czwartek, 13 września 2018

[II/GN'R #1] "Say boy where ya comin' from"


Camille:

Podekscytowanie sięgało zenitu, nie mogliśmy się już doczekać aż dojedziemy do wymarzonego, wyśnionego Los Angeles. Od spełnienia naszych marzeń dzieliło nas jakieś trzydzieści godzin jazdy. Samochód prowadziło się jakoś przyjemniej, gdy z tyłu głowy siedziała myśl, że już niedługo będę nim śmigać po słonecznym LA. Jeffrey siedział obok mnie i podziwiał widoki za oknem, a Lilian i William byli pogrążeni we własnych myślach. Nie powiem, ta cisza działała mi nieco na nerwy, ale nie mogłam pozwolić zepsuć sobie wspaniałej podróży ku marzeniom, dlatego podgłośniłam trochę radio i rozkoszowałam się płynącymi dźwiękami. Podśpiewywałam też sobie razem z Mickiem Jaggerem „Satisfaction”, a Isbell spoglądał na mnie z kpiarskim uśmieszkiem. 'O nie, Isbell, nie uda ci się zepsuć mojego dobrego humoru. No fucking way!' – myślałam. Pogoda dopisywała, słoneczko świeciło, wobec czego wyjęłam ze schowka swoje ciemne pilotki i tak oto rozkoszowałam się dalej jazdą. W ciszy minęło nam dobre kilka godzin podróży, która powoli zaczęła wdawać mi się we znaki, toteż postanowiłam zjechać do zajazdu. Jeffrey postanowił rozprostować kości i zapalić papierosa, a Lili i Will stali oparci o moje auto. Zatankowałam samochód, a potem kupiłam wszystkim hot-dogi. Przystanęłam obok Willa i starałam się go zmusić do rozmowy. Chłopak był jednak bardzo oporny.
-William, halo! Jesteś tam? - pomachałam mu dłonią przed nosem.
-Jestem – westchnął.
-Jak się czujesz? - zapytałam – Martwię się o ciebie.
-Nie ma o co – uśmiechnął się do mnie, ale nie był to tak radosny uśmiech jak zazwyczaj.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak. O czym myślisz?
-A czy to ważne? - rzucił i chciał odejść, ale złapałam jego dłoń.
-Ważne -odpowiedziałam poważnie.
-Zastanawiam się, kim właściwie jestem. Cami, co ty o tym myślisz? Jaki ja jestem?- zapytał, spoglądając na mnie pełnym strachu wzrokiem.
-Wiesz...-zaczęłam, ale natychmiast mi przerwał.
-Cami, ten facet bił mamę, a na koniec ją zostawił – jego głos był przepełniony goryczą.
-William, bywasz impulsywny, ale nie jesteś złym człowiekiem – spojrzałam chłopakowi prosto w oczy, aby poczuł, że te wszystkie słowa płyną prosto z serca – Dbasz o Lili, o mnie, Ray i Jeffrey także są dla ciebie ważni. A twój ojciec się pogubił, ale ty nie jesteś taki jak on. Zaufaj mi – przytuliłam Rudzielca bardzo mocno, potrzebował wsparcia. Kątem oka dostrzegłam, że Jeffrey ściska Lili, chyba odbyli podobną rozmowę.
-Cami... Dziękuję – wyszeptał i się oddalił.
William zapalił papierosa, a potem zarządziłam odjazd. Rudy zauważył moje zmęczenie i zaproponował, że to on poprowadzi. Tym razem to ja usiadłam obok kierowcy, a Lilian i Jeffrey rozmawiali o czymś na tylnej kanapie. William był bardzo skupiony na drodze, radio grało jednak dosyć cicho, a ja szybko odpłynęłam w krainę Morfeusza. Obudziło mnie silne szarpnięcie samochodu i krzyk Lilian. Środek nocy, pisk opon i wejście w ostry zakręt.
-Co się stało? - zapytałam, gdy minął pierwszy szok.
-Jakiś dzieciak mało nie wbiegł nam pod koła – odpowiedział Will, jego oddech był przyśpieszony.
Lilian i Jeffrey milczeli. Nagle do okna kierowcy podszedł ów winny. William otworzył okno i naszym oczom ukazała się młoda twarz chłopaka. Brunet, całkiem ładna twarz, delikatne rysy i smutek wypisany w oczach.
-Bardzo was przepraszam. Nic wam się nie stało? - zapytał przestraszony.
-Nie, wszystko w porządku – odpowiedział Will – A co z tobą? Wszystko gra? - dopytał.
-Nic mi nie jest – westchnął.
-Stary, życie ci niemiłe? - zażartował Jeffrey z tylnej kanapy.
-Żebyś wiedział – zakpił młody.
-Co jest? - dopytał stanowczo Will.
-Ojczym właśnie mnie wypierdolił z domu – odpowiedział po chwili wahania.
Widziałam, jak diametralnie zmieniła się twarz Williama, gdy usłyszał słowo „ojczym”. Cała złość uleciała, a na twarz wstąpiło współczucie.
-Wsiadaj, musimy pogadać – poinstruował Rudzielec. Chłopak wcale się nie opierał. Zajął miejsce obok Lilian i razem ruszyliśmy dalej. Cisza, znowu cisza... Podejrzliwie spojrzałam na chłopaka, próbował dojrzeć coś przez okno, ale było ciemno. William ściskał mocno ręce na kierownicy. Był cały spięty, miał zaciśniętą szczękę. Atmosfera była dosyć napięta. Nagle Will ostro wszedł w zakręt i takim sposobem znaleźliśmy się w kolejnym zajeździe. Wszyscy opuściliśmy auto i udaliśmy się do środka. Zajęliśmy stolik i zamówiliśmy dla wszystkich kawę, po takich przeżyciach była potrzebna każdemu z nas. Chłopak siedział ze spuszczoną głową i milczał, czuł się przytłoczony naszymi spojrzeniami. Nikt nie potrafił rozpocząć rozmowy. A może nikt nie chciał, może baliśmy się tego, co usłyszymy z ust chłopaka.
-Powiesz, skąd jesteś? - zapytałam w końcu po dłuższym milczeniu.
-A czy to ważne? - wzruszył ramionami. Tym gestem bardzo mi kogoś przypominał.
-Koleżanka źle zaczęła – Will skarcił mnie spojrzeniem – Ja jestem William, ta obok mnie to Camille, ruda ma na imię Lilian, to moja siostra i brunet ma na imię Jeffrey – Rudy przedstawił wszystkich i posłał młodemu ciepły uśmiech.
-Jestem Thony – odparł chłopak już nieco pewniej.
-Powiesz nam, co się stało? - zapytał William, ale chłopak milczał – Mówiłeś coś o ojczymie – starał się nakłonić chłopaka do rozmowy, ale ten był bardziej oporny niż William kilka godzin wcześniej.
Na twarzy Williama widziałam zamyślenie. Chciał z nim pogadać, dlatego zaczął się zastanawiać, jak wzbudzić zaufanie chłopaka, a ja zaczynałam się obawiać, że za chwilę przez całą tę sytuację znów zacznie myśleć o ojcu. Wcale się nie myliłam. William w tej historii upatrywał jedyną szansę na to, by Thony mu zaufał.
-Posłuchaj – Will wziął głęboki oddech – Przez dwadzieścia lat myślałem, że moim ojcem jest człowiek, z którym mieszkałem, który niejednokrotnie bił mnie i moją siostrę, w domu często były awantury, a nie dalej jak kilka dni temu dowiedziałem się, że mój prawdziwy ojciec bił mamę i finalnie zostawił ją tuż po tym, jak urodziła się moja siostra. Moja mama miała wtedy dziewiętnaście lat i paradoksalnie ten facet, z którym mieszkaliśmy, nasz ojczym, uratował naszą mamę w momencie, gdy tego najbardziej potrzebowała, zajął się nią.
Thony otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Zamyślił się, ale wciąż nie zamierzał się odezwać, wobec czego William postanowił kontynuować swoją opowieść.
-Gdy poznałem prawdę, jedyne, co byłem w stanie zrobić, to pójść i się napić, ale nawet to mi się nie udało – tu podwinął rękaw t-shirtu i ukazał zabandażowane ramię – Bo w barze trafiłem na strzelaninę i dostałem kulkę.
William nie spuszczał z chłopaka swojego spojrzenia. Spojrzenia, które świadczyło o zaufaniu i traktowaniu Thony'ego na równi z nami. Jestem pewna, że on także to poczuł, ponieważ wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Myślał, myślał w tamtej chwili o tym wszystkim, co go spotkało i o tym, jak nam to przekazać, abyśmy niczego źle nie odebrali. Chłopak był młody niedoświadczony, życie nie nauczyło go jeszcze wszystkiego i z tego względu dało się z niego czytać, niczym z otwartej księgi. Wszystkie jego emocje natychmiast malowały się na twarzy. Zacisnął usta w wąską linię, spojrzenie Williama musiało powoli stawać się przytłaczające. W końcu Thony znów spuścił wzrok na ziemię i głośno westchnął, a po krótkiej chwili przeniósł pełne bólu i goryczy spojrzenie na Rudzielca, szukał w nim oparcia i je otrzymał w postaci krótkiego, lecz zauważalnego, pokrzepiającego uśmiechu.
-Jakiś czas temu zmarła moja mama, a ojczym po jej śmierci narobił sobie długów, wciągnął go hazard, wyrzucił mnie z domu, bo mu się zwyczajnie nie opłacałem – powiedział niemalże na jednym oddechu. Chciał mieć tę rozmowę jak najszybciej z głowy. Ja, Lilian i Jeff spojrzeliśmy po sobie, a William wciąż nie spuszczał porozumiewawczego spojrzenia z Thony'ego.
-Co teraz zrobisz? - zapytał po krótkiej chwili mój przyjaciel.
-Nie wiem. A zresztą, czy mam teraz jakieś inne wyjście? Będę się tułał po okolicy, może uda mi się podłapać jakieś zajęcie – chłopak chciał wziąć się z życiem za bary, ale chyba nie do końca wiedział, jak ma to zrobić.
-Nie będziesz się tułał – powiedział stanowczo Rudy, a wszyscy poza mną obdarzyli go pytającym spojrzeniem. Wiedziałam, co chciał zrobić, w tej sytuacji to było do przewidzenia. To właśnie był dowód na to, że William to dobry człowiek.
-Pojedziesz z nami – dokończył Will.
Thony był tym wszystkim najbardziej zaskoczony. Jeszcze chwilę wcześniej nie miał nikogo, a nagle zyskał czwórkę przyjaciół. Przyjaciół, którzy także doświadczyli życia, rozumieli jego problemy i akceptowali go całkowicie. Chłopak się już nie odezwał, dokończył kawę w milczeniu i pogrążony we własnych myślach. Lilian także było szkoda Thony'ego, ale miała pewne wątpliwości co do tego, czy powinniśmy zabierać ze sobą chłopaka, którego poznaliśmy na ulicy. Wówczas William wziął siostrę na bok i chwilę z nią dyskutował. Gdy do nich dołączyłam, atmosfera była dosyć napięta.
-Co się dzieje? - zapytałam, podchodząc bliżej przyjaciół.
-Nic – odburknęła rudowłosa.
-Lilian, wiem, co robię, on ma na sobie bluzę Metalliki, wiesz, co mam na myśli – powiedział Will i już miał się oddalić, gdy Lili go zatrzymała.
-Will... - wzięła głęboki wdech – To nie tak, że go nie lubię. Polubiłam gościa. Ja... Ja się po prostu boję.
-Wiem, siostrzyczko – podszedł i ucałował Lilian w czoło.
To zrozumiałe. Lilian miała prawo się bać, w końcu o Thonym nie wiedzieliśmy nic, znaliśmy tylko powód jego odejścia z domu, ale wydawał się dobrym człowiekiem. Tylko, że Lilian raz już się pomyliła, myślała, że Daniel też jest dobry, a potem... Dlatego miała pełne prawo do obaw, do strachu. I nikt niczego jej nie zarzucał. Wszyscy okazaliśmy jej zrozumienie, takie samo, jak chwilę wcześniej Thony'emu. Wszyscy byliśmy podobni i chyba to pomogło nam ustawić wszystko na właściwym miejscu. Był już środek nocy, postanowiliśmy nie jechać dalej, a przenocować w zajeździe. W związku z przystępnymi cenami za pokój i łazienkę, wzięliśmy dwa pokoje. W jednym ulokowałam się ja i Lilian, a w drugim chłopcy. Ja dosyć szybko zagospodarowałam łazienkę. Tego właśnie potrzebowałam. Gorącego prysznicu, umycia włosów, tego uczucia czystości... No pokój nie był pierwszej jakości, pozostawiał wiele do życzenia, ale jednak było tam dosyć czysto, jego stan był zadowalający. Na wyposażenie pokoju składało się dwuosobowe łózko ze skrzypiącym materacem, szafa i mały stolik. Gdy wyszłam spod prysznica, czułam się naprawdę dobrze, pozwoliło mi się odprężyć, a przecież nie był to dzień pozbawiony wrażeń. Owinięta w ręcznik położyłam się na chwilę na łóżku. Nagle się jednak z niego zerwałam, ponieważ stwierdziłam brak przyjaciółki obok. Pobiegłam do pokoju chłopaków. Wpadłam tam bez pukania i z przerażeniem obecnym w moich oczach, zapytałam, czy jest z nimi Lilian. Nagle, jak na zawołanie, z łazienki wyłoniła się Lilian. Gorąca para obecna w łazience po gorącym prysznicu otoczyła dziewczynę, kiedy otworzyła drzwi, a Lilian przypominała taką leśną rusałkę albo nimfę wodną.
-Tutaj jesteś – powiedziałam z wyraźną ulgą.
-A gdzie miałabym być, skoro zajęłaś łazienkę? Weź pomyśl czasem – odgryzła się.
Chłopcy zaczęli przyglądać mi się z uwagą, no tak, byłam przecież w samym ręczniku i to takim dosyć krótkim... Gdybym miała się nachylić, mogłoby być kiepsko. Złapałam więc przyjaciółkę za rękę i pociągnęłam ją do wyjścia. Pojawił się jednak mały problem. Tuż przed samymi drzwiami z mojego ciała ześlizgnął się ręcznik. Momentalnie stałam się cała czerwona, a za plecami usłyszałam pogwizdywanie Isbella. Szybko podniosłam ręcznik i nie odwracając się ani na minutkę, wyszłam z ich pokoju. Weszłam do siebie, ciągnąc za sobą Lili, zatrzasnęłam drzwi i skulona usiadłam przy ścianie. Schowałam głowę w kolanach, chciałam zapaść się pod ziemię. Czułam jak piekły mnie policzki, dosłownie paliłam się ze wstydu.
-Cami, co jest? Wstań, przecież nic się nie stało – ukucnęła obok mnie Lili, a ja jedynie odburknęłam jej, że wcale nie mam zamiaru wstać – Oj, no czym ty się tak przejmujesz?
-Czym się przejmuję?! - wybuchnęłam – Czy ciebie popieprzyło? Ręcznik spadł mi przy trójce facetów.
-Przy trójce przyjaciół – to po pierwsze, a po drugie – masz piękne ciało, więc czym się przejmujesz?
-Pozwól, że powtórzę. Czy ciebie popieprzyło? Przecież to wciąż są faceci, a poza tym, czy wyobrażasz sobie teraz te komentarze Isbella?
-A więc komentarze Isbella cię najbardziej interesują? - bardziej stwierdziła niż zapytała i poruszyła wymownie brwiami.
-Pierdol się – rzuciłam nim ponownie zniknęłam za drzwiami łazienki, tym razem tylko po to, by założyć duży t-shirt brata. Potem bez słowa wsunęłam się pod kołdrę.




