie cię całował? Od czego zaczął? Zwinne ma palce? A język?”-pytała. Myślałam, że uduszę własną przyjaciółkę. Rozumiem, że chciała wiedzieć dosłownie wszystko, ale to chyba drobna przesada. Dość zwinnie unikałam pytań i w końcu przeszłam do najzabawniejszego akcentu, czyli do momentu, w którym to Will wkroczył do mojego pokoju bez pukania, gdy ja i Mike rozkoszowaliśmy się sobą nawzajem, leżąc wspólnie w łóżku. Wcale się nie pomyliłam. Dziewczyna zaniosła się głośnym śmiechem. Było to dla niej niesamowicie zabawne, dla mnie w sumie też. W końcu pojawili się chłopcy.
-Z czego się tak śmiejecie? - zapytał Jeff.
-Lili właśnie mi opowiedziała, jak to Will wszedł do jej pokoju tuż po.
Jeff również zaniósł się głośnym śmiechem, a mój brat jedynie uśmiechnął się pod nosem. Resztę wieczoru spędziliśmy przed telewizorem, jednak to nie film skupiał naszą uwagę, a rozmowa, którą prowadziliśmy. O wszystkim i o niczym. Dość szybko poszliśmy jednak spać, ponieważ Cami była naprawdę zmęczona.





sobota, 8 kwietnia 2017

[GN'R #18] "Dziewczyny za tobą latają..."

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey



13 VIII 1982
Lilian:

Po wyjeździe Michaela byłam przybita. Snułam się z miejsca do miejsca, próbując znaleźć coś, co pozwoliłoby mi się uspokoić. Trwało to i trwało. Nie potrafiłam wysiedzieć w domu, a samotne spacery po mieście nie były czymś, czego poszukiwałam. Will i Jeff załatwiali jakieś swoje sprawy, ponoć mieli tego sporo. Domyślałam się, że chodzi o jakieś duże zamówienie Isbella, nie chciałam się w to mieszać, a poza tym William z góry powiedział, że mam się tym nie interesować. W normalnych warunkach pewnie bym go nie posłuchała, ale wtedy naprawdę nie chciałam i nie miałam siły się z nim kłócić. Potrzebowałam spokoju. Zatem tego dnia William wyszedł dość wcześnie, ja ubrałam się, związałam włosy w niedbały kok i bez makijażu wyszłam z domu. Zastanawiałam się nad celem swojego spaceru i wreszcie wymyśliłam. Skierowałam się w stronę garaży. Po krótkim marszu dotarłam do celu, weszłam do jednego z nich bez uprzedniego zapukania. Panował tam okropny bałagan. Puste butelki, woreczki, niedopałki walały się na podłodze. Na starej, skrzypiącej kanapie siedział Ray z gitarą w dłoniach. Chłopak usłyszał trzask drzwi, dlatego przeniósł na mnie swój wzrok. Ray nie wyglądał wtedy zbyt dobrze. Jego przygaszone spojrzenie, blada cera, zapadnięte policzki i wystające kości nie zachęcały. Chłopak wyglądał dość marnie odkąd przeszedł na własne utrzymanie, mieszkał w małym mieszkanku w jednym z ciemnych zaułków Lafayette, większość czasu spędzał na graniu i imprezowaniu. Zaniedbywał posiłki, truł swój organizm nikotyną, alkoholem, czasem także innymi środkami odurzającymi. Nie wysypiał się, nie jadł normalnych posiłków, nie dbał o siebie zbytnio, więc nie mógł też wyglądać powalająco, tego dnia jednak było dużo gorzej. Coś było na rzeczy.
-Witaj Lilinko. Chodź, siadaj.- zachęcił.
Usiadłam więc tuż obok chłopaka. Milczałam, a Ray brzdąkał coś na gitarze, jednak różniło się to od tego, co zwykle grywali z zespołem.
-Co się dzieje Lil?-zapytał, chcąc rozpocząć rozmowę, jednak ja puściłam jego pytanie mimo uszu i zadałam własne.
-Ray, kiedy ostatnio coś jadłeś?
-Skąd to pytanie?-udał, że nie wie, o czym mówię.
-Stary, widziałeś się rano w lustrze? Skoro sam o siebie nie dbasz, ktoś musi zadbać o ciebie.
-Nie martw się o mnie.- rzucił i wrócił do brzdąkania na Lizzy.
-Ray, ja pytam zupełnie poważnie. Jadłeś coś dziś?
-Nie. - odpowiedział po chwili milczenia.
-A wczoraj?
-Pół zapiekanki i pączka. - powiedział po chwili zastanowienia.
-A przedwczoraj?
-A możesz dać mi spokój? Będziesz teraz to wszystko liczyć? Jakby nie było większych problemów niż moje żarcie.
-Raczej jego brak.- poprawiłam.
-Daj spokój.
-Idziemy na pizzę. Zbieraj się.
Wstałam zabrałam od chłopaka Lizzy i delikatnie odłożyłam ją do futerału. Następnie złapałam Raya pod rękę i mimo jego oporów zabrałam go do pizzerii, która mieściła się nieopodal. Złożyliśmy zamówienie i usiedliśmy wygodnie na czerwonej kanapie. Wnętrze tego miejsca w zasadzie odrzucało. Skrzypiąca podłoga, beżowe ściany w plamach z ketchupu i musztardy, stare stoły i czerwone kanapy z widoczną miejscami gąbką. Pizza była jednak smaczna i za rozsądne pieniądze. Przy stoliku obok siedziała jedna z miejscowych pań lekkich obyczajów. Jej rozmazany makijaż i podwinięta i tak już kusa sukienka wskazywały na szybki numerek w toalecie. Po chwili wyszedł stamtąd tirowiec, położył dziwce pieniądze na stół, skinął głową do barmanki i opuścił pizzerię. Tuż po nim wyszła także kurwa. Wewnątrz zostałam już tylko ja i Ray. Chłopak uciekał wzrokiem, coś leżało mu na wątrobie, ale robił wszystko, aby tylko o tym nie rozmawiać. Wobec tego milczeliśmy oboje. Wreszcie otrzymaliśmy nasze zamówienie. Pizza znikała w zastraszającym tempie. Chłopak był naprawdę głodny. Wcale mu się nie dziwiłam, w końcu nie jadł nic normalnego już od dłuższego czasu.
-No Ray...- zaczęłam, gdy skończyliśmy posiłek -...to teraz powiedz mi, co ci leży na sercu?
-Nie wiem, o czym mówisz. Wszystko w porządku. - chłopak wstał i skierował się do swojego garażu. Podążałam za nim, nie mogłam tego przecież tak zostawić. Znów znajdowaliśmy się w garażu, Ray usiadł na kanapie i znów brzdąkał na Lizzy.
-Ray, przecież widzę, że coś jest nie tak.
-Mała, daj spokój. - rzucił na odczepne.
-Nie wyjdę stąd, póki mi nie powiesz.
Położyłam rękę na gryfie, blokując dalszą część melodii, a chłopak obdarzył mnie spojrzeniem pełnym wyrzutów.
-Lillinko, daj spokój, proszę.
-Nie mogę.
-Dobra, jeśli tego chcesz. Jestem popieprzonym chujem, jedyną kobietą, która mnie zaakceptowała jest Lizzy, po prostu nie zasługuję na miłość. Małolaty pchają mi się do łóżka, bo jestem frontmanem rockowej kapeli, ale co z tego skoro żadna nie widzi we mnie człowieka, co z tego skoro moja kapela się rozłazi z każdym dniem, dwa tygodnie i po kapeli i co wtedy? Co mi pozostanie?
-Ray, o czym ty mówisz? Jesteś wrażliwym facetem, z poczuciem humoru. Masz świetny głos i kapela się z całą pewnością nie rozpadnie, powinieneś sprawiać ludziom radość swoim talentem.
-Jakim talentem? Drę się do pierdolonego mikrofonu i rozdziewiczam małolaty. Wyjdź na ulicę, złap piętnastolatkę i zapytaj, kto ją rozdziewiczył, co druga odpowie, że Ray. Przecież to bez sensu. Zrobiłem sobie, kurwa, markę, nie? Co mi pozostaje? Strzelić sobie w łeb.
-Ray, uspokój się, proszę.
-Wiesz Lilinko, dziękuję ci za dobre jedzonko, ale chyba powinnaś już iść.
-Nie mogę. Nie zostawię cię w takim stanie.
-Proszę, wyjdź. Jesteś młoda, zakochana, nie chcę cię dołować.
Chłopak złapał mnie za rękę, wyprowadził mnie za drzwi i zamknął je na klucz.


