poniedziałek, 8 lipca 2019

[II/GN'R #2] "I knew someone like you"


Lilian: 

-Posłuchaj – Will bierze głęboki oddech – Przez dwadzieścia lat myślałem, że moim ojcem jest człowiek, z którym mieszkałem, który niejednokrotnie bił mnie i moją siostrę...
Nie,nie, nie... Kurwa, William, dlaczego opowiadasz przypadkowo poznanemu chłopakowi historię naszego życia? Cholera, jak mam dać mu znać, że nie zgadzam się, aby mówił tyle o naszym życiu?Kopię chłopaka pod stołem, a on posyła mi jedynie piorunujące spojrzenie i kontynuuje. Czy on wyłączył myślenie? Przecież nie znamy tego gościa. Dobra, nie wydaje się groźny, ale przecież nie opowiada się historii swojego życia kolesiowi poznanemu w środku nocy na jakiejś drodze. To skrajnie nieodpowiedzialne. I to ten facet opiekuje się mną od tylu lat i prawi morały... Przewracam oczami i wtedy orientuję się, że William przerwał opowieść. Nie wiem, w którym momencie skończyłeś, ale błagam, nie mów nic więcej...
-Gdy poznałem prawdę, jedyne, co byłem w stanie zrobić, to pójść i się napić, ale nawet to mi się nie udało.
Kurwa, nie! Podwija rękaw i ukazuje zabandażowane ramię. Skończony idiota.
– Bo w barze trafiłem na strzelaninę i dostałem kulkę.
No jasne, każdy moment jest dobry, aby pochwalić się raną postrzałową. Bo to takie fascynujące... Faceci. Odruchowo prycham pod nosem i mam nadzieję, że nikt tego nie widział. William nie spuszcza spojrzenia z Thony'ego, który kompletnie nie wie, jak powinien się zachować. Na jego twarzy malują się skrajne emocje, ale ja nie próbuję ich rozszyfrować, choć nie byłoby to trudne. Jedyne, na czym się skupiam to fakt, że Thony wciąż waha się, czy w ogóle powinien nam zaufać. Brawo, chłopaku! Myślisz logicznie. No bo jak można zaufać chłopakowi, który przed chwilą cię o mało nie zabił. Spuścił wzrok i otwiera usta.
-Jakiś czas temu zmarła moja mama, a ojczym po jej śmierci narobił sobie długów, wciągnął go hazard, wyrzucił mnie z domu, bo mu się zwyczajnie nie opłacałem – mówi na jednym wydechu. Rozumiem, potrzebuje pomocy, jest sympatyczny, nawet dobrze patrzy mu z oczu. Ale skąd mamy wiedzieć, czy to nie jest poza? Przecież jesteśmy oddaleni od najbliższego miasta o kilkanaście kilometrów... To wszystko jest dziwne. Czuję się rozdarta. Chcę pomóc temu chłopakowi, ale boję się, bo go nie znam, nie wiem, skąd pochodzi, jaki ma charakter.
-Co teraz zrobisz? - pyta William.
-Nie wiem. A zresztą, czy mam teraz jakieś inne wyjście? Będę się tułał po okolicy, może uda mi się podłapać jakieś zajęcie – odpowiada.
On chce się tułać? Sam? Przecież coś mu się może stać. Lilian, przestań się rozczulać, już tyle razy się przejechałaś na ludziach, a szczególnie na takim jednym, któremu też dobrze patrzyło z oczu... Więc, dziewczyno, nawet o tym nie myśl. To zły pomysł... Nie, nie i jeszcze raz nie. Mamy własne problemy i nie możemy przejmować się problemami innych. Amen. Jedziemy do Los Angeles, zaczniemy nowe życie i zapomnimy o jakimś przypadkowo poznanym Thonym.
-Nie będziesz się tułał – mówi stanowczo mój brat, a ja spoglądam na niego z wahaniem.
Proszę, nie rób tego...
-Pojedziesz z nami – mówi William.
W jednej chwili oddycham z ulgą i robię się zła w środku. Dwa zupełnie skrajne i sprzeczne ze sobą uczucia. Thony z niedowierzaniem spogląda na mojego brata, wszyscy się cieszą, tylko ja siedzę ze wzrokiem wbitym w stół, a moja twarz jest pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Nie potrafię spojrzeć temu chłopakowi w oczy, bo ogarnia mnie lęk, złe myśli i wspomnienia zaczynają napływać tak szybko. Nie, nie, nie... Tylko nie to, nie teraz, nie tu, nie przy wszystkich, proszę... Mój oddech staje się coraz płytszy i coraz szybszy. Mam skrzyżowane na piersi ręce, wbijam paznokcie w ramiona, aby zneutralizować drżenie rąk. Zaciskam oczy, chcę się wyłączyć, pozbyć się tego.
