sobota, 10 czerwca 2017

[GN'R #20] "Stałem się pieprzonym białasem"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

Jak mijał Wam czas przed wyjazdem?


Saul:

Atmosfera była dosyć napięta, w powietrzu unosiło się widmo kłótni. Alex zaczynała mieć wątpliwości. Nie chciała zostawiać mamy, bała się, że w ten sposób ją dobije, że cała ta sytuacja podziała na nią destrukcyjnie. Prawda jest jednak taka, że pani Blood przejmowała się jedynie sprawą pieniędzy, a raczej sprawą ich braku. Gdy tylko przypadkiem spotkała Alexandrę, robiła jej pranie mózgu, mówiąc, że jej potrzebuje, że chce walczyć z chorobą, że zmieni się. Alex się wówczas rozklejała, stwierdzała, że nie może nigdzie jechać, że nieludzkim będzie pozostawienie jej matki samej. Podjąłem więc jeden z najdrastyczniejszych kroków. Musiałem sam spotkać się z mamą mojej dziewczyny i po prostu dowiedzieć się wszystkiego. Poprosiłem moją mamę, aby zajęła czymś Alex, nawet ona zauważyła, że z moją ukochaną dzieje się coś dziwnego. Ja w tym czasie udałem się do mieszkania dziewczyny. Pewnie zapukałem do drzwi. Dotarcie do nich zajęło pani Blood dłuższą chwilę. Otworzyła je szeroko. Zawahałem się nim wszedłem do środka. Pani Blood była okropnie blada, miała podkrążone oczy i przetłuszczone, potargane włosy. W mieszkaniu unosił się odurzający zapach alkoholu wymieszanego z dymem papierosowym. Nie czkając na właścicielkę mieszkania, skierowałem się do kuchni i zająłem miejsce przy stole. W zlewie piętrzyły się naczynia, serweta na stole była przypalona papierosem. Kobieta dotarła do mnie po krótkiej chwili i usiadła naprzeciwko mnie. Milczałem, wpatrywałem się w oblicze kobiety. W jednej chwili zacząłem doskonale rozumieć obawy blondynki. Na jednej z szafek dostrzegłem ledwie napoczętą butelkę wódki. Chyba przeszkodziłem w spokojnym spożywaniu alkoholu. Nie, w upijaniu się, w staczaniu się coraz niżej, w osiąganiu kolejnego fałszywego dna. 
-Gdzie jest Alexandra? - wybełkotała, a ja obserwowałem ruch jej sinych ust.
-Jest bezpieczna. Naprawdę chciałaby pani, aby pani jedyna córka widziała panią w takim stanie? - kobieta nie odpowiedziała, dlatego kontynuowałem – Z pewnością Alex nie chciałaby widzieć pani w takim stanie. 
-Co ty wiesz o mojej córce? - zakpiła – Poza tym kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? - zareagowała bardzo agresywnie.
-Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chcę być kimś w rodzaju moralizatora. Chcę pani po prostu uświadomić pewne fakty. Alex chciałaby być szczęśliwa. Wie pani, taka głupia ludzka zachcianka - chcemy być szczęśliwi. Czy pani jest szczęśliwa? - kobieta nie odpowiedziała – Nie mnie oceniać, to już pani osobista sprawa, ale sposób, w jaki pani się zachowuje, uniemożliwia osiągnięcie szczęścia pani córce. Jeżeli dobrze jest pani w tej sytuacji, w jakiej się pani znajduje, niech pani przynajmniej umożliwi Alex odcięcie się od tego wszystkiego, od kłopotów z tym związanych. Ostatnio Alexandra była na dobrej drodze do tego, by zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które spotkały ją w tym domu, które spotkały ją przez pani chorobę, ale pani zaczęła się pojawiać i mieszać jej w głowie.
-Rozmowę z własną córką nazywasz mieszaniem w głowie? - ponownie ze mnie zakpiła.
