Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:
2 VII 1982
Jeffrey:Stałem wtedy pod jednym z budynków miasta w moim długim płaszczu i z papierosem w dłoni. W kieszeniach spoczywało spokojnie kilka woreczków napełnionych różnej maści narkotykami. Ciepłe słońce właśnie znikało z nieboskłonu. Przewinęło się przeze mnie kilku klientów. Bezczynnie wgapiałem się w jeden z przeciwległych sklepów do momentu, w którym ktoś złapał mnie za ramię. Szybko obróciłem głowę i spostrzegłem Williama.
-Dużo Ci jeszcze zostało?-zadał pytanie.
-Nie, czekam jeszcze na jednego gościa i możemy iść-odpowiedziałem zaciągając się papierosem, a Rudy oparł się również o ścianę. Między nami panowała cisza. Ja byłem skupiony patrzeniem, czy aby przypadkiem nie zbliżał się w naszą stronę żaden policjant, bo oni lubili wychodzić wieczorami ze swej nory, zwanej komisariatem i przeszukiwać ludzi. W końcu zauważyłem zbliżającego się w naszą stronę mężczyznę, mojego ostatniego klienta. Umówił się ze mną w tamtym miejscu jeszcze dzień wcześniej. Ubrany w garnitur i odpowiednie buty, wysoki biznesmen, przeciw któremu nie wysnułbyś najmniejszych podejrzeń. Człowiek z żoną, dwójką dzieci i dobrze płatną pracą, a taki paskudny nałóg. Jednak mężczyzna w żadnym stopniu nie przypominał zwyczajowego ćpuna. Zawsze czysta koszula, spodnie wyprasowane w kant i zapach drogich perfum. Ogólne pierwsze wrażenie mówiło, iż jest to koleś czysty pod każdym względem, który od czasu do czasu uraczy swe usta szklaneczką dwudziestoletniej whiskey. Był on rzeczywiście przykładnym ojcem, mężem i idealnym pracownikiem. W tych trzech sferach nie pozwalał sobie na żadne niedociągnięcie, jednak po działkę zgłaszał się do mnie regularnie.
Podałem mu jego zamówienie i otrzymałem pliczek z pieniędzmi. Wszystko schował do kieszeni i skierował się do zaparkowanego ulicę dalej chevroleta. Ja z Willem zaś obraliśmy kurs na ulicę pełną niewielkich garaży, w których to odbywały się próby typowych jednodniowych zespołów. Tylko jeden z nich utrzymywał się od kilku miesięcy i grali regularnie w niezmienionym dotychczas składzie. Można było tam posłuchać całkiem dobrej muzyki, ciekawych wykonań i co ważniejsze poznać ładne laski.
-Lili jest już na miejscu?-zapytałem po drodze.
-Nie, nie przyjdzie dziś-odpowiedział Will i złożył dłonie w pięści-Poszła spotkać się z tym Danielem.
Szliśmy dalej przed siebie, wolałem nie poruszać drażliwego tematu. Will nie lubił chłopaka Lili, twierdził, że nie jest jej wart, co zasadniczo było prawdą. W pewnym momencie w świetle jednej z latarni zauważyliśmy kłócącą się parę. Z daleka nie wywarło to na nas wrażenia, przecież w związkach bywają chwile lepsze i gorsze, jednak aby dojść do wybranego przez nas miejsca, musieliśmy przejść obok owej pary. Zbliżaliśmy się więc w tamtą stronę dużymi krokami, a chłopak uderzył dziewczynę, po czym ona wylądowała na ziemi. Zamierzaliśmy tam podejść i porozmawiać z owym kolesiem, bo kobiet się nie bije. Z każdym krokiem dziewczyna wydawała mi się coraz bardziej znajoma, kiedy to wspólnie z Willem stwierdziliśmy, że to przecież Lili. Ja podbiegłem do siedzącej na ziemi dziewczyny, a William zajął się kolesiem. Przycisnął go do pobliskiego murku i wykonał dokładnie ten sam cios, którym on obdarzył Lili.