środa, 29 sierpnia 2018

Prolog


Życie jest historią niesamowitą. Jasne, wszystko zależy od naszych decyzji, ale możemy nie przewidzieć ich skutków. Właśnie dlatego życie jest i zawsze będzie dla nas zagadką. Niestety to, czego oczekujemy, nie zawsze jest tym, co otrzymujemy, a to, co planujemy, nie zawsze jest w stanie się spełnić. Wielokrotnie występują sytuacje, które krzyżują nasze plany lub zmieniają nasze życie o sto osiemdziesiąt stopni. Tym właśnie była decyzja o wyjeździe...


Camille Robinson


„Plan – coś, co potem wygląda absolutnie inaczej.”
 Julian Tuwim

wtorek, 14 sierpnia 2018

Bohaterowie II

 Cześć! Nazywam się Camille Robinson i chyba nadeszła pora, abym oprowadziła Cię po moim świecie. 



Czy jesteś gotów? 










ZAPRASZAM 
na wstęp do magicznej opowieści o marzeniach







To skoro zdążyłam się już przedstawić, to może zacznę od siebie. Otóż mam 19 lat i pochodzę z Lafayette. Jako że jestem osobą, która woli nie oglądać się za siebie "tam, gdzie dym i mrok", pozwolicie, że nie będę rozwodzić się nad moją przeszłością. W roli jasności, nie uważam, że to mało istotny etap mojej egzystencji. Wręcz przeciwnie, w końcu to wydarzenia z przeszłości ukształtowały mnie jako człowieka, doprowadziły do miejsca, w którym teraz stoję. Uważam jednak, że przyszłość jest odrobinę ważniejsza. Przeszłość i przyszłość dzieli jedna fundamentalna różnica. Mianowicie, nie mam już wpływu na to, co było, ale mam wpływ na to, co będzie. I właśnie ten fakt czyni przyszłość czymś istotniejszym. A co znajduje się pomiędzy przeszłością a przyszłością? Cienka granica teraźniejszości. Ale dość już o moich poglądach filozoficznych, bo to i tak zbyt długi wywód jak na 'kilka słów o sobie'. Trochę zwariowana (podobno), a przynajmniej tak mawiają ludzie. Należę do osób raczej skromnych, szybko się rumienię, kiedy coś mnie zawstydza. Jestem bardzo swobodna przy przyjaciołach, nieraz określają mnie oni, jako bezpośrednią, skłonną do sprzeczek, ale przy nieznajomych to wszystko się nieco komplikuje. Co jednak nie znaczy, że nie jestem stanowcza. Lubię mieć ostatnie zdanie. Dlaczego? Bo lubię triumfować, czuję się wówczas doceniona. Chciałabym przeżyć swoje życie najlepiej jak to tylko możliwe, z przyjaciółmi u boku.

 Nie lubię opowiadać o sobie. Ja znam swoją wartość, wiem, jaka jestem i co w sobie lubię. Jednak jak każdy człowiek mam swoje wady i zalety, one razem tworzą mój obraz. Ty oceń, jaką jestem osobą na podstawie historii, którą chcę Ci przedstawić. Łatwiej jest nam ocenić i opisać inne osoby niż samego siebie, więc może powróćmy do moich przyjaciół, ludzi, dzięki którym jestem w stanie normalnie funkcjonować, którzy zawsze mnie wspierają.

~*~

Ruda, szalona, niepowtarzalna, NIEZNISZCZALNA


Siedemnastoletnia Lilian Amy Rose, piękna dziewczyna o prowokującym uśmiechu i głębokim spojrzeniu. Panna o dwóch obliczach - wrażliwa zimna suka. Jest zadziorna, w końcu wszyscy tacy jesteśmy, więc dorastając przy nas, nie mogło stać się inaczej. Jej ulubionym zajęciem jest gra na perkusji i to jednocześnie jej ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. A jako że jest w tej dziedzinie samoukiem , to stale stara się rozwijać swoje umiejętności, co z całą pewnością nie jest łatwe bez nauczyciela. Niejednokrotnie widziałam ją przewijającą kasety w magnetofonie, bo próbowała usłyszeć, jakie ruchy wykonuje w danej chwili perkusista. Cóż, należy przyznać, że Lili jest dosyć leniwa. Lubi długo spać, dlatego każdy, kto zakłóci jej pobyt w krainie snów, narażony jest na utratę życia lub zdrowia (tak, kolejność jest poprawna). Punktualność także nie jest atutem rudowłosej, ale najważniejsze, że sama się do tego przyznaje i jest w stanie wyrazić skruchę, jeśli spóźni się na spotkanie. Dziewczyna raczej nie unosi się honorem, choć daleko jej także do osoby chodzącej na kompromisy.

Wszyscy marzymy o pełni wolności, śnimy anielski sen i głęboko wierzymy, że kiedyś to wszystko się spełni. Lilian stara się nie pokazywać swoich słabości i przy ludziach być typową zimną suką, wraz z wiekiem i biegiem czasu, który spędza w Los Angeles, jej charakter staje się wyraźniejszy, a język ostrzejszy. Cóż, wciąż ma jedynie 17 lat i uczy się żyć, uczy się panować nad emocjami, a w głębi duszy jest bardzo wrażliwa. Chciałaby, aby jej życie było jedną wielką przygodą i szuka mocnych wrażeń, ale w głębi duszy pragnie pewnej stateczności, której namiastkę daje jej związek z tlenionym blondynem. Ceni sobie poczucie bezpieczeństwa, które zapewniają jej przyjaciele. Lubi być wśród ludzi, bo według niej w dobrym towarzystwie wszystko okazuje się być prostsze.

Jako młodsza siostra martwi się o swojego brata, przeżywa wszystko, co dzieje się w jego życiu i wspiera go na każdym kroku. Zdarzają się chwilę, że czuje się jedyną odpowiedzialną osobą, która może go powstrzymać przed zrobieniem głupstwa. Chęć interwencji w jego życie w takich sytuacjach przyćmiewa wszystko. Jest przekonana, że tylko ona może pomóc , poza tym nie chce roztrząsać problemów brata, który nie dzieli się nimi ze wszystkimi wokół. Razem stanowią naprawdę zgrany duet. Takich trzech, jak ich dwóch, nie ma ani jednego. Wspierają się, idąc ramię w ramię, stawiają czoła przeszkodom, jakie życie rozkłada na ich drodze. Dziewczyna uważa, że jej brat jest jej Aniołem Stróżem i trzyma się tej myśli, przecież to właśnie on zawsze ratuje ją z opresji i dba o nią, jak o porcelanową laleczkę.

