sobota, 8 kwietnia 2017

[GN'R #18] "Dziewczyny za tobą latają..."

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey



13 VIII 1982
Lilian:

Po wyjeździe Michaela byłam przybita. Snułam się z miejsca do miejsca, próbując znaleźć coś, co pozwoliłoby mi się uspokoić. Trwało to i trwało. Nie potrafiłam wysiedzieć w domu, a samotne spacery po mieście nie były czymś, czego poszukiwałam. Will i Jeff załatwiali jakieś swoje sprawy, ponoć mieli tego sporo. Domyślałam się, że chodzi o jakieś duże zamówienie Isbella, nie chciałam się w to mieszać, a poza tym William z góry powiedział, że mam się tym nie interesować. W normalnych warunkach pewnie bym go nie posłuchała, ale wtedy naprawdę nie chciałam i nie miałam siły się z nim kłócić. Potrzebowałam spokoju. Zatem tego dnia William wyszedł dość wcześnie, ja ubrałam się, związałam włosy w niedbały kok i bez makijażu wyszłam z domu. Zastanawiałam się nad celem swojego spaceru i wreszcie wymyśliłam. Skierowałam się w stronę garaży. Po krótkim marszu dotarłam do celu, weszłam do jednego z nich bez uprzedniego zapukania. Panował tam okropny bałagan. Puste butelki, woreczki, niedopałki walały się na podłodze. Na starej, skrzypiącej kanapie siedział Ray z gitarą w dłoniach. Chłopak usłyszał trzask drzwi, dlatego przeniósł na mnie swój wzrok. Ray nie wyglądał wtedy zbyt dobrze. Jego przygaszone spojrzenie, blada cera, zapadnięte policzki i wystające kości nie zachęcały. Chłopak wyglądał dość marnie odkąd przeszedł na własne utrzymanie, mieszkał w małym mieszkanku w jednym z ciemnych zaułków Lafayette, większość czasu spędzał na graniu i imprezowaniu. Zaniedbywał posiłki, truł swój organizm nikotyną, alkoholem, czasem także innymi środkami odurzającymi. Nie wysypiał się, nie jadł normalnych posiłków, nie dbał o siebie zbytnio, więc nie mógł też wyglądać powalająco, tego dnia jednak było dużo gorzej. Coś było na rzeczy.
-Witaj Lilinko. Chodź, siadaj.- zachęcił.
Usiadłam więc tuż obok chłopaka. Milczałam, a Ray brzdąkał coś na gitarze, jednak różniło się to od tego, co zwykle grywali z zespołem.
-Co się dzieje Lil?-zapytał, chcąc rozpocząć rozmowę, jednak ja puściłam jego pytanie mimo uszu i zadałam własne.
-Ray, kiedy ostatnio coś jadłeś?
-Skąd to pytanie?-udał, że nie wie, o czym mówię.
-Stary, widziałeś się rano w lustrze? Skoro sam o siebie nie dbasz, ktoś musi zadbać o ciebie.
-Nie martw się o mnie.- rzucił i wrócił do brzdąkania na Lizzy.
-Ray, ja pytam zupełnie poważnie. Jadłeś coś dziś?
-Nie. - odpowiedział po chwili milczenia.
-A wczoraj?
-Pół zapiekanki i pączka. - powiedział po chwili zastanowienia.
-A przedwczoraj?
-A możesz dać mi spokój? Będziesz teraz to wszystko liczyć? Jakby nie było większych problemów niż moje żarcie.
-Raczej jego brak.- poprawiłam.
-Daj spokój.
-Idziemy na pizzę. Zbieraj się.
Wstałam zabrałam od chłopaka Lizzy i delikatnie odłożyłam ją do futerału. Następnie złapałam Raya pod rękę i mimo jego oporów zabrałam go do pizzerii, która mieściła się nieopodal. Złożyliśmy zamówienie i usiedliśmy wygodnie na czerwonej kanapie. Wnętrze tego miejsca w zasadzie odrzucało. Skrzypiąca podłoga, beżowe ściany w plamach z ketchupu i musztardy, stare stoły i czerwone kanapy z widoczną miejscami gąbką. Pizza była jednak smaczna i za rozsądne pieniądze. Przy stoliku obok siedziała jedna z miejscowych pań lekkich obyczajów. Jej rozmazany makijaż i podwinięta i tak już kusa sukienka wskazywały na szybki numerek w toalecie. Po chwili wyszedł stamtąd tirowiec, położył dziwce pieniądze na stół, skinął głową do barmanki i opuścił pizzerię. Tuż po nim wyszła także kurwa. Wewnątrz zostałam już tylko ja i Ray. Chłopak uciekał wzrokiem, coś leżało mu na wątrobie, ale robił wszystko, aby tylko o tym nie rozmawiać. Wobec tego milczeliśmy oboje. Wreszcie otrzymaliśmy nasze zamówienie. Pizza znikała w zastraszającym tempie. Chłopak był naprawdę głodny. Wcale mu się nie dziwiłam, w końcu nie jadł nic normalnego już od dłuższego czasu.
