sobota, 25 marca 2017

[GN'R #17] "Śliwka wpadła w kompot"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

Czy wiesz, co wtedy Saul zaproponował Alex?

Steven:

Oczywiście, że wiem, przecież miało to bezpośredni związek ze mną. Właściwie to ja i Saul planowaliśmy to już od jakiegoś czasu, jednak cały czas brakowało jednego bardzo ważnego czynnika. Kiedy wreszcie udało mi się ów czynnik załatwić, natychmiast pobiegłem powiedzieć o tym Saulowi. W zasadzie wtedy jeszcze do końca nie wiedziałem, że Alex także weźmie w tym udział, bo mieliśmy z nią o tym razem porozmawiać. Po dość długim marszobiegu dotarłem do Hudsona. Zapukałem i czekałem aż łaskawie otworzy mi drzwi. Swoją drogą zejście zajęło mu sporo czasu, a na pewno więcej niż zazwyczaj. Otworzył drzwi i spojrzał na mnie z wyrzutem. Ja minąłem go w drzwiach i ruszyłem na górę. Ponadto mogę dodać, że Saul miał roztrzepane włosy, co dało mi do myślenia, że coś musiało się dziać. Znaczy nie żeby normalnie miał on poczesane włosy, ale były one bardziej roztrzepane niż zazwyczaj. Dotarłem do pokoju Hudsona i usiadłem na łóżku tuż obok blondynki. Saul wszedł za mną.
-W czymś przeszkodziłem, gołąbeczki? - zapytałem z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Nie, Steven, w niczym.
Blondynka spuściła smutny wzrok, natomiast w oczach Saula widziałem złość. Sytuacja zrobiła się nieco dziwna, a atmosfera dość napięta. Wyglądało to jakby Saul starał się zrobić klimat, podniecić dziewczynę, ale ona nie miała totalnie nastroju i czuła się winna. Nie mnie jednak oceniać taką sytuację. To ich sprawa, ja przyszedłem tam w ściśle określonym celu. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza jak makiem zasiał.
-Ptaszek wyleci z klatki jutro wieczorem.-przerwałem tę ciszę.
Alex i Saul przenieśli na mnie zdziwione i zdezorientowane spojrzenia.
-Co?-dopytał Mulat.
-Ostatnia śliwka wpadła w kompot, jutro wieczorem ptaszki wylatują z klatki-wyjaśniłem.
-Stary, czegoś ty się naćpał? O czym ty pieprzysz?
Chyba zdenerwowałem trochę pana Hudsona. Zacząłem się zastanawiać, czy nie pomyliłem czegoś w naszym hipertajnym kodzie. Wstałem z łóżka i podszedłem do Saula.
-Kim jesteś i co zrobiłeś z Saulem?-zapytałem Mulata.