William:

Przyszedłem do domu dość późno, razem z Jeffreyem mieliśmy bardzo dużo do załatwienia. Od rana harowaliśmy nad zamówieniem, które obejmowało już nie tylko narkotyki. Ray chlapnął gdzieś za dużo i dlatego znów otrzymaliśmy ciekawe zamówienie. Z jednej strony to dobrze, bo kasa się rzeczywiście przyda zwłaszcza teraz, ale takie sprawiało też spore kłopoty. Szczęściem był fakt, że Isbell znał odpowiednich ludzi. Jednak w momencie, gdy zamówienie obejmuje więcej niż jedną sztukę towaru, to wciąż mało. Właśnie dlatego musiałem porozmawiać sobie z Rayem. Z kolei wieczorami przygotowywaliśmy się na inne wydarzenie, które miało być niespodzianką dla Lil. Właśnie dlatego ostatnie dni mijały nam bardzo pracowicie. Jak już wspomniałem, wróciłem do domu dosyć późno i byłem przekonany, że zmęczona Lil poszła już spać. Pomyliłem się jednak. Przez uchylone drzwi zauważyłem światło w jej pokoju. Wobec tego zajrzałem do środka, Lil leżała na łóźku. Była smutna. Ten stan dawał się mi we znaki. Najgorsze w tej całej sytuacji było to, że bardzo chciałem udzielić jej wtedy wsparcia, być przy niej, pokazać, że nie jest sama, ale jedyne, co mogłem zrobić, to po prostu jej nie martwić, tym, co robię, a miałem już nóż na gardle. Położyłem się obok niej i objąłem ją ramieniem.
-Co jest Lil? - zapytałem.
-Ojciec o ciebie pytał -odparła zmęczonym głosem – Pytał, gdzie jesteś.
-Co mu odpowiedziałaś?
-Że nie wiem, przecież naprawdę nie wiem.
-Zrobił ci coś? - zapytałem z nutą strachu w głosie.
-Nie, wszystko w porządku. - odparła, ale coś jednak nie było w porządku -Will, czym ty i Jeff jesteście tak zajęci?- zmieniła temat. Sprytna bestia.
-Isbell ma duże zamówienie. Nie przejmuj się tym.- starałem się uspokoić siostrę.
-Zwykle jego duże zamówienie realizowaliście znacznie szybciej.
-Lil, proszę. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Jak wracam do domu, chcę o tym zapomnieć.
-W porządku, nie będę pytać, jeśli nie chcesz – westchnęła głośno, było jej przykro, że coś przed nią ukrywam, ale nie mogłem jej powiedzieć prawdy – Byłam dziś u Raya. – poinformowała .
-Co u niego?- zapytałem.
-Ma doła.
-Czekaj, czy na pewno mówisz o tym samym Rayu? O tym wulkanie energii?
-W rzeczy samej, William. Nie chciał mnie dołować, może ty mógłbyś z nim pogadać.
-Jasne. Akurat jutro muszę do niego zajrzeć.
-Dziękuję braciszku.
Dziewczyna przytuliła się do mnie mocno i szybko usnęła. Delikatnie wyplątałem się z jej uścisku, przykryłem ją kołdrą, zgasiłem światło i ruszyłem do łazienki. Sam również szybko usnąłem, nie miałem siły, aby myśleć o czymkolwiek.
Obudziłem się dosyć wcześnie. Przed południem Jeff sam miał pozałatwiać pewne sprawy, natomiast ja musiałem jakoś wytłumaczyć ojcu moją nieobecność, a potem czekała mnie poważna rozmowa z Rayem. Ubrałem się i zszedłem na dół, w głowie układając sobie cały przebieg rozmowy, który znając życie i tak pójdzie się jebać w momencie, gdy ojciec otworzy usta. Siedział już przy stole. Ja poszedłem do szafki, wyjąłem kubek i wstawiłem wodę na herbatę.
-Gdzie wczoraj byłeś? - zapytał surowym tonem ojciec.
-U Jeffreya.
-I co robiliście?
-Wybieramy się na bal, musieliśmy wybrać suknie.- odpowiedziałem z przekąsem.
-Słucham?
-Taki żart.
-Nieśmieszny. Powiedz mi, co robiliście. - ojciec ma lepszy humor. Nie zaczął jeszcze krzyczeć, a to całkiem niezły znak.
-Oglądaliśmy film. Czy możesz skończyć to przesłuchanie. Mam wakacje, nie robię nic złego (Mhm... na pewno nic złego...), a ty zachowujesz się jakbym był przestępcą.
-Właśnie, daj mu spokój – wtrąciła się mama – Idź się przebierz, za chwilę wychodzimy.
Tym razem dzięki mamie mi się upiekło. Posłałem jej wdzięczne spojrzenie, zalałem herbatę, wypiłem ją i wyszedłem, a swój kurs obrałem na mieszkanie Raya. Droga na szczęście nie była długa, wobec tego dość szybko dotarłem na miejsce. W zasadzie było jeszcze dosyć wcześnie i po tych zakamarkach miasta przechadzało się niewiele osób. No dobra, oprócz śpiących za śmietnikiem dwóch żulów, spotkałem jeszcze dwie osoby, w tym jedną kurewkę. Swoją drogą wyglądała strasznie, normalny, zdrowy facet nie dotknąłby jej kijem. W końcu dotarłem do jednego ze starych magazynów, którego tył przerobiony był na mieszkanie Raya. Nacisnąłem klamkę i doznałem szoku, gdy okazało się, że ten debil zamknął drzwi na klucz. Wobec tego zmuszony byłem pukać w te drzwi do momentu, aż ta pizda mi otworzy. Stałem tak dobrą chwilę