-No Ray...- zaczęłam, gdy skończyliśmy posiłek -...to teraz powiedz mi, co ci leży na sercu?
-Nie wiem, o czym mówisz. Wszystko w porządku. - chłopak wstał i skierował się do swojego garażu. Podążałam za nim, nie mogłam tego przecież tak zostawić. Znów znajdowaliśmy się w garażu, Ray usiadł na kanapie i znów brzdąkał na Lizzy.
-Ray, przecież widzę, że coś jest nie tak.
-Mała, daj spokój. - rzucił na odczepne.
-Nie wyjdę stąd, póki mi nie powiesz.
Położyłam rękę na gryfie, blokując dalszą część melodii, a chłopak obdarzył mnie spojrzeniem pełnym wyrzutów.
-Lillinko, daj spokój, proszę.
-Nie mogę.
-Dobra, jeśli tego chcesz. Jestem popieprzonym chujem, jedyną kobietą, która mnie zaakceptowała jest Lizzy, po prostu nie zasługuję na miłość. Małolaty pchają mi się do łóżka, bo jestem frontmanem rockowej kapeli, ale co z tego skoro żadna nie widzi we mnie człowieka, co z tego skoro moja kapela się rozłazi z każdym dniem, dwa tygodnie i po kapeli i co wtedy? Co mi pozostanie?
-Ray, o czym ty mówisz? Jesteś wrażliwym facetem, z poczuciem humoru. Masz świetny głos i kapela się z całą pewnością nie rozpadnie, powinieneś sprawiać ludziom radość swoim talentem.
-Jakim talentem? Drę się do pierdolonego mikrofonu i rozdziewiczam małolaty. Wyjdź na ulicę, złap piętnastolatkę i zapytaj, kto ją rozdziewiczył, co druga odpowie, że Ray. Przecież to bez sensu. Zrobiłem sobie, kurwa, markę, nie? Co mi pozostaje? Strzelić sobie w łeb.
-Ray, uspokój się, proszę.
-Wiesz Lilinko, dziękuję ci za dobre jedzonko, ale chyba powinnaś już iść.
-Nie mogę. Nie zostawię cię w takim stanie.
-Proszę, wyjdź. Jesteś młoda, zakochana, nie chcę cię dołować.
Chłopak złapał mnie za rękę, wyprowadził mnie za drzwi i zamknął je na klucz.


William:

Przyszedłem do domu dość późno, razem z Jeffreyem mieliśmy bardzo dużo do załatwienia. Od rana harowaliśmy nad zamówieniem, które obejmowało już nie tylko narkotyki. Ray chlapnął gdzieś za dużo i dlatego znów otrzymaliśmy ciekawe zamówienie. Z jednej strony to dobrze, bo kasa się rzeczywiście przyda zwłaszcza teraz, ale takie sprawiało też spore kłopoty. Szczęściem był fakt, że Isbell znał odpowiednich ludzi. Jednak w momencie, gdy zamówienie obejmuje więcej niż jedną sztukę towaru, to wciąż mało. Właśnie dlatego musiałem porozmawiać sobie z Rayem. Z kolei wieczorami przygotowywaliśmy się na inne wydarzenie, które miało być niespodzianką dla Lil. Właśnie dlatego ostatnie dni mijały nam bardzo pracowicie. Jak już wspomniałem, wróciłem do domu dosyć późno i byłem przekonany, że zmęczona Lil poszła już spać. Pomyliłem się jednak. Przez uchylone drzwi zauważyłem światło w jej pokoju. Wobec tego zajrzałem do środka, Lil leżała na łóźku. Była smutna. Ten stan dawał się mi we znaki. Najgorsze w tej całej sytuacji było to, że bardzo chciałem udzielić jej wtedy wsparcia, być przy niej, pokazać, że nie jest sama, ale jedyne, co mogłem zrobić, to po prostu jej nie martwić, tym, co robię, a miałem już nóż na gardle. Położyłem się obok niej i objąłem ją ramieniem.
-Co jest Lil? - zapytałem.
-Ojciec o ciebie pytał -odparła zmęczonym głosem – Pytał, gdzie jesteś.
-Co mu odpowiedziałaś?
-Że nie wiem, przecież naprawdę nie wiem.