-Steven, o czym Ty mówisz?-zapytała blondynka.
-To nie może być Saul. Saul zna hipertajny kod.-wyjaśniłem.
-Jaki znów „hipertajny kod”? Miałeś tylko załatwić transport, a nie pieprzyć coś o jakichś jebanych śliwkach i ptaszkach – Saul się serio wkurzył.
-Jeju, uspokój się, chciałem żeby było zabawnie, a ty wszystko zjebałeś.
-Wyobraź sobie, że nie jest mi do śmiechu i dziwię się, że ty masz jeszcze ochotę na te swoje kretyńskie żarciki. Twoja ukochana popełniła samobójstwo na twoich oczach, naprawdę w tej sytuacji masz jeszcze siły pieprzyć takie głupoty?
-A co mam, do cholery, robić? Dość mam siedzenia w domu, rozmyślania, co mogłem zrobić i obwiniania się. Ktoś mi ostatnio powiedział, że powinienem wrócić do normalności. Staram się iść dalej naprzód, a teraz wpędzasz mnie w poczucie winy z tego powodu? -westchnąłem ciężko – Po co tu w ogóle przychodziłem?
Skierowałem się do wyjścia.
-Chłopaki, uspokójcie się. Każdemu z nas jest ciężko, ale życie idzie dalej, musimy żyć normalnie. - Alex starała się nas uspokoić -Steven, dobrze, że wrócił ci zaciesz. Tęskniłam za nim. A ty Saul nie możesz rozładowywać na nim napięcia, które narosło przedtem. Przepraszam cię za tę sytuację wcześniej.
Tym razem to blondynka skierowała się do wyjścia.
-Porozmawiajcie sobie. - rzuciła na odchodne.
Dziewczyna skierowała się do kuchni, a Saul usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Starał się w ten sposób uspokoić. Potem spojrzał na mnie.
-Załatwiłeś? -zapytał.
-Właśnie to próbuję ci cały czas powiedzieć. -wyjaśniłem -Kumpel jedzie do Utah. Dorzucimy się na wachę i możemy z nim jechać, a stamtąd już musimy kombinować.
Saul nie bardzo mnie wtedy słuchał, usiadłem obok niego.
-Stary, co się dzieje?-zapytałem
-Alex.
-Co Alex?
-To wszystko strasznie ją dobiło. Weronika, matka, obwinia się o to wszystko, płacze. Boję się, że zrobi sobie krzywdę-wyżalił się.
-Po prostu bądź przy niej, potem wyjedziemy, zmienimy środowisko i powoli wszystko się ustabilizuje-starałem się go pocieszyć.
Sam miałem nadzieję, że uda mi się odciąć od tych wszystkich bolesnych wspomnień. Miałem już dość tego smutku, który mnie wypełniał, chciałem, starałem się, robiłem wszystko, aby wrócić do normalności, aby zapomnieć choć na chwilę i się po prostu uśmiechnąć, ale nie potrafiłem. W tym miejscu było za dużo wspomnień. Dosłownie wszystko przypominało mi o Ronnie, ciągle miałem ją przed oczami. Jedynie wyjazd dawał mi cień możliwości na odzyskanie normalnego życia.
-Przepraszam, stary, że wybuchłem. - przerwał panującą między nami ciszę Saul.
-Nie ma sprawy. Ale następnym razem, jak będziesz wybuchał, to przemyśl dwa razy, co masz zamiar wykrzyczeć i najlepiej jebnij się krzesłem w ten kudłaty łeb. Wpadnę jutro. Na razie.
Wyszedłem, zostawiłem Saula w pokoju i minąłem na schodach blondynkę. Miałem mętlik w głowie. Chciałem się po prostu odciąć od wszystkich problemów, jeszcze ten Pudel zaczął mnie denerwować. Naprawdę wyprowadził mnie wtedy z równowagi, a z drugiej strony rozumiałem zachowanie Alex i domyślałem się, co w związku z tym może czuć Hudson. Od dłuższego czasu jedyne, co robiłem, to snucie się po mieście bez żadnego celu. Długo myślałem o tym wyjeździe, o mamie i jej kłopotach. Ona nie chciała dać sobie pomóc i podejrzewam, że jako jedyna wiedziała o moim wyjeździe. Nagle zaczęło padać. Deszcz nie przerwał jednak mojego spaceru. Ludzie chowali się pod parasolami, szukali schronienia pod daszkami, gnali jak najszybciej do domu. Jedynie ja szedłem niewzruszony. To tak jakby pogoda dostosowała się do mojego nastroju, jakby poczuła to, co czułem ja i zrobiło jej się przykro. Zimna woda oblewała moją twarz. Ludziom to przeszkadzało, a mnie pomogło w oczyszczeniu własnego ja, w obmyciu brudów tego świata. Robiło się coraz później, deszcz wciąż padał, a nogi same niosły mnie przed siebie. Jak co dzień swój spacer zakończyłem na cmentarzu. Nie chciałem tam iść, widok mogiły Veroniki wywoływał u mnie ból, jednak nigdy nie byłem świadomy, że kolejnego dnia powrócę na cmentarz. Każdego dnia miałem nadzieję, że może dziś uda mi się zmienić trasę. Nigdy mi się nie udało. To tak jakby moja dusza chciała tam wracać, chociaż umysł mówił „Nie idź, bo się rozkleisz”. To dziwne uczucie, coś w rodzaju rozdwojenia osobowości. Jak zwykle usiadłem przy grobie i opowiedziałem Ronnie swój dzień. Dawało mi to poczucie satysfakcji. Z Hudsonem nie można było normalnie porozmawiać, Alex stała się cicha i ponura, nie radziła sobie, a Veronica jako jedyna mogła mnie wysłuchać. Zawsze długo stałem na cmentarzu, zupełnie tak, jakbym oczekiwał na odpowiedź z jej strony, choć przecież doskonale wiedziałem, że taka fizyczna odpowiedź nigdy nie nastąpi.







