Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:
21 VII 1982
Wróciliśmy z obozu, tym samym powracając do normalności. Mama bardzo ucieszyła się z naszego przyjazdu, a tata... No cóż, nie był zbyt wylewny, ale na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech. Po mnie raczej nie trudno było zauważyć, że trochę się zmieniłam... Kiedy ojciec poszedł odprawić nabożeństwo, mama wypytała nas o wszystko. William wygadał jej każdą rzecz od przysłowiowego A do Z. Zacząwszy od mojej bójki, poprzez ciężkie treningi I nasze zwycięstwa, aż do postaci Michaela. Kopnęłam celowo Willa w kostkę, na co ten się wyszczerzył i kontynuując poinformował moją mamę, iż coś między mną i Mikiem jest. Ja zrobiłam się na twarzy czerwona niczym pomidor i posłałam bratu mordercze spojrzenie. Moja mama bardzo się jednak nakręciła, pytała o wszystko kolor oczu, włosów, skąd pochodzi i czym się interesuje, dosłownie wszystko... Gdy już udało mi się udzielić odpowiedzi na wszelkie zapytania, co uwierzcie mi proste nie było, mogłam spokojnie wrócić do pokoju. Mój brat leżał rozwalony na moim łóżku. Korzystając z sytuacji, usiadłam na nim okrakiem i zaczęłam łaskotać, co miało być karą za wsypanie mnie przed własną matką. Jednak jak to facet był on ode mnie silniejszy i po krótkiej chwili to on zniewolił moje nadgarstki i odpłacił się dokładnie tym samym. Było to dość ciekawe.
3 VIII 1982
William:
Lili jak zwykle czekała na listonosza. To wymienianie się listami z Mikiem robiło się powoli dość uporczywe. Jej „polowanie” na listonosza było irytujące. Siedziała przy oknie z kubkiem herbaty. Przyglądałem się temu dziwnemu stworzeniu, w domu byliśmy sami. Nagle dziewczyna spięła wszystkie mięśnie, podniosła do góry firankę w oknie i gdy usłyszała dzwonek do drzwi, natychmiast do nich podbiegła. Listonosz przekazał siostrze dwa listy, jednak oba były jedynie rachunkami zaadresowanymi do rodziców. Lilian była niesamowicie zawiedziona. Usiadła obok mnie na kanapie i włączyła telewizor. Trwaliśmy tak przez chwilę bez słowa, przyglądając się ekranowi.
-Przecież list powinien już przyjść-wyjęczała cicho Lili.
-Daj spokój, wiesz, jak działają poczty-starałem się uspokoić siostrę.
-No tak, ale jak dzwoniłam, to Mike mówił, że wysłał już list i dziś już powinien tu być-westchnęła głośno. Podniosła się i po prostu poszła do swojego pokoju. Chciała być sama. Byłem pewien, że usiadła na parapecie okna i smutno przez nie wyglądała. Nie mogłem pozwolić na powrót stanu sprzed obozu. Zawsze, gdy dostawała list jej oczy się radowały i nieważne, jak było uporczywe dla otoczenia jej czatowanie na listonosza, ważne, że dawało jej to radość. Poszedłem na górę. Nie pomyliłem się. Siedziała na parapecie, nawet nie zauważyła, że wszedłem do pokoju. Podszedłem do niej i pocałowałem w czubek głowy, a ona przymknęła na chwilę oczy. Stałem z nią przez moment trzymając za ramiona, a potem Lili wtuliła się w mój tors.
-Moja Maleńka...-nazwałem ją gładząc jej plecy.
-Twoja, braciszku-odpowiedziała ledwie słyszalnie.
Trwaliśmy tak chwilę w milczeniu, jednak przerwał nam dzwonek do drzwi.
-Może listonosz znalazł list od Mike'a.
-Jasne...-dziewczyna pokazała mi język, a ja opuściłem pokój.
Lilian:
William wyszedł z pokoju i nie minęła chwila, a usłyszałam głośny śmiech mojego brata.
-Will, kto przyszedł?-zadałam pytanie, stojąc w progu pokoju.
-Chodź, sama musisz to zobaczyć.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w kierunku schodów. Zeszłam na dół i ujrzałam Jeffa. Z poirytowaniem spojrzałam na mojego brata.
