niedziela, 8 lipca 2018

[GN'R #24] "Definicja seksapilu"


Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

20-21 VIII 1982



William:

Kilka ostatnich dni, dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Nie żałowałem rozstania w miastem, chciałem się stamtąd wynieść i im szybciej – tym lepiej. W zachowaniu Lilian widziałem pewne wahanie, którego nie potrafiłem zrozumieć. To miasto dało nam wszystkim w kość, więc wyjazd i pomachanie temu miejscu środkowym palcem na pożegnanie było czymś oczywistym. Dobra, pewnie Lil miała trochę racji, to było szaleństwo, ale ja nie widziałem innego rozwiązania. Sam załatwiłem wszystko to, co miałem do załatwienia i byłem gotów na największe zmiany. Cami miała swój ostatni dzień w pracy, a Jeffrey ściągał ostatnie długi. Lili nie wałęsała się tego dnia po ulicach, ani nie zalegała w swoim pokoju. Mama zabrała ją do ciotki do Kokomo. Miały wrócić następnego dnia. Ja w tym czasie miałem pomóc ojcu. Organista się znów rozchorował i nie miał kto grać na mszach. Swoją drogą ostatnio miałem wrażenie, że ten facet częściej chorował niż grał. Nie było tygodnia, abym przynajmniej jednego dnia nie miał z góry ułożonego przez ojca. Miałem ochotę odwiedzić tego gościa i wytłumaczyć mu raz na zawsze na czym polega jego pieprzone zadanie i jak powinna wyglądać jego realizacja. Nie mogłem jednak tego zrobić, ponieważ cały dzień spędziłem z ojcem i nie, nie obyło się bez zbędnych kłótni, które on prowokował, krytykując każdy mój ruch. Wróciłem do domu po wieczornej mszy. Sam. Ojciec został, miał jeszcze coś do załatwienia w papierach. Wziąłem więc prysznic i wreszcie mogłem spokojnie odpocząć. Czytałem swój skate'owy magazyn, gdy usłyszałem dźwięk telefonu. Podniosłem słuchawkę i usłyszałem głos mamy, informujący mnie, że razem z moją siostrą zostaną w Kokomo dzień dłużej. Ojciec wrócił późno, leżałem już wówczas w swoim pokoju i starałem się zapomnieć o męczącym dniu pełnym krytyki na mój temat. Wstałem dość wcześnie, zszedłem na dół, ojciec jadł już śniadanie. W duchu modliłem się, aby tylko dzisiaj nie potrzebował on mojej pomocy.
-Dzień dobry – przywitałem się i wyjąłem sobie z szafki kubek, a potem wstawiłem wodę na herbatę.
-Dzień dobry – odparł.
-Będziesz mnie dzisiaj potrzebował? - zapytałem prosto z mostu. Chciałem wiedzieć, a równocześnie nie chciałem grać w jakieś gierki.
-Właściwie to chyba nie. Dlaczego pytasz? Masz jakieś plany? – to dziwne, nie zaczął krzyczeć i zapytał o moje plany?!
-Nie, chciałem po prostu zrobić Lilian małą niespodziankę.
-W porządku – wstał od stołu. Jego zachowanie było inne, niespotykane. Doszedłem jednak do wniosku, że nie powinienem sobie zawracać tym głowy. W końcu miałem ważniejsze rzeczy do zrobienia. Musiałem tylko poczekać aż ojciec opuści dom. Ja w tym czasie chciałem przejrzeć rodzinne dokumenty. Mogło mi się to przydać. O dziwo wcale nie musiałem długo czekać i już po krótkiej chwili mogłem udać się do pokoju rodziców, aby przejrzeć dokumenty. To zaskakujące jak wszystko szło po mojej myśli. Otworzyłem odpowiednią szufladę i zacząłem przeglądać. Szukałem czegoś, co mogłoby się przydać. Przekopywałem się przez rachunki, wyciągi bankowe, listy urzędowe, trafiłem na akt małżeństwa rodziców i w końcu dotarłem do dwóch teczek zatytułowanych 'William' i 'Amy'. Czego się spodziewałem, ojciec zawsze wolał jej drugie imię. Otworzyłem swoją teczkę, następnie teczkę Lilian. To, czego się dowiedziałem przekroczyło wszelkie moje oczekiwania. Ta informacja wstrząsnęła mną. Siedziałem na tej podłodze i zastanawiałem się nad tym, co właśnie przeczytałem. Przecież to niemożliwe. Nagle usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Automatycznie spojrzałem na zegarek, rzeczywiście minęło sporo czasu. Byłem pewien, że dokopanie się do tych teczek nie było aż tak czasochłonne, ale przeanalizowanie informacji zawartych w środku już zapewne tak. Szybko wsadziłem wszystko do szuflady i wyszedłem z pokoju. Spotkałem go w korytarzu. Zauważył skąd wyszedłem, jednak nie starałem się wymyślić żadnej sensownej wymówki, dalej tkwiłem we własnych myślach. Trochę tak, jakby ktoś wprowadził mnie w trans, a potem zapomniał mnie z niego wyprowadzić. Chciałem po prostu wyjść. Podążałem w stronę schodów, on coś mówił, ale to do mnie nie docierało. Poczułem klepnięcie w ramię i nagle się trochę ocknąłem.
-Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał, ale ja nie odpowiedziałem, a jedynie wzruszyłem ramionami – William, co się z tobą dzieje?
-Nic – mruknąłem.
-Nie zbywaj mnie, jestem twoim ojcem, do cholery – zirytował się, jednak mnie jeszcze bardziej zirytowało to słowo, którego użył, a nigdy nie powinien go był używać.
-Właśnie, że nie jesteś – wykrzyknąłem w gniewie – Jak mogliście nas tak okłamywać?
W odpowiedzi otrzymałem siarczysty policzek. Widziałem, jak w tego człowieka wstępuje fala złości. Wcale nie miałem zamiaru uczestniczyć tej kłótni, skierowałem się do wyjścia, jednak to nie było takie proste. Ja nie chciałem uczestniczyć w kłótni, ale człowiek, którego przez tyle lat uważałem za ojca – jak najbardziej.
-To było dla waszego dobra – wysyczał. Kolejna fraza, która podziała na mnie niczym płachta na byka.
-Dobra? Chcesz powiedzieć, że dla naszego dobra okłamywaliście nas przez tyle lat? Przecież kiedyś musielibyście powiedzieć nam prawdę – starałem mu się coś uświadomić – Wiesz co? Mam to naprawdę głęboko w dupie – skwitowałem i ponownie skierowałem się do wyjścia.
-Jak się do mnie zwracasz? Nigdzie nie wyjdziesz – krzyknął i pociągnął mnie za ramię, a następnie po prostu uderzył. Chwilę się szarpaliśmy, wyszedłem z tego z kilkoma siniakami. Jak już mówiłem, nie miałem ochoty wplątywać się w niepotrzebne kłótnie, dlatego specjalnie się nie stawiałem. Chyba pierwszy raz. On skończył, kiedy stwierdził, że z pewnością dostałem już nauczkę. Wówczas podniosłem się z podłogi i wyszedłem na ulicę, ściskając w kieszeni akt urodzenia mój i Lilian. Czułem się dziwnie, zupełnie tak, jakby ktoś kopnął mnie w serce. Takie dziwne uczucie. Po krótkim marszu dotarłem do garażu, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, jednak nie zastałem tam Raya.
-Chłopaki, gdzie Ray? - zapytałem.
-Dzwonił przed chwilą, odwołał próbę – wyjaśnił Mickey.
-Poważnie? - byłem w szoku. Chłopak nigdy nie odwołał próby, były dla niego niczym lekarstwo na szarą rzeczywistość, a bez tego lekarstwa czuł się jak ćpun na głodzie. Pożegnałem więc chłopaków i skierowałem się do mieszkania Raya. Zaczynałem się zastanawiać, co tak poważnego mogło go skłonić do odwołania próby swojego ukochanego zespołu. W końcu dotarłem i co dostrzegłem? Opuszczającą mieszkanie panienkę. No tak, typowy Ray. Tylko, czy była ona aż tak poważna, aby odwoływać próbę? Przecież nigdy wcześniej nie robił tego z powodu laski. Jej rozanielony wzrok wskazywał tylko na jedno. No tak, dziki seks z Rayem marzeniem każdej małolaty. Gdy dziewczyna się nieco oddaliła, podszedłem do drzwi i zapukałem. Mogłem wprawić tym chłopaka w niemałe zakłopotanie, a wnioskuję to po jego przywitaniu.
-Co jest, mała, zapomniałaś majteczek? – zapytał, otwierając drzwi.
-Nie, to coś o wiele poważniejszego – pozostałem śmiertelnie poważny. Naprawdę nie było mi wtedy do śmiechu.
Chłopak gestem ręki zaprosił mnie do środka i wskazał na kanapę, jako miejsce naszego spoczynku. Usiadłem i wgapiałem się w ścianę, wciąż ściskając w kieszeni oba akty. Ray wreszcie założył swoje spodnie i zajął miejsce obok. Wpatrywał się we mnie chwilę. Wiedział, że to poważna sprawa, że potrzebuję zebrać myśli i nie miał najmniejszego zamiaru mi w tym przeszkadzać.
