niedziela, 17 lipca 2016

[GN'R #10] "Ona odeszła..."


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey:

Saul, jak się o tym dowiedziałeś?
Saul:

Było już późno. Coś około drugiej nad ranem, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Oglądałem wtedy jakiś, beznadziejny swoją drogą, film. Podniosłem się z kanapy i ruszyłem w stronę drzwi. Za progiem ujrzałem wkurzoną blondynkę, a obok niej Stevena.
-Co się stało?-zapytałem wpuściwszy ich do środka.
-Jego zapytaj-burknęła Alex, wskazując podbródkiem Adlera.
Blondyn był rzeczywiście przybity, na jego twarzy nie gościł uśmiech, co zdarzało się raczej rzadko. Mało tego, w jego oczach można było dostrzec smutek, żal, tęsknotę. Naprawdę zachodziłem w głowę, co też mogło wywołać u niego taki stan. Spojrzałem na niego, zadając nieme pytanie, jednak on jedynie wzruszył ramionami. Byłem skonsternowany, w tamtej chwili nie wiedziałem co w ogóle mógłbym myśleć. Przeniosłem wzrok na blondynkę.
-No bo ten tu nie mógł mi powiedzieć bez Ciebie.-krzyknęła, chyba sama nie wiedząc, że to nie miało żadnego sensu.
-Saul, możecie być ciszej?-usłyszałem głos z góry.
-Tak mamo, przepraszam- odpowiedziałem i wraz z przyjaciółmi wyszedłem na podwórko, nie chciałem narażać mojej mamy na kolejne krzyki.
-Przejdźmy się, ochłoniecie i może w końcu dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi-zaproponowałem.
-Dobrze, ale czy to, kurwa, jest moja wina? No przecież to nie ja...-nie pozwoliłem jej dokończyć, przytuliłem ją mocno, a kiedy się choć odrobinę uspokoiła, ruszyliśmy przed siebie. Między nami panowała nieznośna cisza. Miałem dość tego wszystkiego, chciałem tylko wiedzieć co i jak. Steven przyglądał się swoim nogom, blondynka poszła w jego ślady, a ja szedłem po prostu przed siebie. Mijaliśmy domy mieszkalne, przeszliśmy się ulicami, którymi jeszcze kilka godzin wcześniej samochody pędziły przed siebie nie zważając na innych uczestników ruchu. Wtedy były całkowicie puste. W końcu blondynka przystanęła i podniosła głowę.
-Dobra ja zacznę, bo się chyba nie doczekam-westchnęła- Steven przyszedł do mnie około północy i pytał, czy aby przypadkiem nie jesteś u mnie. No to mu powiedziałam, że nie. On był strasznie przybity, zresztą dokładnie tak jak teraz-posłała blondynowi gniewne spojrzenie- Zapytałam go, co się stało, a on na to, że przyjdzie rano, że musimy być przy tym oboje, ale ja nie chciałam go puścić, no kurde, przecież sam widzisz, że z nim jest coś nie tak. Ty byś go samego wypuścił?-zrobiła krótką pauzę, nabrała powietrza i kontynuowała-No to wzięłam go za rękę i przyszliśmy do ciebie-założyła ręce na piersiach i przewróciła oczami. Spojrzałem na blondyna, ale on wciąż nic nie mówił, a jedynie patrzył na nas bezradnym wzrokiem, proszącym o pomoc.
-Kurwa, błagam, odezwij się wreszcie!-blondynka zareagowała zbyt nerwowo.
-Stary...-zacząłem prosząco i usłyszałem jego westchnienie.
-No bo...Ja... Ronnie...-bąkał. Patrzyliśmy na niego pytająco. Wyglądał strasznie, a dziś wiem, co sprawiło mu taką trudność, jaką wiadomość musiał nam przekazać i co musiał przeżyć.
-Wczoraj...W nocy... Ona... Ona... A ja widziałem...-rozpłakał się, cholera, mój kumpel beczał. Nadal czekaliśmy na dalsze wyjaśnienia, którego Steven tak bardzo chciał uniknąć.
-Ona odeszła...-wyszeptał.
-Dokąd odeszła?-zapytałem naprawdę głupio, dzisiaj, analizując tę sytuację, znając wszelkie okoliczności, nigdy bym czegoś takiego nie palnął.
-Odeszła, kurwa, nie żyje, strzeliła sobie w łeb, na moich, kurwa, jebanych oczach!-wykrzyczał nawet nie próbując powstrzymać łez i bezsilnie upadł na kolana, zasłoniwszy twarz dłońmi. W oczach blondynki również stanęły łzy, podeszła do Stevena, uklękła przy nim i przytuliła go do siebie, ja zrobiłem dokładnie to samo i trwaliśmy tak dłuższy czas.

