niedziela, 14 sierpnia 2016

[GN'R #14] " Lil ma być szczęśliwa"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

6 VIII 1982


Z Michaelem zostaliśmy sami w domu. Zrobiłam nam po kubku kawy, włączyłam muzykę i wspólnie leżeliśmy na łóżku prowadząc rozmowę. Chłopak opowiedział mi nieco o swojej rodzinie, jednak to wciąż było bardzo niewiele. Rozwijał się raczej przy tematach związanych z jego pasjami. Opowiadał o jego przygodzie z perkusją i gitarą elektryczną, o tym jak przerzucił się na bas, o jego punkowym stylu życia, o włóczeniu się godzinami po ulicach Seattle. Wszystko to utwierdziło mnie w przekonaniu, że Mike jest człowiekiem niezwykłym. Mocno się do niego przytuliłam. Wszystko działo się bardzo szybko. Całowaliśmy się, z każdą chwilą coraz zachłanniej, a finał sytuacji był chyba każdemu dobrze znany.

...

Byłam zachwycona. Zrobiłam to po raz pierwszy z osobą, którą kochałam ponad wszystko. Leżałam w ramionach Mike'a i czułam się naprawdę wspaniale. Byłam mu bardzo wdzięczna za delikatność i czułość. Widziałam jego uśmiech. Gładził dłonią moje plecy i bawił się kosmykami moich włosów. Ja z kolei błądziłam palcami po jego klatce piersiowej.
-Lili, jak się czujesz? Podobało Ci się?-zadał pytanie.
Doskonale znał odpowiedź. Zapytał mnie dla własnej satysfakcji.
-Wspaniale-odpowiedziałam i z zadziornym uśmieszkiem spojrzałam na Michaela.
Rozkoszowaliśmy się chwilą i sobą nawzajem. Chłopak ucałował czule moje czoło i objął mnie jeszcze mocniej.
Ktoś nam jednak tę wspaniałą chwilę zepsuł. Drzwi do pokoju się otworzyły i stanął w nich William.
-Lili, jesteś tu? Mam do Ciebie sprawę...
Gdy zobaczył mnie i Mike'a w łóżku zaniemówił. Ja z kolei czułam, że cała oblałam się rumieńcem.
-Stary, masz wyczucie czasu. Pukać Cię nie nauczyli?-odezwał się Mike, gdy zauważył moje zmieszanie.
William nie odpowiedział już nic i po prostu wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.

Po tej sytuacji oboje doszliśmy do wniosku, że wypadałoby już wstać. Ja poszłam pod prysznic, a Mike po prostu się ubrał i zszedł na dół.


Michael:

Zszedłem na dół. W odróżnieniu do Lili, nie przejmowałem się Rudym. Zastanie nas w tak jednoznacznej sytuacji było jego winą. Powinien był przecież zapukać. Whatever. W kuchni stał Jeff, podszedłem do szafki, wziąłem butelkę wody i oparłem się o blat.
-Jak było?- padło z ust Jeffrey'a.
-O czym mówisz?-udałem niewinnego.
Hej, moment, ja przecież byłem niewinny. Miłość nie była i nie jest przestępstwem!
-Dobrze wiesz. O Lil, Ciebie i wasz seks- w końcu przeniósł swój wzrok na mnie.
-To nie jest Twoja sprawa-prychnąłem.
Nie miałem zamiaru się nikomu z niczego tłumaczyć, nikomu o niczym opowiadać. Tu nawet nie chodziło o mnie, a o sytuację Lili. Nie chciałem, aby jej przyjaciel patrzył na nią inaczej niż dotychczas.
-Gdzie William?-zapytałem po chwili milczenia.
No dobra, jednak chciałem wiedzieć, co on o tym wszystkim myślał. Lili czuła się głupio, więc jednak czułem wewnętrzną potrzebę wyjaśnienia całej sytuacji.
-Poszedł po fajki-usłyszałem w odpowiedzi.
Na owego Rudzielca wcale nie musiałem długo czekać. Wpadł do domu, oczywiście cholernie na mnie wkurwiony. Jeffrey ewakuował się z kuchni, toteż zostałem sam z Rudym, który myślę, że w tamtej chwili miał ochotę urwać mi jaja za to, że w ogóle dotknąłem jego siostrzyczki. Staliśmy w kuchni naprzeciw sobie. On mierzył mnie swoim podejrzliwym spojrzeniem, a ja zastanawiałem się, jak delikatnie ugryźć temat.
-Stary, wiesz...-zacząłem, jednak Rudy natychmiast mi przerwał.
-Zamknij się! Daj mi, do cholery, zebrać myśli.
Rudy odpalił papierosa i stukał nogą o podłogę. Muszę przyznać, że w tamtej chwili poczułem się zmieszany. Mijały kolejne sekundy, wzrok Rudego stawał się coraz bardziej agresywny, on coraz bardziej nerwowy, a ja coraz bardziej wkurwiony. Serio, miałem dość tej chorej sytuacji. Kurwa, chciałem z nim pogadać, dać do zrozumienia, że nie mam zamiaru zranić jego siostry, ale nie, bo ten idiota musi najpierw zebrać myśli... "Chwila... otworzył usta, chyba zaraz coś powie."
-Posłuchaj, w dupie mam, jak do tego doszło, to nie moja sprawa. Ale Lil ma być szczęśliwa, ona Cię kocha, więc zapamiętaj sobie dobrze, że jeśli skrzywdzisz, zranisz moją małą siostrzyczkę, to znajdę Cię i Cię zabiję. Rozumiesz? - mówił głosem pełnym jadu, dokładnie akcentując każdą sylabę swojej wypowiedzi.
-Ja rozumiem, ale czy Ty potrafisz zrozumieć, że ja nie mam zamiaru krzywdzić Twojej siostry, że ja ją kocham?
-Posłuchaj, lubię Cię, ale z tej rozmowy masz zapamiętać, że jeśli Lil kiedyś przez Ciebie zapłacze, to Ty gorzko tego pożałujesz.
Dobra, w tej chwili w jakimś tam sensie rozumiem, że William martwił się o swoją siostrę, ale wtedy niemiłosiernie wkurwiało mnie jego podejście, jego ton, jego poczucie wyższości, to, że uważał mnie za najgorszego śmiecia, mimo że nie zrobiłem mojej ukochanej nic złego. Miałem ochotę go opierdolić, choć może raczej mu przypierdolić, albo jedno i drugie, ale w tamtym momencie na dół zeszła Lili.
-William, daj już spokój-powiedziała bratu i chwyciła moją dłoń.
-Jasne-prychnął William i skierował się na górę.
-Przepraszam Cię za niego. Daj mi chwilę, muszę z nim pogadać.
Dziewczyna ucałowała mnie w policzek i podążyła za bratem. Ja zaś dołączyłem do Jeffa, który w salonie słuchał muzyki w radio.


William, jak ty się wtedy właściwie czułeś?
William:

Szedłem ulicą i myślałem o tym wszystkim. O mojej małej siostrzyczce, której obiecałem , że będę ją chronił zawsze, o Mike'u, o całej sytuacji. Nie potrafiłem pozbyć się sprzed oczu tego obrazu. Cały czas widziałem ten dzień, gdy wraz z Jeffem znaleźliśmy w pokoju nieprzytomną Lil. Pamiętam, jak bardzo się wtedy o nią bałem. Równocześnie w uszach wciąż brzmiały jej słowa z naszej dzisiejszej rozmowy: "Nie ochronisz mnie przed całym złem tego świata. 'Człowiek musi uczyć się na błędach'-znasz to?". W głowie  miałem okropny mętlik. Odkąd moja mała siostrzyczka się urodziła, robiłem wszystko, aby była szczęśliwa, starałem się chronić ją przed bólem, wściekłością ojca i obcymi. Tak to wyglądało. Jak Mike mógł zrobić coś takiego. Przecież Lil miała niespełna 17 lat.
Miałem dość, szedłem w stronę garaży, wszedłem do jednego z nich. Tak jak się spodziewałem, zastałem tam Raya. Usiadłem na kanapie i chwyciłem stojącą przede mną butelkę z piwem. Bez słowa wgapiałem się w ścianę, popijając napój. Ray dziwnie mi się przyglądał. Przemówił dopiero po chwili tym swoim przepitym głosem.
-Stary, co się dzieje? Wyglądasz gorzej niż baba w czasie porodu, a wierz mi, byłem, widziałem.
Tak, cały Ray...
-Lilian Amy Bailey-odpowiedziałem.
-Stary, no co? To twoja siostra-wzruszył ramionami.
-Właśnie, moja siostra, powinienem ją bronić, a nie dać posuwać gościowi z Seattle!-wybuchnąłem, wstałem, zacząłem krzyczeć i żywo gestykulować.
-Lilinka się z kimś przespała?-zainteresował go ten temat.
Typowy Ray, tylko on mógł mojej siostrze wymyślić tak beznadziejną ksywkę jak "Lilinka".
-Właśnie, kurwa, stary, przecież ona nie ma nawet siedemnastu lat!-wciąż krzyczałem.
-A Ty ile miałeś, przepraszam. lat, kiedy pierwszy raz posuwałeś tamtą cycatą, jak jej było...
-To coś zupełnie innego!-natychmiast przerwałem Rayowi.
-Innego? Gościu, czy Ty się w ogóle słyszysz? Lilinka jest mądra i nie zrobiłaby tego z kimś przypadkowym.Poza tym, stary, kiedy ona miałaby to zrobić?
-Jak będzie dojrzalsza?-zasugerowałem.
-To ile miałeś lat, bo nie słyszałem?- tym razem nie odpowiedziałem, a puściłem to pytanie mimo uszu-Stary, dążę do tego, że Twoja siostra wyrosła na piękną, młodą kobietę, więc ma prawo podobać się facetom, poza tym jest bardzo inteligentna, więc powinieneś jej zaufać. To, że się z nim kochała, nie znaczy, że da się teraz posuwać wszystkim facetom. Zaufanie, stary.
-Ciekawe ile Ty miałbyś zaufania do swojej siostry, gdybyś wszedł do jej pokoju w tak jednoznacznej sytuacji.-nie dawałem za wygraną.
-Stary, bez jaj, wszedłeś w trakcie?-Ray rechotał jak debil. Gdyby w tym chociaż było coś śmiesznego.
-Niezupełnie, wszedłem, gdy leżeli w łóżku tuż po. Więc co byś zrobił na moim miejscu?
-Na pewno przeprosiłbym siostrę i jej chłopaka, a no i oczywiście poinstruował siostrę na temat zapobiegania wpadce. Przecież nie chcemy, aby nam się dziecinka zaciążyła.
Dobra, przyznam, że ton, jakim to wszystko mówił, sprawił, iż wrócił mi humor.
-'Czerp pełne korzyści, nie znaj smaku konsekwencji'-przytoczyłem słowa jednego wokalisty.
-No właśnie, moje słowa!
Tak, chodziło mi o tego "wokalistę".
-Dzięki, stary-powiedziałem i już chwytałem za klamkę, by wyjść.
-Może jednak mamusia miała rację i powinienem studiować psychologię-położył teatralnie dłoń na podbródku.
-Z pewnością-zadrwiłem i wyszedłem.
Kurde, naprawdę nigdy w życiu nie pomyślałbym, że Ray będzie mi służył radą w takiej sprawie.


niedziela, 7 sierpnia 2016

[GN'R #13] "Nie interesuje Cię los Adelaide?"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