-Zrobił ci coś? - zapytałem z nutą strachu w głosie.
-Nie, wszystko w porządku. - odparła, ale coś jednak nie było w porządku -Will, czym ty i Jeff jesteście tak zajęci?- zmieniła temat. Sprytna bestia.
-Isbell ma duże zamówienie. Nie przejmuj się tym.- starałem się uspokoić siostrę.
-Zwykle jego duże zamówienie realizowaliście znacznie szybciej.
-Lil, proszę. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Jak wracam do domu, chcę o tym zapomnieć.
-W porządku, nie będę pytać, jeśli nie chcesz – westchnęła głośno, było jej przykro, że coś przed nią ukrywam, ale nie mogłem jej powiedzieć prawdy – Byłam dziś u Raya. – poinformowała .
-Co u niego?- zapytałem.
-Ma doła.
-Czekaj, czy na pewno mówisz o tym samym Rayu? O tym wulkanie energii?
-W rzeczy samej, William. Nie chciał mnie dołować, może ty mógłbyś z nim pogadać.
-Jasne. Akurat jutro muszę do niego zajrzeć.
-Dziękuję braciszku.
Dziewczyna przytuliła się do mnie mocno i szybko usnęła. Delikatnie wyplątałem się z jej uścisku, przykryłem ją kołdrą, zgasiłem światło i ruszyłem do łazienki. Sam również szybko usnąłem, nie miałem siły, aby myśleć o czymkolwiek.
Obudziłem się dosyć wcześnie. Przed południem Jeff sam miał pozałatwiać pewne sprawy, natomiast ja musiałem jakoś wytłumaczyć ojcu moją nieobecność, a potem czekała mnie poważna rozmowa z Rayem. Ubrałem się i zszedłem na dół, w głowie układając sobie cały przebieg rozmowy, który znając życie i tak pójdzie się jebać w momencie, gdy ojciec otworzy usta. Siedział już przy stole. Ja poszedłem do szafki, wyjąłem kubek i wstawiłem wodę na herbatę.
-Gdzie wczoraj byłeś? - zapytał surowym tonem ojciec.
-U Jeffreya.
-I co robiliście?
-Wybieramy się na bal, musieliśmy wybrać suknie.- odpowiedziałem z przekąsem.
-Słucham?
-Taki żart.
-Nieśmieszny. Powiedz mi, co robiliście. - ojciec ma lepszy humor. Nie zaczął jeszcze krzyczeć, a to całkiem niezły znak.
-Oglądaliśmy film. Czy możesz skończyć to przesłuchanie. Mam wakacje, nie robię nic złego (Mhm... na pewno nic złego...), a ty zachowujesz się jakbym był przestępcą.
-Właśnie, daj mu spokój – wtrąciła się mama – Idź się przebierz, za chwilę wychodzimy.
Tym razem dzięki mamie mi się upiekło. Posłałem jej wdzięczne spojrzenie, zalałem herbatę, wypiłem ją i wyszedłem, a swój kurs obrałem na mieszkanie Raya. Droga na szczęście nie była długa, wobec tego dość szybko dotarłem na miejsce. W zasadzie było jeszcze dosyć wcześnie i po tych zakamarkach miasta przechadzało się niewiele osób. No dobra, oprócz śpiących za śmietnikiem dwóch żulów, spotkałem jeszcze dwie osoby, w tym jedną kurewkę. Swoją drogą wyglądała strasznie, normalny, zdrowy facet nie dotknąłby jej kijem. W końcu dotarłem do jednego ze starych magazynów, którego tył przerobiony był na mieszkanie Raya. Nacisnąłem klamkę i doznałem szoku, gdy okazało się, że ten debil zamknął drzwi na klucz. Wobec tego zmuszony byłem pukać w te drzwi do momentu, aż ta pizda mi otworzy. Stałem tak dobrą chwilę i czekałem aż on łaskawie zwlecze się z łóżka. Leniwym ruchem otworzył drzwi i obdarzył mnie dziwnym, nieokreślonym spojrzeniem. Wszedłem do środka, mijając go w progu. Rozejrzałem się po pokoju, było czyściej niż w zespołowym garażu, ale do doskonałości wciąż było bardzo daleko. Jedynie gitara leżała ułożona z ogromnym szacunkiem w futerale. Jak on ją nazwał? Pizzy? Missy? Dizzy? Obdarzyłem chłopaka pytającym spojrzeniem. Rzeczywiście wyglądał dziwnie, zupełnie niecodziennie. Miałem go równo opierdolić za tę ilość zamówień w jednym momencie i od zupełnie przypadkowych osób, ale zrobiło mi się go żal, dlatego postanowiłem, że najpierw z nim porozmawiam i wybadam sytuację. Zastanawiałem się tylko, jak zaczęć rozmowę.