i czekałem aż on łaskawie zwlecze się z łóżka. Leniwym ruchem otworzył drzwi i obdarzył mnie dziwnym, nieokreślonym spojrzeniem. Wszedłem do środka, mijając go w progu. Rozejrzałem się po pokoju, było czyściej niż w zespołowym garażu, ale do doskonałości wciąż było bardzo daleko. Jedynie gitara leżała ułożona z ogromnym szacunkiem w futerale. Jak on ją nazwał? Pizzy? Missy? Dizzy? Obdarzyłem chłopaka pytającym spojrzeniem. Rzeczywiście wyglądał dziwnie, zupełnie niecodziennie. Miałem go równo opierdolić za tę ilość zamówień w jednym momencie i od zupełnie przypadkowych osób, ale zrobiło mi się go żal, dlatego postanowiłem, że najpierw z nim porozmawiam i wybadam sytuację. Zastanawiałem się tylko, jak zaczęć rozmowę.
-Stary, przestań się tak we mnie wgapiać i po prostu gadaj, co się dzieje.
-Odpierdol się, co? Po co przyszedłeś? Lilinka cię na mnie nasłała?
-Mam z tobą do pogadania, ale nie przejdę do rzeczy, dopóki mi nie powiesz co i jak.
-Stary, dociera do mnie bezsens mojego istnienia, kumasz?
-Nie kumam. Jesteś wokalistą niezłego zespołu, gdybyście wyszli gdzieś z tego garażu, moglibyście odnieść spory sukces. Dziewczyny za tobą latają...
-Nie dziewczyny tylko małolaty. Chwytasz? MA-ŁO-LA-TY. Jedyną kobietą, która mnie zaakceptowała jest Lizzy, moja gitara, a i ona nieraz stroi fochy.
-Masz talent, zespół. Robisz to, co lubisz.
-To, co lubię? Człowieku, czy ty wiesz, co ja robię? Drę japę do mikrofonu i rozdziewiczam małolaty. To bardzo ambitne zajęcia. - załamany usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
-Poza tym jesteś tekściarzem, a to chyba dość wymagające zajęcie, nieprawdaż? Powtórzę, jesteś tekściarzem i wokalistą świetnie prosperującego zespołu rockowego...- chłopak znów mi przerwał.
-Nie „dobrze prosperującego” a chylącego się ku upadkowi. Przecież to miał być jednodniowy zespół, a my gramy ze sobą już prawie pół roku. Tydzień, dwa i się rozejdzie.
-Stary, widziałem was kilka dni temu, podczas waszego występu w garażu i nic nie wskazywało na to, że mielibyście się rozpaść. Wręcz przeciwnie, Mickey mówił, że załatwia wam granie dla szerszej publiczności i co ważniejsze za pieniądze. Wasz zespół się rozwija, a ty narzekasz? Siedzisz tu pierdolisz od rzeczy. Przestań owijać w bawełnę i powiedz mi o co tak naprawdę ci chodzi. - zacząłem krzyczeć.
Chłopak westchnął ciężko i w końcu wziął się za opowieść.
-Nie wiem, stary, czuję się dziwnie. Jestem zupełnie sam, dlatego tak dużo imprezuję, aby zabić pustkę, jaka panuje w moim życiu. Odjebało mi, co? Mam dwadzieścia lat i stwierdzam, że mam dość pieprzenia małolat, z którymi nie mogę iść na całość, wiesz czego bym chciał? Chciałbym całą noc pieprzyć się z kobietą, z którą mógłbym wymienić doświadczenia, która mogłaby mnie nauczyć czegoś nowego. Może nawet chciałbym się zakochać? Nie wiem... Pojebało mnie, nie?
-Nie pojebało, potrzeba miłości to normalna sprawa, ale ja nic ci na to nie poradzę. Olej małolaty i spróbuj znaleźć kobietę. Może jeśli wyrzucić z łóżka małolaty, znajdzie się miejsce dla kobiet, może to właśnie te małolaty, blokują drogę, dla tej kobiety, która mogłaby cię czegoś nauczyć.
-Nie wiem, stary.
-Spróbuj to przemyśleć – powiedziałem, zrobiłem chwilę przerwy i znów się odezwałem – Właściwie to przyszedłem cię opierdolić, ale nie mogę w tej sytuacji.
-Niby za co opierdolić? - zapytał zdziwiony.
-Za to, że rozpowiadasz byle komu skąd masz broń. Mam za dużo zamówień i to od zupełnie przypadkowych osób, wiesz, jakie to może być nieszczęście? Stary, myśl czasem co i komu chlapiesz i trzymaj język za zębami. - rzuciłem i skierowałem się do wyjścia, licząc, że chłopak przemyśli sobie wszystko, co mu powiedziałem.
-A...- w ostatniej chwili odwróciłem się do Raya – Camille wróciła.
-Camille? - w jego oczach pojawiły się iskierki. No tak, zawsze się do niej ładnie uśmiechał... Machnąłem do niego ręką i wyszedłem. Skierowałem się do Isbella, aby sprawdzić, czy ogarnął wszystko, o co go prosiłem Siedział w naszej norze i kończył polerowanie, gdy mnie zobaczył, odłożył wszystko na półkę i zadeklarował, że wszystko jest już gotowe. Wieczorem mieliśmy zająć się planowaniem dostaw produktów, jednak...
-Zbieraj się, idziemy po Lil – chłopak spojrzał na mnie pytająco – Cam wróciła...




sobota, 25 marca 2017

[GN'R #17] "Śliwka wpadła w kompot"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

Czy wiesz, co wtedy Saul zaproponował Alex?