sobota, 11 marca 2017

[GN'R #16] "Telepatia"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

11 VIII 1982


To był ostatni dzień Michaela w Indianie. Mój ukochany następnego dnia miał wracać do Seattle, a ja nie mogłam tego przecierpieć. Chciałam, aby ze mną został,jednak było to niemożliwe. Zakochałam się i nic nie mogłam zrobić z buzującymi emocjami- wpadłam po uszy.
Ów ostatni dzień spędziliśmy z Mikiem sami. Willie i Jeff się gdzieś zmyli. Podejrzewam, ze mogli pójść do Raya i jego kapeli, jednak nie to jest najważniejsze. Ja i Mike całe przedpołudnie szwędaliśmy się ulicami Lafayette. Pokazałam mu swoje ulubione miejsca, w których lubiłam się zaszyć, gdy chciałam być naprawdę sama. Nawet mój brat nie wiedział o istnieniu takowych kryjówek. Jedna z nich zaintrygowała Mike'a. Zaszyliśmy się tam wspólnie i po prostu siedzieliśmy objęci. Mike nucił mi nad uchem Stairway to heaven. Czas płynął nieubłaganie szybko. W owej kryjówce najzwyczajniej w świecie cieszyliśmy się sobą nawzajem. Niewiele nawet wówczas rozmawialiśmy. Wystarczyła obecność drugiej osoby.
Natomiast po południu, kiedy nieco zgłodnieliśmy, wybraliśmy się na cheeseburgery. A wieczorem udaliśmy się do wesołego miasteczka.  Tam byliśmy na diabelskim młynie i magnetycznych samochodzikach.
-No chodź, proszę Cię, będzie fajnie - przekonywał mnie Mike.
- Nie.-odpowiedziałam krótko.
- Ale dlaczego?-jęczał dalej.
-Hmmm, pomyślmy, może dlatego, że się boję?
Zdecydowanie za często w moich wypowiedziach obecny jest sarkazm...
-Ale czego się boisz, przecież będę tam z tobą.
-To mnie nie uspokaja...
-Dzięki, wiesz?-zrobił obrażoną minę i odwrócił się do mnie plecami.
-Oj, no nie gniewaj się na mnie. Naprawdę się boję i wcale nie wątpię oczywiście w twoją odwagę i możliwości wsparcia mnie...-Mike milczał,  nawet nie raczył się do mnie odwrócić. Zaczęłam się zastanawiać,  jak mogłabym go przeprosić,  kiedy...
-Mówiłaś coś? -zapytał, odwracając się w moim kierunku. Znów miał na twarzy ten cwaniacki uśmieszek.
„Ja się tu produkuję, a on mnie nawet nie słuchał? Ktoś tu sobie grabi...”-pomyślałam
-Wiesz, bo właśnie wpadłem na świetny pomysł. Pójdziesz ze mną, jeśli w rzucie do celu wygram ci misia?-zapytał z nadzieją.
-Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
-Jeszcze mi warunki będziesz stawiała? -zapytał tym swoim niskim, seksownym głosem,  objął mnie w talii i przyciągnął do siebie.
-Będę. -tym razem to na moją twarz wstąpił cwaniacki uśmiech.
-A jeśli się na niego nie zgodzę?
On coś wówczas kombinował, jest sprytny,  muszę mu to przyznać.
-A chcesz tam iść?
Ja jednak w tych kryteriach wcale mu nie ustępuję.
-Słucham Księżniczko.