Dla mnie jest to jednak przede wszystkim najlepsza przyjaciółka, jaką mogłam sobie wymarzyć. Bojowniczka o lepszą przyszłość, która zawsze mnie wysłucha i zawsze będzie tolerować moje wady. A wiecie, co jest najpiękniejsze? Wsparcie, które od niej otrzymuję. Jestem osobą narwaną, więc znajomi zwykle starają się mnie lekko hamować. Przyjaciele wręcz odwrotnie. Bardzo często zdarza im się mnie nakręcać, ale to Lilian będzie nakręcać się razem ze mną, a potem obróci całą sytuację w żart. Uwielbiam jej rude włosy i jej temperament. Traktuję ją jak siostrę, w sumie chyba jest trochę siostrą, zważywszy na to, że znamy się niemal od zawsze. Brakuje tylko więzów krwi.


~*~


Piękna (nie)KRUCHA BLONDYNKA

Siedemnastoletnia Alexandra Blood. Dziewczyna pochodzi z Cleveland, gdzie poznała wspaniałych ludzi, jakimi są jej chłopak i jej przyjaciel z ogromnym zacieszem na twarzy. Krucha i zarazem niekrucha blondynka, swoją drogą naprawdę lubi, kiedy tak się na nią mówi - skutek uboczny rock n' roll'owej duszy, którą z całą pewnością posiada. Miłość do najszlachetniejszego gatunku muzyki obudził w niej tata. Dzięki niemu zaczęła także grać na gitarze, co sprawia jej ogromną radość, choć raczej nie wychodzi z gitarą poza własną sypialnię. Tak, jest dość nieśmiała, jakby niestworzona do prawdziwego rock n' roll'owego życia. A jednak, jak już wspomniałam, ma rock n' roll'ową duszę i nie da się tego nie zauważyć. Od początku była chodzącą zagadką, która miała problemy z wpuszczeniem kogokolwiek nowego do swojego życia, miała problemy z tym, by otworzyć się przed nowo poznanymi znajomymi, miała problemy z tym, by otwarcie mówić o swoim życiu, o swojej osobie. Jednak obserwując ją, mogę śmiało stwierdzić, że owa nieśmiałość i rock n' roll'owa dusza tworzą idealną wręcz harmonię. Dziewczyna potrafi szaleć, ale równocześnie myśli racjonalnie, jej zdrowy rozsądek rzadko kiedy ją opuszcza. Jako, że nie jestem uprawniona do tego, by zdradzić Ci jej wszystkie tajemnice, powiem jedynie, że blondynka w swoim życiu przeszła sporo, zawsze jednak z pomocą przyjaciół i miłości swojego życia potrafi znaleźć w sobie moc, aby poradzić sobie z przeciwnościami losu. Decyzja o wyjeździe do Miasta Upadłych Aniołów nie była dla niej łatwa. Przerażenie i troska o matkę niczym macki oplatały ją ze wszystkich stron i trzymały ją w granicach Cleveland. W końcu jednak udało jej się wyrwać z owych macek i dotarła do miasta, gdzie ponoć marzenia się spełniają.

Blondynka marzyła o tym, by pozbyć się wszelkich problemów i żyć chwilą. W Cleveland w spokojnej egzystencji przeszkadzała jej zawsze wizja przyszłości niezbyt ciekawej i mało kolorowej, gdyby ktoś pytał. W drodze do swojego szczęścia musiała podjąć bardzo ważną decyzję i odciąć się od wszystkiego, co było. Dopiero w Los Angeles nauczyła się, by żyć chwilą i wykorzystywać życie w pełni, bo jest ono zwyczajnie za krótkie na to, by czekać na cokolwiek. Alexandra bardzo tęskni za swoim ojcem i, jako niepoprawna marzycielka, szalenie pragnie się z nim spotkać. Z drugiej jednak strony nie potrafi zapomnieć mu tego, że zostawił ją i mamę. Drobny zgrzyt, który czasem dawał jej się we znaki. To była jedyna rzecz, której blondynka nie potrafiła zostawić z tyłu, za plecami. Zwykłej sesji gry na gitarze, zawsze towarzyszą myśli o ojcu, którego Alexandra bardzo kocha. A skoro to właśnie on udzielał jej pierwszych lekcji i razem z nią komponował, zwyczajnie nie może nie myśleć o nim, gdy szarpie struny i uciska gitarowy gryf. Równocześnie nie można pominąć faktu, że właśnie ta czynność i te myśli wprowadzają ją w błogi stan spokoju umysłu.

Jako przykładna dziewczyna wspiera swojego chłopaka i razem z nim tworzą sobie drogę do szczęścia. Nieważne jak bardzo byłaby ona popieprzona. Blondynka twierdzi, że bez wszystkich zakrętów i tych wszystkich pozarastanych już dróżek, które wybierają oni, a nie wybiera niemal nikt inny, w życiu byłoby zwyczajnie nudno. Jako że pożegnała wszystkie najbardziej dołujące chwile, sprawy, wspomnienia, starała się spoglądać w przyszłość z optymizmem. Czuje, że z Saulem ich przyszłość naprawdę można będzie podsumować krótkim, baśniowym "I żyli długo i szczęśliwie". Chce tego i mocno w to wierzy. Przy chłopaku czuje się bezpiecznie i stabilnie, to wszystko daje jej nadzieję na wspaniałą przyszłość.

Ja poznałam dziewczynę we wrześniu 1982 roku. Jako że nasze charaktery nieco się od siebie różnią, nie od początku łatwo było nam nawiązać kontakt. We wszystkim pomogła jednak muzyka i nasza miłość do niej. Blondynka jest bardzo lojalna wobec swoich przyjaciół, wspiera ich i stara się zarażać uśmiechem. Prywatnie mogę dodać, że bardzo dobry z niej fotograf, choć dopiero zaczyna swoją przygodę z tą dziedziną sztuki.


~*~


RUDZIELEC z językiem ostrym niczym ŻYLETKA

Dwudziestolatek William Axl Rose. Chłopak, z którym wychowałam się w Lafayette. Ma czarujący uśmiech i niesamowity kolor oczu, który ponoć klasyfikuje się jako zieleń. Lilian przyznała ostatnio, że w jego spojrzeniu można utonąć i z tym nie mogę się nie zgodzić. Chłopak jest żartownisiem, a jego poczucia humoru z pewnością nie można sklasyfikować jako "prymitywne". Przede wszystkim potrafi on opowiadać żarty w towarzystwie i ze swojej puli dowcipów zawsze wybiera te, które rozbawią całe towarzystwo. On sam nazywa to "kulturą opowiadania kawałów". On sam jest specjalistą w tej dziedzinie i powinien rozpocząć udzielanie kursów dla mniej doświadczonych. Rose stara się być optymistą, choć i jego życie nie oszczędzało. Spogląda w przyszłość z uśmiechem, ponieważ zna swoją wartość i potrafi ocenić na co go naprawdę stać. W Lafayette nie zawsze był w stu procentach pewny siebie. Miasto Aniołów nieco to zmieniło. Los Angeles zresztą zmieniło każdego z nas. Will oszlifował pewne cechy, gdyż wymagała tego chęć przetrwania w mieście, gdzie każdy czeka na twoją porażkę, a ludzie nie mają w sobie odrobiny współczucia. William był zawsze wygadany i właśnie ta cecha pomogła mu odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zdarza mu się być nieco nadpobudliwym. Co jednak najważniejsze, William jest bardzo ambitny, ma ściśle określony cel i dąży do realizacji swoich pomysłów na życie. Rose chodzi własnymi ścieżkami i zdarza mu się zwyczajnie znikać, a potem nie tłumaczyć nikomu swojej nagłej nieobecności. Lubi mieć trzeźwą głowę i myśleć racjonalnie, dlatego to on z towarzystwa pamięta dokładnie przebieg każdej imprezy. Zna swoje możliwości i raczej nie jest zafascynowany upajaniem się do nieprzytomności, co nie znaczy, że stroni od alkoholu. Wręcz przeciwnie, bardzo lubi jego smak.

W Lafayette chłopak bardzo często mówił o wyjeździe, zależało mu na zmianie otoczenia i ludzi. Czuł jednak pewne obawy z tym związane. Przede wszystkim bał się o swoją młodszą siostrzyczkę. To ona jest jego oczkiem w głowie. Dba o nią najbardziej na świecie. Oboje są do siebie bardzo podobni i równie uparci, dlatego razem tworzą duet nie do pokonania. Zdarzają im się drobne sprzeczki, jednak Lilian, która bezgranicznie ufa swojemu bratu, szanuje jego zdanie i tylko z nim nie chce się kłócić. William od dziecka stanowił dla Lilian wzór. Chciała być jak on i zawsze chciała być częścią jego świata. Kiedy William znikał jako dziecko, ona podążała za nim i tak stała się częścią naszej paczki. William, ja, mój brat, Jeffrey, Ray i Lilian. To najwspanialsza ekipa, o jakiej słyszał świat.

William cudownie gra na klawiszach, jest w tym ekspertem i dosłownie pieści klawiaturę. Ponadto lubi też grać na basie. Często robił za basistę podczas naszych garażowych sesji. Nie można nie wspomnieć o głosie Williama, który pieści uszy słuchacza. Jednak w pełni na pozycję wokalisty wysunął się dopiero w Los Angeles. Wcześniej raczej niezbyt rwał się do mikrofonu. Musiał przekonać się do wizji samego siebie jako frontmana zespołu. Chłopak pisze też teksty i jest w tym bardzo dobry. Swój kajecik z tekstami założył już w Lafayette, jednak wówczas jeszcze nie dzielił się nimi ze światem. Być może obawiał się, że nie są one wystarczająco dobre. Później się jednak przekonał i wykorzystanie tych tekstów było najlepszą decyzją.

Chłopaka poznałam już jako mała dziewczynka. Co prawda, nie chodziliśmy do jednej szkoły, ale mieszkaliśmy blisko siebie i, odkąd tylko pamiętam, spędzaliśmy razem dużo czasu. Niejednokrotnie wspólnie zrywaliśmy się ze szkoły i razem poznawaliśmy smaki zakazanej części życia. Nasza przyjaźń jest czymś niecodziennym. Rozmawiamy ze sobą o wszystkim i to właśnie przy nim czuję się bezpieczna. Chyba wynika to z tego, że nieraz ratował mnie z opresji, gdy na przykład jakiś niewychowany prostak próbował mi zabrać lalkę w piaskownicy. William w okresie nastoletnim martwił się swoim rdzawym kolorem włosów, a raczej tymi prostakami, którzy robili sobie żarty z tego koloru włosów. Wobec tego w wieku czternastu lat zmieniłam kolor włosów na rudy i tak zaczęła się moja przygoda z farbowaniem włosów, które w przeciągu czterech lat od tamtego wydarzenia bardzo często zmieniały barwę. William był zawsze zszokowany zmianami, których dokonywałam bardzo szybko i bardzo spontanicznie. Podobał mi się fiolet, więc... Podobał mi się niebieski i... Najbardziej zaskoczony był chyba jednak różem. Potem zapytał, czy mam zamiar wrócić do naturalnego koloru i powiedział, że się za nim stęsknił, a ja... wróciłam do naturalnego koloru. 