Steven:

Oczywiście, że wiem, przecież miało to bezpośredni związek ze mną. Właściwie to ja i Saul planowaliśmy to już od jakiegoś czasu, jednak cały czas brakowało jednego bardzo ważnego czynnika. Kiedy wreszcie udało mi się ów czynnik załatwić, natychmiast pobiegłem powiedzieć o tym Saulowi. W zasadzie wtedy jeszcze do końca nie wiedziałem, że Alex także weźmie w tym udział, bo mieliśmy z nią o tym razem porozmawiać. Po dość długim marszobiegu dotarłem do Hudsona. Zapukałem i czekałem aż łaskawie otworzy mi drzwi. Swoją drogą zejście zajęło mu sporo czasu, a na pewno więcej niż zazwyczaj. Otworzył drzwi i spojrzał na mnie z wyrzutem. Ja minąłem go w drzwiach i ruszyłem na górę. Ponadto mogę dodać, że Saul miał roztrzepane włosy, co dało mi do myślenia, że coś musiało się dziać. Znaczy nie żeby normalnie miał on poczesane włosy, ale były one bardziej roztrzepane niż zazwyczaj. Dotarłem do pokoju Hudsona i usiadłem na łóżku tuż obok blondynki. Saul wszedł za mną.
-W czymś przeszkodziłem, gołąbeczki? - zapytałem z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Nie, Steven, w niczym.
Blondynka spuściła smutny wzrok, natomiast w oczach Saula widziałem złość. Sytuacja zrobiła się nieco dziwna, a atmosfera dość napięta. Wyglądało to jakby Saul starał się zrobić klimat, podniecić dziewczynę, ale ona nie miała totalnie nastroju i czuła się winna. Nie mnie jednak oceniać taką sytuację. To ich sprawa, ja przyszedłem tam w ściśle określonym celu. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza jak makiem zasiał.
-Ptaszek wyleci z klatki jutro wieczorem.-przerwałem tę ciszę.
Alex i Saul przenieśli na mnie zdziwione i zdezorientowane spojrzenia.
-Co?-dopytał Mulat.
-Ostatnia śliwka wpadła w kompot, jutro wieczorem ptaszki wylatują z klatki-wyjaśniłem.
-Stary, czegoś ty się naćpał? O czym ty pieprzysz?
Chyba zdenerwowałem trochę pana Hudsona. Zacząłem się zastanawiać, czy nie pomyliłem czegoś w naszym hipertajnym kodzie. Wstałem z łóżka i podszedłem do Saula.
-Kim jesteś i co zrobiłeś z Saulem?-zapytałem Mulata.

-Steven, o czym Ty mówisz?-zapytała blondynka.
-To nie może być Saul. Saul zna hipertajny kod.-wyjaśniłem.
-Jaki znów „hipertajny kod”? Miałeś tylko załatwić transport, a nie pieprzyć coś o jakichś jebanych śliwkach i ptaszkach – Saul się serio wkurzył.
-Jeju, uspokój się, chciałem żeby było zabawnie, a ty wszystko zjebałeś.
-Wyobraź sobie, że nie jest mi do śmiechu i dziwię się, że ty masz jeszcze ochotę na te swoje kretyńskie żarciki. Twoja ukochana popełniła samobójstwo na twoich oczach, naprawdę w tej sytuacji masz jeszcze siły pieprzyć takie głupoty?
-A co mam, do cholery, robić? Dość mam siedzenia w domu, rozmyślania, co mogłem zrobić i obwiniania się. Ktoś mi ostatnio powiedział, że powinienem wrócić do normalności. Staram się iść dalej naprzód, a teraz wpędzasz mnie w poczucie winy z tego powodu? -westchnąłem ciężko – Po co tu w ogóle przychodziłem?
Skierowałem się do wyjścia.
-Chłopaki, uspokójcie się. Każdemu z nas jest ciężko, ale życie idzie dalej, musimy żyć normalnie. - Alex starała się nas uspokoić -Steven, dobrze, że wrócił ci zaciesz. Tęskniłam za nim. A ty Saul nie możesz rozładowywać na nim napięcia, które narosło przedtem. Przepraszam cię za tę sytuację wcześniej.
Tym razem to blondynka skierowała się do wyjścia.
-Porozmawiajcie sobie. - rzuciła na odchodne.
Dziewczyna skierowała się do kuchni, a Saul usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Starał się w ten sposób uspokoić. Potem spojrzał na mnie.
-Załatwiłeś? -zapytał.
-Właśnie to próbuję ci cały czas powiedzieć. -wyjaśniłem -Kumpel jedzie do Utah. Dorzucimy się na wachę i możemy z nim jechać, a stamtąd już musimy kombinować.
Saul nie bardzo mnie wtedy słuchał, usiadłem obok niego.
-Stary, co się dzieje?-zapytałem
-Alex.
-Co Alex?
-To wszystko strasznie ją dobiło. Weronika, matka, obwinia się o to wszystko, płacze. Boję się, że zrobi sobie krzywdę-wyżalił się.
-Po prostu bądź przy niej, potem wyjedziemy, zmienimy środowisko i powoli wszystko się ustabilizuje-starałem się go pocieszyć.
Sam miałem nadzieję, że uda mi się odciąć od tych wszystkich bolesnych wspomnień. Miałem już dość tego smutku, który mnie wypełniał, chciałem, starałem się, robiłem wszystko, aby wrócić do normalności, aby zapomnieć choć na chwilę i się po prostu uśmiechnąć, ale nie potrafiłem. W tym miejscu było za dużo wspomnień. Dosłownie wszystko przypominało mi o Ronnie, ciągle miałem ją przed oczami. Jedynie wyjazd dawał mi cień możliwości na odzyskanie normalnego życia.
-Przepraszam, stary, że wybuchłem. - przerwał panującą między nami ciszę Saul.
-Nie ma sprawy. Ale następnym razem, jak będziesz wybuchał, to przemyśl dwa razy, co masz zamiar wykrzyczeć i najlepiej jebnij się krzesłem w ten kudłaty łeb. Wpadnę jutro. Na razie.
Wyszedłem, zostawiłem Saula w pokoju i minąłem na schodach blondynkę. Miałem mętlik w głowie. Chciałem się po prostu odciąć od wszystkich problemów, jeszcze ten Pudel zaczął mnie denerwować. Naprawdę wyprowadził mnie wtedy z równowagi, a z drugiej strony rozumiałem zachowanie Alex i domyślałem się, co w związku z tym może czuć Hudson. Od dłuższego czasu jedyne, co robiłem, to snucie się po mieście bez żadnego celu. Długo myślałem o tym wyjeździe, o mamie i jej kłopotach. Ona nie chciała dać sobie pomóc i podejrzewam, że jako jedyna wiedziała o moim wyjeździe. Nagle zaczęło padać. Deszcz nie przerwał jednak mojego spaceru. Ludzie chowali się pod parasolami, szukali schronienia pod daszkami, gnali jak najszybciej do domu. Jedynie ja szedłem niewzruszony. To tak jakby pogoda dostosowała się do mojego nastroju, jakby poczuła to, co czułem ja i zrobiło jej się przykro. Zimna woda oblewała moją twarz. Ludziom to przeszkadzało, a mnie pomogło w oczyszczeniu własnego ja, w obmyciu brudów tego świata. Robiło się coraz później, deszcz wciąż padał, a nogi same niosły mnie przed siebie. Jak co dzień swój spacer zakończyłem na cmentarzu. Nie chciałem tam iść, widok mogiły Veroniki wywoływał u mnie ból, jednak nigdy nie byłem świadomy, że kolejnego dnia powrócę na cmentarz. Każdego dnia miałem nadzieję, że może dziś uda mi się zmienić trasę. Nigdy mi się nie udało. To tak jakby moja dusza chciała tam wracać, chociaż umysł mówił „Nie idź, bo się rozkleisz”. To dziwne uczucie, coś w rodzaju rozdwojenia osobowości. Jak zwykle usiadłem przy grobie i opowiedziałem Ronnie swój dzień. Dawało mi to poczucie satysfakcji. Z Hudsonem nie można było normalnie porozmawiać, Alex stała się cicha i ponura, nie radziła sobie, a Veronica jako jedyna mogła mnie wysłuchać. Zawsze długo stałem na cmentarzu, zupełnie tak, jakbym oczekiwał na odpowiedź z jej strony, choć przecież doskonale wiedziałem, że taka fizyczna odpowiedź nigdy nie nastąpi.