Patrzył na mnie z wyczekiwaniem, wciąż trzymał mnie w swych objęciach,  nasze ciała się stykały. Ja zrobiłam dzióbek, aby dać chłopakowi do zrozumienia, że bez buziaka się nie obejdzie. Pocałunek był namiętny, pełen pasji. Ey, czy on przypadkiem nie próbował mnie w ten sposób zmiękczyć? Mówiłam, że jest sprytny... W każdym razie pocałunek był nieziemski,  rozpłynęłam się,  co wcale nie znaczy, że zrezygnowałam ze swojego warunku. Następnie pokiwałam do niego palcem, aby się nachylił. Zrobił to niemal natychmiast.
-Małe piwo na odwagę- wyszeptałam.
-Dobrze. To w takim razie, ściągamy się do sklepu na rogu!-wykrzyknął i pobiegł w wyznaczonym przez siebie kierunku. Kiedy już się otrząsnęłam, zaczęłam za nim biec. Jasne, byłam szybka, jednak jego długie nogi nie miały dla mnie litości. Zatrzymał się pod sklepem i podskoczył wysoko zadowolony, że wygrał. Był to zabawny widok,  warto było przegrać,  chociażby po to, aby zobaczyć,  jak mój chłopak się cieszy.
Usiedliśmy sobie na pobliskim murku i wypiliśmy nasze piwa,  a potem już spokojnie, spacerkiem, bez żadnej rywalizacji wróciliśmy do wesołego miasteczka. Mike postanowił wygrać mi wypchanego dalmatyńczyka w rzucie do celu. Dwa pierwsze rzuty były niestety niecelne. Wkurw Mike'a także był zabawnym widokiem, trzeba to przyznać.  Mike wziął trzecią piłeczkę do lewej ręki, zamknął lewe oko i wysunął język celując. Zaczęłam się śmiać,  bowiem faktycznie jego pozycja wyglądała dość komicznie. Mike się wyprostował, przeniósł swój wzrok na mnie i rzekł.
-Czy może mnie pani nie rozpraszać?  Ja tu próbuję wygrać pieska dla mojej dziewczyny.
Ja kulturalnie go przeprosiłam, a on powrócił do wcześniejszej pozycji. Wstrzymał oddech,wziął zamach,rzucił i trafił.  Dumny Michael podał mi niebieskiego dalmatyńczyka w niebieskie łatki - łup wojenny - i czekał aż powiem, że idziemy.
-A co, jeśli ja wciąż mam wątpliwości? - zapytałam.
-Lepiej żebyś nie miała,  bo inaczej pan dalmatyńczyk może stracić głowę- wyjaśnił, wyrywając mi z rąk nagrodę.
-Naprawdę chcesz zniszczyć swoją ciężką pracę?-zapytałam.
-Jeżeli tego wymaga sytuacja-odrzekł tym seksownym głosem i złożył pocałunek na moich ustach.
Następnie ów sprytny pan pociągnął mnie za rękę w kierunku domu strachów. Nie przepadam za takimi miejscami... Jasne, komuś by się zdawało, że to jedynie odrobina grozy, sęk w tym, że ja nigdy specjalnie nie przepadałam za horrorami, nie mówiąc już o innych formach odczuwania lęku. Przejście przez ten dom strachów pełen rzeczy, o których mi się nawet nie śniło- dziewczynka z siekierą, która towarzyszyła nam podczas szukania wyjścia z pokoju, ktoś na wzór Freddy'ego Kruegera, który wielokrotnie, w najmniej oczekiwanym momencie przebiegał szponami po moich plecach, coś walące w drzwi, którymi trzeba było uciekać oraz cosie, które okrywała ciemność, przez co nie jestem do dziś w stanie do końca określić czym były- cóż, z pewnością owo przejście było ciekawym doświadczeniem, a przynajmniej tak mogę to określić z perspektywy czasu. W końcu jednak, ku mojej wielkiej uldze, udało nam się opuścić ów dom.