-Cześć Jeff-rzuciłam krótko i powoli wracałam już do pokoju.
-A mnie nie przywitasz?-za plecami usłyszałam znajomy głos. Zamurowało mnie. Znałam ten głos doskonale, znałam ten ton, znałam to brzmienie. „Czy to naprawdę możliwe?”-zadałam sobie pytanie. Odwróciłam się w stronę drzwi.
-Michael-wykrzyknęłam radośnie i biegłam w stronę chłopaka. On rzucił torbę na podłogę i złapał mnie w objęcia, podniósł do góry i wspólnie się obróciliśmy kilka razy, niczym na romantycznych filmach. Mocno mnie trzymał, mocno przytulał, a postawił dopiero po chwili. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Miał takie śliczne orzechowe tęczówki i niespodziewanie wpił się w moje usta. Czułam jego bliskość tak bardzo. Byłam mu tak wdzięczna, że przyjechał.
-Tęskniłem-wyszeptał, opierając swoje czoło na moim. Ja trzymałam mocno jego dłonie, nie chciałam ich puszczać już nigdy, chciałam, aby ten moment trwał wiecznie.
-Ey, Papużki nierozłączki, może wejdziemy do środka, a nie stoimy w progu mieszkania jak ostatnie kołki-ach ten kochany Jeff, wraz z Mikiem pokazaliśmy mu środkowe palce. Ten chyba poczuł się nieco urażony, zamknął drzwi i wraz z Willem skierowali się do salonu. Ja i Mike wciąż staliśmy objęci. Napawałam się jego obecnością, biciem jego serca, jego oddechem. To była wspaniała chwila. W końcu jednak i my znaleźliśmy się w salonie na kanapie, wtuleni w siebie nawzajem. Chłopaki zawzięcie konwersowali, a ja cieszyłam się jedynie obecnością mojego chłopaka. Musiałam się nacieszyć nim przez tydzień.
Po pewnym czasie przyszli moi rodzice. Oboje poznali Michaela, a ten z kolei wiedział, jak zrobić dobre wrażenie na mamie i tacie. Nawet udało mi się ich przekonać, aby Mike zanocował u nas, a nie jak początkowo myślałam, że będzie, u Jeffreya. W taki oto sposób zanieśliśmy rzeczy Mikea do pokoju Willa. Potem po prostu poszliśmy do miasta. William i Jeffrey dość szybko zniknęli, zostawiając mnie i Mike'a samych. Spacerowaliśmy ulicami mojego miasta. Zatrzymaliśmy się na lody, zaszliśmy do muzycznego i w końcu dotarliśmy na plac zabaw. Chłopak huśtał mnie na huśtawce. Bawiliśmy się niczym dzieci.
-Szybko się pocieszyłaś-za swoimi plecami usłyszałam ten głos- Co, teraz będziesz udawać, że mnie nie znasz?
Zatrzymałam huśtawkę i niechętnie odwróciłam się w stronę osoby, którą bardzo dobrze znałam, aż za dobrze. W tamtym momencie chciałam po prostu zniknąć z powierzchni ziemi, zapaść się pod nią. Mike również spojrzał na osobnika, a potem swój pytający wzrok przeniósł na mnie. Jedyne, co w takim wypadku mogłam zrobić, to głośne westchnięcie.
-Lili, kto to jest?-zapytał mnie w końcu Mike.
-Jej chłopakiem-wtrącił osobnik.
-Byłym chłopakiem-poprawiłam przez zaciśnięte zęby.
-No nie wiem, kochanie, ja nie mam zamiaru pozwolić Ci odejść-zaczął tę swoją podstępną gierkę.
-Nie mów do mnie „kochanie”-wycedziłam przez zęby.
-Słyszałeś? Lil nie chce z Tobą rozmawiać, po prostu odejdź, okej?-Mike zaczął dyplomatycznie.
-Nie chce rozmawiać? Przecież to zwykła kurwa. Takich się nie pyta o zdanie-powiedział pewny siebie Daniel z tym okropnym, pełnym wyrzutu wzrokiem wbitym w moją osobę.
-Nie masz prawa tak o niej mówić-postawił sprawę jasno Mike i wolnym krokiem zbliżył się do Daniela.