-Odpieprzcie się! - krzyczy mój wewnętrzny głos w stronę wszystkich negatywnych myśli. Jestem cała spięta, w duchu modlę się, aby nikt z towarzystwa tego nie widział, aby nie zadawał pytań. Nie mam zamiaru nikomu tłumaczyć, jak się czuję. Chcę być sama. Weź głęboki wdech, czas się uspokoić, Lili. Wyobrażam sobie, że jestem na łące, ptaszki śpiewają, słyszę strumyk nieopodal. Ktoś biegnie do mnie zza wzgórza. To Michael, to musi być Michael... Nie. Dlaczego w moim kierunku biegnie Daniel? Dlaczego ma taki szyderczy uśmiech? Wszystkie moje starania poszły na nic. Na  łące rozpętała się burza. Metoda, którą polecał mi kiedyś lekarz, zawiodła. Czuję się jeszcze gorzej. Zabierzcie mnie stąd! Pomocy!
Nagle na swoim ramieniu czuję czyjś dotyk. Ten dotyk koi. William. Tak, to musi być on. Gładzi moje plecy, wie, jak mi pomóc. Powoli rozluźniam dłonie i otwieram oczy. William siedzi obok mnie w taki sposób, że pozostali mnie nie widzą. Oni śmieją się w najlepsze, żartują sobie z naszym nowym towarzyszem. Spoglądam na brata. Na jego twarzy maluje się troska. Kiwa głową na znak, że powinniśmy wyjść na zewnątrz. Podniosłam się, ale nie wszystko jeszcze wróciło do normy i zachwiałam się. Braciszek mnie podtrzymał, objął ramieniem i razem opuściliśmy lokal. Opieram się o pierwszy słup, który dostrzegam. Staram się unormować oddech. Zamykam oczy i podnoszę głowę ku niebu. William łapie mnie za ręce i pomaga mi się rozluźnić. Potem wtulam się w jego tors.
-Dziękuję – szepczę.
-Siostrzyczko, co się dzieje? - pyta, a ja gwałtownie się od niego odsuwam.
-Nic – odpowiadam chłodno i kieruję się znowu do środka, ale mój brat łapie mnie za nadgarstek, spogląda w moje oczy.
-Lili, miałaś atak paniki, więc nie mydl mi oczu, tylko powiedz, co się dzieje.
-A ty jesteś głupi czy ślepy? - emocje biorą nade mną górę.
-Lilian, do jasnej cholery, możesz się wyrażać jasno, a nie stroić fochy?
-Egh... Pomyśl trochę, panie wszystkowiedzący. Przypadkowo poznanemu chłopakowi opowiadasz historię naszego życia i zapraszasz do podróży z nami. Przecież my nić o nim nie wiemy, nie znamy go. Rozumiesz to? NIE ZNAMY GO. Czy ty się z sową na mózgi zamieniłeś?
Na twarzy mojego brata maluje się rozbawienie. Go to naprawdę bawi?
-Jesteś moim bratem, dlaczego, do jasnej cholery, nie próbujesz mnie zrozumieć? Pewnie, lepiej się ze mnie śmiać. Wiesz co? Fajnie, że interesuje cię moje zdanie – spoglądam na niego z żalem i ponownie staram się oddalić, ale on znów mnie zatrzymuje.
-Myszko, uspokój się – on robi krok naprzód, a ja w tył.
Zauważam, że ku nam kieruje się Cami. Jeszcze tego mi brakowało? Tej dwójki to już na pewno nie przegadam.
-Co się dzieje? - pyta przyjaciółka.
-Nic – odpowiadam.
-Lilian, wiem, co robię, on ma na sobie bluzę Metalliki, wiesz, co mam na myśli – mówi Will, czochrając mnie po włosach, zamierza odejść, ale ja muszę go powstrzymać.
-Will... - biorę głęboki oddech – To nie tak, że go nie lubię. Polubiłam gościa. Ja... Ja się po prostu boję – w końcu zebrałam się na odwagę, by to przyznać.
-Wiem, siostrzyczko – całuje mnie w czoło i wszyscy wracamy do środka.
Mam nadzieję, że się nie pomyliłeś, braciszku... Ufam ci...