~*~


Największa ZAGADKA miasta aniołów

Dwudziestoletni Jeffrey Isbell, choć w Los Angeles lepiej znany jako Izzy Stradlin.  Pochodzi z Lafayette, gdzie poza chodzeniem do szkoły i spędzaniem czasu z przyjaciółmi zajmował się mało bezpiecznym zajęciem, jakim jest dealerka. Chłopak o dość spokojnym usposobieniu, raczej trudno go wyprowadzić z równowagi (no chyba, że jest się mną i wdaje się z nim w regularne sprzeczki). Brunet lubi spacery po ciemnych zaułkach i udaje się na nie regularnie po zmroku. Zawsze preferował nocne życie, inna sprawa, że w Lafayette było niewiele osób, z którymi można je było dzielić.  Poza tym brunet jest człowiekiem dosyć skrytym, nie jest zbyt wylewny w okazywaniu emocji. Równocześnie ma świetnego nosa do uczuć swoich przyjaciół. Jego świdrujące spojrzenie wyłapie każde odstępstwo od normy w zachowaniu przyjaciół, jest idealnym słuchaczem i posiada zdolność doskonałej analizy sytuacji, a co za tym idzie, do słusznego wyciągania wniosków. Z reguły raczej małomówny, bo, jak sam to określa, nie lubi nieuzasadnionego potoku słów. Swoim zachowaniem stwarza pozory zimnego i trudno dostępnego typa, w rzeczywistości to przyjazny człowiek. Fakt, że do obcych ludzi podchodzi raczej z rezerwą, ale to chyba w największym stopniu dlatego, że zajmuje się tym, czym się zajmuje. Tajemniczy był jednak od zawsze i od zawsze miał też problem z okazywaniem emocji. Zawiódł się na kilku osobach, dlatego nie  łatwo o jego zaufanie. Warto jednak walczyć o jego przyjaźń ze względu na jego oddanie. Chłopak dba o przyjaciół. Brunet często ma poważny wyraz twarzy, ale to tylko sprawia, że jego uśmiech jest jeszcze bardziej wyjątkowy. Zmuszona jestem dodać, że jego uśmiech jest naprawdę piękny. Isbell ma cygański styl i chodzi własnymi ścieżkami. 

Kiedy rozpoczął wchodzenie w dorosłe życie i bardzo potrzebował wsparcia rodziców, jego tata dostał awans i tak jego rodzice byli w ciągłych rozjazdach. W domu bywali niezwykle rzadko. Pamiętam, że sam Jeffrey snuł się wtedy długo ulicami miasta i przypominał raczej cień człowieka. Nie chciał się jednak z nikim dzielić tym, co wówczas czuł. Raz udało mi się odbyć z nim poważną rozmowę na ten temat. Niby nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale oboje potrzebowaliśmy pomocy, a najważniejsze to mieć świadomość, że możemy się do siebie nawzajem po tę pomoc zwrócić. W tym wszystkim chciał opuścić Lafayette i rozpocząć nowe życie, które wiedział, iż nie będzie usłane różami. On chyba w największym stopniu miał poczucie tego, co czeka nas w Los Angeles, czyli miejscu, którego żadne z nas nie znało, a ludzie mieli inną mentalność. Chyba właśnie ze względu na to uczucie osamotnienia, które towarzyszy mu, odkąd jego rodzice zaczęli coraz częściej wyjeżdżać, brunet bardzo dba o zaufanych przyjaciół. Właśnie oni pozwalają mu normalnie funkcjonować.

Isbell jest wspaniałym muzykiem. Swoją przygodę z instrumentami rozpoczął od perkusji i świetnie bawił się z pałeczkami w dłoniach. Lilian bardzo podobał się trans, w jaki wpadał brunet uderzając w kolejne bębny. Dziewczyna sama uczyła się wówczas gry na organach, ale nudziło ją to i jako osoba zwariowana chciała grać na perkusji. Chodziła za Jeffreyem dłuższy czas, gdy w końcu ten zgodził się ją uczyć. Dziewczyna naprawdę szybko złapała podstawy, a wówczas brunet się wycofał, dając jej pole do popisu i rozwijania własnych możliwości. Zauważył, że bębny sprawiają większą frajdę rudowłosej i sam wówczas przerzucił się na bas. Ja, Jeffrey i William niejednokrotnie urządzaliśmy sobie basowe sesje. Jednak brunet i w tej dziedzinie nie czuł się do końca spełniony. W końcu zawarł bliższą znajomość z gitarą klasyczną, która stała w biurze jego ojca i tak zaczęło się jego eksperymentowanie z tym sześciostrunowym instrumentem. Mój brat poza grą na klasycznej wiolonczeli lubił bawić się z Jeffreyem w gitarzystę. 

Znam Jeffreya nieco dłużej niż Williama. Nasi rodzice się przyjaźnili i spotykaliśmy się już od najmłodszych lat. Pamiętam też, że już od najmłodszych lat każde nasze spotkanie kończyło się sprzeczką. Weszło nam to w krew i mimo że Jeffrey jest naprawdę bardzo spokojnym człowiekiem, to nasze sprzeczki są dowodem naszej przyjaźni i swego rodzaju rytuałem. Najważniejsze w tym wszystkim, jest jednak to, że możemy na siebie liczyć i sobie ufać. 



~*~


GPS wskazujący wszystkie MONOPOLOWE w okolicy

Dziewiętnastoletni tleniony blondyn z Seattle, który uważa, że imię Michael jest zbyt pedalskie, wobec czego w Los Angeles przedstawia się jako Duff McKagan. Chłopak, który ma niemal dwa metry wzrostu i na wszystkich może patrzeć z góry. Lilian poznała go podczas obozu, wykazał się wtedy niebywałą wręcz czułością. Ma też wspaniałą umiejętność rozwiązywania konfliktów i szukania kompromisów, dzięki temu, że ma siedmioro rodzeństwa. Chłopak z punkową duszą, którego ulubionym trunkiem jest wódka. Blondyn jest dość spontaniczny, ale zdarza mu się być też nerwowym i groźnym. Chłopak o dwóch naturach. Swoim łagodnym usposobieniem dzieli się z otaczającymi go na co dzień ludźmi, ale ma też drugą stronę, którą raczej woli się nie dzielić ze wszystkimi. Blondyn nie jest typem chwalipięty, zdecydowanie. Raczej charakteryzuje go skromność. Chłopak jest bardzo przyjacielski i łatwo nawiązuje kontakty z ludźmi. (Stąd jego pokaźna liczba znajomych od butelki) Jego ulubione uczucie (zakładam, że poza dotykiem Lilian) to kiedy alkohol pieści jego przełyk. Zna każdy monopolowy w okolicy Hellhouse, już nie mówiąc o zaopatrzeniu, jakim każdy z tych sklepów dysponuje. 

Opuścił rodzinne miasto na motocyklu. Seattle dawało mu spore możliwości, grał w różnych zespołach, ale o słonecznej Kalifornii marzył już od dziecka. Co jest zrozumiałe, gdyż w Seattle często pada deszcz. A poza tym, ile może być McKaganów w jednym mieście? Ósemka młodych McKaganów to zdecydowanie za dużo. Szukał, więc nowych perspektyw. Połączył to z marzeniem o słonecznej Kalifornii i... BANG!!! Wyszło Los Angeles. Rodzice sporo pracowali, a jako najmłodszy z rodzeństwa czuł się pomijany przez starszych i poniżany przez starsze rodzeństwo. Starsi bracia lubili dokuczać młodszemu Michaelowi. Należy jednak pamiętać, że to właśnie starsze rodzeństwo zaraziło go miłością do muzyki i instrumentów. Chłopak gra na perkusji, gitarze i basie. Poza tym ma przyjemny głos, co pozwalało mu także pełnić w zespołach rolę wokalisty.

Chłopak poznał Lilian na obozie wojskowym. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia (co nie od początku podobało się Williamowi) i poza nią świata nie widzi. Wspiera swoją dziewczynę w każdym aspekcie jej życia, chętnie dzieli się z nią swoimi umiejętnościami gry na perkusji. Ruda jest temperamentna, ale przy blondynie łagodnieje. Duff przysiągł strzec Lilian przed całym złem tego świata. A zapytany o to, co najbardziej kocha w swojej dziewczynie, zawsze odpowiada, że promienny uśmiech. Lubi momenty, kiedy rumieniec wstępuje na policzki ukochanej, a w oczach potrafi dostrzec mgłę wstydu spowodowaną mniejszym doświadczeniem. Chłopakowi udało się nawet odwiedzić swoją dziewczynę w Lafayette. Spędził tam cudowny tydzień. Poznawali się w każdym aspekcie życia.

Mimo tego, że chłopak był w Lafayette, ja poznałam go dopiero we wrześniu 1982 roku w Los Angeles. Blondyn jest strasznie wysoki i nie bez powodu wołają na niego "Żyrafa". Nie znam go jeszcze zbyt dobrze osobiście, ale dużo słyszałam o nim z opowieści Lilian. Zaskakuje wrażliwością. Poza tym zmuszona jestem, by powiedzieć, że moja przyjaciółka ma naprawdę dobry gust. Chłopak przystojny, miły, utalentowany. Chciałabym poznać go bliżej, gdyż wydaje się bardzo ciekawą osobą. Poza tym myślę, że możemy znaleźć sporo wspólnych tematów.


~*~


Pół człowiek, pół BESTIA (niecodzienne połączenie)

Siedemnastoletni Mulat, który tuż po przyjeździe do Los Angeles zdążył już przyjąć unikatowy pseudonim artystyczny - Slash. A dla przyjaciół Saul... Saul Hudson. Brązowa skóra, czekoladowe oczy, pełne usta, pewny krok i burza loków, za którymi chłopak skrywa swoje emocje - bardzo ogólny, ale krótki i niezwykle trafny opis chłopaka. Ma charakterystyczny styl bycia i unikatowe hobby. Chłopak miłością, poza swoją dziewczyną, darzy gady, szczególnie węże. Kiedy miał piętnaście lat udało mu się podprowadzić jednego ze sklepu zoologicznego, trzymać w garażu i tam go dokarmiać. Mulat miał nieco burzliwe życie.  Urodził się w Londynie i tam mieszkał przez jakiś czas z rodzicami, potem jego mama wróciła do Stanów Zjednoczonych, a on zadomowił się w rodzinnych stronach ojca, w niewielkiej miejscowości oddalonej od Londynu. Tak minęło kilka lat jego młodego życia. Potem przeprowadził się do Los Angeles, gdzie mieszkał z mamą i babcią. I tak po kilku kolejnych latach, kiedy sam był w wieku około jedenastu lat, zamieszkał z mamą i tatą w Cleveland. Tam poznał swojego najlepszego przyjaciela i swoją ukochaną - Alex. Chłopak ma niezwykle przyjemny uśmiech, który pozwala mu szybko zjednywać sobie ludzi, choć sam jest dość nieśmiały i często potrzebuje swego rodzaju "rozluźniacza" przy poznawaniu nowych znajomych. Dzięki swojemu wyglądowi zawsze wyróżnia się w tłumie, co bardzo mu odpowiada, ponieważ bycie sobą to podstawa.

