niedziela, 12 czerwca 2016

[GN'R #2] "5 minut... Jasne..."


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey: 

Wydało się... (5 VI 1982)


          Wolnym krokiem wraz z Willem szliśmy ulicą. Uwielbiałam nocować u Jeffa. Humor nieziemsko nam obojgu dopisywał. Ja sobie podskakiwałam, a Will... Jak to Will. Przemieszczał się do przodu, stukając obcasami w kowbojkach z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem na ustach. Wieczór u Jeffa spędzony w rytm muzyki, w czwórkę zawsze bawiliśmy się lepiej niż na niejednej imprezie... Tak czwórkę... Camila musiała wyjechać. Jej babcia leży w szpitalu i w sumie nie wiadomo, czy z tego wyjdzie... Przystałam na moment. Chłodny wiatr wiał w moją twarz, a ja przymknęłam oczy. Ręce spoczywały w moich kieszeniach. Moje rude włosy falowały na wietrze... Rozkoszowałam się tym uczuciem... Każdy zna ten moment całkowitego odprężenia, kiedy dookoła słychać dźwięk szumiącego wiatru i śpiew ptaków. Przez krótką chwilę nie liczyło się dla mnie nic więcej.
-Lilian! Chodź!-usłyszałam skrzek tego Rudzielca. No jak można popsuć tak piękną chwilę? No jak? Westchnęłam ciężko i dogoniłam Willa. Znów w ciszy i z uśmiechami na twarzy, wolno przemierzaliśmy ulice... Przyszło mi jednak coś do głowy. Skoro popsuł mi tę chwilę relaksu, to niech mi teraz za to odpłaci. Przystanęłam na środku chodnika, a chwilę później spotkałam się z pełnym wyrzutów wzrokiem mojego brata.
-No chodź...-wyjęczał, ale ja zaprzeczyłam ruchem głowy i wyciągnęłam przed siebie ręce.
-Nóżki mnie bolą.-wyszeptałam, a Will teatralnie westchnął i podszedł do mnie. Stanął do mnie tyłem, dając jednocześnie znak, że mam wskakiwać. Jak wygestykulował tak też zrobiłam.
-O Matko! Dziewczyno, ile ty ważysz...?-zawył nieszczęśliwie i zaczął powoli człapać. Na mnie wrażenia to raczej nie zrobiło, bo jedyni głośno się roześmiałam. Tak więc mój brat przestał się wygłupiać i normalnym już krokiem podążał przed siebie. Położyłam głowę na ramieniu Willa i korzystając z tego, że nie muszę sama drałować nogami, przymknęłam oczy.
-Już.-kolejny skrzek, chwila i wylądowałam na ziemi. Leżałam jak ta długa pod domem. Niech żyje zgrabność! William odwrócił się do mnie przodem i nie potrafił zrozumieć jakim cudem, się wywróciłam.
-Potknęłam się, nie? O ten cholerny krawężnik.-tu wskazałam na winnego moich nowych siniaków. Otworzyliśmy szeroko drzwi. W domu panowała głucha cisza. Nasze uśmiechy zbledły, skierowaliśmy się do kuchni. Przy stole siedzieli rodzice, ich twarze były pełne powagi, a w oczach błyszczało zmartwienie i gniew, nad którym ojciec nie panował. „O kurwa” -pomyślałam.
-Podejdźcie tu.-nakazał.
-Tylko spokojnie.-szeptała mu do ucha mama, jednak on ją odepchnął, a potem położył na stole paczkę moich czerwonych. Zamknęłam oczy. Bałam się... Spojrzałam na Willa, miał kamienną twarz, która nie wyrażała żadnych uczuć.
-Lilinno Amy Bailey. Nie podoba mi się, że w wieku 16 lat popalasz papierosy. -użył mojego pełnego imienia... No nie... Wszystko, tylko nie to... -Sharon zmieniała u ciebie pościel. -jego spojrzenie było pełne grozy. Bałam się. Zacisnęłam mocno oczy, aby powstrzymać łzy strachu, a chwilę później spuściłam wzrok. Oglądałam czubki moich trampek, które w tamtej chwili stały się niesamowicie interesujące.
-DO CHOLERY, CO MASZ MI NA TEN TEMAT DO POWIEDZENIA?!- usłyszałam okropny wrzask. Oderwałam się od butów i wzrokiem błagającym o pomoc spojrzałam na brata. Will nadal stał z podniesioną głową i patrzył prosto w oczy ojca, jego szczęka była zaciśnięta.
-Czego ty od niej, kurwa, chcesz? Sam palisz tylko wtedy, kiedy my nie widzimy, a przynajmniej wydaje ci się, że nie widzimy. - w oczach ojca widać było zdezorientowanie tą sytuacją, a William kontynuował. -Poza tym kiedy mielibyśmy tego spróbować? Po 40? Kiedy ma się 16, czy 17 lat robi się różne głupoty, a stres w szkole trzeba jakoś odreagować.
