Camille:
Dotarliśmy do wyśnionego Miasta Aniołów. Długa droga wymęczyła każdego z nas, ale gdy w końcu byliśmy na miejscu, na naszych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Wyjęłam ze schowka karteczkę z adresem. Odnalezienie się w tak dużym mieście nie było proste. Kilkukrotnie byłam zmuszona do tego, by zatrzymać samochód i zapytać kogoś o drogę. W końcu jednak udało nam się dotrzeć pod klub, w którym pracowała była dziewczyna mojego brata. To właśnie ona pomogła nam załatwić jakiś kąt do spania, a dla mnie pracę. Sama była w LA już od dwóch lat, a na życie zarabiała, tańcząc na rurze w Whiskey & GoGo. To była pierwsza dziewczyna mojego brata tak na poważnie. Złapałyśmy dobry kontakt i nawet po ich rozstaniu my wciąż spędzałyśmy razem czas. Weszłam do klubu. Wewnątrz przeważała czerwień z akcentami czerni. Wszystko się ze sobą komponowało. Wszędzie dużo skóry, przy jednej ze ścian stała duża scena, a na niej były dwie metalowe rury. Nieśmiało podeszłam do baru. Klub, w którym pracowałam w Lafayette nijak miał się do tego miejsca. Barman polerował akurat szklanki. Chłopak przeniósł na mnie swój wzrok.
-Cześć, szukam Maggie - powiedziałam, jednocześnie zakładając włosy za ucho.
-Jest na zapleczu, skończyła już pracę, więc za chwilę powinna wyjść, usiądź sobie i poczekaj.
-Dzięki - uśmiechnęłam się, a chłopak wrócił do swojego zajęcia. Barman miał przeciętny typ urody, starał się być miły, ale wydawał się być dość zdystansowany. Nie do końca wiedziałam, jak go ocenić. Nie miał ochoty ze mną rozmawiać, był przejęty polerowaniem szkła. Czułam się dość niekomfortowo, szczególnie, że miałam świadomość, że z zaciekawieniem zerkał na mnie znad szklanki. W końcu zza kotary prowadzącej na zaplecze wyłoniła się brunetka. Miała na sobie obcisłe jeansy, krótki top i mocny makijaż, który zdziwił mnie najbardziej, gdyż dziewczyna nigdy nie przepadała za malowaniem się.
-Cami! - krzyknęła i podbiegła do mnie.
-Maggie! - ja również krzyknęłam, gdy dziewczyna zaczęła mnie obejmować - Nic się nie zmieniłaś - dodałam, kiedy już odsunęła się ode mnie - No, może poza tym makijażem.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie.
-To do pracy. Na co dzień raczej wciąż nie przepadam za makijażem.
Przyjaciółka zmierzyła mnie wzorkiem od góry do dołu.
-Ale ty się zmieniłaś - zrobiła krótką przerwę - Urosłaś tam, gdzie trzeba - puściła mi oczko i uderzyła łokciem w żebra.
-To tylko dwa lata. Chyba niewiele się zmieniło - powiedziałam lekko speszona obecnością barmana, który przysłuchiwał się naszej rozmowie i uśmiechał się pod nosem.
-I tu się mylisz, kochana - kolejny promienny uśmiech ze strony brunetki.
-Widzę, że życie w LA ci służy.
-No wiesz, są lepsze i gorsze dni, czasem trudno związać koniec z końcem, moja praca pozostawia wiele do życzenia, ale ogólny bilans jest raczej dodatni. Życie tutaj jest pełne wrażeń i sama się o tym przekonasz. Poza tym, mała, ilu tu jest przystojniaków.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie, a ja jej zawtórowałam. Maggie w Los Angeles była niesamowita, jeszcze bardziej pozytywna. Tak sobie myślałam, a po chwili nieco spochmurniałam. Nie uszło to oczywiście uwadze Maggie.
-Słuchaj, ja przepraszam... -nie dałam jej dokończyć, musiałam jej przerwać.
-Mag, myślisz czasem o nim?
-Słuchaj, rozstaliśmy się, ale bardzo go kochałam, nie mogę o nim nie myśleć. Był dla mnie najważniejszy. Po prostu wiesz jak to jest, życie idzie dalej.
-No jasne - przygryzłam wargę - Pieprzyć to! Chodź, pokażesz nam nasz kąt do spania - uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam ją na zewnątrz.