-Zwykła rozmowa nie byłaby niczym złym, ale to w jaki sposób ona się zawsze toczy jest złe. Pani zawsze obiecuje poprawę, że skończy z tym pani, że pójdzie się leczyć, budzi pani w Alex nadzieję na normalne życie z jej mamą, tylko że oboje wiemy, że pani nie pójdzie na odwyk, że ta nadzieja jest fałszywa, że to 'normalne życie' już przepadło. My to wiemy, ale Alex tego nie wie. Robi sobie nadzieje, łudzi się, że pani naprawdę z tym skończy, a potem znów widzi panią pijaną. Alexandra jest naprawdę wrażliwa, potrzebuje swego rodzaju ustabilizowania, więc jeżeli pani chce jej dobra, to mamy dwa rozwiązania. Albo dotrzyma pani obietnicy i będzie się leczyć, albo pozwoli jej pani być szczęśliwą, co osiągnie poprzez zapomnienie o tym wszystkim, co ją tu spotkało – zasiałem niepewność w umyśle pani Blood. Tkwiła ona chwilę w bezruchu, analizując wszystkie moje słowa, co pewnie nie było takie łatwe, alkohol w jej organizmie pewnie niemal natychmiast wyparował. Właśnie dlatego kobieta się w końcu podniosła i chwyciła napoczętą butelkę wódki z blatu, a mi kazała wyjść. Nie protestowałem. Miałem po prostu nadzieję, że coś do niej dotarło. Jeśli chce sobie niszczyć życie i zdrowie – droga wolna, ale niech pozwoli Alex być szczęśliwą. Szedłem ulicami miasta z nadzieją, że mamie udało się zająć moją dziewczynę czymś miłym, co pozwoliło jej się odstresować. Ja miałem jeszcze jeden problem. Był nim Steven. Całymi dniami szlajał się po ulicach miasta, nie obchodziło go, czy świeci akurat słońce czy może pada deszcz. A ja miałem go na sumieniu. Najpierw kazałem mu się ogarnąć, podnieść z tego, wiedziałem, że to dla niego było wyjątkowo trudne, ale chłopak musiał wrócić do normalnego życia. Potem jednak wyładowałem na nim cały swój gniew, jaki narósł przez sytuację z wahaniami nastroju Alex i opierniczyłem jego próbę powrotu do normalności. Świetny ze mnie przyjaciel. Czułem się cholernie winny. Chłopak już nawet nie wynosił z pokoju swojego zestawu perkusyjnego, mało tego nawet nie rozłożył go w pokoju, stał spakowany i czekał aż Steven sobie o nim przypomni, a ja musiałem mu uświadomić po co właściwie wyjeżdżamy. Szukałem chłopaka w miejscach, gdzie dawniej spędzał najwięcej czasu, ale go tam nie zastałem, wtedy domyśliłem się, gdzie mogę go znaleźć. Kupiłem znicz i poszedłem na cmentarz. Nie pomyliłem się. Postawiłem zapalony znicz i usiadłem obok blondyna. Milczałem, czekałem aż Adler zacznie, jednak na to się nie zanosiło.
-Szukałem cię- zacząłem.
-Po co? - zapytał, nie przenosząc na mnie wzroku.
-Nie wiem. Chciałem pogadać ze swoim przyjacielem.
-Chyba nie mam nastroju, wybacz – spuścił głowę.
-A kiedy ostatnio miałeś? - nie uzyskałem odpowiedzi, wobec tego kontynuowałem – Stary, musimy wyjechać. Żadne z nas nie ma już wystarczająco siły mierzyć się tutaj z każdym kolejnym dniem. 
-Masz rację. Próbuję sobie z tym poradzić, ale to trudniejsze niż mogłoby się wydawać. 
-Zdaję sobie sprawę.