-Ey, kurwa, zostawcie nas. To nasze sprawy-przekonywał Daniel.
-Chłopaki, poważnie, idźcie sobie, zostawcie go-wstawiła się za nim Lil.
-Pojebało Cię?!-wykrzyknął Will-On Cię uderzył... Nie daruję mu tego.
-Lili, Ty ich znasz?-pytał zdziwiony i oburzony. Dziewczyna nie odpowiedziała. Wstała podeszła do niego i spojrzała w jego oczy.
-Żegnaj-powiedziała i wraz ze mną odeszła, puszczając mimo uszu wyzwiska, które krzyczał. My doszliśmy w końcu do domu Lil, a William pomógł Danielowi się uspokoić.
3 VII 1982
Lilian:-Lili, otwórz, proszę!-krzyczał i pukał do moich drzwi Will. Ja leżałam na łóżku i spoglądałam na sufit. Starałam się zapomnieć o wszystkim, co łączyło mnie i tego dupka. Łzy płynęły po moich policzkach na wspomnienie tych wszystkich miłych chwil, ale później bolały mnie na nowo wszystkie części ciała, w jakie kiedykolwiek mnie uderzył. Przed oczami stanął mi ten jego wkurwiony wyraz twarzy. Nie było idealnie, nigdy nie jest, a ja zaczynałam tęsknić. Zastanawiałam się nad innymi, możliwymi zakończeniami tej sytuacji.
-Lili, co się dzieje?-tym razem usłyszałam Jeffreya.
-Zostawcie mnie samą, proszę-wydukałam drżącym głosem.
Osunęłam się na podłogę i podciągnęłam kolana aż pod samą brodę. Po chwili krzyki Williama i Jeffreya stały się dla mnie niesłyszalne. Ku moim uszom nadbiegły szepty Daniela. Te jego romantyczne słówka, miłosne wyznania, przez zwyczajne rozmowy i śmiechy, aż po kłótnie i krzyki. W mojej głowie wybrzmiewały kolejne jego słowa i wyzwiska. Kochałam go... 'Plecak'-podpowiadało moje wewnętrzne Ja. W pewnym stopniu opanowałam oddech i ruszyłam do biurka. Spod niego wyjęłam plecak, a stamtąd strzykawkę od Isbella z odpowiednią ilością rozpuszczonego, brązowego proszku. Wróciłam na poprzednie miejsce, z szuflady wyjęłam pasek i zacisnęłam go sobie powyżej łokcia. Zaledwie chwilę potem narkotyk krążył po moim organizmie, a moje ciało przebiegł dreszcz rozkoszy. Wszystko uciekło, wokół mnie panowała cisza, zamknęłam oczy i osunęłam się całym ciałem na podłogę. Czułam spokój, nagle do pokoju wpadli Jeffery i William, zauważyłam ich mimo nieco rozmazanego obrazu, nie potrafiłam jednak usłyszeć ich w wyraźny sposób. Otoczyła mnie mgła, a chwilę potem była ciemność i błogi sen.
Siedziałam z podkurczonymi pod brodę kolanami, a wokół mnie była ciemność. Słyszałam jedynie swój z lekka przyspieszony oddech. Tępo wpatrywałam się w rozbite przede mną zdjęcie, a na nim ja i on. Jedna łza wolno spłynęła po moim policzku. Nie rozglądałam się dookoła, bo nie miałam na to wystarczająco siły. Echo odbiło mój głośny szloch...Powoli otworzyłam oczy, leżałam na łóżku. Mój brat i mój przyjaciel stali nade mną i rozmawiali, ale sens ich słów dotarł do mnie dopiero po chwili.
-...po prostu jest nieprzyzwyczajona-uspokajał Jeffrey.