-Jak ty się odzywasz do ojca?-oczywiście matka musiała się wtrącić. -My też mieliśmy z ojcem dużo stresów, ale nie paliliśmy mając po 17 lat.-głucha cisza.
-Sharon, wyjdź.-odezwał się ojciec.
-Nie. Wiesz, że nad sobą nie panujesz... Muszę tu zostać.-mówiła.
-Wyjdź!-podniósł na nią głos i wtedy mama wyszła. -Co gówniarzu, zachciało ci się pyskówek? -wstał i wolnym krokiem podążał w stronę Willa. Z każdym krokiem ojca, mój brat posuwał się o krok do tyłu, w końcu dotarli do ściany. Wiedziałam, co za chwilę nastąpi i że będzie to przerażające. Jedyne, co mogłam wtedy zrobić to krzyk, jednak byłam pewna, iż to nic nie da. Siedziałam więc cicho, przyglądając się całej sytuacji z boku. Ojciec zamachnął się, byłam przygotowana na głośny odgłos uderzenia, ale w domu panowała cisza przerywana pojękiwaniami Willa i taty. Zorientowałam się, że William zatrzymał rękę ojca. W tej sytuacji nie była pewna, co teraz nastąpi. Po raz pierwszy atak ojca nie wyszedł. Szybko jednak zmienił taktykę, uderzył Willa w brzuch, mój brat zgiął się w pół. Potem podszedł do mnie i szarpnął za włosy. Krzyknęłam, aczkolwiek na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. W oczach Williama widziałam ogniki wściekłości. Gdyby tylko mógł, podniósłby się i zabił tego sukinkota.
-A ty?-tu zwrócił się do mnie.-Ubierz się jakoś jak na córkę pastora przystało!-krzyczał i dyszał ze złości -Dzieci pastora nie mogą palić papierosów, to ogromna zniewaga!-krzyczał.
-Sam w naszym wieku paliłeś, więc nie zgrywaj świętego!-wykrzyczał Will, podnosząc się z ziemi. Kolejna fala szału wstąpiła na ojca. Złapał Williama za gardło i przycisnął do ściany. -Matka raczej nie byłaby zachwycona, gdyby się dowiedziała, jaki to przykład daje dzieciom jej ukochany.-wycharczał ledwo łapiąc powietrze.
-A spróbuj jej coś powiedzieć gnojku.-wysyczał przez zaciśniętą szczękę i skierował się na zewnątrz. Trzasnął drzwiami i wyszedł. Szybko podniosłam się z ziemi i podbiegłam do mojego brata, na którego twarzy widniał blady, triumfalny uśmieszek.
-Chodź.-pomogłam mu się podnieść i oboje skierowaliśmy się do mojego pokoju. William walnął się na łóżko, a ja usiadłam w oknie i próbowałam opanować emocje. Moim policzkiem spłynęła jedna łza, a zaraz potem następna. Szybko jednak je otarłam i spojrzałam na Willa.
-Dziękuję.-wyszeptałam i zacisnęłam oczy. Nie wiedziałam, co zrobiłabym bez brata.
-Nie ma za co Mała. Jestem tu, aby cię chronić. -William usiadł jednocześnie łapiąc się brzuch. Podbiegłam do niego, a on mnie przytulił i pocałował w czubek głowy. Uwielbiałam kiedy tak robił. Czułam się jak najszczęśliwsza dziewczyna na całym świecie.
-Kocham cię, Braciszku.-powiedziałam, jeszcze bardziej wtulając się w jego tors.
-Ja cię też. -tu westchnął głęboko. Myślał o czymś. Siedzieliśmy tak do wieczora, ojciec nie wrócił na noc do domu. Nie chciałam, aby Will mnie zostawiał, dlatego spał ze mną w moim pokoju.
Następnego dnia obudził mnie dźwięk otwieranych i zamykanych szafek. Podniosłam powieki i zauważyłam pałętającego się po pokoju brata.
-Czego szukasz?-zadałam pytanie, jednocześnie starając się stłumić ziewanie.
-O, Lili. Już nie śpisz?
-Jak widać. -odpowiedziałam pospiesznie. -Czego szukasz?
-Bandany. Tej czerwonej. Pożyczyłem ci ją dwa dni temu. -tłumaczył, nie przerywając szperania w szufladzie z moimi stanikami.
-W torbie pod biurkiem.-wskazałam palcem w odpowiednie miejsce.-A dokąd się wybierasz?
-Do Mr. Isbell'a.
-Daj mi 5 minut. Idę z tobą. -wyskoczyłam z łóżka jak poparzona, złapałam kilka rzeczy i pognałam do łazienki.