-Z niczego sobie, kurwa, nie zdajesz sprawy -zaczął krzyczeć, dał upust złości - Chodzę jak automat, muszę wyjść na spacer, bo nie wytrzymuję w jednym miejscu, więc wychodzę i każdego dnia mówię sobie, że tu nie przyjdę, że muszę się ogarnąć, a zawsze w końcu tu ląduję. Nogi niosą mnie same. Mam wrażenie, że mnie woła, że mnie potrzebuję, a gdy tu przychodzę, w głowie słyszę to niemal bezgłośne „Przepraszam” i głośny strzał. Odjebało mi. Zwariowałem... - dawno nie słyszałem tylu słów z jego ust.
-Nie zwariowałeś – położyłem chłopakowi rękę na ramieniu – Teraz pomyślmy, czy ci odjebało... Tak. Mniej więcej wtedy, kiedy zaczęło ci się wydawać, że twoje chamskie anegdotki są śmieszne. 
-Ey, one są śmieszne. Sam się z nich, kurwa, śmiejesz. Hipokryta się znalazł- uśmiechnął się, przysięgam. Udało mi się go choć trochę zaangażować w coś emocjonalnie. Byłbym genialnym psychologiem, gdybym oczywiście nie był tak zajebistym gitarzystą. Cóż, jeszcze chwilę spędziliśmy na cmentarzu w milczeniu, a potem razem stamtąd wyszliśmy z nadzieją, że uda nam się zostawić wszystkie niewygodne wspomnienia w Cleveland, a w Los Angeles zaczniemy z czystą kartką, zupełnie białą. Nie pomyśleliśmy, że długopis, którym pisaliśmy na poprzedniej stronie, może odcisnąć swój ślad na kolejnej i z pozoru nie będąc widocznym może wpływać na dalsze losy każdego z nas. Razem z Adlerem skierowaliśmy się do mnie do domu. Zastaliśmy mamę i Alex w kuchni. Właśnie skończyły robić obiad i wzięły się za deser. Mama podała mnie i Stevenowi fartuchy. Stwierdziła, że dobrze zrobi nam taka chwila relaksu. Zostawiła nas w kuchni samych. Każde z nas miało na twarzy uśmiech, ale i skupienie. Przy idealnym przepływie informacji między nami staraliśmy się zrobić ciasto idealne. Wreszcie poznałem wszystkie tajniki tego, jak mama zawsze robiła moje ulubione ciasto owocowe. Jej sekretny przepis nie był aż tak skomplikowany, jak można się było tego spodziewać. Dobra organizacja również zrobiła swoje. Ja przygotowywałem biszkopt, Steve mył i kroił owoce, a Alex zajęła się masą, którą należało przełożyć ciasto. Wypełniliśmy swoje początkowe zadania. Masa i pokrojone owoce czekały na swój moment, zaś ciasto wlane do blachy wylądowało w piekarniku. Popijając zieloną herbatę czekaliśmy, aż ciasto urośnie i przybierze odpowiednią barwę. Ten dzień był pewnym przełomem. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Alex bawiła się mąką, którą miała tuż obok siebie i nagle, bez żadnego ostrzeżenia sypnęła mi prosto w twarz. Obdarzyłem blondynkę pytającym spojrzeniem. Ona i Adler nie potrafili powstrzymać już śmiechu.
-Serio? Śmieszy was to, że w przeciągu chwili stałem się pieprzonym białasem?
-No – przyznał Adler.
-Wobec tego, wy będziecie czarnuchami! - sypnąłem moim przyjaciołom kakao w twarze. W ten właśnie sposób rozpoczęła się wielka wojna, która zaowocowała pogrążoną w pyle kuchnią, włosami pełnymi mąki, kakao i innych tym podobnych rzeczy. W ostatniej chwili spostrzegliśmy się, że trzeba wyjąć już ciasto z piekarnika. W tym też momencie do kuchni weszła moja mama. Nie mogła uwierzyć, co zrobiliśmy z jej kuchnią. Sama dokończyła robienie ciasta, a my musieliśmy wziąć prysznice i posprzątać kuchnię na błysk. Trochę nam to zajęło, ale z pewnością nie był to czas stracony. To był czas dla nas, dla naszej trójki. Niezwykle istotny, wręcz przełomowy.