sobota, 11 marca 2017

[GN'R #16] "Telepatia"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

11 VIII 1982


To był ostatni dzień Michaela w Indianie. Mój ukochany następnego dnia miał wracać do Seattle, a ja nie mogłam tego przecierpieć. Chciałam, aby ze mną został,jednak było to niemożliwe. Zakochałam się i nic nie mogłam zrobić z buzującymi emocjami- wpadłam po uszy.
Ów ostatni dzień spędziliśmy z Mikiem sami. Willie i Jeff się gdzieś zmyli. Podejrzewam, ze mogli pójść do Raya i jego kapeli, jednak nie to jest najważniejsze. Ja i Mike całe przedpołudnie szwędaliśmy się ulicami Lafayette. Pokazałam mu swoje ulubione miejsca, w których lubiłam się zaszyć, gdy chciałam być naprawdę sama. Nawet mój brat nie wiedział o istnieniu takowych kryjówek. Jedna z nich zaintrygowała Mike'a. Zaszyliśmy się tam wspólnie i po prostu siedzieliśmy objęci. Mike nucił mi nad uchem Stairway to heaven. Czas płynął nieubłaganie szybko. W owej kryjówce najzwyczajniej w świecie cieszyliśmy się sobą nawzajem. Niewiele nawet wówczas rozmawialiśmy. Wystarczyła obecność drugiej osoby.
Natomiast po południu, kiedy nieco zgłodnieliśmy, wybraliśmy się na cheeseburgery. A wieczorem udaliśmy się do wesołego miasteczka.  Tam byliśmy na diabelskim młynie i magnetycznych samochodzikach.
-No chodź, proszę Cię, będzie fajnie - przekonywał mnie Mike.
- Nie.-odpowiedziałam krótko.
- Ale dlaczego?-jęczał dalej.
-Hmmm, pomyślmy, może dlatego, że się boję?
Zdecydowanie za często w moich wypowiedziach obecny jest sarkazm...
-Ale czego się boisz, przecież będę tam z tobą.
-To mnie nie uspokaja...
-Dzięki, wiesz?-zrobił obrażoną minę i odwrócił się do mnie plecami.
-Oj, no nie gniewaj się na mnie. Naprawdę się boję i wcale nie wątpię oczywiście w twoją odwagę i możliwości wsparcia mnie...-Mike milczał,  nawet nie raczył się do mnie odwrócić. Zaczęłam się zastanawiać,  jak mogłabym go przeprosić,  kiedy...
-Mówiłaś coś? -zapytał, odwracając się w moim kierunku. Znów miał na twarzy ten cwaniacki uśmieszek.
„Ja się tu produkuję, a on mnie nawet nie słuchał? Ktoś tu sobie grabi...”-pomyślałam
-Wiesz, bo właśnie wpadłem na świetny pomysł. Pójdziesz ze mną, jeśli w rzucie do celu wygram ci misia?-zapytał z nadzieją.
-Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
-Jeszcze mi warunki będziesz stawiała? -zapytał tym swoim niskim, seksownym głosem,  objął mnie w talii i przyciągnął do siebie.
-Będę. -tym razem to na moją twarz wstąpił cwaniacki uśmiech.
-A jeśli się na niego nie zgodzę?
On coś wówczas kombinował, jest sprytny,  muszę mu to przyznać.
-A chcesz tam iść?
Ja jednak w tych kryteriach wcale mu nie ustępuję.
-Słucham Księżniczko.
Patrzył na mnie z wyczekiwaniem, wciąż trzymał mnie w swych objęciach,  nasze ciała się stykały. Ja zrobiłam dzióbek, aby dać chłopakowi do zrozumienia, że bez buziaka się nie obejdzie. Pocałunek był namiętny, pełen pasji. Ey, czy on przypadkiem nie próbował mnie w ten sposób zmiękczyć? Mówiłam, że jest sprytny... W każdym razie pocałunek był nieziemski,  rozpłynęłam się,  co wcale nie znaczy, że zrezygnowałam ze swojego warunku. Następnie pokiwałam do niego palcem, aby się nachylił. Zrobił to niemal natychmiast.
-Małe piwo na odwagę- wyszeptałam.
-Dobrze. To w takim razie, ściągamy się do sklepu na rogu!-wykrzyknął i pobiegł w wyznaczonym przez siebie kierunku. Kiedy już się otrząsnęłam, zaczęłam za nim biec. Jasne, byłam szybka, jednak jego długie nogi nie miały dla mnie litości. Zatrzymał się pod sklepem i podskoczył wysoko zadowolony, że wygrał. Był to zabawny widok,  warto było przegrać,  chociażby po to, aby zobaczyć,  jak mój chłopak się cieszy.
Usiedliśmy sobie na pobliskim murku i wypiliśmy nasze piwa,  a potem już spokojnie, spacerkiem, bez żadnej rywalizacji wróciliśmy do wesołego miasteczka. Mike postanowił wygrać mi wypchanego dalmatyńczyka w rzucie do celu. Dwa pierwsze rzuty były niestety niecelne. Wkurw Mike'a także był zabawnym widokiem, trzeba to przyznać.  Mike wziął trzecią piłeczkę do lewej ręki, zamknął lewe oko i wysunął język celując. Zaczęłam się śmiać,  bowiem faktycznie jego pozycja wyglądała dość komicznie. Mike się wyprostował, przeniósł swój wzrok na mnie i rzekł.