Dotarliśmy do domu Alex. Steven dał nam dwie koperty z odręcznie napisanymi naszymi imionami. Jedną z nich zostawił sobie. Blondyn od razu skierował się do łazienki, natomiast blondynka usiadła skulona w rogu salonu, podciągnęła kolana pod samą brodę i tępo przyglądała się ścianie. Ja zrobiłem kawę i przysiadłem się do Alex. Dziewczyna chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że po jej policzkach cały czas płyną łzy. Objąłem ją ramieniem, a ona po chwili wtuliła się w mój tors. Dziewczyna naprawdę zdążyła nawiązać bliską relację z Veroniką.
-Saul, dlaczego ona to zrobiła?-wyszeptała z przerażeniem.
-Może tam jest odpowiedź-zasugerowałem, wskazując podbródkiem na listy i choć dziewczyna nie mogła widzieć mojego ruchu głową, to domyśliła się o czym mówiłem.
-Nie wiem, czy dam radę go przeczytać-wciągnęła głośno powietrze. Właśnie wtedy do pokoju wszedł Steven. Usiadł na sofie i ukrył twarz w dłoniach. Obok niego leżał wciąż nieotwarty list. Bał się, bał się tego, co mógłby w nim przeczytać, dokładnie tak samo jak ja i Alex. Trwaliśmy tak w ciszy raz po raz popijając z kubków czarny napar. Słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu, a my wciąż siedzieliśmy w salonie. Steven podniósł kopertę i odkładnie obejrzał ją z każdej strony.
-Otwórzmy je razem-głos Stevena był zachrypnięty i pełen bólu. Wspólnie z Alex przytaknęliśmy. Każde z nas chwyciło białą kopertę z własnym imieniem.

***

Veronica chwyciła kartki i swoje ulubione pióro. Płakała, lewą ręką ocierała łzy, a prawą starała się napisać, co naprawdę czuła. Chciała w tych czterech kartkach, w tych kilku słowach zawrzeć wszystko na temat jej decyzji. To nie było proste, nie przyszło od tak. Początkowo była pewna, że to tylko chwilowe, napisze listy, a owe uczucie minie. Już wcześniej tak było. Ile razy kończyła pisać listy pożegnalne, tyle razy zaczynała myśleć o reakcji jej bliskich i właśnie ona ją powstrzymywała. Nie było tak za pierwszym razem, ale może to dlatego, że nie napisała wtedy listów, bo nie miała do kogo. Później miała jeszcze kilka takich ogromnych dołów. Wtedy pisała list do Matta, potem także do Stevena i chęć śmierci zostawała zastąpiona lamentem i długim płaczem. Tego dnia było inaczej. Kończyła już listy, widziała reakcję jej bliskich, Stevena, Alex, Saula, a nawet własnego ojca, który tak jej nienawidził za jej podobieństwo do matki. Jednak tego dnia to jej nie powstrzymało. Czuła, że po raz pierwszy ma wystarczająco odwagi, by to zrobić, że nic jej już nie trzyma. Chciała odejść, zrobić ostateczny krok i dlatego znalazła się z bronią ojca pod tamtym mostem. Kiedy zauważyła Stevena... Zobaczyła w jego oczach strach... Właśnie wtedy naszły ją wątpliwości, wiedziała, że była dla niego ważna i zrobiłaby mu krzywdę swoją decyzją. Chłopak już biegł w jej stronę, ona chciała odsunąć pistolet od skroni, ale ponownie usłyszała wyzwiska ojca, przed oczami stanął jej Matt i blondyna, a do tego wszystkiego pewność, że i tak czekała na nią śmierć spowodowana nowotworem. Dlatego pociągnęła za spust. Ze strachu... Zacisnęła oczy, zęby i usłyszała ogłuszający wystrzał. Później nie czuła już nic. Widziała ciemność. Siedziała skulona, a dookoła niej panowała ciemność. Policzki miała mokre od łez. Odetchnęła, spojrzała w lewo i zauważyła te krótkie, blond włosy i niebieskie oczy. Widziała, że to zrobiła, przytuliła siostrę. Wreszcie ponownie były razem, naprawdę razem. Wspólnie odeszły, pochłonęła je ciemność...