-Ale nic jej nie będzie?-dopytywał wystraszony braciszek.
-Nic-utwierdził go w przekonaniu.
-Co się stało?-zapytałam lekko chrypliwym głosem, przenosząc swój przyćmiony jeszcze wzrok na Willa.
-Jeffrey twierdzi, że to nic nadzwyczajnego, że to normalne po zwiększeniu dawki tak nagle, ale wyglądało to nieciekawie-tłumaczył William.
-Wielkie mi co, jej organizm przywykł do jednej trzeciej normalnej działki, a kiedy tak nagle dostała trochę ponad klasyczny woreczek jej organizm wprowadził się w chwilowy stan hibernacji-wytłumaczył Jeffrey. Czułam się dziwnie. Do tej pory nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, jednak to, co mówił Isbell cały czas wydaje mi się być słusznym wytłumaczeniem tego, co się wtedy ze mną stało. Narkotyki przyjmowałam rzadko, a kiedy to się zdarzało były to niewielkie porcje, które mimo wszystko działały na mnie dość intensywnie.
-Dziękuję-wyszeptałam cicho, a odpowiedzi dostałam wielki uścisk.
Minęło trochę czasu, gdy do drzwi domu rozległo się pukanie. William skierował się na dół, aby sprawdzić, kto przyszedł. Na szczęście rodziców nie było tego popołudnia w domu. Ja zostałam z Jeffreyem i nagle ku naszym uszom dobiegły krzyki. Podniosłam się z łóżka, gdyż moja siła fizyczna wróciła już przynajmniej w pewnym stopniu i z Isbellem za plecami opuściłam pokój. Przystanęłam u szczytu schodów.
-...słownik ci jest potrzebny, abyś zrozumiał? Wypierdalaj-kłócił się Will.
-Daj mi z nią chociaż zamienić dwa zdania-nalegał Daniel.
-Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego-poczułam ogromną gulę w gardle-Wyjdź-nakazałam i zacisnęłam oczy.
-Ale Lilian...-kontynuował.
-Powiedziała, że masz wyjść-stanął w mojej obronie Jeff.
-Co, już sobie kochasia znalazłaś? Szmata!-wykrzykiwał, a ja ukryłam twarz w dłoniach. Jeffrey delikatnie dotknął mich ramion i zaprowadził z powrotem do pokoju. Usiedliśmy na łóżku.
-Jak się czujesz?-zapytał po chwili ciszy Jeff.
-To boli...-odpowiedziałam z wzrokiem wbitym we własne dłonie-Wyzwiska z jego ust tak bardzo bolą, Jeff.
Płakałam w ramię mojego najlepszego przyjaciela. Byłam mu wdzięczna za obecność. Tego potrzebowałam, odrobiny troski. Na swoich plecach poczułam też dłoń Williama. Siedzieliśmy w ciszy, bo słowa nie były nam potrzebne.
William:
Jeffrey wyszedł późnym popołudniem, a ja nie opuszczałem Lili. W dalszym ciągu była w dużym szoku spowodowanym tamtymi wydarzeniami. Dziewczyna rozsiadła się na parapecie i przyglądała się zachodowi słońca.
-Zrobię Ci herbatę-rzuciłem i wyszedłem z pokoju. Zszedłem po schodach do kuchni i wstawiłem wodę do gotowania. W głowie cały czas brzmiały mi słowa Lili sprzed pięciu miesięcy, gdy zaczynała się z nim spotykać, a przed oczami stawała owa sytuacja.
Wszedłem do łazienki, a przed lustrem pindrzyła się Lilian. Przyjrzałem jej się dokładnie. Miała na sobie krótką, czarną spódnicę i sweter z dekoltem.
-Wybierasz się dokądś siostrzyczko?-zapytałem surowym tonem, jednak owe brzmienie głosu zlekceważyła.
-Tak, jak najbardziej-odpowiedziała z twarzą w ogromnym uśmiechu.