-Czy może mnie pani nie rozpraszać?  Ja tu próbuję wygrać pieska dla mojej dziewczyny.
Ja kulturalnie go przeprosiłam, a on powrócił do wcześniejszej pozycji. Wstrzymał oddech,wziął zamach,rzucił i trafił.  Dumny Michael podał mi niebieskiego dalmatyńczyka w niebieskie łatki - łup wojenny - i czekał aż powiem, że idziemy.
-A co, jeśli ja wciąż mam wątpliwości? - zapytałam.
-Lepiej żebyś nie miała,  bo inaczej pan dalmatyńczyk może stracić głowę- wyjaśnił, wyrywając mi z rąk nagrodę.
-Naprawdę chcesz zniszczyć swoją ciężką pracę?-zapytałam.
-Jeżeli tego wymaga sytuacja-odrzekł tym seksownym głosem i złożył pocałunek na moich ustach.
Następnie ów sprytny pan pociągnął mnie za rękę w kierunku domu strachów. Nie przepadam za takimi miejscami... Jasne, komuś by się zdawało, że to jedynie odrobina grozy, sęk w tym, że ja nigdy specjalnie nie przepadałam za horrorami, nie mówiąc już o innych formach odczuwania lęku. Przejście przez ten dom strachów pełen rzeczy, o których mi się nawet nie śniło- dziewczynka z siekierą, która towarzyszyła nam podczas szukania wyjścia z pokoju, ktoś na wzór Freddy'ego Kruegera, który wielokrotnie, w najmniej oczekiwanym momencie przebiegał szponami po moich plecach, coś walące w drzwi, którymi trzeba było uciekać oraz cosie, które okrywała ciemność, przez co nie jestem do dziś w stanie do końca określić czym były- cóż, z pewnością owo przejście było ciekawym doświadczeniem, a przynajmniej tak mogę to określić z perspektywy czasu. W końcu jednak, ku mojej wielkiej uldze, udało nam się opuścić ów dom.
-Lili, moje uszy... Musiałaś tak głośno krzyczeć?-zapytał już nieco przekąśliwie.
-Mówiłam Ci, że się boję. Nie przepadam za takimi miejscami.-wyznałam
-Zauważyłem-powiedział i objął mnie mocno ramieniem, aby dodać mi otuchy.
-Wiesz, kiedy byliśmy mali i przyjeżdżało wesołe miasteczko, razem z Williamem wkradaliśmy się do takich domów strachów, wtedy bałam się tak samo jak dziś. Strach nie zmalał, dlatego dziękuję, że tam ze mną byłeś i mogłam się do ciebie przytulić.
-Po to mnie masz-posłał mi ten supersłodki uśmiech.
McKagan wziął mnie za rękę i na zakończenie tego przepełnionego emocjami dnia wybraliśmy się do gabinetu luster. To było zabawne miejsce. Wydłużające, pogrubiające, zmniejszające i tworzące balonowe głowy lustra. Wyglądaliśmy uroczo. Nasza zabawa tam nie trwała jednak zbyt długo, trzeba było powoli wracać. Po drodze wpadliśmy w jedną z tych ciemnych uliczek, którymi nikt nie chadza. Nawzajem na swoich ustach składaliśmy namiętne pocałunki.
-Kochanie, co ty robisz?-zapytał chłopak, unosząc lewą brew.
-Uwodzę cię-wyszeptałam.
-Ale tak tu, gdzie wszyscy mogą nas zobaczyć?-jego niski ton głosu był niewyobrażalnie seksowny.
-A dlaczegóż by nie?-zapytałam zadziornie.
-Cóż, chyba nie chcę dzielić się widokiem twojego nagiego ciała.
Uśmiechnęłam się, przygryzłam dolną wargę, chwyciłam jego dłoń i otworzyłam boczne, dość dobrze ukryte drzwi prowadzące do jednego z budynków. Ray siedział na kanapie, podeszłam do niego i wyszeptałam mu coś do ucha, na co on wstał i rzekł:
-Góra jest wasza, gołąbeczki.
-Dzięki Ray-powiedziałam nim zniknęliśmy na schodach.
-Nie ma sprawy Lillinko!-odkrzyknął- A! I nie zapomnijcie o zabezpieczeniu! Górna szuflada!
Weszliśmy do pokoju na górze. Cóż, nie było tam luksusów. W pokoju stał dwuosobowy materac, komoda, lampa, gitara elektryczna i mikrofon na statywie. Ściany były oblepione plakatami zespołów, a na podłodze leżał czarny dywan. Wszystko tworzyło miejsce wręcz idealne dla Raya. Usiadłam na materacu, a Mike razem ze mną.
-Przyjaciel?-zapytał, wskazując kciukiem na drzwi.
-Bliski kolega-poprawiłam.
-To cóż teraz będziemy robić „Lilinko”?
-Ray chciał być oryginalny, od dziecka przyjaźnił się z Willem, dlatego ja także znam od dziecka. Ale panie McKagan, proszę mnie nie zagadywać, przyszliśmy tu chyba w innym celu.
Przyciągnęłam chłopaka do siebie, trzymając go za koszulkę i na jego ustach złożyłam namiętny pocałunek.
-Pamiętajcie, górna szuflada!-usłyszeliśmy zza drzwi. Roześmialiśmy się.
-Nie, dzięki, jestem przygotowany-odkrzyknął Mike.
Ray odszedł od drzwi, a ja i Mike zajęliśmy się sobą nawzajem.