-Lili, moje uszy... Musiałaś tak głośno krzyczeć?-zapytał już nieco przekąśliwie.
-Mówiłam Ci, że się boję. Nie przepadam za takimi miejscami.-wyznałam
-Zauważyłem-powiedział i objął mnie mocno ramieniem, aby dodać mi otuchy.
-Wiesz, kiedy byliśmy mali i przyjeżdżało wesołe miasteczko, razem z Williamem wkradaliśmy się do takich domów strachów, wtedy bałam się tak samo jak dziś. Strach nie zmalał, dlatego dziękuję, że tam ze mną byłeś i mogłam się do ciebie przytulić.
-Po to mnie masz-posłał mi ten supersłodki uśmiech.
McKagan wziął mnie za rękę i na zakończenie tego przepełnionego emocjami dnia wybraliśmy się do gabinetu luster. To było zabawne miejsce. Wydłużające, pogrubiające, zmniejszające i tworzące balonowe głowy lustra. Wyglądaliśmy uroczo. Nasza zabawa tam nie trwała jednak zbyt długo, trzeba było powoli wracać. Po drodze wpadliśmy w jedną z tych ciemnych uliczek, którymi nikt nie chadza. Nawzajem na swoich ustach składaliśmy namiętne pocałunki.
-Kochanie, co ty robisz?-zapytał chłopak, unosząc lewą brew.
-Uwodzę cię-wyszeptałam.
-Ale tak tu, gdzie wszyscy mogą nas zobaczyć?-jego niski ton głosu był niewyobrażalnie seksowny.
-A dlaczegóż by nie?-zapytałam zadziornie.
-Cóż, chyba nie chcę dzielić się widokiem twojego nagiego ciała.
Uśmiechnęłam się, przygryzłam dolną wargę, chwyciłam jego dłoń i otworzyłam boczne, dość dobrze ukryte drzwi prowadzące do jednego z budynków. Ray siedział na kanapie, podeszłam do niego i wyszeptałam mu coś do ucha, na co on wstał i rzekł:
-Góra jest wasza, gołąbeczki.
-Dzięki Ray-powiedziałam nim zniknęliśmy na schodach.
-Nie ma sprawy Lillinko!-odkrzyknął- A! I nie zapomnijcie o zabezpieczeniu! Górna szuflada!
Weszliśmy do pokoju na górze. Cóż, nie było tam luksusów. W pokoju stał dwuosobowy materac, komoda, lampa, gitara elektryczna i mikrofon na statywie. Ściany były oblepione plakatami zespołów, a na podłodze leżał czarny dywan. Wszystko tworzyło miejsce wręcz idealne dla Raya. Usiadłam na materacu, a Mike razem ze mną.
-Przyjaciel?-zapytał, wskazując kciukiem na drzwi.
-Bliski kolega-poprawiłam.
-To cóż teraz będziemy robić „Lilinko”?
-Ray chciał być oryginalny, od dziecka przyjaźnił się z Willem, dlatego ja także znam od dziecka. Ale panie McKagan, proszę mnie nie zagadywać, przyszliśmy tu chyba w innym celu.
Przyciągnęłam chłopaka do siebie, trzymając go za koszulkę i na jego ustach złożyłam namiętny pocałunek.
-Pamiętajcie, górna szuflada!-usłyszeliśmy zza drzwi. Roześmialiśmy się.
-Nie, dzięki, jestem przygotowany-odkrzyknął Mike.
Ray odszedł od drzwi, a ja i Mike zajęliśmy się sobą nawzajem.