William, opowiesz mi, co pamiętasz z 6 i 7 VI?

          "5 minut... Jasne. Przecież to jest dziewczyna, dla niej pół godziny to będzie mało."-pomyślałem, kiedy poszłaś się szykować. Walnąłem się na łóżko i zamknąłem oczy. Odprężyłem się. Nastawiłem się również, że szykowanie się mojej siostry trochę potrwa i zasadniczo mam sporo czasu. Coś jednak zakłóciło mój wewnętrzny spokój. Niechętnie otworzyłem oczy i spojrzałem na stojącego nade mną osobnika. Była to Lilian. Ubrana, włosy uczesane w wysoki kucyk, tusz na rzęsach... Spojrzałem na zegarek. Minęły 4 minuty 48 sekund.
-Ale jak?-wyjęczałem.
-Lata praktyki, Braciszku.-posłała mi ten przeuroczy uśmiech i oboje skierowaliśmy się na dół.                       Pożegnaliśmy mamę i udaliśmy się spacerkiem do Jeffa. Ja i mój kolega mieliśmy zamiar uczyć się do testu z matmy. To miał być nasz ostatni egzamin i nauczycielka zagroziła, że jeśli na 3 nie napiszemy, to nie ma co myśleć o przelocie do następnej klasy. W sumie można by to olać i jeszcze jeden rok posiedzieć, ale drugiego razu rodzice by nam nie wybaczyli. Zasadniczo nie widzi mi się siedzenie w szkole o kolejny rok dłużej. Pytanie, czy w ogóle zdołam dotrwać do końca, ale lepiej nie ryzykować. Nieświadoma niczego Lili szła uśmiechnięta, aczkolwiek zamyślona. Oboje uwielbialiśmy przebywać w domu Jeffa. Tam było spokojnie, panowała przyjazna atmosfera. To był dla nas azyl. Po krótkim marszu dotarliśmy w wyznaczone miejsce i jak na kulturalnych ludzi przystało, zapukaliśmy do drzwi. Jeffrey otworzył i zaprosił nas oboje do salonu. Rozsiedliśmy się wygonie, a nasz przyjaciel skierował się do kuchni po herbatę. Na stole czekały już na nas książki i zeszyty. Lili usiadła i przyglądała się tym przedziwnym przedmiotom. Pytająco spojrzała najpierw na mnie, a potem na Jeffa.
-Co wy w ogóle macie zamiar robić?-zapytała w końcu.
-Będziemy się uczyć.-odparł dumnie Jeff, a Lili wybuchła niepohamowanym śmiechem.
-Co, nie wierzysz w nasze zdolności intelektualne?-zadał kolejne pytanie Isbell.
-Skądże...-Lili złapała herbatę, odwróciła się na pięcie i skierowała się do pokoju Jeffa, a już chwilę później można było usłyszeć walenie w perkusję. My zaś zabraliśmy się za książki i zaczęliśmy studiować odpowiedni dział, a potem robiliśmy zadania.
          W dwie godziny przerobiliśmy wszystkie potrzebne tematy i mogliśmy wyluzować. Przyszła Lili, zamówiliśmy pizzę, obejrzeliśmy jakiś film i około 22 skierowaliśmy się do naszego domu. Moja siostra zachowywała się dość dziwnie... Była zamyślona, jakby smutna. Nawet chciałem zapytać ją, co się dzieje, ale byłem pewien, co usłyszę w odpowiedzi „Wszystko w porządku, wydaje ci się”. Weszliśmy do domu, ojciec krzywo się na mnie spojrzał, a matka uśmiechnęła się miło, my jednak od razu poszliśmy na górę. Lilian do siebie, a ja do siebie. Złapałem jeszcze książkę od matmy przed snem i poszedłem z nią do łazienki. Czytając otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Rzuciłem podręcznik na pralkę i szybko pozbyłem się koszulki i spodni. Nagle za moimi plecami usłyszałem klaskanie. Zdezorientowany odwróciłem się i spojrzałem na moją siostrę zawiniętą w ręcznik.
-Puka się Braciszku.-pouczyła.