Gdy zeszliśmy na dół Ray oglądał telewizję. Podniósł się na nasz widok i wyciągnął rękę w kierunku Mike'a.
-Ray.
-Mike.
-Seattle, ta?
-Skąd wiesz?-Mike był nieco zszokowany.
-Telepatia.
Mike spojrzał na mnie zdziwiony, trochę tak, jakby naprawdę uwierzył w telepatię Raya i jego machanie palcami dookoła własnej twarzy przy wypowiadaniu tego 'magicznego' słowa.
-William zdążył już mu wszystko wyśpiewać. Nie mów mi, że uwierzyłeś w tę całą bajeczkę o telepatii-wyjaśniłam.
-No, tylko nie bajeczkę!-wykrzyknął oburzony Ray.
-No nie, ale wiesz, wyglądało to dość dziwnie-nieco zamotał się Mike.
-Odkąd pamiętam, zgrywa się tak ze wszystkimi. Nieważne, idziemy, Will i Jeffrey na nas czekają-pchnęłam chłopaka delikatnie w stronę drzwi.
Mike i Ray podali sobie dłonie na pożegnanie, a ja dałam Ray'owi całusa w policzek i wyszeptałam mu ciche „Dziękuję”. Po krótkim spacerku dotarliśmy do domu Jeffa. To tam mieliśmy spędzić ostatnią noc. Na miejscy wypiliśmy piwo i poszliśmy spać, w końcu następnego dnia musieliśmy rano wstać. Leżałam z Mikiem w łóżku Jeffa, natomiast chłopaki rozłożyli się na podłodze. Wszyscy byliśmy razem. Mike obejmował mnie i wcale nie miał zamiaru puszczać. Napawałam się zapachem jego ciała, a on bawił się kosmykiem moich włosów. Will i Jeff już spali.
-Będę za tobą tęskniła-wyszeptałam i moja łza skapnęła na tors chłopaka.
-Ja też będę, ale nie płacz, przecież już niedługo zobaczymy się w Los Angeles, a tam spędzimy resztę życia jako Kate i Duff McKagan- pocałował mnie w czubek głowy.
-Kocham cię-wyszeptałam.
-Ja ciebie też Lili. Dobranoc-pocałował mnie i ułożył moją głowę na swojej klatce piersiowej do snu.
Rano obudziłam się jako pierwsza. Już brakowało mi spania w ramionach Mike'a i budzenia się obok niego, tuż przy nim. Przez chwilę chciałam być wredna i słodka zarazem i namiętnie pocałować ukochanego, ale po chwili zastanowienia stwierdziłam, że nie będę suką i dam mu się wyspać, przed nim była przecież długa droga. Po chwili poczułam jednak jeżdżenie palcami po moich plecach. Chłopak już nie spał. Przytuliłam się mocniej do niego. Co wtedy czułam? Czułam się naprawdę kochana i potrzebna, czułam dobroć bijącą od Michaela, którą wcześniej czułam jedynie w pobliżu Willa i Jeffa. Byłam pewna, że Mike nigdy mnie nie zrani i zawsze będzie chronił. Ciekawe, bowiem to samo myślałam, kiedy zaczynałam spotykać się z Danielem. On jednak sprawiał jedynie takie pozory, pozory, w które tylko i wyłącznie ja wierzyłam. Mike jest naprawdę dobrym człowiekiem. Nagle zadzwonił budzik, budząc dwie śpiące królewny w postaci Willa i Jeffa. Jeff założył spodnie i po krótkim przywitaniu skierował się do kuchni. William podążał tuż zanim, bowiem jego organizm domagał się nikotyny. Ja i Mike nie chcieliśmy wstawać, woleliśmy poleżeć i nacieszyć się sobą nawzajem, jednak ta jedna przeszkoda – czas. Pocałowałam mojego ukochanego w policzek i skierowałam się do łazienki. Nie minął moment, a ten nie pukając, wszedł za mną. Stałam wówczas w bieliźnie przed lustrem i zakładałam swoje ulubione spodnie, chłopak podszedł i objął mnie w talii. Pocałował mnie w szyję. Ubrałam się, pomalowałam i poczesałam pod czujnym okiem mojego chłopaka.

Dotarliśmy na dworzec, czekaliśmy na autobus. Nadszedł czas pożegnania, płakałam, nie chciałam, ale płakałam. Wpadłam w ramiona ukochanego. Chłopak starał się mnie uspokoić, gładził moje plecy. Kierowca się dość niecierpliwił, wobec tego Mike złożył jeszcze namiętny pocałunek na moich ustach i patrząc na mnie smutnym wzrokiem wsiadł do autobusu.
-Do zobaczenia w LA!-krzyknął nim zamknął drzwi.



niedziela, 29 stycznia 2017

[GN'R #15] "Na własne życzenie?"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

Robiłeś co w twojej mocy, by się nią zająć, prawda?
Saul:

W ciszy wróciliśmy do domu. Widziałem łzy w oczach tej drobnej, kruchej blondynki. Zdjęliśmy bluzy i buty. Ja skierowałem się do kuchni po herbatę, natomiast dziewczyna bezszelestnie niczym cień wbiegła na górę do mojego pokoju. Zacząłem się zastanawiać, jak w ogóle mógłbym jej pomóc. W końcu nawet biorąc pod uwagę moją empatię, nie byłem w stanie zrozumieć, co może dziać się w głowie Alex. Najbardziej na świecie chciałem jej pomóc, ale zwyczajnie nie byłem w stanie. Jedyne co mogłem zrobić, to być przy niej. W tamtej chwili to musiało wystarczyć. Zaparzyłem herbatę i z kubkami w dłoniach poszedłem na górę. Dziewczyna siedziała w kącie pokoju z podciągniętymi do brody kolanami i tępo wpatrywała się w ścianę na przeciwko, po jej policzkach płynęły łzy. Bolał mnie ten widok. Odstawiłem kubki, podszedłem do dziewczyny i wziąłem ją na ręce. Następnie usiadłem na brzegu łóżka, a Alex ułożyłem na moich kolanach. Dopiero po chwili nieco się uspokoiła. W końcu również podniosła na mnie swoje zapłakane oczy. Dotknąłem jej policzka, posłałem jej delikatny uśmiech i pocałowałem ją w czoło.
-Przepraszam- wyszeptała cicho i spuściła wzrok.
Delikatnie chwyciłem jej brodę, aby spojrzała ponownie w moje oczy.
-Przecież nie masz mnie za co przepraszać. Myślę, że powinnaś odpocząć.
-Być może.
-Weź sobie koszulkę z szuflady i idź pod prysznic i nie martw się tak.
Pocałowałem Alex i mocno przytuliłem. Chyba trochę pomogło.