-Ojciec – zawsze to się tak zaczynało. Gdy już zebrałem myśli i chciałem pogadać, mamrotałem jakieś jedno słowo, a Ray traktował to jako pozwolenie na dalsze wypytywanie.
-Co z nim? – zapytał.
-On nie jest moim ojcem... – wymamrotałem.
-William, o czym ty pieprzysz?
-Trzymaj – rzuciłem w jego kierunku dokumenty, które miałem w kieszeni.
-Co to? – zapytał, otwierając kartki.
-Akty urodzenia.
Chłopak czytał z coraz większym zainteresowaniem i zmieszaniem zarazem, a jego oczy z każdą zawartą tam literką robiły się coraz większe i okrąglejsze.
-Pieprzysz. To jakiś żart? – zapytał z nadzieją, a ja pokręciłem przecząco spuszczoną głową – O stary... Jak to znalazłeś?
-Szukałem jakichś przydatnych dokumentów przed wyjazdem i znalazłem to.
-Gadałeś już z nim? – dopytywał.
-Powinieneś raczej zapytać, czy zdążyłem się z nim już pokłócić – zakpiłem.
-A więc?
-Nie. To on pokłócił się ze mną i wyładował na mnie swoją frustrację.
-Cholera. Jak powiesz to Lilince? – zaczął martwić się o Lil.
-Kurwa. Nie myślałem o tym. Chyba normalnie. Jak inaczej mogę jej powiedzieć, że człowiek, którego uważała za swojego ojca przez siedemnaście lat, nie jest jej ojcem? – uniosłem ręce w poddańczym geście – Wiesz, tu już nawet nie chodzi o kwestię tego pierdolonego ojcostwa, a o szczerość.
-Rozumiem.
No tak, Ray wszystko rozumie. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu. Powiedziałem mu wszystko, co chciałem powiedzieć, potem potrzebowałem jakiejś odskoczni.
-A co to za laska wyszła stąd przede mną? – zapytałem, wyrywając chłopaka z zamyśleń, ale on tylko machnął ręką na znak, że nie warto opowiadać – No weź, widziałem jej rozanieloną twarz.
-Przespała się z definicją seksapilu. Jakże miałaby nie być rozanielona? – odpowiedział, a ja zaśmiałem się mimowolnie.
-Więc rozumiem, że to kolejny szybki numerek? A co z tą kobietą, która 'mogłaby cię czegoś nauczyć'?
-Nie, to jeszcze nie ta. W zasadzie w połowie posłuchałem twojej rady o wywaleniu z łóżka małolat?
-Jak to 'w połowie'? Przecież przed chwilą dosłownie zaliczyłeś kolejną gówniarę.
-No tak. W dni nieparzyste pieprzę małolaty, a w parzyste czekam na doświadczoną kobietę – oboje zanieśliśmy się głośnym śmiechem. W ten sposób ten człowiek choć na chwilę oderwał mnie od tej przykrej sytuacji.
-Stary, mogę się dziś u ciebie przespać? Jakoś nie mam ochoty na kolejną konfrontację z ojcem.
-Jasne, kanapa jest twoja – odpowiedział w pełni poważnie.

Resztę dnia spędziłem z Rayem. Chłopak robił wszystko, aby oderwać mnie od moich myśli i pewnie miał rację. Wieczorem uległem jego staraniom. Dłuższe myślenie o tej sytuacji groziło przegrzaniem moich obwodów. Zacząłem się więc angażować w rozmowę z Rayem.
-Ey, a znasz ten kawał? Tata mówi do syna: 'Wiesz synu, idziesz już do liceum, chyba czas się ogolić'. A syn na to: 'Tato, ale ja nie mam zarostu'. Na co ojciec 'Ale jesteś rudy, idioto' – chłopak zaczął się śmiać.
-Stary, a chcesz zbierać zęby z podłogi?
-O kurwa, no tak, zapomniałem, że ty jesteś rudy – chłopak zaniósł się jeszcze głośniejszym śmiechem, a ja pokręciłem z politowaniem głową – Dobra, dobra, żartowałem. Wiesz, taki żart złożony.
-Bardzo, kurwa, śmieszny.
-Dobra, znam inny. Na 20 urodziny matka kupiła synowi dmuchaną lalkę, na to syn: 'Mamo nie trzeba było, gdybym chciał sobie ulżyć, znalazłbym sobie dziewczynę'. A matka na to: 'Już to widzę, rudy idioto'.
-Chyba naprawdę nie kumasz idei mówienia żartów w towarzystwie – ponownie pokręciłem z politowaniem głową.
-Oj stary, daj spokój. Przecież to tylko żarty – uniósł ręce w geście obronnym.