-Jasne, jasne. Ile ją znasz? Tydzień? Dwa? Jesteś tylko przystankiem w życiu tej małej. W końcu jej się znudzisz, a ona na kolanach przyjdzie do mnie-Daniel starał się doprecyzować swoje myśli, co jedynie zdenerwowało Mike'a.
Ja miałam już tego naprawdę dość. W moich oczach stanęły łzy. Słowa Daniela oddziaływały na moją psychikę. Chciałam go skreślić raz na zawsze z mojego życia, ale to nie było możliwe. Przymknęłam na chwilę oczy, miałam nadzieję, że to pomoże mi się opanować. Usłyszałam jęki, uderzenie i słowa Mike'a wypowiedziane przez zaciśnięte zęby: „Nie mów tak o mojej Lili”. Otworzyłam oczy. Mój chłopak szedł w moją stronę, chwycił moją dłoń i odeszliśmy od tej szumowiny, jaką był Adams. Stawialiśmy kolejne kroki, a między nami panowała cisza. Mike nie pytał, ja nie chciałam opowiadać. Blondyn wyraźnie był wtedy w swoim świecie, intensywnie coś analizował i w końcu mógł się odezwać.
-To Twój były chłopak?
-Tak-przyznałam ze spuszczoną głową-Wiem, że to głupie, ale tak, on był moim chłopakiem.
Mike zatrzymał się, spojrzał mi prosto w oczy i wreszcie padło kolejne pytanie.
-Czy Ty nadal coś do niego czujesz?
-Nie da się kochać kogoś, kto cię bije, kto śle w twoją stronę wyzwiska, kto robi z ciebie winnego wszystkich problemów. Czuję coś do kogoś zupełnie innego. Do pewnego blondyna z Seattle, wysoki, piękne oczy i magiczny uśmiech, znasz kogoś takiego?
-Chyba kojarzę gościa.
Mike przyciągnął mnie do siebie i namiętnie mnie pocałował. Jego usta mówiły, a może wręcz krzyczały „Jesteś tylko moja, nie oddam Cię nikomu!”. To było wspaniałe uczucie.
Spacerowaliśmy tak jeszcze dłuższy czas. Z Willem i Jeffem mieliśmy się spotkać w jedynym z klubów. Weszliśmy do środka, a tam zastaliśmy naszych przyjaciół bajerujących dwie cycate blondynki. My się jednak postanowiliśmy trochę pobawić. Pewnym krokiem podeszliśmy do naszych kumpli. Ja od razu wpakowałam się Jeffowi na kolana, a Mike wcisnął się na kanapę między Willa i ową blondynę. Dziewczyny były zdezorientowane, z niepokojem wymieniły się spojrzeniami.
-Jeffi, kochanie-zaczęłam- Co będziemy dziś robić?-zapytałam słodkim tonem, jednocześnie kreśląc kółka na klatce piersiowej przyjaciela. Jeffrey kompletnie nie wiedział, o co chodzi.
-No właśnie-przyłączył się Mike i chwycił Williama za rękę- Może pójdziemy gdzieś w czwórkę?-zaproponował-A tak wracając do naszej porannej rozmowy, to ja nie mogę się z Tobą, kochany, zgodzić. Wolałbym córeczkę, ale skoro Ty wolałbyś synka, to zawsze możemy adoptować dwoje dzieci-ton głosu Mike'a był niesamowity, bardzo wymowny.
-Jesteśmy z Jeffikiem pewni, że będziecie wspaniałymi rodzicami.
-Dość tego, skoro masz już dziewczynę, to po cholerę zawracałeś mi głowę?-dziewczyna towarzysząca Isbellowi ulotniła się.
-Poczekaj, Ty jesteś gejem?-z niedowierzaniem zapytała Williama druga blondynka.
-Nie, ja Ci to...
-Wstydzisz się mnie?-przerwał Baileyowi Mike- Przecież jesteśmy już parą od dłuższego czasu.
Druga blondynka wyszła równie oburzona, krzycząc na odchodne, że to szczyt chamstwa. Ja i Mike się z kolei roześmialiśmy. Skąd myśmy wzięli tak genialny pomysł? No cóż, nie mogliśmy się powstrzymać. William i Jeffrey chyba nie byli specjalnie zachwyceni.
-Tak, bardzo śmieszne... Kiedyś się odegramy-wymierzył w naszą stronę palcem Will.