-Do zobaczenia - rzuciła jeszcze na odchodne barmanowi.
Wszyscy już dawno zdążyli wysiąść z auta i na nas czekali.
-A miałem nadzieję, że już nie wrócisz - zakpił Isbell.
-Tak, Jeff, wiem, że się stęskniłeś. Widzisz, nudzisz się beze mnie - pokazałam chłopakowi język.
-To jest Maggie - powiedziałam tym razem do wszystkich.
William, Jeffery i Lilian wiedzieli o Maggie, znali ją z widzenia, ale jakoś nigdy nie miałam okazji, aby ich sobie oficjalnie przedstawić.
-Cześć wszystkim - przywitała się brunetka i posłała towarzystwu ciepły uśmiech.
-A to Lilian, William, Jeffrey i Thony - przedstawiłam towarzyszy przyjaciółce.
Chłopaki zmierzyli brunetkę wzrokiem od góry do dołu. Dziewczyna wyglądała wspaniale, spodobała się męskiej części towarzystwa. Lilian przewróciła oczami, a główna zainteresowana zaniosła się głośnym śmiechem.
-No to gdzie to nasze mieszkanie? - zapytałam nieco podekscytowana, a pozostali mi zawtórowali.
-To niedaleko. Tylko wiecie... - zrobiła krótką przerwę i podrapała się po głowie - ...nie spodziewajcie się niewiadomo jakich luksusów - dokończyła - To coś na wzór pokaźnego garażu albo mniejszego magazynu przerobionego na mieszkanie. To dość wysoki budynek, wiec udało się zrobić drugie piętro. Okolica pozostawia sporo do życzenia, ale myślę, że nie szukacie spokoju jak emeryci na wakacjach, a raczej prawdziwych przygód i to tam na pewno znajdziecie - brunetka posłała nam cwaniacki uśmieszek.
- I to nam odpowiada, pakujcie się do auta! - krzyknęłam i otworzyłam tylne drzwi.
William, Lili, Jeff i Thony w czwórkę cisnęli się na tylnym siedzeniu, Maggie zajęła miejsce za kierownicą, a ja usiadłam tuż obok mnie i pilnie obserwowałam trasę. Droga nie zajęła nam dużo czasu, nie zdążyliśmy się nawet porządnie rozgadać. Towarzystwo z tylnej kanapy byli najbardziej zajęci znalezieniem najbardziej komfortowego ustawienia, a ja wyglądałam przez okno. Byłam pod wrażeniem ogromu miasta. Ludzie, samochody, budynki, krajobraz to wszystko wywarło na mnie ogromne wrażenie. Nie zdążyłam dobrze poukładać myśli, a brunetka już zaparkowała samochód pod szarym budynkiem. Lekko odrapane ściany, niezbyt zadbany trawnik i szara okolica. Wyszliśmy z samochodu.
-To tutaj - powiedziała Maggie - Ja mieszkam zaledwie kilka ulic dalej - wszyscy przytaknęliśmy, a brunetka kontynuowała - No mówiłam, że to nie jest nic specjalnego.
-Jeśli tylko da się tutaj mieszkać, to jest to dobre miejsce - powiedział Isbell nim ja zdążyłam otworzyć usta.
Musieliśmy poczekać chwilę na właściciela. Dało nam to moment na rozejrzenie się po okolicy. Godzina była dosyć młoda, a ulica pusta, przetoczyło się przez nią zaledwie paru młodych chłopaków w glanach. Budynek na przeciwko pokryty był grafiti o dość mrocznej tematyce. nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach, co oczywiście nie uszło uwadze Jeffreya. Objął mnie ramieniem, aby dodać mi otuchy.
-Nie zniechęcaj się - wyszeptał mi do ucha, aby dodać mi nieco odwagi - Będzie dobrze.
Zebrałam się w garść i akurat przyjechał właściciel budynku. Ze srebrnego samochodu wysiadł mężczyzna po czterdziestce. Miał na sobie spodnie od garnituru i koszulę. Był niezwykle przystojny i elegancki. Najpierw przywitał się z Maggie, a następnie podszedł do nas, aby się przedstawić.
-Nazywam się Erick Bruckmann. Z którą z pań miałem przyjemność rozmawiać?
-Ze mną. Nazywam się Camille Robinson, a to moi przyjaciele: William, Lilian, Jeffrey i Thony.