-A z kim?
-Z Danielem-odpowiedziała i zacisnęła oczy przygryzając dolną wargę, wiedziała, co o nim myślałem.
-Adams? On nie jest dla Ciebie... Nie wolno Ci...-mówiłem zaciskając dłoń w pięść.
-Braciszku-podeszła do mnie i chwyciła mój policzek-Jestem już duża i poradzę sobie, a poza tym nie możesz o mnie decydować. Proszę, zaufaj mi-pocałowała mój policzek i wyszła.
Od tego wydarzenia minęło naprawdę dużo czasu i w tamtej chwili dotarło do mnie, że owy incydent nie mógł być czymś jednorazowym. Obwiniałem się, bo nic nie zauważyłem.
Z zamyślenia wyrwał mnie gwizd czajnika. Zalałem herbatę i odstawiłem czajnik na miejsce. Do domu weszli rodzice. Mama posłała mi ciepły uśmiech, a ojciec natychmiast skierował się do salonu. W pewnym momencie usłyszałem krzyk : ''Lilian!''. Odstawiwszy herbatę z powrotem na blat, pobiegłem do salonu.
-Przestań wrzeszczeć, ona śpi-rzuciłem w stronę ojca. Widziałem, że chciał zareagować, jednak dzięki mamie, po prostu poszedł razem z nią do ich sypialni. Ja z kolei zaniosłem herbatę mojej siostrze.
Jeffrey wyszedł późnym popołudniem, a ja nie opuszczałem Lili. W dalszym ciągu była w dużym szoku spowodowanym tamtymi wydarzeniami. Dziewczyna rozsiadła się na parapecie i przyglądała się zachodowi słońca.
-Zrobię Ci herbatę-rzuciłem i wyszedłem z pokoju. Zszedłem po schodach do kuchni i wstawiłem wodę do gotowania. W głowie cały czas brzmiały mi słowa Lili sprzed pięciu miesięcy, gdy zaczynała się z nim spotykać, a przed oczami stawała owa sytuacja.
Wszedłem do łazienki, a przed lustrem pindrzyła się Lilian. Przyjrzałem jej się dokładnie. Miała na sobie krótką, czarną spódnicę i sweter z dekoltem.
-Wybierasz się dokądś siostrzyczko?-zapytałem surowym tonem, jednak owe brzmienie głosu zlekceważyła.
-Tak, jak najbardziej-odpowiedziała z twarzą w ogromnym uśmiechu.
-A z kim?
-Z Danielem-odpowiedziała i zacisnęła oczy przygryzając dolną wargę, wiedziała, co o nim myślałem.
-Adams? On nie jest dla Ciebie... Nie wolno Ci...-mówiłem zaciskając dłoń w pięść.
-Braciszku-podeszła do mnie i chwyciła mój policzek-Jestem już duża i poradzę sobie, a poza tym nie możesz o mnie decydować. Proszę, zaufaj mi-pocałowała mój policzek i wyszła.
Od tego wydarzenia minęło naprawdę dużo czasu i w tamtej chwili dotarło do mnie, że owy incydent nie mógł być czymś jednorazowym. Obwiniałem się, bo nic nie zauważyłem.
Z zamyślenia wyrwał mnie gwizd czajnika. Zalałem herbatę i odstawiłem czajnik na miejsce. Do domu weszli rodzice. Mama posłała mi ciepły uśmiech, a ojciec natychmiast skierował się do salonu. W pewnym momencie usłyszałem krzyk : ''Lilian!''. Odstawiwszy herbatę z powrotem na blat, pobiegłem do salonu.
-Przestań wrzeszczeć, ona śpi-rzuciłem w stronę ojca. Widziałem, że chciał zareagować, jednak dzięki mamie, po prostu poszedł razem z nią do ich sypialni. Ja z kolei zaniosłem herbatę mojej siostrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli teraz zostawisz komentarz :)