*** 



Poczułem się dziwnie czytając mój list, ale przeniosłem swój wzrok na Alex, która płakała i nie potrafiła tego powstrzymać. Przytuliłem ją mocno do siebie. 

-Ciiii...-szeptałem, bowiem w tamtej sytuacji nie było żadnych słów otuchy. Trwaliśmy tak przez chwilę, a potem dołączył do nas blondyn i gładził plecy dziewczyny. Każdy z nas był dobity.




Alex, co z pogrzebem? (14 VII 1982)

Alex:

Dzień pogrzebu Ronnie wspominam dziś jak okropny sen. To był smutny dzień dla nas wszystkich. Niepewnie weszliśmy do domu pogrzebowego. Dziewczyna leżała w trumnie z lustrem odbijającym nienaruszoną strzałem część twarzy. W niewielkim pomieszczeniu siedzieli zapłakani członkowie rodziny Veroniki. Najgorzej wyglądał pan Loutner, który pozostał sam, bez córek i żony. Cały czas siedział przy trumnie i trzymał dłoń najmłodszej córeczki. Trzymałam ręce Saula i Stevena. Wzajemnie dodawaliśmy sobie otuchy i każde z nas starało się być twardym, jednak żadnemu się to nie udało. Płakałam, Steven i Saul też. To wszystko było dla nas trudne, dla mnie trudne. Tak naprawdę dopiero poznałam Veronikę, polubiłam ją, a ona tak nagle odeszła. Nie potrafiłam sobie wyobrazić bólu, jaki musiał czuć Steven. Przyglądałam się jej zamkniętym powiekom, bladej twarzy i przypomniałam sobie każde słowo z listu. Ten opis sytuacji, który kiedy czytałam, łzy płynęły po moich policzkach, przeprosiny i ta dobitna aluzja o mnie i Saulu, na którą początkowo nie zwróciłam żadnej uwagi. Każde słowo przepełnione było bólem i cierpieniem. W całej tej sytuacji najgorszy był moment spuszczania trumny. Stałam nieruchomo wpatrując się w ziemię, wiał zimny wiatr, Wszyscy zgromadzeni ronili łzy, a po jakimś czasie rozeszli się. Pozostaliśmy jedynie my i Pan Loutner.

-Chodźmy już-wyszeptał ku mnie i Stevenowi Saul. Adler nie odpowiedział nic, nie przeniósł nawet wzroku na mulata, cały czas stał ze wpatrywał się w tablicę z nazwiskiem przyjaciółki. Ja z kolei kiwnięciem głowy zaprzeczyłam. Mijały kolejne minuty, zaczęło się robić zimno, ale ani mnie, ani Adlerowi nie robiło to różnicy. Stałam niczym przykuta, nie potrafiłam się ruszyć. To wszystko wywarło na mnie ogromny szok. Zatęskniłam za moim dzieciństwem, szczęśliwym dzieciństwem, gdzie jedynym problemem było nieposiadanie najnowszego modelu samochodziku lub najśliczniejszej lalki. Ponownie chwyciłam Stevena za rękę, aby dodać mu otuchy, a drugą dłoń splotłam z palcami Hudsona. Odeszliśmy. Przez całą drogę powrotną nie odezwaliśmy się do siebie słowem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli teraz zostawisz komentarz :)