Na chwilę między nami zapadła cisza, którą przerwałem po krótkiej chwili z zamiarem nauczenia chłopaka, jak należy opowiadać żarty.
-Moja kolej. Na trawniku pod klubem leży chłopak z laską. Złączyli swoje usta w namiętnym pocałunku. Ludzie zaczęli się im przyglądać, więc aby dodać pikanterii chłopak zdjął dziewczynie majtki i wsunął w nią dwa palce. W pewnym momencie narzeczony tej dziewczyny zapytał rzeczonego chłopaka: 'Czy ty aby na pewno wiesz, jak udzielać pierwszej pomocy?' - oboje zanieśliśmy się głośnym śmiechem.
-O kurwa, stary, wygrałeś, przyznaję. Opowiem to jutro Mickiemu – mówił z zamyśleniem na twarzy i wielkim uśmiechem na ustach.
Reszta wieczoru minęła nam podobnie. Ray starał się robić wszystko, abym tylko nie myślał za dużo, a ja nie stawiałem oporów. Zaproponował mi nawet wypad na dziką imprezę w ich zespołowym garażu i wyrwanie kilku małolat. Te małolaty brzmiały nawet kusząco. Seks bez zobowiązań z gówniarą, z którą możesz zrobić w zasadzie wszystko. No błagam, to brzmi serio kusząco. Zwłaszcza, że to ja jestem definicją seksapilu, a Ray marną jej podróbą. Nawet miałem się zgodzić na jego propozycję i próby przekonania mnie o zajebistości takiego numerku i spełnieniu marzeń napalonych małolat, ale oświeciło mnie. Przecież Ray miał tylko jedną sypialnię, a nie widziało mi się oglądanie jego gołego tyłka. Właśnie dlatego zrezygnowałem. Poza tym, gdybym wszystkie swoje emocje przeniósł na jeden stosunek, mógłbym zostać oskarżonym o gwałt... W zasadzie z braku takiej rozrywki dość szybko poszliśmy spać. Długo nie mogłem zasnąć. Kiedy tylko przyłożyłem głowę do poduszki, zaatakowały mnie myśli. Jak? Kiedy? Dlaczego? Czy zamierzali nam o tym powiedzieć? Kim był mój ojciec? Rose... To nazwisko brzmiało w mojej głowie. Dlaczego to ukryli? Dlaczego on odszedł? Zaczynałem się już plątać w tych wszystkich myślach. Nie pamiętam nawet kiedy zasnąłem. Nie wiem, co mi się śniło, ale pamiętam, że miało to związek z ojcem...znaczy ojczymem... Eh, to skomplikowane. W każdym razie obudziłem się dość późno jak na mnie, jednak Ray wciąż spał. Wyszedłem i skierowałem się do domu, musiałem się przebrać i zabrać portfel. Ojca nie było, dlatego obyło się bez ostrej wymiany zdań. Ponownie wyszedłem. Nie chciałem przebywać w domu dłużej niż było to konieczne. Zacząłem czuć się tam obco. Udałem się do baru na obrzeżach miasta. Motocykle na parkingu wskazywały czyją siedzibą był bar. Mężczyźni w ciężkich butach i skórzanych kurtkach popatrzyli na mnie z zaskoczeniem. Ja rzuciłem im groźne spojrzenie i zająłem stolik w głębi lokalu. W barze było stosunkowo czysto. Na stoliku stały serwetki i leżała karta lokalu. Większość klientów zgromadziło się przy stołach bilardowych, a przy nich kręciły się dwie kobiety w kusych sukienkach. Po chwili podeszła do mnie kelnerka i przyjęła moje zamówienie, które obejmowało butelkę wódki. Nie spytała o wiek i właśnie o to mi chodziło. O tak wczesnej porze w każdym innym miejscu spytaliby mnie o to. A ja potrzebowałem pomyśleć, co na pewno nie udałoby mi się na trzeźwo. Zastanawiałem się, jak mam powiedzieć o tym wszystkim Lilian, przecież dla niej to byłby totalny szok. Rose... William Rose. Lilian Rose. Starałem się powoli to zaakceptować, przyzwyczaić się do tego. Nie było to tak łatwe, jak myślałem. Dwadzieścia lat w kłamstwie. W jednej chwili dwudziestoletnie kłamstwo obróciło się w prawdę. To było jak wylanie na głowę kubła zimnej wody. Barman pozwolił mi wykonać telefon. Zadzwoniłem do Raya z adresem tego baru, jeżeli miałem się z kimś upić, to właśnie z nim. Odłożyłem słuchawkę i wróciłem na swoje miejsce. Wówczas do środka wkroczyło trzech mężczyzn. Kilka krzyków odnośnie własności i nagle usłyszałem strzał. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli teraz zostawisz komentarz :)