Chłopak marzył o byciu profesjonalistą w swoim fachu. Dzięki babci mógł nauczyć się grać na gitarze. Pożyczyła mu ona pieniądze potrzebne do kupna pierwszego instrumentu, jakim była podróbka Les Paula. Trzeba przyznać, że chłopak w grze na gitarze nie ma sobie równych. Jego palce wręcz płyną po gryfie, a jego zwinne palce zawsze szarpią odpowiednią strunę. Duży wpływ na jego grę miał Jimi Hendrix. Sam uwielbia usiąść późną nocą na skraju łóżka i delikatnie muskać palcami struny tak, by nikogo nie obudzić, a równocześnie zająć się czymś pożytecznym. Grę ćwiczy więc tak często, jak tylko może i uważa to za najwspanialsze zajęcie, to jego chwila wytchnienia, która pozwala mu na chwilę oderwać się od rzeczywistego świata. Poza pasją do muzyki i miłością do węży chłopakowi zdarza się rysować. Od czasu do czasu, szczególnie w chwilach oczekiwania na rozwój wydarzeń, zajmuje się pracą nad kolejną karykaturą. To także pomaga mu uspokoić myśli, zrobić chwilę przerwy od świata.

Mulat jest człowiekiem ponad wszystko dbającym o więzi, które udało mu się zbudować. Przyjaciele są dla niego ważni, dlatego nie lubi kłótni, jest lojalny, a równocześnie skory do tego, by bronić racji swoich najbliższych. Najważniejszą osobą w jego życiu okazała się być drobna blondynka, która dołączyła do jego klasy. Razem stanowią naprawdę intrygujący duet. Oboje zdają się być nieco zagadkowi i mało ufni wobec nowo poznanych ludzi. Chłopak i dziewczyna pasują do siebie jak nikt inny. Niemalże można dotknąć uczucia, które jest pomiędzy nimi. Nawzajem są dla siebie powodem do uśmiechu. Priorytetem Saula jest ochrona jego kruchej blondynki przed złem tego świata. Świadomy bólu, którego doświadczyła jego ukochana w swoim życiu, robi wszystko, by ją chronić.

Ja poznałam chłopaka we wrześniu 1982 roku. Początkowo nie złapaliśmy jakiegoś bliższego kontaktu. Właściwie wciąż nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Dopiero przełamujemy pierwsze lody, co nie jest łatwe. Z dużą pomocą przychodzi nam alkohol. Wieczory przy alkoholu są idealną wręcz okazją do tego, by się lepiej poznać. Trudno z niego cokolwiek wyczytać, gdyż skutecznie separuje się od ludzi burzą loków. On obserwuje ludzi bardzo uważnie, ale sam nie pozwala wyczytać z siebie więcej, niż on sam by tego chciał.


~*~



Najbardziej SZALONY człowiek współczesnego świata

Siedemnastoletni blondyn pochodzący z Cleveland, najlepszy przyjaciel Slasha i niesamowity perkusista- Steven Adler. Chłopak z puchem zamiast włosów i największym uśmiechem, jaki ktokolwiek może sobie wyobrazić. Blondyn jest wielkim optymistą, uwielbia zarażać ludzi uśmiechem i pozytywną energią. Chłopak sprawia wrażenie człowieka wiecznie bujającego w obłokach, do którego nie docierają najważniejsze informacje, który zwyczajnie nie identyfikuje się z szarą rzeczywistością. Zawsze szuka najprostszych rozwiązań, bo uważa, że nie warto komplikować sobie życia.  Chłopak jest najbardziej spontanicznym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałam. Lubi robić dziwne i szalone rzeczy, a czasami kiedy rzuci w towarzystwie jakimś tekstem, to ciężko stwierdzić, czy chłopak żartuje czy raczej stara się być poważny i należy skarcić go za tę wypowiedź. Jego ulubionym zajęciem jest wymyślanie kolejnych chamskich anegdotek, którymi później dzieli się ze wszystkimi ze swojego otoczenia. Teksty są przygłupie, ale zaangażowanie blondyna w to niecodzienne hobby wywołuje uśmiech na twarzach. Jego uśmiech jest niezwykle zaraźliwy. Dodać muszę, że mimo tego lekkiego podejścia do życia, chłopak potrafi się skupić, przeprowadzić poważną rozmowę i mądrze poradzić, gdy wymaga tego sytuacja i dotyczy to jego przyjaciół. Zwyczajnie łatwiej jest bawić się życiem niż się nim przejmować. Uparcie twierdzi, że gra z losem w pokera po nocach i zwykle wygrywa.

Życie w Cleveland nie było dla niego lekkim kawałkiem chleba. Kłopoty rodzinne i brak akceptacji znajomych ze szkoły. Jego najlepszy przyjaciel nie chodził z nim do jednej szkoły, toteż niejednokrotnie zdarzało się, iż zrywali się z lekcji, aby się po prostu wspólnie powygłupiać. Adler miał też wspaniałą przyjaciółkę i choć niewiele o niej mówi, cały czas ma ją w pamięci. Mówienie o niej innym wciąż sprawia mu trudności i ból. Całe szczęście, że miał przy sobie Saula i Alex, którzy pomogli mu się pozbierać i stopniowo powrócić do normalnego życia. Wyjazd do Los Angeles był dla niego szansą na całkowity powrót do normalnego życia, na poskładanie swoich myśli w całość. Potrzebował tego najbardziej z nas wszystkich.

Jak już wspomniałam, chłopak jest wspaniałym perkusistą. Gra na zestawie daje mu ogromną radość. Kiedy blondyn wybija rytm, na jego twarz wstępuje największy i niepowtarzalny uśmiech, a w jego oczach pojawia się charakterystyczny dla niego błysk. Można więc z tego wywnioskować, że gra sprawia mu ogromną frajdę i pozwala oderwać się od rzeczywistości. W Cleveland rozstawiał zestaw perkusyjny w parku i grał, wprawiając starsze panie w zażenowanie, a młodym ludziom dodając energii. Los Angeles poza zapomnieniem i powrotem do normalności dało mu też możliwość rozwoju umiejętności muzycznych.

Ja poznałam tego pozytywnego człowieka we wrześniu 1982 roku. Początkowo nie przypadł mi i Lilian do gustu, musiałyśmy spędzić z nim dłuższą chwilę, aby poznać się na nim i, co najważniejsze, polubić, zaprzyjaźnić się. Chłopak okazał się bardziej wyrozumiały niż wyglądał i po wyjaśnieniu sobie pewnych kwestii nasze stosunki uległy znacznemu polepszeniu. Okazało się na tego człowieka można liczyć w kwestii rozrywki i poważnej rozmowy. 




~*~



Młody, niedoświadczony, zraniony BUNTOWNIK



Szesnastolatek o niezwykle ciekawym charakterze. Thony Édouard Benoit. Najmłodszy z naszej grupy, choć traktowany na równi. Wszyscy zostaliśmy w jakiś sposób zranieni, a to sprawia, że wszyscy jesteśmy równi. Co prawda, Thony jest jeszcze mało doświadczony, musi nauczyć się jeszcze sporo o życiu, bo dopiero niedawno wyszedł spod rodzicielskiego klosza opiekuńczości i to bez uprzedniego przygotowania. Został zmuszony do tego, by z dnia na dzień nauczyć się funkcjonować w świecie dorosłych pozbawionym jakichkolwiek ulg. Chłopak potrzebował kogoś, kto pomoże mu odnaleźć się w nowej sytuacji. Farbowany brunet ma jeszcze dość delikatne rysy twarzy, jednak już na pierwszy rzut oka widać, że gdy tylko zmężnieje będzie obiektem westchnień wielu dziewcząt. Ma jasną karnację, co kontrastuje z kolorem, jaki nadał swoim włosom. Uwagę przykuwają jego oczy. To wrażliwe oczy pełne uczuć, a jego świdrujące spojrzenie jest bardzo seksowne. Chłopak nie docenia się, potrzebuje czasu, aby oswoić się z sytuacją, w której się znalazł, dopiero wtedy będzie w stanie poprawnie siebie ocenić.

Sama nie wiem o nim jeszcze zbyt wiele, a tym, co już wiem nie mogę się jeszcze w tej chwili z Tobą podzielić. Tu mogłam jedynie zarysować Ci jego sylwetkę, a poznasz go wraz z tokiem tej opowieści. 




~*~

Teraz znasz już bohaterów tej opowieści, więc nie pozostaje Ci nic innego, jak przejść dalej i zapoznać się z naszą historią.

"Marzenia i rzeczywistość to dwie strefy trudne do pogodzenia" 

Paulo Coelho


niedziela, 5 sierpnia 2018

Zakończenie



W ten właśnie sposób, obierając kurs na Los Angeles, każde z nas zamknęło pewien rozdział w swojej wielkiej książce zwanej "Życiem". Teraz nasze opowieści miały się spleść więzami nierozerwalnymi, abyśmy wspólnie stworzyli nowy rozdział zatytułowany jako "Lepszy start" lub "Nowy początek". Jedynie od nas zależy jak owa historia się potoczy.

L.A.B.

"My interest is in the future because I am going to spend the rest of my life there." Charles Kattering

poniedziałek, 30 lipca 2018

[GN'R #26] "Miecz domagał się krwi"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

22 VIII 1982


Lilian:

-Chcesz powiedzieć mamie o tym, że to znalazłeś? - zapytałam ponownie przekraczając próg sali szpitalnej.
-Właściwie już jej to powiedziałem.
-Jak to? - dopytałam z niedowierzaniem i przysiadłam na łóżku brata.
-Normalnie – powiedział najzimniejszym tonem, jaki kiedykolwiek od niego usłyszałam. Oczekiwałam, że jakoś rozwinie tę wypowiedź, ale na to się nie zapowiadało i mimo że bardzo nie chciałam, musiałam spytać o dalszy przebieg tej rozmowy. Tylko jakoś nie bardzo wiedziałam jak, wobec czego William był zmuszony przejąć inicjatywę.
-Przecież i tak poszłaby do domu, porozmawiałaby z ojcem i o wszystkim by się dowiedziała. To najpierw wolałem sam z nią o tym porozmawiać.
-Mogłeś przynajmniej na mnie poczekać – skarciłam go wzrokiem.
-Po co? Jedna rozhisteryzowana kobieta wystarczy.
Nie zareagowałam na to, choć muszę przyznać, że zdenerwowała mnie ta uwaga. Jednak wolałam tę odzywkę puścić mimo uszu. Nie chciałam kłócić się z nim w szpitalu. William miał w końcu odpoczywać.
-Jak zareagowała? - zapytałam, mając wzrok wbity w podłogę.
-Wiesz, jestem zmęczony. Musimy teraz o tym rozmawiać?
-Tak – powiedziałam stanowczo, wciąż miałam wzrok wbity w podłogę.
-A jak miała zareagować? Była w szoku, że wiem o wszystkim i wpadła w histerię – odpowiadał bardzo ogólnikowo, chciał mnie w ten sposób zbyć.
-William, do jasnej cholery – dopiero w tym miejscu przeniosłam na niego swoje wkurzone i zmęczone tym wszystkim spojrzenie – Przecież cię znam, jesteś moim bratem, powiedz mi prawdę. Przecież ja muszę wrócić do domu , a nawet nie wiem, jak mam się zachować wobec niego i wobec niej – mój głos przepełniony był goryczą.
-Śpij dziś u Cami, daj im ochłonąć...- William nie skończył zdania, gdyż do pokoju nieśmiało zajrzała Robinson. Miała wyczucie czasu, to trzeba przyznać.
-Mogę wejść? - zapytała cichutkim głosem, co było do niej zupełnie niepodobne.
Spojrzałam wymownie na brata, aby dać mu do zrozumienia, że jeszcze nie skończyliśmy, potrzebujemy chwili, a jednocześnie sama nie chciałam prowokować przyjaciółki do głośnej sprzeczki. W końcu robiło się już późno.
-Oczywiście, że możesz wejść – Will posłał Cami ciepły uśmiech, a ja obdarzyłam go morderczym spojrzeniem.
-Wasza mama poszła do domu odpocząć – poinformowała.
Camille przytuliła Williama i zajęła miejsce na krześle przy łóżku, ja natomiast miałam dość.
-Kurwa – przeklęłam pod nosem i wyszłam z sali.
Jeffrey poszedł do automatu z kawą, a Ray zdawał się drzemać na krześle pod salą. Ja opuściłam szpital i miałam zamiar udać się na długi spacer. 'Co on sobie, kurwa, myśli? Chciałam tylko kilku słów wyjaśnień. Czy to tak wiele? Nie powiedział mi, jak przebiegła rozmowa z mamą.' – myślałam. Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. A ja tak cholernie nienawidziłam tego stanu, czułam się słaba. Mój świat rozpadał się na drobne kawałeczki. Nie wróciłam do domu, ale do Cami też nie poszłam. Nie chciałam nikogo widzieć, chciałam sobie wszystko na spokojnie poukładać, ale to było niemożliwe. Myśli urządziły sobie w mojej głosie prawdziwą powietrzną bitwę. Echem słyszałam poszczególne słowa z różnych rozmów, a przed oczami cały czas miałam swój akt urodzenia. Potrzebowałam odpoczynku. Powinnam była zasnąć, ale ten burdel w głowie nigdy by mi tego nie umożliwił. Musiałam znaleźć coś, co pomogłoby mi odpłynąć. Nagle przypomniałam sobie, że działka owego magicznego, brązowego proszku spoczywała na dnie mojej szuflady w pokoju. Zbliżyłam się do domu. Było już naprawdę późno. Już dawno zrobiło się ciemno, a księżyc zdawał się być w połowie drogi pomiędzy wschodem a zachodem. Niepewnie chwyciłam klamkę drzwi wejściowych, ale były one zamknięte na klucz. Na szczęście zapasowe trzymaliśmy pod doniczką z kwiatkiem. Delikatnie przekręciłam klucz w drzwiach, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Rodzice się kłócili, a mi niepostrzeżenie udało się przemknąć do własnego pokoju. Otworzyłam szufladę i wyjęłam z niej poszukiwany przeze mnie woreczek. Ścisnęłam go w dłoni i postanowiłam wyjść z domu. Ojciec obwiniał mamę o całą tę sytuację, o to, że William się w ogóle wszystkiego dowiedział. Szybko opuściłam dom, nie chciałam słuchać krzyków ojca. Skierowałam się ku garażowi, który należał do zespołu Raya. Oczywiście chłopcy zawsze zamykali garaż na klucz, bo przecież stały tam ich instrumenty. Jednak tylko główni zainteresowani wiedzieli, że okno z drugiej strony budynku się nie domyka i wystarczyło mocniej szarpnąć, aby je podważyć, a następnie wsunąć rękę i ściągnąć taśmę zabezpieczającą. Takim sposobem dostałam się do środka. Włączyłam lampę stojącą obok kanapy i otworzyłam należącą do Raya szufladę w komodzie. Pod całą masą karteczek z numerami telefonu, opakowaniami z prezerwatywami oraz gazetami i czasopismami znalazłam papierosy, łyżkę, zapalniczkę, kwasek cytrynowy i lekko używaną już strzykawkę. Przeszedł mnie dreszcz na widok resztek brązowej cieczy w strzykawce. W myślach przekonywałam się, że przecież bez tego nie zasnę, a strzykawki na pewno używał tylko Ray. Dokonałam procedury i kiedy chciałam zdjąć pasek ze spodni, aby zacisnąć go na ramieniu, okazało się, że akurat tym razem go nie wzięłam. Nerwowo zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu i zauważyłam leżący na podłodze pasek od gitary. Musiałam sobie z tym poradzić. Zacisnęłam pasek na ramieniu, wzięłam głęboki wdech i zaaplikowałam sobie narkotyk. Odrzuciłam głowę do tyłu, czując jak narkotyk zaczyna krążyć po moim ciele. Nie bez trudności podniosłam się z podłogi i ułożyłam na kanapie. Szybko odpłynęłam, nie myśląc już o całej tej chorej sytuacji.


26 VIII 1982
Ray pożyczył samochód od kumpla i wspólnie odebraliśmy Williama ze szpitala. Ja od czasu pamiętnej nocy, gdy skradałam się do własnego pokoju, nie byłam w domu. Kolejne noce spędziłam u Cami i właśnie do jej mieszkania zmierzaliśmy. Przez całą drogę nie zamieniłam z bratem ani jednego słowa. Moi przyjaciele witali go, ściskali, a ja jedynie przewróciłam oczami i wróciłam do samochodu. Nadal byłam na niego zła, szczególnie dlatego, że kiedy próbowałam z nim jeszcze raz porozmawiać, zwyczajnie mnie zbył. Przez całą drogę w aucie panowała niezręczna cisza. Ray nie włączył nawet radia. W końcu weszliśmy do mieszkania Cam. Dziewczyna była już w sumie spakowana i gotowa do wyjazdu, musiała tylko zapiąć torbę. Ona naprawdę liczyła, że niedługo wyruszymy, tymczasem ja zaczynałam mieć wątpliwości, czy w ogóle wyrwę się z tej dziury. Cami zrobiła kawę, chłopcy usiedli przy stole i rozmawiali, a ja wzięłam papierosy i wyszłam na balkon. Odpaliłam i rozsiadłam się na zimnych płytkach. Byłam w połowie papierosa, kiedy na balkon wyszedł William, zabrał ode mnie fajka i skończył go, a potem usiadł obok mnie. Spoglądałam za barierkę, nie chciałam poświęcić bratu uwagi, co lekko zaczynało go irytować.
-Dalej się gniewasz?- zapytał, a ja jedynie wzruszyłam ramionami – Aha, czyli przede mną długi monolog – zrobił przerwę i wziął głęboki wdech – Zwyczajnie nie chciałem, abyś uczestniczyła w tej rozmowie. Nie powiedziałem mamie, że ty wiesz, abyś mogła uniknąć sporów z ojcem. Byłaś w domu? - pokręciłam przecząco głową, a William jedynie westchnął – Przecież mówiłem, abyś pierwszą noc spędziła u Cami i dała rodzicom ochłonąć. Myślałem, że to logiczne, że potem masz tam wrócić. Baby... Whatever. Poza tym mama była w dużym szoku, najpierw się wszystkiego wyparła, a potem zaczęła płakać i tłumaczyć mi wszystko. Jeszcze nigdy nie widziałem mamy w takim stanie. – tu zrobił chwilę przerwy, jakby właśnie przywoływał ten obraz w myślach – Mówiła, że nasz biologiczny ojciec – William Rose był od niej o 4 lata starszy i był bardzo impulsywny, bił ją, a kilka razy po twoich narodzinach zdarzyło mu się uderzyć też mnie, trzyletniego wówczas chłopca. Rozumiesz? I to dlaczego? Dlatego, że kiedy ty płakałaś, a mama nie mogła cię uspokoić, on się zdenerwował, a ja stanąłem w waszej obronie. Kiedy zaczęło dochodzić do takich incydentów, mama postanowiła postawić sprawę jasno, pokazać mu, że nie może wyżywać się na dzieciach. Wtedy on odszedł. Mama sama próbowała nas wychować, ale sama zdajesz sobie sprawę, że to nie mogło być łatwe zadanie. Potem poznała Stephena i zmieniła nasze nazwiska. - skończył i czekał na moją reakcję.
-William, co my teraz zrobimy? - zapytałam wtulając się w tors mojego braciszka.
-Nie wiem, mała.
Trwaliśmy tak chwilę objęci, jednak nie trwało to długo, gdyż mój brat zerwał się na równe nogi.
-Idziemy do domu. – wykrzyknął podekscytowany.
-Co?- zapytałam, podnosząc się z zimnej podłogi.
-Idziemy do domu. Po drodze wam wszystko wyjaśnię. - już miałam przekroczyć próg balkonu, gdy Will zatrzymał mnie ruchem ręki – Czekaj. Słyszysz?
-Ale co mam słyszeć?
-No właśnie nic nie słychać. - posłałam bratu pytające spojrzenie – Cami i Jeffrey się nie kłócą.
Uśmiechnęłam się i weszliśmy do środka. Cami i Jeff siedzieli przy stole i rozmawiali o gitarach. Póki co szło im dobrze, ale doskonale wiedziałam, że coś musi się zepsuć i za chwilę zaczną się kłócić. Myślę, że weszliśmy w idealnym momencie, by zapobiec sprzeczce.
-Gdzie Ray? - zapytałam.
-Miał umówioną próbę. -odpowiedziała mi przyjaciółka.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwał mój brat.
-Cami, bierz samochód, jedziemy do nas do domu.
-Ale po co?
-Czy wy kobiety zawsze musicie zadawać tyle pytań? - William przewrócił teatralnie oczami – No już, zbieramy się, wyjaśnię wszystko po drodze. - poganiał brat.
Wszyscy opuściliśmy mieszkanie i zapakowaliśmy się do czerwonej Hondy należącej do Cami. Na ulicach nie było zbyt dużego ruchu, w końcu w okolicach południa większość ludzi siedziało w pracy. William notował coś w swoim notesie. Na jego twarzy widzieliśmy wyraźne skupienie i nikt nie chciał przerywać transu, w który wpadł. W końcu chłopak podniósł głowę znad notatnika i odetchnął z ulgą. Wciąż wszyscy oczekiwaliśmy wyjaśnień, szczególnie, że byliśmy już bardzo blisko domu. Will zaczął jednak tonąć we własnych myślach.
-Ej Will – wyrwałam brata z zamyślań – Powiesz nam w końcu po co jedziemy teraz do domu?
-Bo teraz prawdopodobnie tam nikogo nie będzie. - powiedział tak, jakby to było oczywiste.
-Ale po co?
-Jak to po co? Jak to, kurwa, po co? Chyba masz w pokoju kilka rzeczy, które chciałabyś zabrać do Los Angeles, nie? - wzruszył ramionami.
-To znaczy, że jednak jedziemy? - zapytałam uradowana.
-Jak to „jednak”? A ktoś mówił, że nie jedziemy?
-No wiesz twój stan zdrowia i myśleliśmy, że trzeba to będzie zwyczajnie odłożyć. - wyjaśniła Cami.
-Nie będziemy nic odkładać. Czuję się wystarczająco dobrze, aby pozdrowić to miejsce środkowym palcem, gdy już wyjedziemy na drogę wiodącą do LA. Mam serdecznie dość tego miasta, tych wszystkich kłamstw. Chcę stąd wyjechać, zmienić imię i nazwisko i zacząć żyć na nowo.
Miał rację, wszyscy podtrzymaliśmy jego opinię. W końcu dojechaliśmy do domu. Spakowałam trochę ubrań, najpotrzebniejszych rzeczy, oszczędności, kilka pamiątek. William zrobił to samo. Następnie ruszyliśmy do Jeffa. On sam zajął się pakowaniem swoich osobistych rzeczy, a my instrumentami. Zapakowaliśmy wszystko do czerwonej Hondy i wróciliśmy do mieszkania Cami. Dziewczyna zajęła się dopinaniem swojej torby, a następnie zadzwoniła do koleżanki, która miała oddać klucze do mieszkania właścicielowi. Jeffrey ułożył się na kanapie i oglądał telewizję, natomiast ja wyszłam na balkon. Potrzebowałam świeżego powietrza. Tuż za mną wyszedł brat.
-Jak tam, Lili?
-Sama nie wiem. To duży szok, ja naprawdę już byłam przekonana, że nie wyjedziemy stąd.
-To miejsce nie jest dla nas odpowiednie. - przymknął oczy i rozkoszował się wiatrem wiejącym mu prosto w twarz.
-William, w samochodzie wspomniałeś o zmianie imienia i nazwiska. Naprawdę chcesz to zrobić? -spojrzałam na niego dużymi oczami.
-Chyba tak. Nie chcę mieć nic wspólnego ze Stephenem Bailey'em. Rose mi się podoba, wróciłbym do tego nazwiska. Jak myślisz?
-Taki pomysł przeszedł też przez moją głowę. - zrobiłam chwilę przerwy – A imię?
-Sam nie wiem. Jest takie same jak naszego ojca, a on nas zostawił... To trudna sprawa Lilinko.
-Lilinko... Powinniśmy chyba pożegnać się z Rayem, co?
-Chyba tak. Idziemy do niego? - przytaknęłam głową.
Cami mieszkała na pierwszym piętrze, ale przy jej balkonie kończyła się drabina, na której sąsiadka uprawiała winorośl. Dlatego razem z bratem nie robiliśmy sobie kłopotu i zwyczajnie wyszliśmy przez balkon. Nasi przyjaciele się nawet nami nie przejęli. Od Cami do Raya nie było tak daleko, toteż szybko pokonaliśmy tę odległość. William w tym czasie pogrążony był we własnych myślach, a ja robiłam wywód na temat ponad trzydziestogodzinnej podróży. Do Raya weszliśmy bez pukania, było otwarte, a chłopak siedział na kanapie z jakąś laską i wymieniali się śliną.
-To dziś parzysty dzień czy nieparzysty? - zaśmiał się Will, a Ray natychmiast odkleił się od szatynki i podszedł bliżej nas.
-Stary, no cóż zrobisz? Serce nie sługa. - chłopak posłał nam swój ciepły uśmiech.
-Powiedziałbym raczej, że miecz domagał się krwi, młodej krwi - chłopcy zanieśli się głośnym śmiechem, a ja z politowaniem pokręciłam głową. Szatynka na kanapie, na oko piętnastoletnia, chyba nie do końca rozumiała.
-Dobra, miśki, bo ja trochę zajęty jestem. Co was sprowadza? Niedawno się widzieliśmy.
-Spierdalamy. – odparł krótko Will.
-Jak to spierdalacie? Dokąd spierdalacie?
-Do Los Angeles. – wyjaśnił brat.
-O kurwa. No to zazdroszczę. Na pewno przyjadę, jak tylko uda mi się przekonać tych skurwieli z zespołu, że pora na coś więcej niż garaż w Lafayette. To idziemy do Cami – Ray ruszył w kierunku drzwi, a my posłaliśmy mu pytające spojrzenie – Przecież nie wypuszczę was bez pożegnania. - już otwierał drzwi, gdy nagle skierował swoje słowa do laski na kanapie – Wybacz, mała, ale musimy to przełożyć, mam coś do załatwienia. Zadzwoń wieczorem.
I wyszliśmy, nie czekając na odpowiedź. Cały ten dzień był strasznie zakręcony. Ciągle coś się działo, a do mieszkania Cami wracaliśmy chyba już po raz trzeci. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy Cami otworzyła drzwi i po drugiej ich stronie ujrzała Raya, Willa i mnie. Wieczór spędziliśmy na długiej rozmowie. To był taki akt pożegnania. Wspominaliśmy różne nasze wspólne chwile, a potem dyskutowaliśmy o marzeniach.