-Witajcie. Zapraszam was do środka. Mam nadzieję, że wnętrze zrobi na was choć odrobinę lepsze wrażenie - puścił oczko w naszym kierunku i ruszył do budynku. Wyjął pęk kluczy, otworzył drzwi i wpuścił nas do środka.
Mieszkanie było przykryte warstwą kurzu. Wnętrze wyglądało porównywalnie do zewnętrza. Nie było lepiej, ale nie było też gorzej. Tego się w sumie spodziewałam. Przywitały nas niegdyś białe, a wówczas już szare ściany korytarza i drewniane, naznaczone czasem i doświadczeniem schody na piętro. Stamtąd właściciel od razu wprowadził nas do salonu. Był dość spory, szczególnie przy skąpym umeblowaniu. Pod ścianą stała jedynie stara skórzana sofa w barwie niegdyś wdzięcznej czerni i jeden fotel. Na jednej ze ścian było duże okno i drzwi prowadzące na taras. Każdy z nas pogrążony był w swoich myślach. Zapowiadało się, że mieszkanie obejrzymy w ciszy. Następnie przeszliśmy do kuchni. Tam zastaliśmy stare płytki we wstrętnym odcieniu żółci, starą kuchenkę gazową, kilka szafek, stół, dwa krzesła i mała lodówka. Nie zachwycało, ale wyposażenie tego pomieszczenia było satysfakcjonujące. Na dole był jeszcze jeden pokój. Przeszliśmy obok schodów potraktowanych doświadczoną już tapetą i weszliśmy do pokoju. Materac na podłodze, brudne ściany, okno i komoda. Na górę udaliśmy się po trzeszczących schodach. Właściciel pokazał nam wszystkie cztery pokoje. W jednym z nich nie było nic poza pustymi ścianami. Pozostałe były wyposażone w materace. W jednym była szafa, w innym komoda, a w ostatnim szafka nocna. Na koniec została nam jeszcze łazienka. Prysznic, szafka z lustrem, umywalka, sedes i stara pralka. Reasumując? Wszystko, co właściwie potrzebne do życia. Wróciliśmy na dół, do salonu. Rozległy się szepty.
-No nie jest to apartament, ale oferuję wam niską cenę - Erick podrapał się po głowie, a my przytaknęliśmy.
Rozległy się pierwsze głośne rozmowy z rozważaniami wszelkich za i przeciw. Właściciel wyszedł do samochodu po dokumenty, a ja stanęłam przy brudnym oknie. W pomieszczeniu zaczynało robić się głośno, gdy podszedł do mnie Jeffrey. Dotknął delikatnie mojego ramienia, a ja posłałam mu dość wymuszony uśmiech. To nie było łatwe, ale z drugiej strony wiedziałam, że nie będzie łatwo i wiedziałam, że to jedyna opcja.
-Cami... Jest odpowiednio duży, cena jest odpowiednio duża - zaczął przyjaciel.
-Wiem o tym. To jedyna opcja - westchnęłam.
-Ten dom ma potencjał. Od nas zależy, jak będziemy się tu czuli.
-Trzeba będzie włożyć w to miejsce dużo pracy - przyznałam z zawahaniem w głosie.
-Damy radę, Cami. To tylko jedna z wielu przeszkód, jakie są przed nami - starał się mnie podnieść na duchu - Nie przejechaliśmy takiej drogi, aby poddać się na starcie.
-Masz rację - posłałam uśmiech przyjacielowi.
-To miejsce żywcem z piekła - istny Hellhouse - mówił poważnie, przez jego twarz nie przebiegł nawet cień uśmiechu, ale wiedziałam, że intryguje go myśl domu prosto z piekła.
-Masz rację - roześmiałam się.
-Poza tym - dodał mi szeptem na ucho - salon jest duży, będziesz miała, gdzie robić swoje rozbierane pokazy - na zakończenie przejechał mi dłonią po kręgosłupie, odwrócił się i odszedł. Zostawił mnie z rumieńcem na twarzy.
Akurat wrócił Erick. W salonie było już dość głośno. Podszedł do mnie i zaproponował, abyśmy przeszli do kuchni omówić warunki umowy. Przytaknęłam i ruszyłam za przystojnym mężczyzną. Odsunął mi krzesło przy stole, a następnie zajął miejsce po drugiej stronie stołu. Podał mi plik dokumentów, a następnie rozłożył przed sobą swoją kopię. Szybko zajęłam się lekturą nie do końca jasnych dla mnie papierów. Kolejna przeszkoda - formalności. Czytałam każde kolejne słowo i powoli zaczynało ogarniać mnie przerażenie. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie seksowny niski głos mojego interlokutora.