Jak wyglądał kolejny dzień?
Alex:

Rano wraz Saulem ponownie udaliśmy się do szpitala, chciałam porozmawiać z moją mamą na spokojnie. Przed wyjściem próbowałam przekonać mojego chłopaka, że jestem już dużą dziewczynką i jestem już w stanie sama tam dotrzeć oraz że odrobina samotności naprawdę dobrze mi zrobi. On jednak pozostawał nieugięty. Nie mógł pozwolić, abym sama pałętała się po ulicach miasta w zaistniałej sytuacji. Jestem bardzo wdzięczna mojemu chłopakowi za tę czułość i za jego obecność, ale wówczas potrzebowałam momentu samotni. No cóż, w ciszy dotarliśmy do szpitala i skierowaliśmy się do sali, w której to zaledwie dzień wcześniej leżała moja mama. Jednak jej tam nie było, a jej łóżko zajmował zupełnie obcy mi mężczyzna. Nieprzyjemnie zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. Niemal natychmiast pobiegłam szukać doktora Collinsa. Zastałam go , kiedy akurat flirtował z pielęgniarką. Bez najmniejszego zażenowania stanęłam pomiędzy tą dwójką i ze złością w oczach zapytałam o mamę. Cholera, ja się martwię, gdzie podziała się moja matka, pacjenci czekają pod jego gabinetem, który minęliśmy po drodze, a on robi tu sobie maślane oczka do jakiejś pielęgniarki?!
-Doktorze, gdzie podziała się moja mama?-zapytałam niemal na niego krzycząc.
-Pani Blood zwolniła się dzisiejszego ranka na własne życzenie.-odpowiedział z obojętnością w głosie.
A podczas swojej wypowiedzi bezczelnie spoglądał przez moje ramię na tamtą zdzirę. Cholera, czy ona nie widziała wówczas obrączki na jego palcu? Przecież to obrzydliwe!
-Na własne życzenie?-dopytałam z niedowierzaniem.
-Owszem.- ta obojętność zaczynała mi działać na nerwy-Proszę się nie awanturować i wracać do domu, poczekać na mamę, którą trzeba się będzie zająć. W rejestracji odbierze pani wykaz zaleceń jeżeli chodzi o opiekę. Ponadto, kiedy Pani mama wychodziła ze szpitala zobowiązany byłem powiadomić policję o tym fakcie, oczywiście łączy się to z obecnością narkotyków w jej organizmie. Dlatego proszę nie zdziwić się na widok policjantów za drzwiami. Żegnam Panią.
Wyminął mnie, złapał tę pielęgniarkę za rękę i wspólnie skierowali się do pokoju lekarskiego, gdzie na koniec usłyszeliśmy jedynie przekręcenie kluczyka w drzwiach.
-Chuj.-skwitowałam.
Byłam wkurwiona, jeszcze chwila tej 'rozmowy' i przysięgam, że lekarz miałby limo pod okiem. Saul złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
-Chodź, pójdziemy sprawdzić, czy twoja mama jest w domu.-wyszeptał.
Ja jedynie przytaknęłam, po drodze odebrałam tę listę z zaleceniami dotyczących opieki nad mamą. W końcu wyszliśmy z tego okropnego miejsca, a ja trochę ochłonęłam.
-Widziałeś to? Ten skurwysyn rozmawiając ze mną, cały czas patrzył się przez moje ramię na tę zdzirę.
-Ja to się raczej dziwię, dlaczego ta 'zdzira' z nim flirtowała.
-Masz rację, przecież ona była młoda i nawet ładna, a on? No cóż, on to dziad koło sześćdziesiątki w dodatku ma żonę, widziałam obrączkę.
-Pewnie teraz położył ją na stole, klepie ją w tyłek, a ona udaje, że dostaje orgazmu, kiedy on tylko spojrzy na jej wilgotną...
-Saul, przestań! Nie mogę tego słuchać!
-...wargę.-dokończył i się głośno roześmiał -Ale z ciebie zboczuszek.
Sama również zaczęłam się śmiać. Bo jednak trzeba przyznać, że nasza rozmowa była dość komiczna.
Weszliśmy do mojego domu, oczywiście mamy tam nie było. Powstrzymując łzy, pobiegłam do swojego pokoju i podciągając kolana pod samą brodę, usiadłam na parapecie okna. Tępo patrzyłam na pochmurne wówczas niebo. Saul przyszedł tuż za mną i przytulił mnie.
-Saul, ja mam dość takiego życia... Nie chcę tu być...
Wówczas w umyśle Mulata zapaliła się niebieska lampka, chłopak wprost do ucha wyszeptał mi niezwykle cudowną propozycję. Pozbierałam najważniejsze rzeczy do torby włączając w to moje oszczędności spod łóżka i moją gitarę. Saul objął mnie ramieniem i już mieliśmy wyjść, kiedy to do domu wtoczyła się moja matka. Wcale nie zdziwił mnie fakt, że była kompletnie pijana. Zaczęła coś bełkotać o tym, że jest moją matką i ja nie mogę sobie od tak po prostu wyjść, że jestem na jej utrzymaniu, a, no i o tym, że potrzebuje pieniędzy. No tak, żałosne... Chciała mnie popchnąć, ale sama zachwiała się, straciła równowagę i dosłownie runęła na podłogę. Wówczas ja i Saul po prostu opuściliśmy mieszkanie. Szliśmy w cisz, ja głęboko analizowałam całą sytuację, w pewnym momencie łzy zaczęły strumieniami płynąć po moich policzkach.
-Ja nie mam już matki...-wyszeptałam, przystając na chodniku.
-Alex, nie mów tak.-uspokajał mnie Saul.
-Przecież ona mnie nie kocha, ma mnie głęboko w poważaniu...-westchnęłam, spuszczając głowę.
-Ona się po prostu pogubiła...
-Moja matka... Dlaczego ze mną jesteś, co?-zapytałam w amoku przepływających przeze mnie emocji.
-Bo cię kocham.-odpowiedział spokojnie.
-Za co? Jak można pokochać głupią, brzydką, zgwałconą blondyneczkę z bliznami i depresją, co?
Chłopak zamarł, nie był w stanie mi odpowiedzieć.
-Tobie też chodziło tylko o jedno...-westchnęłam, przełykając łzy. Odwróciłam się na pięcie i miałam odejść, ale Saul złapał mnie za rękę i zatrzymał.
-Nie mów tak...-starał się stłumić emocje, wiem, że chciał krzyczeć, ale jednocześnie nie chciał mnie ranić- Alex, kocham cię, bo jesteś wspaniałą osobą, kocham cię za twój charakter, za twój uśmiech, jestem tu, bo chcę cię wspierać, więc proszę,nigdy więcej nie mów, że chodzi mi tylko o 'jedno', bo oboje dobrze wiemy,że to nieprawda...
-Przepraszam-spuściłam głowę i wyszeptałam.
-Po prostu nie mów tak więcej, dobrze?
Nasze ciała dzieliły milimetry, Saul dotknął dłonią mojego policzka i zwlekał z pocałunkiem.
-Dobrze- posłałam mu przepraszający uśmiech.
Wówczas nastąpił wyczekiwany przeze mnie pocałunek. Później już w spokoju mogliśmy udać się do domu Saula.