Saul, co było dalej?
Saul:

Po wejściu do mieszkania, Alex wyraźnie posmutniała, nie chciałem zostawiać jej samej. Postanowiłem, że z nią posiedzę, zjedliśmy jogurty, które były w lodówce dziewczyny, a potem włączyłem kasetę Aerosmith. Było już ciemno. Alex stała przy parapecie i przyglądała się gwiazdom. Podszedłem od tyłu, objąłem dziewczynę w tali i złożyłem pocałunek na jej szyi. Uśmiechnęła się delikatnie i choć sam tego nie widziałem, jestem o tym do dziś przekonany. W końcu usłyszałem pierwsze dźwięki Dream On, jednej z ulubionych piosenek dziewczyny. Składałem pocałunki na jej szyi. Alex odwróciła  się twarzą do mnie i wpiła się namiętnie w moje usta. Moje dłonie zjeżdżały po talii dziewczyny w kierunku pośladków. Alex nie protestowała, przesunęliśmy się w stronę łóżka. Pozbawiłem moją dziewczynę bluzki i wylądowaliśmy na łóżku obsypując się nawzajem pocałunkami. Sam zdjąłem swój t-shirt i posłałem Alex pytające spojrzenie.
-Czy ty...-zacząłem-...kiedykolwiek wcześniej...
-Nie Saul-twarz dziewczyny zmieniła się, pochmurniała. Gwałt, ból, który na pewno był z tym związany. Nie chciałem jej do niczego zmuszać.
-Posłuchaj, jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości...-podjąłem temat, ale dziewczyna dość szybko mi przerwała.
-Saul, nie mam pojęcia z czym to się je. To, co on mi zrobił było straszne i tak masz rację, mam wątpliwości, ale jednocześnie kocham Cię i...-tym razem to ja jej przerwałem.
-Ja też Cię kocham i nie chcę, abyś kojarzyła tak przyjemną rzecz jaką jest seks, z bólem, ze stawianiem własnej osoby pod ścianą. Nie możesz robić niczego wbrew własnej woli.
-Nie robię niczego wbrew woli. Kocham Cię, ale...
-Rozumiem-westchnąłem-Ufasz mi?-zapytałem po chwili przerwy.
-Ufam.
-Dawid chce się pieprzyć ze wszystkim, co się rusza, co się nie rusza z resztą też. Ja chcę się z Tobą kochać. Kochać. Kochać w sposób taki, abyśmy oboje odczuwali przyjemność. Ale tylko wtedy, gdy będziesz na to gotowa.
-Saul, ja tego właśnie chcę. Chciałabym, poznać przyjemną stronę seksu, tą złą już poznałam. Proszę, kochaj się ze mną, kochaj w sposób tak, abyśmy oboje odczuwali przyjemność.
Alex jest niesamowitą dziewczyną, nigdy nie miałem co do tego wątpliwości.


Alex, co było dalej?

Alex:

Saul już spał, ja leżałam objęta przez mojego chłopaka. Wspaniale jest kogoś kochać w taki sposób. Cholernie się tego bałam, ale Saul miał rację. Wydaje mi się, że dopiero po tych wszystkich wydarzeniach potrafię dostrzec prawdziwą różnicę. Tak właśnie myślałam, ale nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
Obudziłam się dość wcześnie rano, nie mogłam się oprzeć i wciągnęłam na siebie T-shirt Saula, a potem poszłam do kuchni. Wstawiłam wodę na herbatę, włączyłam radio i zajęłam się przygotowaniem śniadania. Nagle na swoich biodrach poczułam dłonie Mulata.
-Pasuje Ci mój T-shirt-powiedział i objął mnie mocno w pasie.
Odwróciłam się do niego twarzą i czule pocałowałam.
-Wyspałeś się?-zapytałam, wracając do przygotowywania śniadania.
-Oczywiście. A Ty?
-To była noc pełna wrażeń. Czułam się cudownie-przyznałam i podałam herbatę wraz z  talerzem z kanapkami. Po szybkim śniadaniu poszłam pod prysznic, a później to samo zrobił Saul. Kiedy oboje byliśmy już najedzeni, pachnący i ubrani, wybraliśmy się do Stevena. Spacerkiem, za rączkę dotarliśmy do domu blondyna. Chłopak na nasz widok uśmiechnął się. Zaprosił nas do środka, był sam. Dość szybko rozsiadłam się w salonie, zwiększając głośność radia. Saul i Steven poszli do kuchni. Stosunkowo długo zajęło im rozlanie coli do kilku szklanek. Blondyn co raz zerkał na mnie z kuchni ze swoim zadziornym uśmieszkiem na twarzy. Chyba nietrudno się domyślić, o czym chłopcy rozmawiali. Jestem pewna, że w momencie gdy przyszli, ja byłam już czerwona jak burak. Nikt tego jednak nie skomentował, a rozmowa skupiła się raczej na różnego rodzaju pierdołach. Aczkolwiek ani ja, ani Saul nie przypuszczaliśmy, że Adler zacznie pieprzyć o jakiejś brazylijskiej telenoweli, którą oglądała ostatnio jego mama. Mulat miał dość już po pięciu minutach tego gadania i wyszedł, powiedziawszy tylko, że powinien już być w domu. Ja postanowiłam zostać jeszcze chwilę. Steven z kolei nie dał za wygraną i kontynuował.
-... wiesz i wtedy on wybiegł za nią. Ta zatrzymała się dopiero na moście, w ogóle zaczęła bredzić i...-Adler spojrzał na mnie z zaciekawieniem, to fakt, byłam dość nieobecna, no bo nie interesował mnie los bohaterki jakiegoś brazylijskiego serialu-... i ona zeskoczyła z tego mostu, ale pojawił się Superman i ją uratował.
-Mhm...-tak, to była moja jedyna reakcja na to wszystko, choć... zaraz...- Superman w brazylijskim serialu?!
-Sprawdzałem Cię. Nie interesuje Cię los Adelaide, prawda?
-Szczerze mówiąc, to nieszczególnie-wyznałam.
-W takim razie powiedz mi, jak minęła Wam, Gołąbeczki, noc?-wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Mnie początkowo zatkało, ale po chwili odpowiedziałam.
-No wiesz, piękna muzyka sprzyja oglądaniu gwiazd-odrzekłam pewnie, choć jestem przekonana, że znów oblałam się rumieńcem.
-No tak, sprzyja...-potwierdził Adler z uśmiechem na ustach i nie drążył dalej tematu. Byłam mu za to ogromnie wdzięczna. Dzięki Stevenowi nie spędziłam tego wieczoru myśląc, co w danej chwili wyprawiała moja matka. Początkowo rozmawialiśmy o muzyce, a potem o naszej przyszłości i szkole, do której w niedługim czasie mieliśmy wrócić. Z jednej strony miałam dość tej instytucji dokładnie tak jak każdy uczeń, ale z drugiej to było pewne oderwanie od beznadziejnej rzeczywistości. Ja do domu wróciłam dość późno, jednak zastałam jedynie puste mieszkanie. Mojej mamy nie widziałam już od dwóch dni. Bardzo się martwiłam, chciałam zadzwonić po policję, ale cholernie się bałam, że to może zaowocować aresztem. Wówczas miałam jedynie podejrzenia co do zajęcia mojej mamy. Postanowiłam, że poczekam jeszcze do rana, a potem zacznę jej sama szukać. Z głową pełną rozmaitych myśli, skierowałam się pod prysznic. Miałam nadzieję, że choć w pewnym stopniu pozwoli mi to zmyć z siebie wszystkie najgorsze myśli. Niestety, przeliczyłam się. Czułam się po prostu okropnie, traciłam wiarę w sens dalszej egzystencji. Chciałam wtedy z tym wszystkim skończyć, odciąć się o tego, wyjechać i to jak najdalej. Założyłam koszulę i chciałam już usiąść na parapecie w oknie, gdy usłyszałam dźwięk telefonu. Niczym poparzona dobiegłam do aparatu i podniosłam słuchawkę. Po drugiej stronie usłyszałam męski głos.