-Zacznijmy od początku. Najpierw nasze dane, panno Robbinson... - przerwał w zasadzie tak samo nagle jak zaczął - Czy musimy być tak formalni? Może przeszlibyśmy na "ty"? Myślę, że to mogłoby nam ułatwić kontakty biznesowe.
-Jasne, w porządku. Camille.
-Erick.
...
Erick opuścił mieszkanie, rzucając wszystkim krótkie 'do zobaczenia', a ja i Will dołączyliśmy do pozostałych w salonie. Rudy stał zły oparty o framugę, ja natomiast z wielką przyjemnością oświadczyłam przyjaciołom, że Erick pozwolił nam zostać dziś na noc w mieszkaniu, abyśmy mogli się na spokojnie zastanowić. Miał przyjechać kolejnego dnia, aby ostatecznie o wszystkim zdecydować. Przyjaciele byli zachwyceni. Ja czułam na sobie ostre spojrzenie Rudego. Starałam się je ignorować,ale to nie było takie proste. Chciałam uwolnić się od tego uczucia, więc w pełni oddałam się rozmowie z Lilian. Rudowłosej podobało się to miejsce. Widziała w nim dużo pracy, ale towarzyszyło temu nadzieja i iskra podekscytowania. Naszą rozmowę przerwała Maggie, która poinformowała wszystkich, że jest już późno i powinna się zbierać.
-Dziękuję ci za wszystko - powiedziałam, żegnając przyjaciółkę.
-Nie masz za co, kochana. Jutro w okolicach dziesiątej powinien być szef, więc powinnaś przyjść, aby porozmawiać o pracy - przypomniała.
-W porządku - przytaknęłam.
-Trafisz? Możemy umówić się wcześniej na tym zakręcie na końcu ulicy, to pójdziemy razem. Co ty na to? - zaproponowała.
-Jasne, zróbmy tak - powiedziałam z lekkim przestrachem, którego nikt poza mną miał nie słyszeć.
-Ubierz się ładnie i wszystko będzie dobrze -puściła mi oczko i skierowała się do wyjścia.
Dziewczyna już chwytała za klamkę, kiedy nagle odezwał się 'pan niezręczne spojrzenie'.
-Mag, poczekaj, odprowadzę cię - i oboje wyszli. Byłam nieco zaskoczona tym obrotem spać.
Rudy się ulotnił i moja intuicja mówiła mi, że szybko nie wróci. My wszyscy zabraliśmy się za względne porządkowanie salonu, abyśmy mogli się tam ułożyć. Zamiotłam podłogę. Lilian i Thony przynieśli nasze torby, a Jeffrey zajął się rozłożeniem śpiworów.
Nie pomyliłam się, Will dość długo nie wracał. Kiedy udało nam się doprowadzić salon do zadowalającego nas stanu, usiedliśmy i rozmawialiśmy o planach i marzeniach. Rudy wszedł w samym środku naszej rozmowy.
-Maggie dała nam kilka koców - położył wszystko na sofie, a potem zniknął w łazience.
Wszyscy byliśmy zmęczeni i postanowiliśmy iść spać. Lili ułożyła się na sofie, Thony na fotelu, a ja Jeff i Will ułożyliśmy się na podłodze. Wszyscy dość szybko odpłynęli do krainy Morfeusza. Ja natomiast mimo okropnego zmęczenia nie byłam w stanie zasnąć. Leżałam sztywno w miejscu, analizując miniony dzień i czekając aż sen nadejdzie.
-Dlaczego nie śpisz? - odezwał się Rudy.
-Bo nie mogę - odpowiedziałam chłodno.
-Ale powinnaś. Jutro masz rozmowę o pracę. Swoją drogą o tym też musimy porozmawiać - powiedział jeszcze chłodniej.
-O co ci w ogóle chodzi, co? - zrobiłam się agresywna.
-O nic, zupełnie o nic. Jutro o tym porozmawiamy, a teraz śpij.
Chłopak przewrócił się na drugi bok i zaczął mnie ignorować. Ja również postanowiłam odszukać wygodną pozycję i w końcu udało mi się zasnąć, mimo że moje myśli skakały między wydarzeniami minionego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli teraz zostawisz komentarz :)