-Stary, przestań się tak we mnie wgapiać i po prostu gadaj, co się dzieje.
-Odpierdol się, co? Po co przyszedłeś? Lilinka cię na mnie nasłała?
-Mam z tobą do pogadania, ale nie przejdę do rzeczy, dopóki mi nie powiesz co i jak.
-Stary, dociera do mnie bezsens mojego istnienia, kumasz?
-Nie kumam. Jesteś wokalistą niezłego zespołu, gdybyście wyszli gdzieś z tego garażu, moglibyście odnieść spory sukces. Dziewczyny za tobą latają...
-Nie dziewczyny tylko małolaty. Chwytasz? MA-ŁO-LA-TY. Jedyną kobietą, która mnie zaakceptowała jest Lizzy, moja gitara, a i ona nieraz stroi fochy.
-Masz talent, zespół. Robisz to, co lubisz.
-To, co lubię? Człowieku, czy ty wiesz, co ja robię? Drę japę do mikrofonu i rozdziewiczam małolaty. To bardzo ambitne zajęcia. - załamany usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
-Poza tym jesteś tekściarzem, a to chyba dość wymagające zajęcie, nieprawdaż? Powtórzę, jesteś tekściarzem i wokalistą świetnie prosperującego zespołu rockowego...- chłopak znów mi przerwał.
-Nie „dobrze prosperującego” a chylącego się ku upadkowi. Przecież to miał być jednodniowy zespół, a my gramy ze sobą już prawie pół roku. Tydzień, dwa i się rozejdzie.
-Stary, widziałem was kilka dni temu, podczas waszego występu w garażu i nic nie wskazywało na to, że mielibyście się rozpaść. Wręcz przeciwnie, Mickey mówił, że załatwia wam granie dla szerszej publiczności i co ważniejsze za pieniądze. Wasz zespół się rozwija, a ty narzekasz? Siedzisz tu pierdolisz od rzeczy. Przestań owijać w bawełnę i powiedz mi o co tak naprawdę ci chodzi. - zacząłem krzyczeć.
Chłopak westchnął ciężko i w końcu wziął się za opowieść.
-Nie wiem, stary, czuję się dziwnie. Jestem zupełnie sam, dlatego tak dużo imprezuję, aby zabić pustkę, jaka panuje w moim życiu. Odjebało mi, co? Mam dwadzieścia lat i stwierdzam, że mam dość pieprzenia małolat, z którymi nie mogę iść na całość, wiesz czego bym chciał? Chciałbym całą noc pieprzyć się z kobietą, z którą mógłbym wymienić doświadczenia, która mogłaby mnie nauczyć czegoś nowego. Może nawet chciałbym się zakochać? Nie wiem... Pojebało mnie, nie?
-Nie pojebało, potrzeba miłości to normalna sprawa, ale ja nic ci na to nie poradzę. Olej małolaty i spróbuj znaleźć kobietę. Może jeśli wyrzucić z łóżka małolaty, znajdzie się miejsce dla kobiet, może to właśnie te małolaty, blokują drogę, dla tej kobiety, która mogłaby cię czegoś nauczyć.
-Nie wiem, stary.
-Spróbuj to przemyśleć – powiedziałem, zrobiłem chwilę przerwy i znów się odezwałem – Właściwie to przyszedłem cię opierdolić, ale nie mogę w tej sytuacji.
-Niby za co opierdolić? - zapytał zdziwiony.
-Za to, że rozpowiadasz byle komu skąd masz broń. Mam za dużo zamówień i to od zupełnie przypadkowych osób, wiesz, jakie to może być nieszczęście? Stary, myśl czasem co i komu chlapiesz i trzymaj język za zębami. - rzuciłem i skierowałem się do wyjścia, licząc, że chłopak przemyśli sobie wszystko, co mu powiedziałem.
-A...- w ostatniej chwili odwróciłem się do Raya – Camille wróciła.
-Camille? - w jego oczach pojawiły się iskierki. No tak, zawsze się do niej ładnie uśmiechał... Machnąłem do niego ręką i wyszedłem. Skierowałem się do Isbella, aby sprawdzić, czy ogarnął wszystko, o co go prosiłem Siedział w naszej norze i kończył polerowanie, gdy mnie zobaczył, odłożył wszystko na półkę i zadeklarował, że wszystko jest już gotowe. Wieczorem mieliśmy zająć się planowaniem dostaw produktów, jednak...
-Zbieraj się, idziemy po Lil – chłopak spojrzał na mnie pytająco – Cam wróciła...