Wyjechaliśmy późnym wieczorem. Załadowaliśmy się do czerwonej Hondy i ruszyliśmy na podbój świata. Żegnaj Lafayette! Witaj Los Angeles!



sobota, 14 lipca 2018

[GN'R #25] "Tupiąc nerwowo nogą"

Z pamiętnika Lilian Amy Bailey

21-22 VIII 1982



Ray:

Zdziwiłem się, schodząc na dół i zastając pustą kanapę. Ledwo zdążyłem wstawić wodę na kawę, gdy usłyszałem dźwięk telefonu. Podniosłem słuchawkę i po drugiej stronie kabla odezwał się William.
-Przyjacielu, właśnie o tobie myślałem – on puścił moje słowa mimo uszu i podał mi adres jakiegoś baru, do którego miałem wpaść – Stary, a ty wiesz która jest godzina?
-No wiem, trzecia popołudniu, leniwa dupo.
-A czy wiesz, że ja dopiero wstałem i takie upijanie się o poranku może być niezdrowe.
-Jakim, kurwa, poranku. Słyszysz się czasem? I tak za chwilę wyjąłbyś piwo z lodówki, usiadł przed telewizorem i pił butelkę po butelce.
-Wiesz co? – zrobiłem chwilę przerwy – Masz jebaną rację.
-To rozumiem, że cię przekonałem.
-Nie do końca...
-Kurwa... – usłyszałem szept po drugiej stronie – Alkohol już czeka.
-Czeka, powiadasz... To zmienia postać rzeczy... Już lecę.
Chłopak odłożył słuchawkę, a ja wypiłem swoją kawę, zjadłem śniadanie i wreszcie wyruszyłem pod podany mi adres. Niestety nie było to tak blisko, jakbym mógł tego chcieć, dlatego droga zajęła mi chwilę. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego wywiało go aż w to miejsce. Byłem już o rzut wielkim, zajebistym, kowbojskim kapeluszem, gdy pod barem dostrzegłem ambulans i policję. Podbiegłem. Na zewnątrz dostrzegłem kilka osób, ale nigdzie mojego rudego przyjaciela. Po krótkim rozeznaniu wiedziałem już, że właściciel baru rozmawia z glinami, a barman stoi nieco na uboczu. Był to wysoki chłopak w podobnym wieku. Na oko ze dwa lata starszy ode mnie. Podszedłem do niego, aby zapytać, co się stało no i co z Willem.
-Cześć – przywitałem się, a barman przeniósł na mnie dość nieobecne spojrzenie – Szukam kumpla. William, rude włosy. Widziałeś go – gdy wspomniałem o kolorze włosów, chłopak zrobił się jeszcze bledszy niż był. Wprowadził mnie tym w niemałe zmieszanie. Przez chwilę wpatrywał się we mnie smutnym spojrzeniem, aby następnie wskazać dłonią na właściciela lokalu i poinformować mnie, że on mi wszystko wyjaśni. To wprawiło mnie w jeszcze większe zmieszanie, niepewnie poszedłem we wskazanym kierunku, zaś chłopak wyjął papierosa. Właściciel lokalu wciąż prowadził rozmowę z policją. Podszedłem do nich.
-Witam, nazywam się Ray Connor, szukam mojego przyjaciela Williama Bruce'a Bailey'a. Tamten chłopak... – tu wskazałem na barmana – ...powiedział mi, abym zapytał państwa o wszystko.
Właściciel lokalu złapał się nerwowo za brodę, jeden z policjantów się oddalił, natomiast drugi postanowił mnie oświecić.
-Proszę pana, dosłownie przed chwilą w tym lokalu miała miejsce strzelanina, pana przyjaciel znalazł się na linii strzału zupełnie przypadkiem. Został postrzelony, jednak lekarze utrzymują, że nie jest to nic poważnego i niedługo z tego wyjdzie. Został zabrany do miejscowego szpitala – mężczyzna mówił wszystko tak niewyobrażalnie obojętnym tonem, że po plecach przebiegły mnie ciarki – Rozumiem, że to dla pana szok, ale czy mógłby pan poinformować rodzinę chłopaka?
Machinalnie pokiwałem twierdząco głową. Minęła chwila nim sobie to wszystko poukładałem w głowie. Zastanawiałem się, co właściwie powinienem zrobić. Miałem dwie opcje: bieg do szpitala albo bieg domu państwa Bailey'ów. Postanowiłem pobiec do szpitala, a potem stamtąd zadzwonić do pani Bailey. Dotarłem na miejsce w ekspresowym tempie, nie chcę nawet myśleć, ilu ludzi potrąciłem, popchnąłem czy też kogo niemal staranowałem po drodze. Dosłownie wbiegłem do środka, zatrzymałem się na chwilę, ciężko dysząc. Podszedłem do rejestracji, jednak nie udzielono mi informacji odnośnie miejsca pobytu Williama, ponieważ nie należałem do rodziny. Starsza wiekiem pielęgniarka pozwoliła mi jednak zadzwonić.
-No odbierz, no – wysyczałem, słysząc już czwarty sygnał. Jakby ktoś usłyszał moje błaganie, po drugiej stronie usłyszałem głos Jeffa.
-Jeff?
-Ray? Co jest?
-Jest gdzieś obok ciebie Lilian? – mówiłem z wyczuwalnym w głosie strachem i zmartwieniem.
-Jasne – podał słuchawkę dziewczynie.
-Lilian? O nic nie pytaj, nie mów nic swojemu ojcu, weź swoją mamę i przyjedźcie do szpitala?
-Ray, powiedz mi tylko po co? – zapytała zaskoczona.
-Chodzi o Williama. Przyjedźcie – odłożyłem słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.
Wyszedłem na zewnątrz. Usiadłem na ławce przed szpitalem i czekałem. Siedziałem, nerwowo tupiąc nogą i rozglądając się dookoła. W końcu ujrzałem Lilinkę, panią Sharon i Jeffreya. Ile czasu minęło? Miałem wrażenie, że cała wieczność. Cała trójka do mnie podeszła i patrzyła z przerażeniem w oczach, aż im łaskawie wytłumaczę, co się dokładnie stało. Ja jednak zaniemówiłem, nie wiem dlaczego, tak po prostu. Chyba mnie to przytłoczyło. Czułem się jakby głos uwiązł mi w gardle, nie mogłem wydusić z siebie słowa.
-Ray, co jest? – zapytała, prawie płacząc, Lili.
Dopiero wtedy się ogarnąłem i sklejając niepoprawne zdania starałem się przekazać wszystko to, co mówił policjant. Pani Sharon natychmiast wbiegła do środka. Lilinka znieruchomiała. Była wręcz przerażona. Przytuliłem ją. Jeffrey też był w szoku nie wiedział, jak powinien się zachować.
-Ray, co teraz będzie?
-Cśśś... William po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Wejdźmy do środka.
Dziewczyna przytaknęła. Pani Sharon rozmawiała z pielęgniarką w rejestracji. Odwróciła się do nas i powiedziała, że musimy jechać na czwarte piętro. Jej oczy były pełne łez, a atmosfera w windzie niezwykle napięta. W końcu dojechaliśmy. Staraliśmy się znaleźć kogoś, od kogo uzyskalibyśmy jakieś informacje, jednak wszyscy, których spotkaliśmy albo nic nie wiedzieli, albo twierdzili, że nie są upoważnieni do udzielania informacji. W końcu przyszedł do nas wysoki lekarz w okularach.
-Pani jest matką tego chłopaka ze strzelaniny? – zapytał, a pani Sharon niepewnie przytaknęła – Zbadaliśmy go dokładnie i sytuacja jest poważniejsza niż przypuszczaliśmy – mówił, nie podnosząc wzroku znad swoich notatek – Potrzebna jest operacja, jednak pani syn ma niezwykle rzadką grupę krwi 0Rh-, nie ma jej teraz zbyt wiele w naszym banku krwi. Może pani mogłaby oddać krew? – pani Sharon stała jak zahipnotyzowana.
-Ja mogę – wtrąciła się Lilinka – Mamy krew się nie zgadza, ale moja jak najbardziej.
-Wobec tego zapraszam.
-Doktorze, ja mam inną grupę, ale także chciałbym oddać krew – wtrącił Jeffrey.
-Jasne, żaden problem. Za chwilę przyjdzie po was pielęgniarka – posłał moim przyjaciołom miły uśmiech – A pani musi jeszcze podpisać zgodę na leczenie. Mam ten dokument w gabinecie, proszę za mną – doktor już odwrócił się w kierunku gabinetu, ale pani Sharon ani drgnęła.
-Op...op...operacja? – powtarzała w kółko niczym mantrę. Lekarz przeniósł na nią dziwne, nieokreślone spojrzenie.
-Pani Sharon – zacząłem, chwytając kobietę za ramiona i spoglądając jej prosto w oczy – musi być pani teraz dzielna dla Williama. Proszę się uspokoić.
Kobieta wreszcie się ocknęła i poszła z doktorem, a my zostaliśmy na korytarzu. Każdy z nas miał wzrok wbity w jedną ze ścian zupełnie tak, jakbyśmy mieli dojrzeć tam przyszłe losy naszego przyjaciela. Nie potrafiliśmy zrobić nic innego. Zwyczajnie staliśmy pogrążeni we własnych myślach. Nie tylko my przeżywaliśmy na korytarzu taką osobistą tragedię. Osób z podobnym mętlikiem w głowie było kilkunastu w długim pomieszczeniu i tak każdy pogrążony był w swoich myślach, w najgorszych obawach. Strach rósł z każdą sekundą milczenia, pogłębiania się we własnych chorych, negatywnych wizjach. Z zamyślenia wyrwała nas dopiero pielęgniarka, która miała zabrać Lilinkę i Jeffa do punktu krwiodawstwa. Otumanieni ruszyli za młodą kobietą w białym fartuchu.