-Oczywiście-przytaknęłam dość ironicznie braciszkowi.
-Jeszcze chwila i sam bym uwierzył, że jestem gejem-podsumował całą sytuację William.
Wieczorem, spacerkiem podeszliśmy do naszego domu. Jednak chyba było już dość późno. Po czym wnoszę? Nasi rodzice już spali. Napisałam im więc karteczkę: "Idziemy na noc do Jeffa!". Jak szybko przyszliśmy, tak szybko wyszliśmy. Dotarliśmy do domu Jeffreya. Mój przyjaciel zabezpieczył się już w dzień. Wiedział, co nastąpi wieczorem i zakupił potrzebny alkohol. Obejrzeliśmy dość ciekawy horror, jednak jego tytuł wyleciał mi z głowy. W międzyczasie zadzwoniliśmy po pizzę. Było już bardzo późno i byłam w pełni przekonana, że nie dodzwonimy się nigdzie, a jednak zrobiliśmy to i przywieźli nam zamówienie. Oczywiście każdy był głodny, ale nikt nie chciał się ruszyć, aby otworzyć drzwi. I kto musiał iść? No najmłodsza Lili.
-Gnoje, żarcie przyszło!-krzyknęłam, stojąc w progu z pudełkiem pizzy.
Alkohol już zaczął dawać się nam wszystkim we znaki. Chociażby droga do pokoju Jeffa, była trzy razy dłuższa. Jednak udało mi się znaleźć płytę, a gdy wróciłam na dół, to nawet dałam radę ją włączyć. Chłopaki rozmawiali wtedy o przyszłości, o wyjeździe i o Mieście Aniołów.
-Myszko, -Mike zaczął i pocałował mnie w policzek - pojedziemy razem do Los Angeles i zobaczymy piękny zachód słońca?
Chłopak był już nieźle wstawiony.
-Tak, Kochanie.
Pocałowałam go w usta.
-Jeffrey, a właściwie, gdzie są Twoi rodzice?-zapytał bez owijania w bawełnę Michael. Jedyną reakcją Isbella było lekceważące machnięcie ręką. Nie chciał o tym mówić, nienawidził tego. Jego ojciec dostał nową, lepszą pracę i musiał załatwić całkiem sporą ilość rzeczy w całym kraju, a jego mama musiała mu towarzyszyć. Oficjalnie Jeff był pod opieką opiekunki, ale praktycznie ograniczało się to do telefonu i odebraniu obiadu.
Mike na szczęście nie drążył tematu, a po jakimś czasie poszliśmy spać.
Obudziły mnie promienie słońca wdzierające się przez firanki. Leżałam w ramionach Mike'a. Było mi tam bardzo wygodnie. Chłopak wciąż słodko chrapał. Spojrzałam na postawiony niedaleko zegarek i stwierdziłam, że było już po 13. Już czułam ten ból głowy, który będzie mi towarzyszył przy jakimkolwiek gwałtownym ruchu. Ułożyłam się znów wygodnie na klatce piersiowej McKagana, zamknęłam oczy i już miałam odpływać, gdy do pokoju wkroczył William.
-Wstajemy, kochani, nie mamy całego dnia!-wykrzyczał, a ja, Mike i Jeffrey podnieśliśmy się ze skwaszonymi minami. Mój kochany braciszek rzucił każdemu z nas jogurt. Byłam zadowolona.
-Lepszy byłby kefir-skomentował Mike.
-Trzeba było samemu ruszyć odwłok i sobie, kurwa, kupić ten zasrany kefir.
-Dobra, stary, to tylko drobna uwaga-Mike podniósł ręce w geście obronnym, a William urażony wrócił do kuchni.
Zjedliśmy nasze jogurty. Ja dostałam jagodowy. Braciszek wie, co jego siostra lubi najbardziej. Mike dostał truskawkowy, a Jeffrey brzoskwiniowy. Wtedy nikt z nas nie przepadał za jogurtem naturalnym. Owocowe były o niebo lepsze. Wkrótce William ponownie wkroczył do salonu i podał nam po butelce piwa. "Czym się strułeś, tym się lecz"-zacytował. Kiedy już poczuliśmy się zdecydowanie lepiej, wróciliśmy do domu. Jeffrey został, nie chciał iść z nami, choć mu to proponowaliśmy.