-Pani Alexandra Blood?
-Tak-odpowiedziałam z wahaniem.
-Z tej strony doktor Collins, dzwonię z Fairview Hospital. Chodzi o Pani matkę...-mężczyzna nie skończył zdania, ponieważ mu przerwałam.
-Co się stało?
-Pani mama leży u nas na oddziale. Nie mogę dokładnie powiedzieć w tej chwili, co się stało. Musimy porozmawiać twarzą w twarz.
-Rozumiem.
-Proszę przyjść jutro do szpitala. Piętro 2, będę czekał na Panią w gabinecie, pokój nr 3, od godziny 10.
-Dobrze, dziękuję za telefon.
-Dobranoc.
-Dobranoc-cała roztrzęsiona odłożyłam słuchawkę.
Po moich policzkach płynęły łzy. Usiadłam na parapecie i gapiłam się w szybę. Nie mogłam pójść spać, a równocześnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W żaden sposób nie potrafiłam się uspokoić. Każda minuta dłużyła się niemiłosiernie, a regularne tik tak było w tamtej chwili cholernie irytujące. Coraz gorsze myśli rozsadzały moją głowę. Co jakiś czas sięgałam po papierosy, które bardzo szybko się skończyły. W końcu zaczęło świtać, zeszłam z parapetu, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i wyszłam z domu. Na rękę wcześniej założyłam zegarek i właśnie w tej chwili na niego spojrzałam. Była godzina 6.57. Nogi same poniosły mnie pod dom Saula. Wzięłam kilka małych kamyków i po jednym rzucałam w okno chłopaka. W końcu Mulat wyjrzał przez okno. Szybko zauważył mój ponury wyraz twarzy i zbiegł na dół, aby otworzyć mi drzwi. Ze szklanymi oczami weszłam do środka. Przyglądałam się twarzy Saula. On przyjrzał mi się uważnie i nie pytając o nic, po prostu przytulił bardzo mocno. Łzy znów zaczęły płynąc po moich policzkach, nie potrafiłam tego kontrolować. Kiedy już się nieco uspokoiłam, poszliśmy razem na górę. Saul wyjął koszulkę ze swojej szuflady i wciągnął ją przez głowę, a ja w tym czasie weszłam pod rozkopaną jeszcze kołdrę, odwróciłam się twarzą do ściany, podkuliłam nogi i przytuliłam do brzucha jasiek.
-Alex, co się stało?-dopytywał Mulat, równocześnie gładząc moje plecy.
Ja nie potrafiłam zebrać się w sobie i mu po prostu odpowiedzieć, to był dla mnie cholernie trudny temat. Przecież niedawno wszyscy cieszyliśmy się, że ja i moja matka wracamy do normalnego życia, a w tamtej chwili znów wszystko się waliło.
-Kochanie...-namawiał mnie.
W końcu położył się obok mnie i objął mocno. ja otarłam łzy, przewróciłam się na drugi bok i cicho chlipiąc, wtuliłam w tors Mulata. Byłam mu za to wszystko wdzięczna, że mnie przytulił, ucałował w czoło i po prostu leżał ze mną.
-To jak, powiesz, co się stało, Skarbie?-zapytał po dość długim czasie, gdy mój oddech się nieco unormował, a łzy przestały płynąć.
-Chodzi o moją mamę...Jest w szpitalu-wyszeptałam.
-Skąd wiesz?-dopytał i mocniej przytulił.
-Dzwonili do mnie ze szpitala, ale nie lekarz nie chciał mi powiedzieć dokładnie, co się stało. Jestem z nim umówiona na 10. Saul, ja się cholernie boję, kompletnie nie wiem, co się stało.
-Ey- Mulat się podniósł, oparł jedną ręką na przedramieniu, a drugą położył na moim policzku i spojrzał mi w oczy- nie panikuj. Wiem, że się martwisz o mamę, ale pomyśl, może to nic groźnego.
-Saul, to ty pomyśl, przecież gdyby to nie było nic groźnego, to powiedzieliby mi o tym przez telefon.
-Ale to, że będziesz panikować, nic Ci nie da. Posłuchaj, jeśli chcesz, pójdę tam z Tobą. Chcesz?
-Mhm...-mruknęłam i przytuliłam chłopaka- Przepraszam Cię.
-Nie przepraszaj, a po prostu się uspokój.
Hudson robił wszystko, abym choć odrobinę się uspokoiła.