Gdy zeszliśmy na dół Ray oglądał telewizję. Podniósł się na nasz widok i wyciągnął rękę w kierunku Mike'a.
-Ray.
-Mike.
-Seattle, ta?
-Skąd wiesz?-Mike był nieco zszokowany.
-Telepatia.
Mike spojrzał na mnie zdziwiony, trochę tak, jakby naprawdę uwierzył w telepatię Raya i jego machanie palcami dookoła własnej twarzy przy wypowiadaniu tego 'magicznego' słowa.
-William zdążył już mu wszystko wyśpiewać. Nie mów mi, że uwierzyłeś w tę całą bajeczkę o telepatii-wyjaśniłam.
-No, tylko nie bajeczkę!-wykrzyknął oburzony Ray.
-No nie, ale wiesz, wyglądało to dość dziwnie-nieco zamotał się Mike.
-Odkąd pamiętam, zgrywa się tak ze wszystkimi. Nieważne, idziemy, Will i Jeffrey na nas czekają-pchnęłam chłopaka delikatnie w stronę drzwi.
Mike i Ray podali sobie dłonie na pożegnanie, a ja dałam Ray'owi całusa w policzek i wyszeptałam mu ciche „Dziękuję”. Po krótkim spacerku dotarliśmy do domu Jeffa. To tam mieliśmy spędzić ostatnią noc. Na miejscy wypiliśmy piwo i poszliśmy spać, w końcu następnego dnia musieliśmy rano wstać. Leżałam z Mikiem w łóżku Jeffa, natomiast chłopaki rozłożyli się na podłodze. Wszyscy byliśmy razem. Mike obejmował mnie i wcale nie miał zamiaru puszczać. Napawałam się zapachem jego ciała, a on bawił się kosmykiem moich włosów. Will i Jeff już spali.
-Będę za tobą tęskniła-wyszeptałam i moja łza skapnęła na tors chłopaka.
-Ja też będę, ale nie płacz, przecież już niedługo zobaczymy się w Los Angeles, a tam spędzimy resztę życia jako Kate i Duff McKagan- pocałował mnie w czubek głowy.
-Kocham cię-wyszeptałam.
-Ja ciebie też Lili. Dobranoc-pocałował mnie i ułożył moją głowę na swojej klatce piersiowej do snu.
Rano obudziłam się jako pierwsza. Już brakowało mi spania w ramionach Mike'a i budzenia się obok niego, tuż przy nim. Przez chwilę chciałam być wredna i słodka zarazem i namiętnie pocałować ukochanego, ale po chwili zastanowienia stwierdziłam, że nie będę suką i dam mu się wyspać, przed nim była przecież długa droga. Po chwili poczułam jednak jeżdżenie palcami po moich plecach. Chłopak już nie spał. Przytuliłam się mocniej do niego. Co wtedy czułam? Czułam się naprawdę kochana i potrzebna, czułam dobroć bijącą od Michaela, którą wcześniej czułam jedynie w pobliżu Willa i Jeffa. Byłam pewna, że Mike nigdy mnie nie zrani i zawsze będzie chronił. Ciekawe, bowiem to samo myślałam, kiedy zaczynałam spotykać się z Danielem. On jednak sprawiał jedynie takie pozory, pozory, w które tylko i wyłącznie ja wierzyłam. Mike jest naprawdę dobrym człowiekiem. Nagle zadzwonił budzik, budząc dwie śpiące królewny w postaci Willa i Jeffa. Jeff założył spodnie i po krótkim przywitaniu skierował się do kuchni. William podążał tuż zanim, bowiem jego organizm domagał się nikotyny. Ja i Mike nie chcieliśmy wstawać, woleliśmy poleżeć i nacieszyć się sobą nawzajem, jednak ta jedna przeszkoda – czas. Pocałowałam mojego ukochanego w policzek i skierowałam się do łazienki. Nie minął moment, a ten nie pukając, wszedł za mną. Stałam wówczas w bieliźnie przed lustrem i zakładałam swoje ulubione spodnie, chłopak podszedł i objął mnie w talii. Pocałował mnie w szyję. Ubrałam się, pomalowałam i poczesałam pod czujnym okiem mojego chłopaka.

Dotarliśmy na dworzec, czekaliśmy na autobus. Nadszedł czas pożegnania, płakałam, nie chciałam, ale płakałam. Wpadłam w ramiona ukochanego. Chłopak starał się mnie uspokoić, gładził moje plecy. Kierowca się dość niecierpliwił, wobec tego Mike złożył jeszcze namiętny pocałunek na moich ustach i patrząc na mnie smutnym wzrokiem wsiadł do autobusu.
-Do zobaczenia w LA!-krzyknął nim zamknął drzwi.