-A w drzwiach jest takie coś, co się nazywa klucz i służy do zamykania.-odgryzłem się. Lili odwróciła się do mnie plecami. Nałożyła dużą koszulkę z jakimś miśkiem na przodzie, a potem spod niej wyjęła ręcznik i uzupełniła garderobę majtkami. Przyglądałem się jej oparty o ścianę i po raz pierwszy pomyślałem o niej jak o kobiecie, a nie malutkim stworzeniu, które muszę za wszelką cenę chronić przed złem tego świata.
-Co się lampisz? Kontynuuj... Ja ci nie będę przeszkadzać... Umyję zęby, poczeszę włosy i znikam.- rzuciła i odwróciła się z powrotem w stronę lustra. Ja zaś pozbyłem się pozostałych na mym ciele części ubrań i wszedłem pod prysznic. Strużki gorącej wody spływały po mym ciele. Tak... Chwila relaksu... Wreszcie. Niestety, ale wszystko co dobre i cudowne szybko się kończy. Złapałem ręcznik i wyszedłem. Stanąłem na zimnej podłodze, Lili już nie było. Złapałem za bokserki i szybko je na siebie wciągnąłem. Jeszcze się przeciągnąłem, wziąłem książkę i zahaczając o pokój Lilian poszedłem do łóżka. Pocałowałem śpiącą już siostrzyczkę w czoło, zgasiłem światło i wyszedłem. Sam spakowałem plecak i położyłem się spać.
           Mama obudziła nas dość wcześnie. Zerwałem się z łóżka, ubrałem i zszedłem na dół. Usiadłem przy stole, a chwilę później zobaczyłem na schodach moją siostrę, która wtedy bardziej przypominała zombie. Ze zwieszoną głową jadła płatki, ledwie trafiając do buzi łyżką, a całą twarz zasłaniały rude kłaki. Przyszedł również Jeff, kiedy zauważył Lili ledwie powstrzymywał się od śmiechu.
-Nie radzę Isbell, bo inaczej wydrapię ci oczy.-zagroziła i kontynuowała przerwane śniadanie.                        Wszyscy zjedliśmy i wyszliśmy do szkoły. Lili śpiewała jakieś piosenki, a ja i Jeffrey powtarzaliśmy definicje z matmy. Kurwa, przecież na matmie trzeba liczyć, a nie uczyć się definicji... W końcu dotarliśmy pod budynek szkoły. Oczywiście jaką miałem pierwszą lekcję? No matmę, bo jakże inaczej. Zasiadłem do testu, ołówek drżał w moich dłoniach. Chwiejącą ręką podpisałem kartkę i wziąłem się za zadania. Przeczytałem polecenie pierwsze i zrobiłem je bez problemu, to samo drugie i trzecie... Z czwartym i piątym miałem drobne problemy, aczkolwiek coś napisałem. Jeszcze kilka innych zadań w związku, z którymi mam mieszane uczucia... Ale jedno jest pewne, że zarówno ja i Jeff dostaniemy 3. Potem jeszcze kilka lekcji, a w czasie przerwy na lunch wezwała nas matematyca. W sali oznajmiła nam, iż oboje dostaliśmy 4+. Byłem w ciężkim szoku. Najlepiej napisany test w tym roku. Musieliśmy to uczcić.


2 komentarze:

  1. Nigdy nie czytałam opowiadania, w którym Gunsi chodzą jeszcze do szkoły. To dziwne uczucie, kiedy zamiast ostrych imprez jest siedzenie nad książkami. Fajny pomysł, bardzo oryginalny. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to do Willa. Z tego, co kojarze to dzieciaki wołali na Axl'a Bill, Billy (zdrobnienie od imienia William). Ale tym się nie przejmuj, to tylko drobny, mało istotny szczegół. Poza tym jestem może za bardzo wyczulona na takie coś. Za dużo czytania o GN'R xD
    Zabieram się za kolejny rozdział, który za pewne też jest genialny. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się bez bicia, że nie wiedziałam, iż na Axl'a wołali Bill. Zaciekawiłaś mnie. Mi zawsze się kojarzyło imię William z Will'em. Ciekawe ;-)
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli teraz zostawisz komentarz :)