O 10 byłam już w gabinecie lekarza. Saul czekał na mnie na korytarzu. Zimne, białe ściany, kozetka, duże biurko, dwa krzesła, szafka. Tak z grubsza przedstawiał się owy gabinet. Z całą pewnością nie było to przyjemne pomieszczenie. Przede mną siedział mężczyzna koło pięćdziesiątki, łysiejący już i z brzuszkiem. Czekałam na podstawowe informacje, a on jakby odwlekał wszystko na siłę wertując w lewo i w prawo papiery mamy. Miałam ochotę zacząć krzyczeć ze zgryzoty. W końcu, po długiej chwili, łaskawie przemówił.
-Pani mama trafiła do nas wczoraj. Była poobijana, miała złamaną rękę. Wszystko ograniczyłoby się do rutynowego leczenia. Jednak Pani Judith była pod wpływem środków odurzających, konkretnie heroiny. Nie wiem, czy orientuje się Pani, jakie są wymogi, ale wszystko sprowadza się do tego, że musiałem powiadomić policję i zapewne zostanie przeciwko niej wszczęte postępowanie.
Zatkało mnie. Rozumiem, alkohol, ale narkotyki?
-Pani Judith leży na sali nr 28. Może się Pani z nią zobaczyć i proszę się nie przejmować. Jeśli okaże się, że była to jednorazowa sytuacja, to może skończyć się nawet na karze pieniężnej i pracach na rzecz społeczności.
-Dziękuję.
Nie czekając na odpowiedź, wyszłam. Domyślam się, że byłam wtedy blada, jak ściana. Na korytarzu niemal nie zemdlałam. Saul mnie przytulił, pytał, ale ja nic nie powiedziałam. Po krótkiej chwili wyrwałam się z objęć i zła pobiegłam w kierunku sali 28. otworzyłam drzwi, zobaczyłam mamę na łóżku i zaczęłam płakać. Miała pełno siniaków i rękę w gipsie. Żal ścisnął moje serce. Czara goryczy się przelała. Podeszłam powoli.
-Córeczko, ja Cię strasznie przepraszam, ale...
-Nie kończ.-powiedziałam zdecydowanie- Mamo, narkotyki?! Czy Ty do reszty oszalałaś?
-Ale Kochanie, przecież to nic takiego, a i tak swoją drogą, jak wyjdę ze szpitala, będę potrzebowała odrobiny pieniędzy.
-Nic takiego?! Mamo, czy Ty się słyszysz? Do ciężkiej cholery, nie rozumiesz, że przeciwko Tobie może zostać wszczęte postępowanie?!-krzyczałam, miałam nadzieję, że chociaż w ten sposób coś do niej dotrze.
Wtedy właśnie do sali wszedł Saul. Ja miałam dość. Płakałam, chciałam odciąć się od tego wszystkiego, wyjść i pieszo dojść na koniec świata. Saul mnie przytulił.
-Chodź. Musisz odpocząć.-Saul wyprowadził mnie ze szpitala.