Perspektywa Lilian:

Wszystko się udało. Lekarz zapewniał nas, że operacja przebiegła wręcz książkowo i wystarczy czekać już tylko aż William się obudzi. Wszyscy poczuliśmy ogromną ulgę, słysząc takie słowa. Operacja skończyła się późnym wieczorem i wtedy też mieliśmy opuścić szpital, jednak mama ani drgnęła. Była przekonana, że musi zostać przy Willu. Była bardzo blada, przez cały dzień nic nie jadła, potrzebowała snu, ale nie chciała ruszać się ze szpitala. Wśród nas jedynie Ray był stanie zachować zimną krew. Starał się rozsądnie wytłumaczyć mamie co się dokładnie dzieje, że William potrzebuje snu, a mama odpoczynku, jednak ona go nie słuchała. Nie chciałam zostawiać mamy samej i kiedy chłopcy kierowali się już ku wyjściu, uparłam się, że zostanę razem z nią. Ray miał jednak moje zdanie w głębokim poważaniu i nie miał już siły ze mną dyskutować, więc przerzucił mnie sobie przez ramię i zabrał do siebie. Wszyscy potrzebowaliśmy odpoczynku. Jeffrey poszedł do domu. Mieliśmy spotkać się z samego rana i iść do szpitala. Długo przewracałam się na materacu w pokoju Raya. Nie umiałam zasnąć. Cały czas myślałam o tym, dlaczego William udał się do tego baru, przecież mógł pójść tam, gdzie pracowała Cami. Cami... Właśnie, przecież Camille nic nie wie. Niewiele myśląc podniosłam się z materaca i wyszłam na korytarz. Niepewnie podniosłam słuchawkę i wykręciłam dobrze znany numer. Dziewczyna odebrała dopiero po szóstym sygnale.
-Halo? - usłyszałam w słuchawce jej zaspany głos.
-Cami?
-Lili? Stało się coś? - zapytała zaskoczona nocnym telefonem.
-William jest w szpitalu – odpowiedziałam, będąc bliska płaczu.
-Jak to w szpitalu? - mówiła zupełnie tak, jakby nie rozumiała znaczenia tych słów.
-Przyjdź z samego rana do Raya, wszystko ci opowiem.
-Nie możesz zrobić tego teraz? – zapytała zdenerwowana.
-Nie – odpowiedziałam równie zła i odłożyłam słuchawkę. Następnie wróciłam do pokoju i bezsilnie opadłam na materac. Poduszka pachniała papierosami i szamponem Raya. Ten zapach zawsze mnie uspokajał. Nie pytajcie dlaczego, nie umiem tego wyjaśnić, ale tak było i już. Przytuliłam twarz do poduszki i starałam się zasnąć, wprowadzić mój umysł w stan kompletnego braku myśli, który pozwoliłby mi odpłynąć do krainy Morfeusza. Czy osiągnęłam ten stan? Nie. A przynajmniej nie w takim wymiarze, jakiego oczekiwałam. Mój sen był lekki, niespokojny, daleki od takiego, który przyniósłby mi ukojenie. Podniosłam się z łóżka i zeszłam na dół. Ray też nie spał. Siedział na kanapie wpatrzony w podłogę. Usiadłam obok niego, a chłopak objął mnie ramieniem. Wdychałam zapach jego perfum.
-Ray, dlaczego on tam poszedł? – zadałam to pytanie, które wisiało nad nami od poprzedniego dnia.
-Lilinko...
-Ray, dlaczego?
-Nie wiem... - odparł smutno. Wiedział, ale nie chciał mi powiedzieć. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę do momentu, gdy usłyszeliśmy nerwowe pukanie do drzwi. Ray wstał niechętnie.
-Jeffrey? – zapytałam.
-Jeff siedzi w kuchni, przyszedł pół godziny temu. Siedzi nad kubkiem zimnej kawy.
Przyjaciel niczym na zawołanie wyłonił się z kuchni i przytulił mnie mocno. Natomiast Ray otworzył w tym czasie drzwi. Do mieszkania wpadła zła Cami, która kompletnie nie rozumiała sytuacji. Stanęła na środku pokoju i posyłając mi błagalne spojrzenie zapytała.
-Czy może mi ktoś wyjaśnić, co się dzieje?
Ray zaczął tłumaczyć wszystko po raz kolejny. Z każdym słowem Camille robiła się coraz bledsza. Nie potrafiła uwierzyć w to, co usłyszała. Martwiła się, jak my wszyscy. Zrobiłam nam kawę. Potrzebowaliśmy tego, aby móc normalnie funkcjonować. Dopiero potem udaliśmy się do szpitala. Mama siedziała na krześle tuż przy łóżku Williama. Weszłam do środka, popatrzyłam na śpiącego brata, a potem dotknęłam delikatnie ramienia mamy. Kobieta przeniosła na mnie zmęczone spojrzenie, a potem wyszłyśmy na korytarz. Stosując wszelkie możliwe sposoby, staraliśmy się przekonać mamę, aby udała się do domu i odpoczęła chociaż chwilę. Ona pozostawała jednak nieugięta. Nagle wśród pielęgniarek zapanował ruch i zobaczyliśmy lekarza biegnącego w stronę sali Williama. Mama także ruszyła w tym kierunku, chciała wejść do środka tuż za lekarzem, ten jednak zatrzymał ją ruchem ręki i powiedział, że William się wybudza i dopiero za chwilę można będzie go zobaczyć. Czekaliśmy zdenerwowani. Nagle z twarzy mamy uleciało całe zmęczenie. Jedyne, czego w tej chwili potrzebowała to wiadomość, że wszystko jest w porządku i może porozmawiać z synem. Ta chwila rzeczywiście była tylko chwilą, jednak dla nas trwała wieki. Lekarz wyszedł z sali z obojętnym wyrazem twarzy, co bardzo nas zabolało, obudziło w naszych myślach lęk i niepokój. Podszedł do nas wolnym krokiem.
-Doktorze, co z moim synem? – zapytała mama.
-Wszystko w porządku. Mogą państwo do niego wejść. Tylko proszę pojedynczo, powinien dużo odpoczywać. – lekarz posłał nam miły uśmiech i wrócił do swoich obowiązków.
Mama skierowała się do drzwi, zawahała się przed wejściem, jednak z sali wyszła bardzo szybko.
-Powiedział, że musi porozmawiać z Lilian – jej smutny wzrok i ton głosu przysporzył mnie o ciarki na plecach. Niepewnie wślizgnęłam się do środka. Podeszłam do łóżka. Mój brat był dość blady, miał zmęczony wzrok. Usiadłam przy nim.
-Lili – zaczął, ale ja mu przerwałam.
-William, co się stało... – zaczęłam, a moje oczy zaszły łzami –... jak znalazłeś się w tym barze?
-Lili, to nie jest ważne. To wszystko dlatego, że... - nie wiedział, w jaki sposób przedstawić mi sytuację.
-To przez ojca? – dopytywałam.
-Nie, znaczy jakby trochę...
-William, przestań grać w te gierki, po prostu powiedz mi – mówiłam tym błagalnym tonem.
-W kieszeni mojej kurtki są nasze akty urodzenia, przeczytaj je uważnie. – wskazał ręką na przewieszoną na krześle kurtkę. Z kieszeni wyjęłam dokumenty i nie mogłam uwierzyć w to, co czytałam. On nie był moim ojcem?
-O czym ty mówisz?
-Przeczytaj – nakazał.
-William Rose?
-Tak – powiedział niepewnie i smutno.
-Co teraz? – zapytałam, opadając bezsilnie na krzesło.
-Wyjeżdżamy, nie ma na co czekać. Mam dość tych kłamstw. Za kilka dni wypiszą mnie ze szpitala i wtedy wyjedziemy – siedziałam zszokowana – Lili, kocham cię.
-Ja... muszę pomyśleć – blada wyszłam z sali, obdarzyłam mamę i moich przyjaciół niewyraźnym spojrzeniem i wybiegłam przed szpital. Usiadłam na ławce i podciągnęłam kolana pod samą brodę. Musiałam się zastanowić. Nie docierało to do mnie. Bailey... Rose... Starałam się to sobie poukładać, ale to chyba niemożliwe w tak krótkim czasie. Oswojenie się z taką sytuacją wymaga dużo czasu. Nagle ktoś zajął miejsce obok mnie. Nie przejęłam się tym, cały czas tkwiłam w swoich myślach. Zwróciłam na niego uwagę dopiero w momencie, gdy wyciągnął do mnie paczkę papierosów. To był Ray. Nie mówił nic, po prostu siedział, czekał aż wypalę papierosa i zacznę coś mówić. To chwilę trwało, ale on był cierpliwy.